Przemyt w okresie II RP, czyli „eldorado” na wschodniej granicy
Powstała z ponad stuletniego niebytu Polska nie miała przed sobą najlepszych perspektyw. Sporą część majątku narodowego zabrała I wojna światowa, w której życie straciło aż milion Polaków. Ponadto należy pamiętać o słabej, a w pierwszych latach istnienia II RP, wręcz fatalnej kondycji polskiej gospodarki. Rodzimy przemysł był w powijakach, a wymiana handlowa stała na bardzo niskim poziomie. To wszystko składało się na pauperyzację polskiego społeczeństwa.
Brak wymiany handlowej między Polską a bolszewicką Rosją stanowił idealny przyczynek do rozwinięcia się przemytu na tej bardzo długiej, bo liczącej niemal półtora tysiąca kilometrów granicy. Brak usankcjonowanego prawem handlu międzypaństwowego jedynie wzmagał możliwość nielegalnego przemytu towarów przez granicę, z czego skrzętnie skorzystała ludność pogranicza. Nie inaczej sytuacja wyglądała na granicy z Litwą, z którą po buncie Żeligowskiego Polska nie utrzymywała stosunków handlowych i dyplomatycznych.
Ciekawe natomiast było podejście litewskich władz do procederu przemytniczego. Kowno nie dość, że nie walczyło z problemem kontrabandy, to otwarcie wspierało „swoich” przemytników. Celem tego działania miało być zadanie możliwie jak największych strat gospodarczych Polsce. Odbywało się to w ten sposób: po litewskiej stronie granicy prężnie działały hurtownie, nastawione na produkcję towarów przeznaczonych na przemyt. Pozostawały one pod ochroną służb litewskich, które przy okazji trwającego procederu przemytniczego starały się stworzyć po polskiej stronie granicy siatki wywiadowcze. Towar przemycany z Litwy docelowo trafiał do ludności litewskiej mieszkającej w Polsce. Oficerowie KOP odkryli, że skala przemytu była horrendalna. Większość artykułów, z których korzystała ludność litewska mieszkająca w Polsce, pochodziła zza wschodniej granicy. Mając na uwadze fakt, że II RP nie prowadziła z Litwą legalnej wymiany handlowej, wszystko to musiało pochodzić z przemytu.
Kto przemycał i co przemycano?
Jesień. Złoto wisi na drzewach. Złoto fruwa w powietrzu. Złoto szeleści pod nogami. Morze złota wokoło. I sezon ten, gdy głuche jesienne noce na długo otulają zimę, również nazywa się „złotym”. Granica wre życiem. Partia za partią, noc w noc, idą za granicę. Przemytnicy pracują wściekle. Ledwie starcza im czasu na przepicie zarobionych pieniędzy. Prawie nie widzimy światła dziennego, bo we dnie się wysypiamy po trudach długich nocy.
Determinację osób decydujących się na podjęcie ryzykownego zajęcia, jakim była „szmuglerka”, zdawało się rozumieć kierownictwo Korpusu Ochrony Pogranicza. Tadeusz Skinder, szef wywiadu KOP tak opisywał zjawisko przemytu:
[...] gdyby całe środowisko przemytników ograniczyło się wyłącznie do bezrobotnych i małorolnych i gdyby kontakt ich z procederem przemytniczym wynikał tylko z nędzy, to istotnie należałoby się zastanowić, czy przemytnictwo nie powinno być uważane za lokalne rozwiązanie kryzysu i bezrobocia. Niestety, tak nie jest. Niewątpliwie istnieją przemytnicy uprawiający przemyt tylko dla własnych potrzeb. Jest to jednak pierwszy etap kariery przemytniczej.
Nie należało więc przymykać oka nawet na samodzielnych przemytników, którzy procederem trudnili się głównie po to, by wyżywić rodzinę. Człowiek, który wzbogacił się na kontrabandzie nie dość, że narażał skarb państwa na straty, to w dodatku mógł wzbudzić zazdrość u sąsiadów, którzy skuszeni możliwie szybkim zarobkiem, poszliby w jego ślady, tym samym zwiększając skalę problemu.
Co ciekawe, jednostki, które wzbogaciły się na przemycie z reguły nie obnosiły się ze swoim bogactwem, a szybko upłynniały pieniądze w miastach z dala od granicy, z reguły zaopatrując się w towary pierwszej potrzeby. Obawiali się bowiem, że policja zainteresuje się ich nagłym przychodem finansowym.
Co przemycano do Polski, a co zza wschodniej granicy? Polacy nosili kontrabandę w postaci zapalniczek, sacharyny, artykułów spożywczych, tytoniu, produktów rolnych, spirytusu, ubrań, artykułów kolonialnych, pieprzu, soli i innych przypraw. Od Sowietów przychodziły najczęściej skóry zwierzęce, tytoń i pieniądze.
Partia przemytnicza
Przemytnicy nie rekrutowali się z jednej klasy społecznej. Był to zbiór ludzi liczących na stosunkowo wysoki, ale bardzo ryzykowny zarobek. Możemy wyróżnić dwie grupy przemytników – dorywczo zajmujących się przemytem oraz przemytników zawodowych. Ci pierwsi to zazwyczaj ludzie traktujący przemyt jako formę dodatkowego zarobku. Wartość szmuglowanego przez nich towaru była niewielka. Takich „okazyjnych” przemytników relatywnie często łapano na pograniczu. Dla przemytników zawodowych kontrabanda była głównym źródłem utrzymania. Tworzyli oni grupy przemytnicze, nazywane partiami. Takie gromady działały jak małe przedsiębiorstwa, ponieważ ludzie w nich „zatrudnieni” nie potrzebowali dodatkowej pracy. Jedna partia mogła liczyć nawet pięćdziesiąt osób.
Przemytnicy zawodowi dosłownie żyli na pograniczu, dlatego świetnie znali teren. Obserwowali strażnice graniczne, niemal nieustannie śledząc poczynania żołnierzy. Wchodzili z nimi również w kontakty towarzyskie, w celu pozyskiwania cennych informacji, na przykład o planach patrolowych. Artur Ochał w książce „Na litewskiej rubieży. Brygada KOP „Grodno” (1929-1939)” przytacza przypadek żołnierza z kompanii „Filipów”, który wszedł w komitywę z lokalnymi przemytnikami i, zdaniem swojego przełożonego, demoralizująco wpływał na innych żołnierzy. Dowódca przeniósł go karnie do kompanii w Suwałkach.
Jak wyglądała trasa przemytnicza od momentu podjęcia towaru do etapu odstawienia go w określone miejsce? Dobrze można prześledzić ją na przykładzie przemytników z Rakowa, czyli Mekki polskich „szmuglerów”. Na początku trzeba było zebrać partię, czyli kilku, najwyżej kilkunastu ludzi, którzy gotowi byli przejść z towarem przez granicę. Najlepiej silnych i zwinnych mężczyzn, ale kobiety również nosiły kontrabandę.
Po zebraniu partii, należało odebrać wcześniej przygotowany towar. Pochodził on najczęściej od jednego z lokalnych kupców, który przeważnie na przemycie zarabiał znacznie więcej niż wynosił jego dochód z legalnego handlu. Towar pakowany był w „noski”, czyli coś na kształt plecaków. Objętościowo duże pakunki ważyły do 30 kilogramów. Biorąc pod uwagę fakt, że przemytnik w jedną noc musiał pokonać z nimi na plecach nawet 40 kilometrów, było to nie lada wyzwanie.
Przygotowana partia wyruszała w drogę. Przemytnicy szli gęsiego, zmniejszając tym samym ryzyko wpadki. Na przodzie szedł „maszynista”, czyli człowiek prowadzący resztę grupy. Lider tego typu musiał świetnie znać teren i mieć doświadczenie w przekraczaniu granicy. Dobry maszynista w partii przemytniczej był nieoceniony i to głównie od niego zależało powodzenie przedsięwzięcia.
Kolejnym etapem przemytniczej wędrówki była granica. Przekroczenie jej wymagało od kontrabandzistów nie tylko odwagi, ale także wypracowanej doświadczeniem organizacji. Jednym z popularniejszych sposobów na przekroczenie granicy było wysłanie na zwiad jednego z przemytników, który pozbawiony ładunku, próbował samodzielnie sforsować granicę. W przypadku powodzenia reszta grupy szła w jego ślady. W przeciwnym razie, partia traciła tylko jednego członka, a nie cały zespół, który zaalarmowany porażką wysłannika, nie przekraczał granicy w spalonym miejscu.
Po dotarciu do celu, przemytnicy kierowali się na „chutor”, czyli w miejsce, gdzie zostawiali towar. Najczęściej „szmuglerzy” spędzali tam cały dzień, nabierając sił i dopiero późnym wieczorem, z ponownie napełnionymi „noskami” rozpoczynali swoją podróż od nowa.
Co działo się z towarem później? Z „chutoru” transportowano go do miasta, na przykład do Mińska, który w przemycie poleskim był najczęściej wybieranym punktem docelowym. Zajmowały się tym „noszczyce”, czyli kobiety, które dostarczały towar ze wsi do miasta.
Polecamy e-book Szczepana Michmiela – „II wojna światowa wybuchła w Szymankowie”
Co jednak działo się w chwili, gdy strażnicy wykryli na granicy przemytników? W takich sytuacjach kontrabandziści porzucali „noski” i uciekali, każdy w inną stronę. O ile wpadka po polskiej stronie granicy skutkowała więzieniem, o tyle przemytnik złapany przez bolszewików musiał liczyć się z możliwością utraty życia. Czasem przemytnicy dokonywali „agrandy”, czyli nie zanosili towaru na „chutor”, tylko sprzedawali go w innym miejscu. Zainteresowanego kupca-pasera informowali o „zaistniałych” okolicznościach, czyli o domniemanym rozbiciu partii w momencie przekraczania granicy, przymusowej ucieczce i konieczności porzucenia towaru. Regularne przeprowadzanie „agrandy” odbierało jednak wiarygodność partii, a konkurencja w tej profesji była duża.
Kto i jak walczył z przemytem?
Przed powołaną w grudniu 1918 roku Strażą Graniczną postawiono dwa główne zadania – uniemożliwianie przemytu i zapobieganie nielegalnemu przekraczaniu granic. Formacja, z racji swojego charakteru, podlegała jednocześnie trzem ministerstwom – Ministerstwu Skarbu, Ministerstwu Aprowizacji i Ministerstwu Spraw Wojskowych. Sytuacja uległa przeobrażeniom w lutym 1919 roku, kiedy po podjęciu działań wojennych przeciwko bolszewikom, formacja przybrała nazwę Wojskowa Straż Graniczna. Kolejna zmiana nastąpiła w 1921 roku, gdy powstały Bataliony Celne, mające chronić zachodnią, północną i południową granicę Polski, a po ukształtowaniu się granicy z Sowietami, także wschodnią. Rok później przeprowadzono reorganizację Batalionów Celnych na wschodzie, tworząc tym razem Bataliony Straży Granicznej, podległe Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Ostatnia transformacja miała miejsce w 1924 roku, gdy powołano do życia Korpus Ochrony Pogranicza.
Niezależnie jednak od nazwy jednostki strzegącej pogranicza, służący w niej żołnierze mieli nieustannie mnóstwo pracy. Musieli stawić czoła nie tylko przemytnikom, ale często i lokalnej ludności, skorej do pomocy szmuglującym towar ludziom. Jeden z oficerów Wywiadu KOP zanotował:
[...] na wielu granicach stosunki pomiędzy mieszkańcami obu stron są bardzo ścisłe i przyjazne, liczne dowody wzajemnej solidarności w życiu codziennym, ale również w sprawach o podłożu przestępczym. Przeciętny mieszkaniec obszaru ochrony KOP w swoim przekonaniu nie popełnia żadnego czynu karygodnego, zakupując towar w sąsiedniej wsi, chociaż ta jest za granicą. Zakaz przewozu tego towaru jest w jego pojęciu niesłuszny, a przynajmniej nie powinien być stosowany w stosunku do niego.
Codzienność pogranicznika to patrolowanie granicy, wędrówki przez bagnisty, nieprzebyty teren, który z racji niedostępności najbardziej upodobali sobie przemytnicy. Żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza do walki z kontrabandą miały zmotywować gratyfikacje pieniężne. W latach dwudziestych nie były one najniższe. Jak podaje Artur Ochał nagrody wynosiły od 8 do 50 złotych. Chcąc przenieść tą kwotę na dzisiejsze realia, możemy przyjąć przybliżony stosunek, w którym 1 przedwojenny złoty odpowiadał 10 dzisiejszym.
Problem pojawił się w latach 30., kiedy wartość nagród sukcesywnie spadała. Dochodziło do sytuacji, w których złapani przemytnicy wyśmiewali niewielkie zarobki straży granicznej, kpiąc, że za tak trudną pracę dostają tak marne pieniądze. Wtedy też spadła skuteczność walki z przemytem. Rzeczywiście nie można wykluczyć, że na brak efektywności KOP-u miały wpływ wspomniane nędzne gratyfikacje pieniężne. Świadome takiej możliwości dowództwo Korpusu zaczęło ponownie podnosić wartość nagród.
Gdyby zrzucić wieczorem, w głuchą, jesienną noc, z granicy welon mroku, zobaczylibyśmy, na dłuższym odcinku, ciągnące ku granicy partie przemytników… Idą po trzech, po pięciu, a nawet po dziesięciu i kilkunastu. Większe partie prowadzą doskonale znający granicę i pogranicze „maszyniści”. Małe partie chodzą przeważnie na własną rękę. Idą nawet kobiety, po kilka na raz, aby za złoto, srebro i dolary, kupić w Polsce towarów, które można sprzedać ze sporym zyskiem w Sowietach. Są i partie uzbrojone, lecz ich bardzo mało. Przemytnicy broni nie noszą. A jeśli ktoś z nich bierze ze sobą komin, to, w razie zatrzymania ich, jeśli widzi, że nie ma do czynienia z „chamami” [...] odrzuca broń od siebie.
Przemytniczy proceder trwał nieustannie aż do momentu wybuchu II wojny światowej. Konflikt zbrojny nie zlikwidował jednak zjawiska przemytu, a zwyczajnie zmienił jego charakterystykę, nadając mu niejednokrotnie wymiar walki z okupantem.
Bibliografia:
- Leczyk Marian, II Rzeczpospolita: społeczeństwo, gospodarka, kultura. polityka, wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 2006.
- Ochał Artur, Na litewskiej rubieży. Brygada KOP “Grodno” (1929-1939), wyd. IPN, Sandomierz 2017.
- Paprocki Marek, Straż Celna w walce z przemytem w okresie II Rzeczpospolitej, cz. 1, [w:] Problemy Ochrony Granic, Warszawa 2000.
- Piasecki Sergiusz, Kochanek wielkiej niedźwiedzicy, wyd. Świat Książki, Warszawa 1994.
- Rymaszewski Julian, Wywiad przeciwprzemytniczy Straży Granicznej, Biuletyn Centralnego Ośrodka Szkolenia, nr 2/98, Koszalin 1998.
redakcja: Natalia Stawarz