Rafał A. Ziemkiewicz – „Złowrogi cień Marszałka” – recenzja i ocena
„Złowrogiego cienia Marszałka” nie sposób czytać w spokoju. Nie idzie tu, bynajmniej, o stosunek autora do Józefa Piłsudskiego. Ten, jak każda postać historyczna, zasługuje na sprawiedliwość, a najpiękniejsza nawet legenda powinna w dyskursie ustępować miejsca faktom. Właśnie o tych ostatnich tak często zapomina się w wielkich narracjach, konstruowanych w jakimkolwiek innym celu, aniżeli rzetelna analiza przeszłości. Problem z lekturą nowej książki Rafała A. Ziemkiewicza jest inny. Odbiorca co jakiś czas robi przerwę i odruchowo łapie się za głowę, zdumiony, jakim sposobem i właściwie dlaczego po raz kolejny biją go po oczach oczywiste, proste do uniknięcia błędy rzeczowe.
„Złowrogi cień Marszałka” - czyli co?
Na dobrą sprawę, nie jest to książka wyłącznie o Marszałku, społecznej percepcji jego dokonań i państwowotwórczej roli piłsudczykowskiego mitu w II RP. Ziemkiewicz usiłuje przywrócić należne miejsce tym, którzy – jak się wyraża - „tyrali” na niepodległość, na uświadomienie narodowe, polityzację mas przez te wszystkie lata, w ciągu których Piłsudski zabraniał uprawy „kwiatów polskości” w tym „wychodku, jakim jest nasze życie” - jak nazywał Komendant los Polaków pod zaborami. Są tu zatem (lista otwarta): Dmowski ze swoją ideą „stworzenia” narodu, obok niego – Witos, Korfanty, Daszyński, Bojko, Wysłouch, Stojałowski i inni, w zbiorowej pamięci Polaków praktycznie nieistniejący. Anatema, jaką obłożyła ich sanacyjna propaganda, okazała się – w mniemaniu Ziemkiewicza – ponadczasowa. Autor najusilniej walczy oczywiście o przywrócenie należnego miejsca Narodowej Demokracji, i to już od jej okresu prenatalnego – czasów Miłkowskiego i budujących w oparciu o jego tradycję wielki ruch społeczny Popławskiego, Balickiego, Dmowskiego...
„Wiktor” (pseudonim Piłsudskiego z wczesnego okresu konspiracji) wchodził do struktur PPS już z kapitałem zasług i bagażem doświadczeń zesłania, co pozwoliło mu w krótkim czasie zmodyfikować ideologiczny profil wileńskiego „Robotnika”. „Mieczysław” (kolejny pseudonim konspiracyjny) przedstawiony jest jako człowiek lekkomyślny, pozbawiony zasadniczego planu działania, bezmyślnie szafujący krwią rodaków w skazanej na niepowodzenie walce z zaborcą. Piłsudskiemu – co Ziemkiewicz usiłuje wykazać – nigdy nie towarzyszył głębszy zamysł ani ocena sytuacji. Zawsze były to krótkowzroczne porywy insurekcjonizmu – tak w latach 1905-07, jak i w 1914, kiedy Pierwszą Kompanię Kadrową na Kielecczyźnie witały, w najlepszym przypadku, zamknięte okiennice.
Brygadier wszakże (częściej nazywany Komendantem), dzięki niezłomnej postawie walki czynnej, potrafił z czasem okazać legitymację tego, który o wolność rodaków starał się „od zawsze”. A wszystko to w przeciwieństwie do „zaprzańców” i „priwislinców”, którymi nazywał na równi – wbrew wszelkim faktom – warszawskich czy krakowskich konserwatywnych ugodowców i endeków. W ten sposób, rzecze Ziemkiewicz, Piłsudski wyszedł naprzeciw realnemu zapotrzebowaniu. Polskie społeczeństwo potrzebowało niekwestionowanego autorytetu, swoistego nadczłowieka, a przy tym – koniecznie wojskowego Na sferach władzy cywilnej bowiem, od kiedy ostatni król Polski przystąpił do Targowicy, ciążyło odium. Do tej roli pasowali już Kościuszko, książę Poniatowski, Traugutt. Jednak tylko Piłsudskiemu niepomiernie sprzyjały dziejowe okoliczności – niczym w wypowiedzi Bronisława Piłsudskiego, o tym „Ziuku”, który „ma szalone szczęście” i „wszystko jemu na dobre wychodzi”.
Po 1926 roku Marszałek, opromieniony chwałą własnych i cudzych zasług, stać się miał nienaruszalną ikoną, ciążącą – i to jest kluczowa teza Ziemkiewicza – także nad teraźniejszą kulturą polityczną. Postrzeganie polityki jako starcia racji („mojszej” racji?), słuszności i „moralnego prawa” do rządzenia, niezależnie od demokratycznych rozstrzygnięć, to cechy, które – w przekonaniu autora – na równi charakteryzują Jarosława Kaczyńskiego i Adama Michnika. Analogicznie jak „dyskurs wykluczania” - konsekwentne delegitymizowanie „ich”, tych innych, z przeciwnego obozu, w spolaryzowanym dyskursie pozbawianych podmiotowości. Ziemkiewicz unika, na całe szczęście, prostych paralel pomiędzy II RP a III RP, akcentując mechanizmy, proces kształtowania się samego sposobu myślenia o państwie i jego konsekwencje.
Doktor Rafał Łatka w swojej recenzji słusznie zwraca uwagę na oś rozumowania Ziemkiewicza: Korfanty, Witos czy Dmowski, dla niepodległości i granic przynajmniej równie zasłużeni, pozbawieni byli zdolności u świtu wolnej Polski kluczowej. Nie potrafili Polakom zaimponować, wpisać się w oczekiwania autorytetu. Polakom potrzebny był wódz, wojskowy dowódca, nie zaś – społecznik, którego praca u podstaw nie mogła być tematem żołnierskich pieśni; nie nadawała się na osnowę opowieści o heroicznej genezie międzywojennej Polski. II RP miała pozostawać w cieniu apodyktycznego wodza, przekonanego o swojej wielkości, regularnie uczestniczącego w modnych wówczas seansach spirytystycznych, rojącego o tym, że jest kolejną inkarnacją Bonapartego.
Jednostronność i asymetria
Czy nie jest to wszakże opis jednostronny? Oczywiście, Ziemkiewicz zasług Naczelnikowi nie odmawia (1920 rok), nie wyraża jednak dostatecznej woli, aby pójść krok dalej i przeanalizować czynniki, przy udziale których taka właśnie, konsekwentna przez całe życie postawa Komendanta się uformowała. Wyłaniający się z opowieści Ziemkiewicza Piłsudski to najczęściej właśnie jednostka, zredukowana do roli „warchoła”, „człowieka-demolki”. W tym zbanalizowanym wizerunku brakuje miejsca na pokazanie zwyczajnych, pozytywnych cech okładkowego bohatera. Ziemkiewicz zawczasu odpowiada, że pod ciężarem apologetycznych publikacji uginają się księgarskie półki, on zaś chciał przedstawić mniej znane, bo i starannie w sanacyjnej polityce historycznej ukryte oblicze Tego, który zarazem „odzyskał Polskę” i „zniszczył polskość”.
