Przemysław Urbańczyk – „Mieszko Pierwszy Tajemniczy” – recenzja i ocena

opublikowano: 2013-10-11, 06:47
wolna licencja
Seria „Monografii Fundacji na rzecz Nauki Polskiej” w zamierzeniach swych pomysłodawców miała stać się zbiorem „okrętów flagowych” polskiej humanistyki. Cel ten kontynuowana już od kilkudziesięciu lat seria najczęściej osiąga – ukazują się w niej prace nowatorskie, oparte na dogłębnej i przemyślanej analizie materiału źródłowego, ujmujące ważne problemy z nowych perspektyw. Książka Przemysława Urbańczyka, _Mieszko Pierwszy Tajemniczy_ osiąga chyba jedynie ten ostatni efekt. Nowość i oryginalność przedstawionych tu hipotez i interpretacji rzeczywiście może szokować przy pierwszej lekturze.
reklama
Przemysław Urbańczyk
Mieszko Pierwszy Tajemniczy
nasza ocena:
6.5/10
cena:
38,00 zł
Wydawca:
Wydawnictwo UMK
Rok wydania:
2013
Okładka:
twarda z obwolutą
Liczba stron:
552
Format:
148 x 210 mm
ISBN:
978-83-231-2948-6

Intencja autorska prezentowana we wprowadzeniu (pierwszym – książka bowiem zawiera również wprowadzenie drugie) nie wydaje się jednak aż tak ambitna, chociaż – co trzeba przyznać – nie jest również skromna. Prof. Urbańczyk zapewnia, że nie chodzi mu o napisanie nowej biografii Mieszka, ale o rozważenie kilku istotnych problemów związanych z jego osobą z punktu widzenia archeologii posiłkującej się źródłami pisanymi. Rzeczywiście, układ pracy jest problemowy, a każdy rozdział stara się dołożyć jakąś cegiełkę do niezbyt wyraźnie zarysowanego gmachu naszej wiedzy o pierwszym polskim władcy.

Tak więc po wprowadzeniu drugim (do którego przyjdzie nam jeszcze powrócić) w poszczególnych rozdziałach omówione są: metodologiczne problemy ze stosowaniem terminu „państwo” dla wczesnego średniowiecza, uwarunkowania kulturowe zapisów zewnętrznych o państwie Mieszka, budowa przez przodków Mieszka i jego samego infrastruktury państwowej – oraz refleksja nad jej pochodzeniem, problem imienia naszego władcy, jego chrześcijaństwa i konwersji oraz przebiegu procesu chrystianizacji w Polsce, w końcu zaś działalność budowlana, polityka, terytorium (analiza regestu Dagome iudex) oraz miejsce pochówku. Spektrum doprawdy imponujące. Jego choćby pobieżne omówienie mogłoby stanowić raczej artykuł recenzyjny niż zwięzłą recenzję. Skupmy się zatem na kilku najbardziej kontrowersyjnych tezach – reszta wywodów, choć w przeważającej większości słuszna, nie stanowi bowiem aż tak wielkiej nowości.

Przede wszystkim przyjrzymy się więc prezentowanej w książce koncepcji wielkomorawskiego pochodzenia rodu piastowskiego. Nie wnikając w argumenty natury archeologicznej (choć dla nieprofesjonalisty nie wydają się one mieć waloru rozstrzygającego), spójrzmy na podpierające ją argumenty historyczne. Ten jest właściwie jeden: imię syna Mieszka spłodzonego w małżeństwie z Odą: Świętopełk. Gdyby nie jedno, w dodatku niekompletne miejsce z rozdziału 57. czwartej księgi Thietmara, w którym jedyny raz pojawia się ów Świętopełk Mieszkowic – nie byłoby argumentu. Samo rozumowanie zaś okraszone jest rozważaniami o (nie nazywanym tak wprost oczywiście) tzw. kryterium imionowym w genealogii średniowiecznej. Otóż jeśli już stosuje się tego typu zabiegi, warto byłoby znać przynajmniej zasadnicze elementy dyskusji nad wnioskowaniem o pokrewieństwie na podstawie imion – bowiem, jak się okazuje, konstrukcje takie są nad wyraz chybotliwe. Występowanie jakiegoś imienia w rodzinach wczesnośredniowiecznych rzeczywiście wykazuje pewne wyraźne tendencje – ale nie ma charakteru bezwyjątkowej reguły, jak stara się to wykazać prof. Urbańczyk.

