Przed decydującym starciem o Monte Cassino
Ten tekst jest fragmentem książki Matthew Parkera „Monte Cassino”.
Polacy zajmują szczególne miejsce w historii Cassino. Korpus liczył około 50 tysięcy ludzi, którzy mieli za sobą długą i niebezpieczną wędrówkę. Po zajęciu przez Stalina w 1939 roku wschodniej Polski Rosjanie zaczęli „ucinać głowę” miejscowemu społeczeństwu, żeby wyeliminować wszelki potencjalny opór. Każdemu, kto miał majątek lub wykształcenie, groziło aresztowanie, wraz z rodziną, i wsadzenie do pociągu jadącego do Związku Radzieckiego. Józef Pankiewicz, który walczył pod Cassino w dywizji karpackiej, miał czternaście lat w chwili wybuchu wojny i mieszkał we Lwowie, wówczas należącym do Polski i trzecim co do wielkości jej mieście. Lwów poddał się Niemcom 19 września, ale trzy dni później Niemcy się wycofali, a pojawili się Rosjanie. Pankiewicz wspomina: „Przedstawiali żałosny widok: kiepsko ubrani, źle wyposażeni i zawszeni, (...) ogromnie różnili się od Niemców”. W lutym 1940 roku trzej milicjanci obudzili jego rodzinę, kazali się spakować i zgłosić do wiejskiej szkoły. Mężczyźni z rodziny ukryli się, ponieważ krążyły plotki, że wszyscy mężczyźni powyżej szesnastego roku życia mieli zostać zgarnięci do pracy niewolniczej. Inni, włącznie z młodym Józefem, zgłosili się zgodnie z poleceniem i zostali zabrani na dworzec kolejowy. „Czekał tam na nas długi pociąg – mówi Pankiewicz. Wagony były przerobionymi wagonami towarowymi – bez siedzeń – tylko piętrowe łóżka zbite z nieheblowanych desek, mały piecyk i dziura w podłodze, która zastępowała toaletę. Do każdego wagonu zapędzono czterdzieści osób i dano wiadra z wodą, (...) a potem rozpoczęła się ta koszmarna podróż”.
Nikt nie wiedział, dokąd ani dlaczego ich wywożą, a jedzenie, które zabrali ze sobą, szybko się skończyło. Przez tydzień, gdy pociąg toczył się na wschód, nie dano im nic; potem uraczono ich wodą i ciężkostrawnym, lepkim chlebem, po dwie kromki na osobę. „Staraliśmy się zachować jakąś godność i gdy ktoś chciał skorzystać z toalety, zasłanialiśmy go kocem – mówi Pankiewicz. – Matka zajęta była pisaniem kartek, które wypychała przez małe okno chciała, żeby ludzie dowiedzieli się o naszym losie”.
Najpierw zaczęli umierać najmłodsi i najstarsi spośród nich. „Po drugiej stronie wagonu była młoda kobieta z niemowlęciem i małym chłopcem. Straciła pokarm i nie mogła karmić niemowlęcia, więc próbowała dawać mu rozmoczone w wodzie okruchy chleba. Oczywiście było to niemożliwe. Bardzo płakało przez dzień czy coś koło tego i pamiętam, że – przyznaję to ze wstydem – chciałem, żeby przestało, i odczułem ulgę, gdy ucichło. Jako czternastolatek, nie miałem pojęcia, co to zapowiada. Przez jakiś dzień spało spokojnie, a potem po cichu niepostrzeżenie zgasło. Strażnicy zabrali niemowlę i wszyscy stali się bardzo cisi i przygnębieni. Nikt nie chciał rozmawiać i stanowiliśmy małą pociechę dla biednej matki. Jej drugie dziecko wspięło się jej na kolana, nic z tego nie rozumiejąc. Ciągle ich pamiętam”.
W miarę jak wjeżdżali coraz dalej w Związek Radziecki, temperatura spadała, a Polacy z braku jedzenia byli coraz bardziej słabi i drżący. Po czterech tygodniach podróży wysadzono ich na Uralu, gdzie dano im piły i kazano zbudować sobie chaty. Przez następny rok Pankiewicz pracował w różnych kopalniach złota i przeżył jedynie dzięki łaskawemu losowi, dobroci miejscowych Rosjan i kradzieżom jedzenia. Wielu nie przeżyło głodu, mrozu i nieustannej ciężkiej pracy. „Codziennie ludzie zapadali na pewnego rodzaju ślepotę – mówi Pankiewicz. – Rosjanie nazywali to kurzą ślepotą. Jej przyczyną był brak witamin. Ci, którzy widzieli, musieli prowadzić ich do pracy. Potem pojawiły się napuchnięte brzuchy, a jeszcze później wyglądali jak szkielety. Gdy posunęło się to za daleko, nie mogli już jeść – najpierw zapadali na to starcy i młodzi”. W pewnym momencie w obozie wybuchła epidemia tyfusu i odeszło jeszcze więcej ludzi.
Opowieść Pankiewicza wcale nie jest wyjątkowa. W sumie około półtora miliona Polaków deportowano na Syberię, wraz z dwustoma tysiącami byłych żołnierzy. Cztery tysiące polskich oficerów zostało zastrzelonych przez Sowietów w lesie katyńskim; dla pozostałych była ciężka praca, a to, czy przeżyją, nie miało znaczenia. Ale los tych, którzy przetrwali syberyjską zimę, zmienił się 22 czerwca 1941 roku, gdy Hitler zaatakował Związek Radziecki.
14 sierpnia 1941 roku polski rząd na uchodźstwie w Londynie podpisał z ZSRR umowę, na mocy której miały powstać niezależne polskie siły zbrojne, sformowane z tych jeńców wojennych i deportowanych. Dowodzić nimi miał generał dywizji Władysław Anders. Anders urodził się w 1892 roku w Błoniu i służył w wojsku rosyjskim podczas pierwszej wojny światowej. Walczył z Armią Czerwoną w czasie wojny polsko-bolszewickiej w latach 1919–1920, gdy przywódcy Polski chcieli, korzystając z rosyjskiej wojny domowej, odzyskać „,historyczne ziemie”. W 1939 roku był dowódcą brygady kawalerii. W obliczu niemieckich ataków lotniczych i pancernych Anders gorączkowo manewrował swoimi siłami przez pierwszych kilka dni wojny, odnosząc pewne lokalne sukcesy, po to tylko, żeby 17 września usłyszeć o radzieckim ataku ze wschodu. Próbował ewakuować swoje wojska przez Węgry, ale uniemożliwili to Rosjanie. Został ranny, oddzielony od swoich wojsk i w końcu wzięty do niewoli i wysłany do Lwowa.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Matthew Parkera „Monte Cassino” bezpośrednio pod tym linkiem!
Przebywając w tamtejszym szpitalu, Anders pozostawał w kontakcie z tworzącym się polskim podziemiem i zdołał przekazać wiadomość generałowi Sikorskiemu, głównodowodzącemu polskich sił zbrojnych, potem jednak wpadł w ręce NKWD, tajnej policji Stalina. Pomimo ran został uwięziony we Lwowie w strasznych warunkach, nabawił się odmrożeń, a enkawudziści przesłuchiwali go i traktowali z brutalnością. Był bliski śmierci, gdy w marcu 1940 roku przeniesiono go na Łubiankę w Moskwie, więzienie zarezerwowane dla ludzi, którzy szczególnie interesowali centralę NKWD. Z początku przesłuchiwano go bez przerwy, a później trzymano w izolatce przez sześć miesięcy, jednak po wrześniu to się skończyło. W połowie lipca 1941 roku zaczęto go lepiej traktować i powiedziano mu o ataku Niemiec na Rosję oraz o traktacie angielsko-radzieckim, który gwarantował amnestię dla Polaków w Rosji oraz sformowanie tam armii polskiej pod jego dowództwem. Następnie zwolniono go, przydzielono mieszkanie, dwóch służących i ogromny zapas wódki. Nadal chodził o kulach.
Doszło już do masakry w Katyniu i Anders był początkowo podejrzliwy, gdyż niewielu oficerów stawiło się, by dołączyć do jego armii. W końcu jednak liczba chętnych wzrosła na tyle, że Anders „z dużym trudem” uzyskał zgodę na zorganizowanie dwóch dywizji i pułku zapasowego (a także pomocniczej służby kobiet i służby duszpasterskiej). Do niektórych obozów jenieckich wysłano komisję uzupełnień, żeby zwerbować następnych.
Nowa armia, składająca się z osłabionych i pozbawionych środków do życia ludzi, spędziła zimę 1941/42 w obozach namiotów na stepach Azji Środkowej przy temperaturach spadających do minus pięćdziesięciu stopni Celsjusza. Wielu ludzi zamarzło na śmierć. W końcu, w lipcu 1942 roku, Stalin zgodził się na ewakuację do Iranu 40 tysięcy żołnierzy wraz z 26 tysiącami kobiet i dzieci. Dla polskich żołnierzy i cywilów opuszczenie ich sowieckich „gospodarzy” było wspaniałą chwilą: „Nie wierzyłem w to, myślałem, że umarłem w Rosji, a teraz jestem w niebie” wspomina jeden z weteranów spod Cassino. Brytyjczycy w Iranie natychmiast zniszczyli zawszone mundury żołnierzy i zapewnili im utrzymanie i opiekę lekarską. Wielu zmarło, tak byli nieprzyzwyczajeni do normalnego jedzenia, a jeszcze większa liczba wymagała leczenia z powodu malarii. Przeniesiono ich do Iraku i utworzono dwie dywizje – 5. Kresową i 3. Strzelców Karpackich. W tej ostatniej znaleźli się również żołnierze z Brygady Strzelców Karpackich, przeniesionej z Palestyny. Jej żołnierze dotarli tam z Polski przez Węgry i Rumunię i wyróżnili się podczas walk o Tobruk.
W kwietniu 1943 roku Niemcy odkryli ciała polskich oficerów w lesie koło Katynia i natychmiast to ogłosili. Polski rząd na uchodźstwie poprosił Czerwony Krzyż o przeprowadzenie śledztwa, po czym Sowieci zerwali z nim stosunki. Było teraz oczywiste, że Polacy muszą całkowicie polegać na dobrej woli aliantów zachodnich, jeśli chodzi o odzyskanie niepodległości po wojnie. Kwestię tę gruntownie omawiano w ciągu lata, przy gwarancjach ze strony Churchilla i Roosevelta, ale Sikorski zginął w lipcu w katastrofie lotniczej. Anders był przekonany, że Polska straciła najważniejszego obrońcę jej późniejszych interesów. „Jasne było dla mnie napisał po wojnie (...) że [sojusznicy] żyli ciągle w obawie, że Rosja może zawrzeć z Niemcami osobny pokój”.
W miesiącu, w którym zginął Sikorski, przeniesiono wojsko do Gazy w Palestynie na dalsze szkolenie, a w połowie grudnia 3. Dywizja Strzelców Karpackich przybyła do Tarentu i poszła na front na wybrzeżu adriatyckim jako część brytyjskiej 8. Armii. Reszta żołnierzy dołączyła pod koniec lutego. Dla Polaków cudem było to, że po swoich heroicznych podróżach są z powrotem w Europie.
Dla Brytyjczyków Polacy stanowili ciekawostkę. Saper Richard Eke spisał swoje opinie co do ostatniej z narodowości, jaka przybyła do Włoch: „Pierwszy raz spotkaliśmy się z żołnierzami polskiej dywizji, gdy zatrzymali się na naszym zaśnieżonym stanowisku. (...) Byli dziwnymi żołnierzami, czystymi, bystrymi, pachnącymi perfumami. Palili papierosy w długich cygarnicach i zadali sobie trud perfekcyjnego opanowania włoskiego. Byli bardzo szarmanccy w stosunku do miejscowych kobiet i panny były wprost oczarowane tak uprzejmym traktowaniem. Mimo wyraźnej łagodności Polacy byli zuchwali i odważni, co mieli udowodnić w ciągu kilku następnych tygodni”.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Matthew Parkera „Monte Cassino” bezpośrednio pod tym linkiem!
22 lutego Churchill wygłosił przed Izbą Gmin przemówienie, w którym skrótowo przedstawił ustalenia, jakie poczyniono na listopadowej konferencji w Teheranie: Sowieci przejmą przedwojenne terytorium Polski na wschodzie, a Polska otrzyma w zamian niemieckie terytorium na zachodzie. „Przemówienie Churchilla – pisał Anders – wywołało przygnębienie wśród żołnierzy, tym silniejsze, że większa część miała swoje rodziny i domy na wschód od tej linii”. Ale na tym etapie Anders ciągle miał nadzieję, że był to manewr polityczny, i wydał swoim wojskom rozkaz kontynuowania walki z Niemcami. 3 marca (kiedy to oddziały polskie po raz pierwszy dostały się pod ogień nieprzyjaciela) wygłosił w radiu przemówienie, w którym powiedział: „Będziemy się bili nieustępliwie z Niemcami, bo wiemy wszyscy, że bez pobicia Niemców nie będzie Polski. Nie dopuszczamy myśli, ażeby jakikolwiek wróg mógł nam zabrać choćby drobną część ziemi polskiej. Wierzymy, że nasi wielcy sprzymierzeńcy i przyjaciele – Wielka Brytania i Stany Zjednoczone – (...) pomogą nam do powstania Polski naprawdę wolnej i niepodległej (...). «Jeszcze Polska nie zginęła»”.