Publicyście z powodzeniem udaje się wskazać kilka głębiej zakorzenionych mitów. Przeciętny uczeń szkoły średniej zdziwiłby się zapewne, słysząc, że Piłsudski wcale nie utworzył Legionów w Galicji ani nie przewidział wyniku I wojny światowej, wbrew przekonaniu zakorzenionemu zwłaszcza wśród licznej rzeszy apologetów „Dziadka”. Mniejsze znaczenie dla demitologizacji Marszałka będą miały akcenty osobiste. Wbrew spostrzeżeniu Rafała Łatki, autor nie przedstawia romansów Piłsudskiego nazbyt obszernie – poświęca im kilka krótkich akapitów, rozwiewając sentymentalną opowieść o personalnych źródłach konfliktu z Dmowskim. W opinii Łatki, Piłsudski był niekwestionowanym bohaterem już przed narodzinami NSZZ Solidarność, która mit nieskazitelnego ojca niepodległości utrwaliła. To prawda, Ziemkiewicz jednak nie pisze, że narodziny kultu Marszałka to dopiero lata 80-te. Sugeruje raczej, iż wówczas to część opozycji, w poszukiwaniu ikony patriotyzmu, rzadko dostrzegała wzorce inne niż piłsudczykowski.
Podnoszony w tekście Łatki, oraz kilku innych recenzjach, zarzut asymetrii w przedstawieniu kolejnych etapów kształtowania się mitu Piłsudskiego wydaje się chybiony. Autor nie ukrywa bowiem swoich zamiarów: nie pisze biografii Komendanta ani analizy rządów sanacji, zwłaszcza po „wyborach brzeskich”. Bardziej interesuje go miejsce Piłsudskiego w polskiej tradycji politycznej. Stąd dziwna z pozoru przewaga objętościowa wątków z okresu konspiracji (aktywność Organizacji Bojowej PPS) nad Berezą Kartuską i innymi faktami z okresu skonsolidowanego, sanacyjnego reżimu.
Ziemkiewicza grzechy główne
Świetna publicystyka niepomiernie traci w wyniku zdumiewającej liczby błędów i nieścisłości merytorycznych. Dotyczą one zarówno meritum, jak i kwestii drugorzędnych. Żeniąc się z Marią Juszkiewiczową, Piłsudski przeszedł na luteranizm, a nie – jak twierdzi Ziemkiewicz – na kalwinizm. Wacław Kostek-Biernacki nie był „komendantem” obozu w Berezie Kartuskiej (s. 386) – jako wojewoda poleski odpowiadał za nadzór nad nim. Na stronie 210 Ziemkiewicz umieszcza „kryzys przysięgowy” w roku 1916 – w rzeczywistości miał on miejsce rok później. Kolejną chronologiczną pomyłkę znajdziemy na stronie 436. Autor kojarzy utworzenie przez Dmowskiego Obozu Wielkiej Polski z przegranymi przez endecję wyborami do Sejmu II kadencji w 1928 roku. Rzeczywiście, po klęsce przy urnach zlikwidowano wówczas Związek Ludowo-Narodowy, OWP istniał wszakże już od dwóch lat, założony krótko po zamachu majowym. Sam przewrót 1926 roku traktuje w kategoriach „trzydniowej wojny domowej”, odmawiając mu miana zamachu stanu, podobnie jak rewolucja 1905-07 nie jest dlań rewolucją. Na dokładkę Ziemkiewicz neguje istnienie koncepcji federacyjnej, wskazując, że powstała ona drogą rzutowania w przeszłość idei po 1920 roku. Widzi w tym przejaw kreowania legendy Marszałka. Tak śmiałe stwierdzenie wypadałoby uzasadnić – ciężar dowodu spoczywa wszak na stronie twierdzącej, Ziemkiewicz jednak szybko zmienia wątek.
Nie lepiej jest z opisem zagadnień, tworzących tło ruchu piłsudczykowskiego. Obecne na stronie 127 stwierdzenie: „Ład wersalski, zbudowany na grobie Napoleona i polskich marzeń o niepodległości, skończył się tym samym definitywnie” (autor chce w ten sposób opisać genezę I wojny światowej) można jeszcze uznać za przypadkową, będącą owocem pośpiechu czy roztargnienia pomyłkę. Być może analogiczna jest przyczyna błędnego datowania austro-węgierskiego wypowiedzenia wojny Rosji (s. 161). W odniesieniu do samej „wielkiej wojny” autor umieszcza na stronie 163 następującą uwagę: „W wielkich bitwach pierwszej wojny światowej w ciągu jednego dnia ginęło po sto, dwieście tysięcy ludzi”. U kogo Ziemkiewicz czytał o takiej bitwie? Można to zrzucić na karb publicystycznej werwy, sam autor jednak już we wstępie pracy deklaruje, że z wymogu realizmu w stosunku do dziennikarzy politycznych nijak zrezygnować nie zamierza.
Niebywała aktywność autora, publikującego po kilka felietonów w tygodniu, prowadzącego audycje radiowe i telewizyjne, zapraszanego do innych w roli komentatora, nie pozwoliła na weryfikację szczegółów, jakimi okraszony jest „Złowrogi cień”. Japońska Kempeitai, z którą Piłsudski miał styczność, to wcale nie wywiad, a żandarmeria wojskowa, pełniąca także funkcję kontrwywiadu. Na stronie 160 Ziemkiewicz myli niemiecką koncepcję Mitteleuropy z ideą Międzymorza, błąd powielając na stronie 234. Traktat w Brześciu Litewskim z 9 lutego 1918 roku, podpisany przez państwa centralne z Ukraińską Republiką Ludową, będący w istocie porozumieniem pokojowym, to dla autora „rozejm brzeski” (s. 234). Na stronie 433 publicysta kojarzy upadek drugiego rządu Witosa (czyli pierwszego gabinetu Chjeno-Piasta) z niemiecko-polską wojną celną. Wydarzenia te dzielą blisko dwa lata. Być może autor miał na myśli drugi rząd Władysława Grabskiego i znowuż presja czasowa nie pozwoliła na weryfikację? Budzi ciekawość, w jaki sposób Ziemkiewicz dowodziłby postawionej na stronie 435 tezy, według której umiarkowane nurty międzywojennej lewicy „republiki nigdy szczególnie nie ceniły” (Daszyński?), a ruch ludowy „nigdy nie był jej szczególnie wierny”.
Niestaranność czy „research ziemkiewiczowski”?
Irytujące pomyłki stawiają, niestety, pod znakiem zapytania całość wywodu i obecnych w nim twierdzeń. Ziemkiewicz nonszalancko, niczym krytykowany przezeń Stefan Bobrowski, wystawia się na atak pod sam koniec swoich rozważań. Ostatni rozdział to m.in. obszerna dygresja dotycząca września 1939 roku. Czytelnik dowie się, że plan wojny obronnej w rzeczywistości był planem ofensywnym, a marszałek Śmigły-Rydz już kreślił założenia natarcia Wojska Polskiego na Berlin (s. 427-429). Koncepcją Rydza było zresztą – rzecze autor pamiętnego „Polactwa” - wpuścić Niemców w pułapkę wewnątrz kraju, stąd luki pomiędzy polskimi armiami (s. 423-424). Nie chodzi tu bynajmniej o sam fakt odwoływania się do alternatywnych teorii, ale o brak elementarnego krytycyzmu, z jakim autor podaje jako pewnik sądy, niezmiernie łatwe do zdezawuowania. Ziemkiewicz nabiera jednak rozpędu, rozpisując się o stosunku sił we wrześniu 1939 roku. 1,8 mln do 950 tys. żołnierzy, 2700 do 880 czołgów, 1300 do 400 samolotów, wszystko na korzyść Niemiec, o technologii nie wspominając, to dla Ziemkiewicza przewaga „tylko półtorakrotna”.
