Rafał Wnuk, Sławomir Poleszak – „Niezłomni czy realiści? Polskie podziemie antykomunistyczne bez patosu” – recenzja i ocena
Rafał Wnuk, Sławomir Poleszak – „Niezłomni czy realiści? Polskie podziemie antykomunistyczne bez patosu” – recenzja i ocena
Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zaczęło odżywać zainteresowanie dziejami powojennego podziemia niepodległościowego. W wolnej Polsce nie było początkowo czasu ni chęci, by zrazu zaangażować w ten proces instytucje naukowe. Sprawę w swoje ręce wzięły organizacje społeczne, które wsparte entuzjazmem młodych badaczy, zabrały się za przywracanie należnej pamięci tym, którzy postanowili z bronią w ręku przeciwstawić się komunizmowi. Wśród tych badaczy byli również Rafał Wnuk i Sławomir Poleszak.
Spór o narrację wyrastał ze sporu o ocenę powojennej historii. Komuniści zwalczali pamięć o tych ludziach, przyszła więc pora, by młodsze pokolenie upomniało się o tych ludzi i przywróciło ich do zbiorowej świadomości. Jednak nie brakowało tych, którzy nawet w III Rzeczypospolitej nazywali ich „bandytami”. W kontrze do tego powstało określenie „żołnierze wyklęci” – zapożyczone bodaj z tytułu książki Jerzego Ślaskiego. Oznaczało ono tych, których wymazano z kart podręczników, a którzy przez dziesięciolecia nie doczekali się należnego uznania.
Ale głód upamiętnienia sprawił, że młodzi ludzie zaczęli się domagać namacalnych pomników ich życia, walki i poświęcenia. Takich, u stóp których można złożyć kwiaty i zapalić znicz. Z drugiej jednak strony otwarcie na oścież drzwi do archiwów zaowocowało setkami publikacji naukowych, popularnonaukowych i prasowych. Powstawały filmy, spektakle, wystawy, a nawet gry edukacyjne i linie odzieży. Dzieje podziemia stały się modne. Młodzi ludzie potrzebowali takich wzorców – nie działaczy „Solidarności”, którzy uwikłali się w coraz bardziej niezrozumiałe spory polityczne. Chcieli jednoznacznych bohaterów wpisujących się w romantyczną tradycję walki o niepodległość. Twardzieli, którzy nie znali zgniłych kompromisów.
I tak, nie wygrali tego starcia. Nie było to zresztą w ówczesnych warunkach możliwe. Wielu chciało walczyć, wielu chciało po prostu żyć. Służyć Polsce, ale nie tej rządzonej przez komunistów. Służyć pomimo tego, że rządzili nią komuniści. Można było to czynić z bronią w ręku (często nie było innego wyjścia), lub piórem, pracą. Wbrew założeniom ideologów komunizmu, ustrój ten nie mógł być wieczny. Ci zaś, którzy kontynuowali walkę zbrojną, stawali przed dylematami, które dla nas są trudne do zrozumienia.
Pytanie: czy w ogóle byłoby możliwe, aby nie dochodziło do nadużyć? Nie. I to trzeba sobie uświadomić. Skrajnie trudne warunki, narastające frustracja i apatia, zróżnicowana postawa ludności cywilnej i świadomość, że toczona przez nich walka jest nierówna, a być może z góry nastawiona na klęskę. Wielu z nich tę walkę toczyło przecież nie od 1945 roku, a od 1939. Nie każdy jest w stanie to wytrzymać, zaś życie w poczuciu permanentnego zagrożenia może przynieść różne efekty. Wśród przeszło 100 tysięcy żołnierzy walczących z bronią w ręku oraz setek tysięcy wspierających ich, zdarzali się również i tacy, którzy sprzeniewierzyli się wartościom, o jakie przysięgali walczyć.
Oczywistym było, że wgryzanie się w szczegóły spowoduje znalezienie materiałów kwestionujących mit o 100 tysiącach czystych jak łza bohaterów. Ale czy te pojedyncze de facto przypadki to rysy na zbiorowym pomniku? Nie można się z tym zgodzić. Przecież lekarz, który nie dopełnił obowiązków wobec pacjenta (a niech będzie, że świadomie je zaniedbał) nie może być dowodem przeciwko całemu personelowi szpitala i zasadności istnienia służby zdrowia. Słuszność sprawy to jedno. Drugie – w jaki sposób dochodzono do jej osiągnięcia.
Rafał Wnuk i Sławomir Poleszak proponują syntetyczne ujęcie tego jakże złożonego problemu. Powołują się na przykłady, nieraz chwalebne, jak rotmistrza Witolda Pileckiego czy kapitana Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca”. Ten ostatni narzekał zresztą na postawy niektórych spośród swoich podwładnych, sam jednak do końca pozostał wspaniałym wzorem bohaterskiego i niezłomnego żołnierza. Ale jest też i Romuald Rajs „Bury” – postać, mówiąc oględnie, budząca kontrowersje. Z całą pewnością nie można jednak przykładać jednej miary do wszystkich. Walka o uczynienie z „Burego” bohatera narodowego jest wszakże o tyle bezprzedmiotowa, że powojenna historia Polski ma tych bohaterów wielu. I wystarczy skupić się na ich upamiętnianiu. Postacie budzące spory pozostawmy na razie historykom.
Czy jest to praca wolna od błędów? Oczywiście nie. Historycy znajdą w niej pewne szczegóły, co do których zgłoszą swoje wątpliwości. Przykładowo autorzy nie używają pojęcia „ekspatriacja” lecz „repatriacja” w odniesieniu do osób, które zmuszone były opuścić rodzinne strony w wyniku zmiany granic. Można również zastanawiać się nad doborem postaci i wydarzeń (a nawet i źródeł) – ale temat jest tak obszerny, że chyba nie sposób w jednej książce pomieścić wszystko.
Wydawnictwo Literackie przyzwyczaiło swoich czytelników do wysokiej jakości edytorskiej swoich publikacji. Tak jest tym razem. Czeka nas lektura 870-stronicowej, dobrze udokumentowanej książki. Warto dodać, że 120 stron stanowi bibliografia i przypisy.
Niewątpliwą wartością recenzowanej książki jest próba typologizacji i zaprezentowanie szerokiego spektrum postaw. To chyba dobry moment, by przenieść dyskusję na spokojne, rzeczowe i podbudowane argumentami płaszczyzny nauki. Z dala od skrajnych emocji i politycznego zaangażowania. Podziemie nie było bowiem jednorodne. Autorzy nie stawiają pomników, nie udzielają łatwych odpowiedzi, ale starają się urealnić omawianą problematykę. I chyba dobrze to ujmuje pytanie postawione w tytule pracy „Niezłomni czy realiści?”. To pytanie otwarte, które nie zamyka dyskusji, lecz ją dopiero otwiera. Właśnie na niwie naukowej.