reklama

Nie jest jednak tak, że autor nie dostrzega żadnych problemów ze swoją rewolucyjną tezą. Głównym jest sprzeczność między pogaństwem Mieszka przed małżeństwem z Dobrawą a utwierdzonym już przez trzy pokolenia chrześcijaństwem dynastii Mojmirowiców, z których miałby się wywodzić. Próba wyjaśnienia naszych doniesień o pogaństwie Mieszka jego wyjątkowo niedoskonałym chrześcijaństwem przed nawiązaniem kontaktów z Czechami i cesarstwem Ottońskim jest właściwie spiętrzeniem nieprawdopodobnych hipotez. Jedynym argumentem, który wychodzi poza rozważania natury ogólnej o ciężkiej doli chrześcijan, jeśli chcieli traktować swą nową wiarę poważnie w społeczeństwach pogańskich, jest datowanie belki progowej z kaplicy palacjum poznańskiego. O ile jednak można się w ogóle wypowiadać w tej kwestii – ociosany kloc bez pełnego przekroju słojów nie jest chyba idealnym materiałem datującym – to nadal nie rozwiązuje to problemu. „Po 941 roku” oznacza, że równie prawdopodobne jest przecież ścięcie drzewa, z którego ją wykonano, w latach 40. X wieku, co i w latach 60.

Nie ustrzegł się też prof. Urbańczyk zwykłych pomyłek. Byłoby zapewne złośliwą małostkowością wyliczanie takich błędów rzeczowych, jak twierdzenie autora, że za czasów Nerona stało już w Rzymie Koloseum (str. 73) czy cytowanie wielkiego traktatu historiozoficznego św. Augustyna jako Miasta Boga (str. 180) zamiast (co znacznie lepiej oddaje w polszczyźnie właściwie nieprzekładalne jednym wyrazem rzymskie znaczenie słowa [civitas]) O państwie Bożym, względnie Państwo Boże. Maniera ta, jak się zdaje, wynika z mechanicznego kalkowania angielskiego tłumaczenia tytułu The City of God. O ile jednak w kiepskich tłumaczeniach z angielskiego jest to jakoś jeszcze zrozumiałe, tak w książce wydanej w prestiżowej serii tego typu lapsusy nie powinny się zdarzać. Podobnie zresztą chochlik drukarski zmienił dokument oblacyjny (czyli ofiarujący) w ablacyjny (czyli zabierający) – świadczy to jednak o niezbyt wysokiej znajomości łaciny u korekty, co z bólem można w ostateczności wybaczyć (s. 386). To wszystko jednak drobnostki. Za zupełne jednak kuriozum trzeba uznać utożsamienie saskiego kronikarza z XII wieku zwanego Annalistą Saxo z innym XII-wiecznym pisarzem duńskim zwanym Saxonem Gramatykiem, autorem Gesta Danorum (str. 387). Do w miarę nowego wydania Annalisty Saxona prof. Urbańczyk nawet nie sięgnął, w bibliografii bowiem cytuje jedynie edycję Saxona Gramatyka. Z duńską kroniką jednak chyba również nie zapoznał się bardziej systematycznie, skoro takie utożsamienie przeprowadził. Tego typu błędy i pomyłki u historyka, który zajmuje się głównie tekstami, a jego podstawowym pytaniem jest, kto i dlaczego dany zabytek napisał, budzą nieufność co do rzetelności innych wywodów erudycyjnych autora.

reklama

W jednym zakresie jednak mistrzostwa nie sposób odmówić prof. Urbańczykowi. Otóż sposób, w jaki konstruuje on narację, zbierając w kilku prostych formułach całą problematykę, godzien jest uznania. I nic to, że formułowane przez niego „zasady” rządzące tak opisanym światem – wykoncypowane samodzielnie bądź zaczerpnięte z autorytetu (jak wyjątkowe uznanie tez rytualistycznych Gerda Althoffa) – są w wielu miejscach sporne i dyskusyjne. Geopolityka zdaje się w tym świecie rządzić na takich samych zasadach, jak panowała nad wydarzeniami XX wieku. Jest może jeden moment zawahania – kiedy cytuje opinię Phillipe’a Earla Steele’a (notabene, nie będącego zasadniczo mediewistą), że pozytywiści „robią wprost karykaturę z autentycznych nawróceń religijnych”. Moment ten poprzedza jednak wielką analizę geopolityczną chwili nawrócenia Mieszka…

reklama

Nie chcę przez to powiedzieć, że konstruowanie jakiejkolwiek narracji z zasady jest złe. Tak nie jest. Ale dobra popularyzacja (która chyba również jest, choć nieujawnianą, intencją autora) powinna przede wszystkim uprzystępniać prawdziwy obraz badań – które pełne są tajemnic i znaków zapytania, niemożliwych do usunięcia kilkoma prostymi wytrychami. Czasami ma się wrażenie, czytając wywody prof. Urbańczyka, że doskonale zdaje sobie on sprawę z ułomności informacji pozyskiwanych przez archeologa, ale tekst pisany, w formie wydanej jest dla niego dużo prostszym obiektem badań. Omawiając regest Dagome iudex, co prawda przytacza dyskusję źródłoznawczą, ale głównym autorytetem jest dla niego tekst podany przez prof. Labudę. A przecież mamy do czynienia z tekstem z trzeciej (o ile nie czwartej) ręki, nie unoszącym się na jakimś skrawku pergaminu, ale osadzonym w całej kolekcji podobnych tekstów… Oczywiście wzięcie tego wszystkiego pod uwagę jest pracochłonnym i w sumie dość niewdzięcznym zadaniem, ale jeśli już chce się wykorzystywać w swojej pracy takie podpory, konieczne jest wykonanie tradycyjnej, historycznej i filologicznej krytyki tekstu, a nie pokładanie zaufania w choćby najgenialniejszej interpretacji poprzednika. Dopiero na takich podstawach można swoje spostrzeżenia przyoblekać w szaty narracji.

Przewidując krytykę, prof. Urbańczyk rzuca swoim adwersarzom wyzwanie: „Napiszcie lepszą książkę o Mieszku!”. Wysypu publikacji o naszym pierwszym władcy chyba to jednak nie spowoduje. Nie dlatego, żeby nie było adwersarzy skłonnych z naszym autorem polemizować, lecz dlatego, że to zadanie trudne, niebezpieczne i pełne pułapek. Zdaje się, że również Mieszko Pierwszy Tajemniczy nie jednej z nich nie uniknął.

Zobacz też:

Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska

reklama
Komentarze
o autorze
Wojciech Tomasz Oczkowski
Student II roku studiów II stopnia w Instytucie Historycznym oraz I roku studiów I stopnia w Instytucie Filologii Klasycznej Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zainteresowania badawcze ogniskują się wokół myśli politycznej i zagadnień tożsamości we wczesnym średniowieczu zachodnioeuropejskim. Aktualnie kończy pracę magisterską o postrzeganiu przeszłości i tożsamości u IX-wiecznych Sasów. Prywatnie miłośnik wycieczek rowerowych i poezji Jacka Kaczmarskiego.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone