Quo Vadis, Ridley Scott?

opublikowano: 2017-05-17, 13:42
wolna licencja
Najnowszy film Ridley’a Scotta _Obcy: Przymierze_ miał być godnym wprowadzeniem do cenionej sagi kosmicznych horrorów. Oczekiwano, że uniesie ciężar opowieści o załodze statku Nostromo i tak jak ten film wielkimi literami zapisze się w historii kina. Niestety, nowy Obcy nie jest ani nowy, ani Obcy, a do tego drażni lenistwem twórców.
reklama

Ksenomorf, czyli tytułowy Obcy: Ósmy pasażer Nostromo z 1979 roku, to wręcz ikona kina. Dzieło Hansa Rudolfa Gigera zapisało się w dziejach kinematografii na zawsze i tak mocno wpisało w naszą popkulturę, że gdyby Ridley Scott nie nakręcił tego filmu, to musiałby to zrobić ktoś inny. Ale dlaczego piszemy o tym na portalu historycznym? Ponieważ bez tego filmu kino nie byłoby dzisiaj tym samym. Ridley Scott stworzył klimat i świat, który inspirował i inspiruje twórców do dziś. Klaustrofobiczny klimat statku kosmicznego zawieszonego pośród nieskończonej pustki, niesamowita scenografia, nieustanne uczucie zagrożenia i niezastąpiona Ripley – to sprawiło, że Scott oczarował nas makabryczną wizją kosmosu na dekady.

A do tego wszystkiego dodajmy jeszcze kosmiczne monstrum, które niczym demon z naszych pierwotnych koszmarów budziło lęk bez konieczności rozpruwania bohaterom trzewi co kilka minut. Po nowym filmie z serii mam jednak wrażenie, że Ridley Scott nie potrafi tworzyć już wciągających historii, które chwytają nas za serce swoją epickością (np. [Gladiator]) czy tak jak stary Obcy grozą, która nie potrzebowała efekciarstwa i brutalnych rozbryzgów krwi, by obudzić nasz pierwotnych strach przed ciemnością i nieznanym.

Ksenomorf, czyli główny bohater serii Obcy , to dziś symbol popkultury (fotografia z Dragon Con w Atlancie w 2013 roku, fot. Pat Loika, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution 2.0 Generic).

Tym razem twórcy kosmicznej sagi nie zaserwowali widzowi nic nowego, czegoś czego jeszcze nie widział. Każda minuta, każdy pojedynczy kadr, ekspozycja postaci, początek i finał produkcji Obcy: Przymierze to kalka – wszystko to już gdzieś widzieliśmy. I nie chodzi o filmowe puszczenie oka do spragnionych przygód fanów serii i kina sci-fi jako takiego. Ridley Scott mruga okiem w stronę widza tak często, że przestaje to być tylko przyjazny gest, a stale powtarzający się i denerwujący tik nerwowy. Żyjemy niejako w czasach kinowej nostalgii i filmowy recykling jest na porządku dziennym. W kinach triumfy święciły nowe/stare Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy, całymi garściami czerpiące z kultowej Nowej Nadziei, ale mimo wszystko otwierające jakiś nowy rozdział w historii serii. Serial Stranger Things na nowo obudził z kolei fascynację tzw. Kinem Nowej Przygody spod szyldu Stevena Spielberga. Podobnie rzecz dzieje się ze Strażnikami Galaktyki, którzy swój sukces opierają na trafionych odniesieniach do popkultury rodem z lat 80. i 90. Rzecz w tym, że Ridley Scott nie potrafi tak jak w tych produkcjach tchnąć nowego życia w znaną historię. Jest nawet gorzej – próbuje opowiedzieć ją na nowo, ale jednocześnie wpada w pułapkę lenistwa.

I tak w nowym Obcym widz przez dwie godziny śledzi ten sam utarty schemat fabularny: statek wysłany z Ziemi przemierza kosmos w poszukiwaniu nieznanego, przy okazji trafia na obcą planetę, śledząc tajemniczą transmisję (kłania się Nostromo). Załoga wysyła oddział rozpoznawczy, który odnajduje tajemniczy statek kosmiczny. Dzielni wojacy przeszukują go jednak nieudolnie, niczym dzieci – bez odpowiedniego zabezpieczenia, ochrony witalnych funkcji organizmu i zachowania szczególnej ostrożności. Napotkane obce organizmy atakują najmniej rozgarniętych i następnie rozwijają się w organizmach nieostrożnych marines (kłania się [Obcy: Decydujące Starcie]), by finalnie wydostać się na wolność przy wtórze krzyków, rozbryzgów krwi i trzasku łamanych kości.

reklama

W kolejnych scenach potwory sieją grozę, ale finalnie pokonuje je silna postać kobieca (w białym podkoszulku!). Koniec. Tylko tyle. Choć nie… jest jeszcze seria wydumanych pytań o sens istnienia, pochodzenie ludzkości – wszystko dlatego, że Obcy: Przymierze to nie tylko sequel Obcego, ale przede wszystkim kontynuacja filmu Prometeusz z 2012 roku. W poprzednim filmie z serii Scott potrafił jednak zaskoczyć widza nieszablonowym podejściem do kultowej serii. Film był pełen absurdów fabularnych, ale mimo wszystko udało się Scottowi rozwinąć mitologię serii i stworzyć film o Obcym bez Obcego (choć jest jedna niespodzianka na koniec).

