Rafał Woś – „To nie jest kraj dla pracowników” - recenzja i ocena
„Historię piszą zwycięzcy”. Tak zazwyczaj mówią przegrani i zepchnięci na margines. Zwycięzcy nie muszą o tym wspominać, ich dominacja widoczna jest nie tylko w sposobie dystrybucji dobrobytu, władzy czy wpływu, ale i w panowaniu nad tym, co zostanie upamiętnione, a co zapomniane. Badacze historii, gospodarki i polityki często ignorują kwestię uprzywilejowania i z zadowoleniem opisują rzeczywistość. Patrząc na nią przez filtry promowane przez elity. I wtedy pojawia się redaktor Rafał Woś, proponując, żeby na planszę gry społecznej nie patrzeć tylko z góry, ale i od dołu, spod stolika. I zastanowić się nad losem tych, którym nie jest dane pisanie historii.
To nie jest kraj dla pracowników nie jest pracą naukową. Jej wyrazistym celem jest uzasadnienie ideologicznej pozycji autora – neoliberalny kapitalizm został wypaczony tak silnie, że stał się zagrożeniem dla demokracji.
Ale też Rafał Woś nie jest naukowcem i w swojej opowieści stawia się bardziej w roli krytycznego obserwatora świata, niż uczonego omawiającego wyniki swoich badań.
Z tego właśnie powodu jest to lektura potrzebna. Nie tyle informuje o faktach, co raczej skłania do refleksji i nawet, gdy argumentacja autora wydaje się być przerysowana czy jednostronna, to rodzą się w czytelniku wątpliwości, czy nasza wizja świata nie wynika z wiary w dominującą mitologię polityczną. A może – jak zdaje się pytać Woś – jesteśmy pożytecznymi idiotami współczesnego kapitalizmu, którzy odwracają wzrok codziennie napotykając dowody wyzysku i niesprawiedliwości.
Niewątpliwie książka ta jest ciekawym zbiorem obserwacji dotyczących pozycji pracownika w wolnorynkowym porządku gospodarczym epoki globalizacji, a zarazem autorskim przewodnikiem po procesach, które doprowadziły do znaczącej dysproporcji między pracą a kapitałem. Historycy gospodarki i kapitalizmu odczują zapewne zawód, widząc, że Woś zdaje się koncentrować wyłącznie na tych zjawiskach, które pasują do jego argumentacji – choćby gdy nie patrzy na rozwój sektora instrumentów finansowych przez pryzmat przyspieszenia, jakie dały mu nadzieje drobnych inwestorów na szybkie wzbogacenie się. Albo kiedy tylko częściowo widzi przyczynę upadku związków zawodowych w samych działaczach, którzy upolitycznili swoje organizacje, czyniąc z nich partyjne przybudówki. Lub, gdy kreśląc swój obraz pracy w poprzednich dekadach, skutecznie ucieka od pytań o automatyzację i robotyzację produkcji, ostatecznie puentując je na zaledwie dwóch stronach rozdziału piątego. Jednak wszystkie słabości pracy nie mogą przesłonić nam najważniejszego – autor systematycznie skłania czytelnika do refleksji, dlaczego neoliberalny kapitalizm doprowadził pracownika do stanu, w którym codziennie z obawą patrzy w przyszłość.
Książka dziennikarza „Polityki” ma też swoją drugą stronę. Barwnie opisując transformację Polski i postępujące zmiany społeczne w szerszym kontekście zglobalizowanej gospodarki, stara się pokazać, że wraz z deprywacją pracowników straty ponosi ludzkość, ale też wolność czy demokracja. Czy zatrudniony w elastycznym systemie pracy ochroniarz będzie świadomym i zaangażowanym obywatelem? Czy pracownicy sezonowi z dawnych PGR-ów wyjeżdżający „na szparagi” do Niemiec cieszą się ze swojej wolności? I wreszcie, czy spauperyzowani handlarze lub przedstawiciele niższej klasy średniej na umowach śmieciowych i z kredytem mieszkaniowym na całe życie odczuwają jeszcze empatię patrząc na los biedniejszych i mniej uprzywilejowanych?