Front po adriatyckiej stronie Włoch był stosunkowo spokojny, ale w połowie marca 1944 roku dowódca 8. Armii generał broni Leese poinformował Andersa o potencjalnej roli Korpusu Polskiego w następnej ofensywie. „Dla 2. Korpusu Polskiego przewidziano najtrudniejsze zadanie zdobycia w pierwszej fazie wzgórz Monte Cassino, a następnie Piedimonte – napisał Anders. Była to dla mnie chwila doniosła. Rozumiałem całą trudność przyszłego zadania Korpusu. Rozumiał ją także i nie ukrywał gen. Leese. (.....) Zdawałem sobie jednak sprawę, że Korpus i na innym odcinku miałby duże straty. Natomiast wykonanie tego zadania ze względu na rozgłos, jaki Monte Cassino zyskało wówczas w świecie, mogło mieć duże znaczenie dla sprawy polskiej. Byłoby najlepszą odpowiedzią na propagandę sowiecką, która twierdziła, że Polacy nie chcą się bić z Niemcami. Podtrzymywałoby na duchu opór walczącego Kraju. Przyniosłoby dużą chwałę orężowi polskiemu. (...) Po krótkim namyśle oświadczyłem, że podejmuję się tego trudnego zadania”.
Polski sztab przeniesiono w zamaskowane miejsce, z którego było widać klasztor, i 6 maja Leese urządził odprawę dla wszystkich oficerów Andersa, aż do szczebla dowódców batalionów, po której wręczył obecnym fajki. Zdarzenie jeszcze z lutego ilustruje różnicę między Leese'em i Andersem. Ten ostatni skarżył się, że „8th Army News” opierają się na źródłach radzieckich, a tym samym zniesławiają jego żołnierzy. W odpowiedzi Leese oświadczył Andersowi, „że niepożądane jest, aby dowódca Korpusu wypowiadał publicznie, zwłaszcza dzisiaj, jakiekolwiek poglądy na rozgrywające się wydarzenia polityczne”. W przypadku nie kierujących się ideologią Brytyjczyków, którzy uważali, że po prostu „robią swoje”, mogło to być prawdą, ale był to nonsens dla Andersa, którego korpus miał znaczenie polityczne daleko wykraczające poza przydatność wojskową. Do podobnych zderzeń kulturowych między Polakami i Brytyjczykami dochodziło na każdym szczeblu. Polacy przejęli pozycję na masywie od żołnierzy brytyjskich z 78. Dywizji w połowie kwietnia. Fred Majdalany z Batalionu Fizylierów Lancashire zauważa, że „czasami ich powaga ostro kontrastowała z wyraźną swobodą bycia ich brytyjskich towarzyszy w 8. Armii”. Polacy – mówi – „uważali, że zbyt mało się wszystkim przejmujemy, bo nie dyszymy przez cały czas ślepą nienawiścią”. Brytyjczycy z kolei niepokoili się, że zapał Polaków, który przejawiał się w niecierpliwym oczekiwaniu na atak i lekceważeniu osobistego bezpieczeństwa, może zmniejszyć szanse powodzenia misji.
Majdalany zastanawiał się, „czy żarliwość Polaków nie może niekiedy stać się przyczyną ich zguby i kosztować życie wielu żołnierzy. Współczesna bowiem wojna jest i umiejętnością, i próbą odwagi, a samo męstwo nie wystarczy. Szturm musi być zarówno fanatyczny, jak i przebiegły”. Inny oficer przedstawił swoje wrażenia z podobną nutą podziwu i ostrożności: „Ich motywy były równie oczywiste, co proste. Chcieli tylko zabijać Niemców i w ogóle nie zawracali sobie głowy typowymi udoskonaleniami, gdy przejmowali nasze stanowiska. Po prostu weszli z bronią i to wszystko”.
Chociaż miało to być utrzymane w tajemnicy, po wkroczeniu Polaków na linię Niemcy zaczęli nadawać z przekaźnika w Rzymie audycje radiowe po polsku cztery razy dziennie. „Mówiono w nich: «Dajcie spokój, Polacy, Rosjanie nadchodzą» wspomina jeden z weteranów ale muzyka była dobra i wszyscy śpiewali Lili Marlene”. Niemniej jednak Rosjanie faktycznie nadchodzili. Na początku maja przekroczyli przedwojenną granicę Polski. Osiemdziesiąt procent polskich żołnierzy pod Cassino było w radzieckich obozach pracy i mieli oni uzasadnione powody, by martwić się o bliskich w kraju. Dowiedzieli się też, że Sowieci chcą powołać Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, złożony z uległych wobec nich komunistów. Żołnierze Andersa odnosili teraz wrażenie, że to oni są Wolną Polską, jej jedyną nadzieją. Tylko przez wyróżnienie się w zbliżających się walkach, jak sądzili, mogli zapewnić dalsze istnienie swojego kraju. Rozkaz dzienny Andersa, wydany tuż przed bitwą, jest dobrym przykładem mieszanki pobożności, nacjonalizmu i mściwości, które cechowały postawę Polaków: „Nadeszła chwila bitwy. Długo czekaliśmy na odwet i zemstę nad odwiecznym naszym wrogiem. (...) Z wiarą w sprawiedliwość Opatrzności Boskiej idziemy naprzód ze świętym hasłem w sercach naszych: Bóg, Honor i Ojczyzna”.