Najgorzej jednak wychodzą autorowi analogie, w których próbuje zdradzać historyczną erudycję na poziomie ogólnym. Ze strony 16 dowiadujemy się, że, w odróżnieniu od warunków szlacheckiego republikanizmu, demos grecki i rzymski był węższy niż 10% ogółu ludności. Spójrzmy. Według danych L. Winniczuk, ateńskie ciało obywatelskie ok. 480 roku przed Chr. grupowało 25-35 tys. dorosłych obywateli (80-100 tys. z rodzinami) wobec 120-150 tys. całkowitej populacji ateńskiej chory. Podobnie w Związku Beockim w V stuleciu przed Chr. obywatele mogli stanowić 20-25% ludności. Trudno wymagać znajomości proporcji demograficznych w greckich poleis od komentatora politycznego. Aktualne powinno jednak pozostać oczekiwanie, by nie wydawał krytycznie niepewnych sądów li tylko w oparciu o prywatne „widzimisię”. Na stronie 28 Towarzystwo Republikanów Polskich zakłada Kościuszko – w rzeczywistości pozostawał dla twórców autorytetem i patronem, pozostając na emigracji. Bitwa pod Raszynem to dla Ziemkiewicza „pierwszy samodzielnie odniesiony sukces wojska polskiego od czasów wiktorii wiedeńskiej”. Skoro autor pisze o bitwie, nie o kampanii wojennej, warto zapytać – nie słyszał o Uścieczku, Hodowie, wielu innych? Na stronie 31 legioniści gen. Dąbrowskiego bohatersko stawiają czoła armii Królestwa Obojga Sycylii. Problem w tym, że wówczas takowe nie istniało. Państwo Inków to jedno z „imperiów Ameryki Środkowej” (s. 301).
„«Rzucam na Polskę za duży cień», miał ponoć powiedzieć Marszałek” (podkreślenie moje – przyp. ŁŚ). Przytoczony na oprawie fragment ostatniego rozdziału powinien dać czytelnikowi do myślenia o autorze książki równie wiele, jak o jej bohaterze. „Ponoć” powiedział Marszałek – gdzie, kiedy, komu, w jakich okolicznościach? Tego odbiorca od Ziemkiewicza się nie dowie, ponieważ praca pozbawiona jest przypisów, możliwych do zamieszczenia na nieskończenie wiele sposobów. Istnieje wystarczająco wiele odnotowanych, a nie „prawdziwych ponoć” wypowiedzi „Dziadka”, by nie odwoływać się do cytatu niewiadomego pochodzenia, więcej – czynić go podłożem narracji. Jako swoisty signum temporis można potraktować zachwyty nad... brakiem bibliografii, obecne w niektórych recenzjach. Trudno zrozumieć postępowanie autora i wydawcy. Skoro problemu z bibliografią nie ma publicysta historyczny Piotr Zychowicz, poza nim tylu innych, dlaczego ma go Ziemkiewicz? Bardziej niż nieobecność wykazu stosowanej literatury zdumiewa, że autorzy utrzymanych częstokroć w tonie euforycznym recenzji nie zwrócili choćby w delikatny sposób uwagi na błędy, których nagromadzenie wybitnie utrudnia i psuje odbiór całości.
Wadą „Złowrogiego cienia Marszałka” są także powtórzenia i denerwujący miejscami sposób narracji. Co i rusz, jak zwracał uwagę Anonim, „koło wóz wyprzedza”. Autor rozpoczyna temat, po czym zrazu urywa, pozostawiając czytelnika z banalnym: „o tym w innym miejscu”, „zostawmy na później”, „opowiem za chwilę”.
„Złowrogi cień Marszałka” to interesujący punkt wyjścia dyskusji o polskim republikanizmie, który Ziemkiewicz uważa za istotę naszej cywilizacyjnej odrębności. Istotę, której zniszczenie przypisuje właśnie głównemu bohaterowi swojej opowieści. „Nowoczesny endek” odwołuje się do faktów znanych historykom, które jednak, z różnych przyczyn, podnoszone są przez biografów Marszałka rzadziej aniżeli ogólnie znane, chwalebne epizody walki o granice. Niestety, autor nie może mieć pretensji do kogokolwiek poza sobą, że dla wielu, którzy po książkę nawet nie sięgną, pozostanie ona uosobieniem nie w pełni skądinąd sprawiedliwego, nadzwyczaj jednak spopularyzowanego w mediach społecznościowych określenia: „research ziemkiewiczowski”.