Można krytykować wnioski Wosia, ale w jednej kwestii na pewno należy przyznać mu całkowitą rację – źródłem rozbicia społecznego Polaków jest zakorzenione w naszej świadomości poczucie niesprawiedliwości transformacji i kolektywna niska samoocena wygenerowana przez nagłe zderzenie z „lepszym” Zachodem. Równie wartościowa jest jego diagnoza spadku zaufania do Unii Europejskiej, której przyczyn szuka w postawie jej organów w czasie ostatniego kryzysu ekonomicznego. Wtedy Komisja Europejska okazała się być rzecznikiem interesu banków, a nie mieszkańców wspólnoty dotkniętych recesją. Woś zdaje się pokazywać, że budowane przez pół wieku zaufanie do integracji można zburzyć w kilka miesięcy poświęcając Grecję, Irlandię czy Hiszpanię na rzecz schlebiania potrzebom sektora finansowego.
Jestem zdania, że zamierzeniem autora było, żeby To nie jest kraj dla pracowników stało się inspiracją dla pracowników i drobnych przedsiębiorców. Żeby dostrzegli, w jak fatalnej sytuacji się znaleźli i jak niewielkie mają pole manewru. Dla pracodawców, żeby pokazać im, jakie koszty społeczne generuje ciągłe dążenie do maksymalizacji efektywności. Dla polityków, żeby wreszcie zwrócili uwagę na los wykluczonych i zmarginalizowanych, których głos nie pisze historii. Jest też w tej książce apel do środowiska naukowego – Woś prosi nas, abyśmy wreszcie przestali patrzeć na planszę gry ekonomicznej wyłącznie od góry, z trybuny, na którą zaprosili nas najwięksi gracze, ale też od dołu, z perspektywy tych, którzy są jedynie pionkami lub czekają w nadziei, że kiedyś zostaną zaproszeni do gry.
Oczywiście, nie jest aż tak źle, jak opisuje to autor – polska nauka zainteresowana jest badaniem negatywnych konsekwencji przemian gospodarczych: socjologowie, antropolodzy, kulturoznawcy, politolodzy, ekonomiści i historycy nie uciekają od przyjmowania perspektywy najbiedniejszych, zmarginalizowanych czy zapomnianych. Warto jednak, żeby niekiedy przerysowane i silnie ideologiczne obserwacje Wosia zostały zweryfikowane przy użyciu aparatu nauk społecznych i humanistycznych, przecież diagnoza zaprezentowana przez redaktora „Polityki” jest przerażająca. Ludzie żyjący w ciągłym lęku o swoją przyszłość – jak dowodzili w swoich pracach Drew Westen czy Dominique Moïsi – są podatni na ciągłe manipulacje, a obawa o trwałość dochodu sprawnie przekształcona może być w strach przed obcym, innym i nieznanym (które zwiększyć może naszą niepewność). W takich warunkach trudno jest ukształtować świadomego i racjonalnego wyborcę, który troszczyć będzie się o demokratyczną wspólnotę.
Nie będąc ekonomistą nie chcę oceniać recepty, jaką światowej gospodarce wypisuje w swojej książce Rafał Woś. Jestem zdania, że najlepiej, gdy każdy wyrobi sobie własną opinię o treści ostatniego rozdziału pracy. Autor pyta o to, co się stanie z pracą w Polsce. Może trendy są rzeczywiście sposobem, „by złapać w żagle najnowsze wiatry i z nimi popłynąć. Ale tylko wtedy, jeśli będą nas one prowadziły we właściwym kierunku” (s. 372).
Najważniejszym walorem obserwacji autora jest w mojej opinii fakt, że zmusza czytelnika do krytycznego spojrzenia na neoliberalny kapitalizm, polską i światową gospodarkę oraz ocenę transformacji. Wiele osób będzie czuło opór wobec argumentacji Wosia, który nie ukrywa swojego silnie lewicowego i wyraźnie antyestablishmentowego podejścia do tematu – jednak warto go przełamać, bo lektura tej książki jest intelektualną przyjemnością. Język autora jest barwny i żywy, styl elokwentny i niekiedy brawurowy, zaś argumentacja nieoczywista i często przełamująca linie podziałów polskiej polityki.
Jeśli nie jest to wystarczającą zachętą, to polecam ją przeczytać, bo to publikacja prawdziwie antysystemowa – dostaje się w niej wszystkim: prawicy, centrum i lewicy, pracodawcom i związkom zawodowym, politykom i mediom. Pomaga to wyrobić własną opinię, czy Polska to kraj dla pracowników.