Ridley Scott nie potrafi zatem już tworzyć dobrych filmów? Aż tak kategoryczny bym jednak nie był. Gdyby 79-letniemu filmowcowi nie zależało na jakości i stracił cały swój artystyczny zmysł, spod jego ręki nie wyszedłby świetny Marsjanin czy oszałamiający wizualnie Exodus. Rzecz w tym jednak, że w obu produkcjach Scott brał się za światy już stworzone. Świetna powieść Andy’ego Weira i uniwersalna biblijna opowieść to filmowe samograje. Ridley Scott nie musiał zatem tworzyć historii na nowo, musiał tylko nadać jej kształt.

Polecamy e-book Michała Rogalskiego – „Bohaterowie popkultury: od Robin Hooda do Rambo”

Michał Rogalski
„Bohaterowie popkultury: od Robin Hooda do Rambo”
cena:
Wydawca:
Michał Świgoń PROMOHISTORIA (Histmag.org)
Liczba stron:
87
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-06-8
Sigourney Weaver, odtwórczyni roli Ellen Ripley w Obcy: Ósmy pasażer Nostromo (fot. Alan Light, opublikowano na licencji Creative Commons Attribution 2.0 Generic).

A z tym nie ma on problemu. Scott nadal potrafi pięknie lepić w kinematograficznej glinie. Co byśmy złego nie powiedzieli o Obcym: Przymierze – scenografia, zdjęcia, muzyka i efekty robią wrażenie. Scott jak nikt inny potrafi plastycznie przejść z zimnej pustki kosmosu w chłodne, sterylne pomieszczenia kolonizacyjnego statku kosmicznego, a zaraz potem zachwycić nas wizją lesistej planety pozbawionej jakiegokolwiek życia, gdzie pośród gęstych lasów skrywa się, niczym gotycka katedra, okręt Inżynierów (rasa znana z filmu [Prometeusz]). Estetyczna uczta dla oczu okraszona Wagnerem i brytyjskim romantyzmem może zatem robić wrażenie. Oczywiście jednych zachwyci swoją wielopłaszczyznową wymową, dla innych pozostanie jedynie pretensjonalną wydmuszka.

Ridley Scott, to twórca wybitny, który dał nam zarówno świetne produkcje sci-fi ([Łowca Androidów], [Obcy]) jak i niezwykłe widowiska historyczne i wojenne ([Pojedynek], [1492: Droga do Raju], [Gladiator], [Helikopter w ogniu], [Królestwo Niebieskie]). Problem polega jednak na tym, że autor obecnie rozmienia się na drobne. Niegdyś świetny reżyser dzisiaj jest cieniem samego siebie, gdyż nie potrafi moim zdaniem w pełni poświęcić się jednemu filmowi. Ridley Scott nieustannie angażuje się w inne filmy jako producent, konsultant itd., przez co nie oddał się Obcemu tak jak oczekiwali fani. Nie wgłębił się w świat, który sam przecież stworzył.

Ridley Scott (fot. Bill Ingalls, domena publiczna)

Jego najnowsze dzieło jest niczym tupnięcie nóżką, że wszystko co powstało o Obcym przez ostatnie 38 lat to sterta nic nie wartych bzdur. Scott wielokrotnie mawiał, że Obcy jest tylko jeden i nie cenił zbyt wysoko kontynuacji. Każdy z autorów, który brał się za rozwijanie Obcego nadawał mu jednak unikalny kształt. James Cameron kultowego potwora sprowadził do poziomu mrówki, poddanej zwierzęcym instynktom, ale mimo to stworzył świetne gatunkowo kino akcji. David Fincher w [Obcym 3] poszedł w stronę alegorycznej opowieści o wręcz biblijnym poświęceniu, gdzie ksenomorf jest ucieleśnieniem zła. Jean-Pierre Jeunet zakończył zaś tę swoistą epicką makabreskę filmem, który działa na widza niczym salon straszydeł w gotyckim wydaniu.

W tym wszystkim zawsze była jednak tajemnica, która nadawała serii charakter. Scott w [Obcy: Przymierze] odarł jednak ksenomorfa z jego głównego atutu. Romans z wizją, że Obcego pośrednio stworzyli sami ludzie poprzez zbuntowaną sztuczną inteligencję, to największy grzech wobec historii kina, jaki w tym sezonie filmowym można sobie wyobrazić. I tak jak Ridley Scott rozpędził w 1979 r. bieg filmowej historii, tak dzisiaj zatoczyła ona koło, przy okazji miażdżąc wszelką kreatywność, a sam Scott niczym wąż Uroboros pożera własny ogon.

Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.

Polecamy e-book Michała Rogalskiego – „Bohaterowie popkultury: od Robin Hooda do Rambo”

Michał Rogalski
„Bohaterowie popkultury: od Robin Hooda do Rambo”
cena:
Wydawca:
Michał Świgoń PROMOHISTORIA (Histmag.org)
Liczba stron:
87
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-06-8
reklama
Komentarze
o autorze
Marcin Sałański
Historyk, dziennikarz prasowy i telewizyjny, wieloletni współpracownik Histmag.org, autor popularnych e-booków. Współpracował m.in. z portalem Historia i Media, Wydawnictwem Bellona i Muzeum Niepodległości w Warszawie. Był również członkiem redakcji kwartalnika „Teka Historyka”. Interesuje się historią średniowiecza, dziejami gospodarczymi, popularyzacją historii i rekonstrukcją historyczną.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone