Prostytucja w Warszawie: od króla Stasia do 1914
Żeby dobrze zrozumieć problem, jakim była prostytucja w niepodległej Polsce, trzeba cofnąć się do czasów, kiedy Warszawa była pod panowaniem carskim, a nawet jeszcze nieco wcześniej. Ten wstęp pozwoli na pokazanie doświadczeń II Rzeczpospolitej w szerszej perspektywie. Warszawa żyła bowiem nierządem znacznie dłużej niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Paradoksalnie, czasy odzyskanej niepodległości mogą być uznane za pruderyjne, choć nie w zestawieniu z dniem dzisiejszym, a raczej w porównaniu z czasami jeszcze dawniejszymi…
Zobacz też:
- Bezpruderyjna Warszawa naszych pradziadków
- Sokrat Starynkiewicz. Jak Rosjanin Warszawę cywilizował...
Przewodnik po Warszawie z 1779 roku
Historia warszawskiej prostytucji sięga najpewniej samych początków mazowieckiego grodu. Wystarczy dodać, że zjawisko to istniało zawsze i było obecne „od zawsze”, choć bywało, że w niektórych wiekach przybierało naprawdę olbrzymie rozmiary. Ograniczę się jedynie do pewnego utworu pochodzącego z czasów, gdy w Zamku Królewskim co czwartek odbywały się obiady u króla Stasia. W tej dość niespokojnej, acz wesołej epoce, poeta i konfederat barski Antoni Felicjan Nagłowski stworzył przedziwny poemat. W wierszowanym Przewodniku warszawskim w bardzo nietypowej formie spisał, opisał i dokładnie wyliczył, jakie prostytutki mieszkają w Warszawie, gdzie się za co płaci i gdzie mogą na nieostrożnych klientów czekać choroby weneryczne. Czytelnikom zaserwuję tylko fragmenty tego niecodziennego dzieła, zebranego przez Edmunda Rabowicza:
I
Niech podziwiania nikomu nie czyni,
Że pierw miejsce dla Mareckiej Daję,
Ona jest stara kurew ochmistrzyni
I kurew nigdy trzymać nie przestaje.
VII
Po niej Żuchowska sławna starościna,
Co z welskami ucieka cudzemi,
Mieszka na Nowym Świecie u Heysyna,
O której wszyscy tu w Warszawie wiemy.
Masz o tym wiedzieć, chcąć ją chędożyć:
Potrzeba najprżód radzić się kieszeni
Lub jej trzy, cztery dukaty położyć
Byś mógł przygasić miłości płomieni.
X
Na świętokrzyskiej mieszka tu ulicy,
Zwie się Szwarcówna, nieszpetna dziewczyna.
Trypry u szankry płyną z jej krynicy,
Gdy się zarazisz, nie będzie nowina
[…]
XIII
Tutaj ma miejsce dawan kurwa owa,
Na Marszłakowskie co mieszka ulicy
I nazywa się po mężu Mątowa
Sławna kuplerka w tutejsze stolicy.
Tam się strzec trzeba i nie chodzić wcale
Bo byś się próżno od której zaraził.
Dziewek ma dość, jebią je Moskale,
Za czym życzę ci byś tam nie łaził
[…]
XVI
I tę też wspomnę za Saskim pałacem
Co mieszka we dworku – panna Flejszerowna
Lubo jest młoda, piękna ale placem
Picznym jest wszystkim prawie kurwom równa
Tam też moneta wcale nie poradzi
Ale ze złota kiedy wody daje
I w obłapce się tak dobrze podsadzi,
Że nie znać z której dupy wiszą jaje.
Dodam tylko, że jeszcze w tym samym 1779 roku inny poeta, awanturnik i polemista religijny, Antoni Kossakowski, wydał Suplement do tego przewodnika, w którym nie zgadzał się z ocenami Nagłowskiego i wskazywał inne miejsca. Jak już na wstępie pisał:
Wydany światu twój Przednik prawy
W tym, że dwadzieścia kurew czytać
Ale mi wybacz autorze łaskawy
Gdybyś się tylko lepiej zechciał spytać
Jest tu ich więcej. Ja mówię jeżelić
Nie w pół Warszawy można z nimi dzielić.
Polecamy e-book Pawła Rzewuskiego „Warszawa — miasto grzechu: Prostytucja w II RP”:
Książkę można też kupić jako audiobook, w tej samej cenie. Przejdź do możliwości zakupu audiobooka!
Za czasów cara
W kilka lat później Rzeczpospolita została podzielona przez zaborców, a Warszawa, po krótkim epizodzie przynależności do Prus, znalazła się w granicach carskiego imperium. Stosunek rosyjskich władz do domów publicznych i prostytutek był dwuznaczny. Z jednej strony lupanary stanowiły zagrożenie, ponieważ mogły służyć różnym antycarskim ugrupowaniom, z drugiej zaś mogły stanowić źródło dodatkowego dochodu.
Rakiem toczącym całą administrację carskiej Rosji była wszechobecna korupcja. Przekupywanie urzędników celem załatwiania spraw urzędowych było na porządku dziennym, zaś najbardziej skorumpowaną ze wszystkich służb carskiej Rosji, jak zauważył polski historyk Wacław Zaleski, była policja. Do legendy przeszły historie o tym, że pokrzywdzeni musieli samodzielnie odprowadzać do cyrkułu aresztowanego sprawcę i jego policyjną eskortę w obawie, aby przestępca nie zbiegł po zapłaceniu łapówki. Nic zatem dziwnego, że alians między prostytutkami a władzą pojawił się w sposób naturalny.
Sytuacja w latach panowania pierwszych namiestników Królestwa Polskiego, generała Józefa Zajączka oraz wielkiego księcia Konstantego, wyglądała podobnie jak za czasów króla Stasia. Zasadniczą różnicą było pojawienie się większej niż w czasach stanisławowskich liczby prostytutek oraz wzrost zachorowań na choroby weneryczne. Problem okazał się na tyle poważny, że stacjonujący w Warszawie generał Dmitrij Kuruta meldował, że dochodzi nawet z tego powodu do samobójstw. Na przykład niejaki strzelec Zegar miał odebrać sobie życie w Szpitalu Ujazdowskim właśnie z powodu syfilisu. Wielki książę Konstanty nie miał zamiaru robić absolutnie nic w tej kwestii i sprawa prostytucji pozostawała nieuregulowana. Park Łazienkowski zamieniał się więc nocą w siedlisko rozpusty, z którego ochoczo korzystali stacjonujący opodal żołnierze. Oficjalnie dopiero od czasów namiestnika Iwana Paskiewicza władza carska zaczęła trzymać pieczę na warszawskimi lupanarami.
W tym czasie domy publiczne można było spotkać w najbliższym sąsiedztwie kościołów, szkół czy klasztorów. Po odzyskaniu niepodległości całkowity brak nadzoru nad prostytucją bywał interpretowany jako celowe działanie carskich władz pragnących zdemoralizować polskie społeczeństwo. Jednym z orędowników takiej opinii był lekarz i historyk amator Wacław Zaleski, autor Z dziejów prostytucji w Warszawie, pierwszej przekrojowej książki na ten temat wydanej w 1923 roku. Być może było w tym nieco racji, ale również sporo przesady choćby dlatego, że to właśnie Paskiewicz w 1843 roku ustanowił prawo, zgodnie z którym określił, na jakich zasadach mogą funkcjonować domy publiczne, czym… przejściowo ograniczył ich liczbę.
Lata płynęły, zmieniali się również namiestnicy w Warszawie. W 1863 roku stanowisko to objął hrabia Berg i za jego czasów liczba lupanarów znacząco się zwiększyła. Podobnie jak wcześniej, domy publiczne mieściły się na Krakowskim Przedmieściu, ponadto coraz więcej zaczęło pojawiać się ich na Starym i Nowym Mieście. Przybytki upadłych dam pojawiły się na ulicy Freta, Kapitulnej, Mylnej i Długiej. Wzrost liczby domów publicznych w tych miejscach wiązał się z utratą części budynków przez szlachtę. Po powstaniu styczniowym w ramach represji odbierano im nieruchomości, które potem wykupywały różnego rodzaju podejrzane persony. „Od wieczora grała tam muzyka i przy oknach otwartych bez rolet odbywały się tańce wydekoltowanych prostytutek z najgorszym gatunkiem młodzieży wielkomiejskiej” – opisywał Krakowskie Przedmieście wspominany wcześniej Zaleski.
Interesująco prezentowały się zwyczaje w domach publicznych tamtego okresu. Pisałem już, że świat nierządu i carskiej policji nawzajem się przenikały. W domu publicznym, poza portierem, rezydował również policmajster, który miał za zadanie pilnować w nim porządku. A skoro policja nadzorowała już lupanar, to mogła pomóc jego właścicielom w pilnowaniu dziewcząt. Mówiąc dokładnie, szło o to, aby nie mogły one się uniezależnić od dotychczasowych nadzorców. Tym samym powstały swoiste kooperatywy… policyjno-sutenerskie. A każdy kolejny gubernator wspierał zaistniały układ. Jak pisał Zaleski:
Przy komisarzu i jego pomocniku pożywiał się także lekarz cyrkułowy, odwiedzający domy publiczne w celu przestrzegania czystości i rewidujący pościel w łóżkach nie zawsze śnieżnej białości, lecz pięciorublówka zakrywała przed okiem lekarza brudne posłanie. Bogacił się rewirowy, policjanci posterunkowi, dopomagający pijanym gościom przy wsiadaniu do dorożki, brał rządca, sekretarz, meldunkowy w cyrkule, pan adiunkt także brał swoje, brał stróż przy bramie i za nocne dzwonienie, a oczywiście najlepiej się mieli komisarz policyjno-lekarski i jego agenci.
Obywatele, którym nie w smak było sąsiedztwo prostytutek, nie byli jednak zupełnie bezradni. Pierwszym, któremu się udało, był niejaki Korpaczewski. Przeszkadzały mu odgłosy dobiegające z sąsiadującego z jego domem lupanaru na ulicy Trębackiej. Po kilkuletniej batalii sprawa została wygrana i namiestnik Warszawy w końcu zdecydował się wydać nakaz eksmisji. Również księdzu Zygmuntowi Chełmickiemu z kościoła na Podwalu udało się doprowadzić do usunięcia lokalu z wyszynkiem i muzyką niejakiej pani Tomasowej z parceli mieszczącej się na ulicy Długiej, której ściana stykała się z kościołem. Podobno podczas nabożeństw można było usłyszeć dobiegającą z niego muzykę. Musiało być to dla sługi Bożego o tyle męczące, że lokal ten był nie tylko bardzo duży jak na tamte czasy, ale i sławny w Warszawie. Co za tym idzie, przez przybytek pani Tomasowej przewijało się wielu mężczyzn, którzy pragnęli legnąć w uścisku miłości. Ba, można tam było nierzadko spotkać cudzoziemców, którzy postanowili zabrać z Warszawy wspomnienia związane z grzeszną przyjemnością. Masowość i jawność nierządu musiała działać na księdza w wyjątkowo przygnębiający sposób, wszak sługa Boży powinien stać na straży czystości katolików.
Polecamy e-book Pawła Rzewuskiego „Wielcy zapomniani dwudziestolecia cz.3”:
Prostytutki, Warszawa i belle epoque
Zostańmy jeszcze na chwilę w Warszawie czasów młodego i zdolnego kupca Stanisława Wokulskiego. W roku 1885 Jan Maurycy Kamiński wydał swoją pracę O prostytucji, w której próbował opisać wymiar tego procederu w mieście z syreną w herbie. Książeczka ta jest prawdopodobnie pierwszą próbą naukowej analizy problemu płatnej miłości na terenie Kongresówki. Co więcej, autor starał się przedstawić to zagadnienie w zestawieniu z innymi dużymi europejskimi miastami, takim jak Berlin, Paryż czy Londyn. Praca Kamińskiego stanowiła swego rodzaju punkt zwrotny. Od tego momentu prostytutki zaczęto postrzegać w inny sposób: nie jako źródło zgorszenia, ale jako problem, który trzeba próbować rozwiązać metodami naukowymi. Zaczęto tłumaczyć obce pozycje wydawnicze traktujące o prostytucji jako problemie społecznym. Przykładem może tu być dzieło Prostytucja współczesna autorstwa doktora Alfreda Blaschko, w którym przedstawiono najnowsze wyniki badań i próby rozwiązywania kwestii prostytucji. Dla części intelektualistów prostytucja stała się wyzwaniem, z którym trzeba się było zmierzyć.
Według Kamińskiego w roku 1873 w Warszawie mieszkały przynajmniej 1 252 córy Koryntu, przy czym, jak sam zauważył, była to suma znacznie zaniżona. Nawet jeżeli faktyczna liczba była dwu- czy czterokrotnie większa, to i tak pozostawała znikoma w porównaniu do Londynu, w którym miało być, zgodnie z niektórymi szacunkami, nawet 90 tysięcy prostytutek. Czy tyle było ich w rzeczywistości? Trudno powiedzieć. Ale lektura powieści Dickensa każe podejrzewać, że nie jest to zupełnie niemożliwe.
Kamiński podaje, że w Warszawie czasów Wokulskiego istniały cztery różne typy prostytutek. Po pierwsze takie, które urzędowały w domach publicznych, po drugie te przyjmujące klientów w „domach schadzek tolerowanych”. Należące do trzeciej kategorii przyjmowały we własnych lokalach i były tolerowane przez władze, chociaż nie posiadały stosownych książeczek. Prostytutki ostatniej, czwartej kategorii, znajdywały się w kartotekach jako zarejestrowane. Na marginesie można dodać, że na kartach swojej książeczki Kamiński polemizował z popularnym w owych czasach poglądem, jakoby większość prostytutek była… szwaczkami.
Z drugiej strony Zaleski w Dziejach prostytucji Warszawskiej podaje nieco inną klasyfikację. Po pierwsze, w Warszawie można było spotkać prostytutki zarejestrowane, czyli posiadaczki tzw. „czarnych książeczek”. Był to dokument, dzięki któremu można było w majestacie prawa oddawać się nierządowi. Prostytutki z tej kategorii znajdywały się całkowicie we władzy sutenera. Oznaczało to, że nie mogły zrezygnować z zawodu nawet, gdyby chciały. Cały aparat władzy dbał o to, aby nie mogła zmienić swego losu. W przypadku zbuntowania się kobiet przeciwko złemu traktowaniu ich przez opiekunów, sutenerzy wzywali do prostytutek carskich urzędników, aby ci zamykali nieposłuszne kobiety w kazamatach cyrkułu i tam zmuszali je do zmiany stanowiska poprzez przesłuchania i zastraszenie. Niektórzy funkcjonariusze, jak na przykład obermajster Własow, stali się ochroniarzami tego typu przybytków. Przeszedł on do legendy z powodu swojej gotowości do „ochrony” lupanarów, w tym także przed zbyt krewkimi klientami.
Za czasów Własowa wiele takich lokali znajdowało się na Starym Mieście. Cała lewa strona ulicy Freta mieściła tylko domy rozpusty, które prowadzili m.in.: Majer Czarnobordy, Szwycer, Aronka, a także pani Szlimakowska. W większości tych lokali można było się napić oraz zjeść cukierki w bombonierkach. Ich historię zakończył nijaki Klegles, zwierzchnik policji, który nie życzył sobie ciasnych i brudnych lokali w obrębie Starego Miasta i zmusił ich właścicieli do przeprowadzki.
Luksusowe przybytki znajdywały się na ulicy Towarowej na Woli u wspomnianej pani Szlimakowskiej (po jej przeprowadzce ze Starego Miasta), która miała pieczę nad pięćdziesięcioma prostytutkami. Była ona niekwestionowaną królową tej branży. Jej dom publiczny był prawdziwym pensjonatem, w którym można było skorzystać nie tylko z usług prostytutek, ale również tańczyć w pięknej sali przy dźwiękach fortepianu. U pani Szlimakowskiej można było się też pożywić wykwintnym posiłkiem, napić wytwornego szampana i posłuchać recytowanego wiersza. Przybytek ten był kwintesencją wytwornego lupanaru, pełen gabinetów-sypialni, zacisznych buduarów, marmurów oraz kryształów. W tym przybytku bywali fabrykanci, intelektualiści no i oczywiście carscy oficerowie, spragnieni wytwornej miłości.
Na tej samej ulicy Towarowej mieściły się dom schadzek Heleny Rosenowej oraz przybytki panów Owsianki i Szwycera, którzy założyli je tam podobnie jak pani Szlimakowska. Nieco mniej wytworne przybytki miała pani Lato na ulicy Widok, także w okolicach ulicy Marszałkowskiej, oraz domniemana hrabina Gomólińska na ulicy Szpitalnej.
Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!
Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!
Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/
Los dziewczyn, które pracowały w domach publicznych bywał bardzo różny. Z jednej strony, musiały być „przyuczane” do zawodu i kontaktu z klientami z wyższych sfer. Służył do tego tzw. „folwark” na ulicy Świętojańskiej. Nie zachowały się dokładne informacje na temat wyglądu tego przybytku, ale z istniejących opisów można wnioskować, że było to coś w rodzaju zamkniętego zakładu-szkoły. Zniewolone kobiety bito, uczono chodzić po wypolerowanych podłogach, pić wódkę oraz ćwiczyć się w ars amandi. Rzecz jasna, policja carska zdawała sobie sprawę z jego istnienia, ale nie kwapiła się, aby poprawić sytuację kobiet.
Obok tych wytwornych domów publicznych istniały przybytki skierowane do bardzo konkretnej grupy klientów, a mianowicie dla żołnierzy. Cywile nie byli tam mile widziani i z zasady ich tam nie wpuszczano. Były to wyjątkowo podłe miejsca, w których kobiety przyjmowały w koszarowych przegródkach, świadcząc usługi nawet dla 30 żołnierzy dziennie. W lupanarach tego typu żołnierze czekali zazwyczaj w długich kolejkach na to, aż zostaną obsłużeni.
Inny był los „prostytutek tolerowanych”. Choć nie mieszkały one w przybytkach rozpusty, to jednak posiadały stałego opiekuna. W gruncie rzeczy jednak ich los był tylko trochę lepszy niż los dziewcząt należących do pierwszej grupy. Wśród nich znajdywała się też spora grupa takich, które posiadały stosowne książeczki, lecz nie pracowały w lupanarach. Ten typ warszawskiej córy Koryntu przed rokiem 1914 nie był tak dominujący, zmieniło się to dopiero w czasach II Rzeczpospolitej.
Najniżej w hierarchii, podobnie jak w dwudziestoleciu, stały kobiety, które znalazły się poza nawiasem świata przestępczego. „Wilczycami” nazywano prostytutki wyrzucone z domów publicznych, dla których sprzedawanie własnego ciała było jedyną możliwością zdobycia czegoś do jedzenia. Powody, dla których traciły pracę w lupanarach były zazwyczaj dwa: starość i choroby. Mieszkały one na peryferiach Warszawy i wielokrotnie stawały się nie tylko ofiarami rabusiów, ale również brutalności policji carskiej, która konno patrolowała peryferie miasta i starała się je pochwycić. Zazwyczaj, gdy policmajster zobaczył taką upadłą kobietę, nie fatygował się nawet, aby zejść z wierzchowca, tylko szczuł ją psami, aby wypłoszyć z kryjówki.
Jednak Warszawa czasów carskich słynęła przede wszystkim z kokot, czyli dziewiętnastowiecznych kurtyzan. Technicznie rzecz biorąc, kobiety te trudno nazwać prostytutkami. Jak podkreślali autorzy książek na ten temat, nie były one tak wykształcone i inteligentne jak kurtyzany francuskie. Polemizowano tym samym z popularnym poglądem, jakoby kokoty były rodzajem kobiet idealnych. Miały one na ogół jednego kochanka, który je utrzymywał i któremu „były na swój sposób” wierne, to znaczy podczas trwania związku z nim nie szukały innego kochanka. Wiadomo, że wśród kokot było wiele baletnic, które cieszyły się dużo popularnością wśród tzw. „złotej młodzieży”, czyli synów bogatych kupców i urzędników państwowych. Wydaje się, że przykładem takiej kokoty-kochanki była chociażby Jewgienia Stołbina, kochanka nieszczęsnego pułkownika Miasojedowa znanego z książki Józefa Mackiewicza Sprawa pułkownika Miasojedowa. Trzeba pamiętać, że pod terminem „kokota” rozumiano nie tylko wytworne damy prowadzące salony, ale w gruncie rzeczy każdą kobietę niezamężną utrzymującą kontakty z mężczyznami.
Kokoty kusiły i fascynowały. W 1875 roku powstała broszurka Kurtyzanki, w której opisywano historię płatnej miłości, począwszy od czasów greckich. Autor, bliżej nie znany z imienia, pojmował ją jako zawód wymagający wielkiego kunsztu i znajomości rzeczy. Rozumiał go jednak raczej przez pryzmat „kurtyzan-filozofek” (dokładnie tego terminu użyto w tekście) takich jak Leoncja, Safona lub Aspazja, a nie nędzarek oddających swoje ciało na ulicach Aten za trochę strawy. Nic więc dziwnego, że o jednej z francuskich kurtyzan pisał z nieukrywaną fascynacją:
Nie wymieniam wprawdzie nikogo, kto by dla tej kurtyzany uczynił ofiarę z życia, łatwo jednak można było wskazać takich, którzy złożyli u jej ślicznych stopek miljon stanowiący całą ich fortunę.
Zauroczenie prostytucją przybierało również inne formy, czego przykładem mogą być poświęcone im opowiadania. Na przykład Bronisław Topór-Szczygielski w 1907 roku opublikował broszurę Kobieta-ciało: odysseja kobiety upadłej, na kartach której tak streścił życie warszawskiej prostytutki:
– Tak, prawda – przerwała mi nagle – Mam, jak mówisz wszystko! Ale czyż to mnie zadawala? Czyż życie moje, to – życie uczciwej kobiety? O, nie!... jam złodziejka. Ja przyciągam, ja wabię do siebie wszystkich, wszystkich bez wyjątku!... I bogatych i biednych robotników, kawalerów i żonatych, a nawet młodych chłopców z książkami pod pachą! Kupują mnie oni jak zabawkę! Lubują się mną czas jakiś, a gdy im się znudzę – rzucają precz od siebie, tak jak dziecko rzuca cacko, które mu się uprzykrzyło!
W swoim tekście autor chciał przede wszystkim zwrócić uwagę na niedolę kobiet trudniących się nierządem. Bardziej niespotykane w tamtym czasie było jednak to, że chciał napiętnować mężczyzn korzystających z ich usług.
Chcesz zawsze wiedzieć: co, gdzie, kiedy, jak i dlaczego w historii? Polecamy nasz newsletter – raz w tygodniu otrzymasz na swoją skrzynkę mailową podsumowanie artykułów, newsów i materiałów o książkach historycznych. Zapisz się za darmo!
Rok 1905
Piąty rok XX wieku stanowi bardzo wyraźną cezurę w dziejach zarówno Imperium Rosyjskiego, jak i miasta Warszawy. Władze carskie miały poważne powody do niepokoju. Znaczna cześć tego wielkiego kraju została bowiem ogarnięta rewolucją a nastroje buntownicze były silne również w stolicy Królestwa Polskiego.
W tym samym okresie rozpoczęła się zmasowana walka z „nierządem i zgorszeniem”. W maju 1905 roku doszło w Warszawie do pogromu alfonsów i prostytutek. Robotnicy warszawscy dopuścili się ataków m.in. na ulicy Krochmalnej, Marszałkowskiej i na Starym Mieście. Wiele wskazuje na to, że rozruchy były od samego początku inspirowane przez carskie władze i wcale nie miały na celu zlikwidowania prostytucji. Pomysł, na jaki wpadła władza zaborcza, był bardzo prosty. W obliczu rewolucyjnych niepokojów społecznych, gniew i frustrację należało skierować przeciwko innemu celowi. Nie miała nim być ani władza, ani wojsko. W rojącej się od prostytutek Warszawie cel wydawał się dość łatwy.
Wszystko zaczęło się wieczorem 24 maja 1905 roku. W tym dniu miało miejsce kilkanaście rozbojów, do których wezwano pogotowie. Rannymi lub zabitymi okazali się warszawscy sutenerzy. W większości wypadków scenariusz wyglądał tak samo: do alfonsa podbiegał nieznany mężczyzna i znienacka zadawał mu kilkanaście ciosów nożem, po czym rzucał się do ucieczki. Po warszawskiej ulicy lotem błyskawicy rozeszła się inspirowana przez władze carskie plotka, że jest to „zemsta ludu nad prostytucją”.
Następnego dnia z ulic, na których mieściły się lupanary, zniknęli policjanci. Pojawili się za to nieznani ludzie, którzy na rogach ulic i przed sklepami tłumaczyli warszawiakom, że ci nie mają na chleb, ponieważ „wielcy panowie” tracą wszystko na cielesne przyjemności w ramionach kobiet lubieżnych. Podobnie jak choćby w przypadku rabacji galicyjskiej, fatalne nastroje społeczne zostały wykorzystane przez władze i ukierunkowane w wygodnym dla nich kierunku. Kiedy odpowiednia ilość oburzonych mieszkańców Warszawy zebrała się przy konkretnym prowokatorze, ten wskazywał konkretne mieszkanie i dochodziło do pogromu. Jak można przeczytać w książce Czwarte powstanie czy pierwsza rewolucja :
W dniach 24–26 maja 1905 roku robotnicy polscy podjęli walkę z plagą dzielnic proletariackich: złodziejami, sutenerami, apaszami i handlarzami „żywym towarem”. 24 maja kilkuset osobowa grupa robotników zaatakowała sutenerów na Krochmalnej. Nazajutrz ruszyli na Stare Miasto, Marszałkowską i okolicę. Rozbijano domy publiczne i mieszkania ich właścicieli. Kijami i nożami atakowali sutenerów i złodziei. W walce tej szczególnie aktywni byli robotnicy praskich fabryk Wulkan i Labo oraz żydowscy grabarze. Sutenerzy zorganizowali samoobronę. Do jednego z mieszkań na Starym Mieście schroniło się 150 osób. Tam też pomocnicy rzeźników stoczyli ostrą bitwę na noże i topory.
Jak zwykle bywa w takich wypadkach, tłum nie znał litości. Na bruk leciały fortepiany, obrazy i wytworne meble z ekskluzywnych domów publicznych. Marszałkowska, Nowy Świat, Krucza i Szpitalna były zasłane zniszczonym dobytkiem panien lekkich obyczajów. Po mieście krążyły kobiety w zniszczonych garderobach. Paradoksalnie, części rabunków dokonali sutenerzy pochodzący z innych dzielnic, którzy w ten sposób próbowali pozbyć się konkurencji.
Po wygaśnięciu rozruchów sytuacja wróciła do normy, a lupanary – na swoje dawne miejsce. Nie wszystkie jednak i już nie na tak wielką skalę. Część z nich nie podniosła się bowiem po stratach, jakie poniosła podczas pogromu. Po Warszawie zaczął natomiast krążyć żart nawiązujący do władcy hiszpańskiego, Alfonsa XIII:
Rozmawiają dwie prostytutki, jedna z nich mówi:
– Wyjeżdżam do Hiszpanii.
– Dlaczego? – dziwi się druga.
– Bo tam panuje Alfons, on nie zrobi nam krzywdy.
Krótko po wybuchu I wojny światowej, we wrześniu 1914 roku, władze carskie wywiozły z Warszawy znaczną liczbę cór Koryntu. Dlaczego to zrobiono? Trudno powiedzieć, wydarzenie to bowiem jest zaskakująco słabo udokumentowane. Być może było to efektem obaw carskich wyższych oficerów spodziewających się, że zbyt duża liczba prostytutek w mieście frontowym może negatywnie wpłynąć na żołnierzy, którzy zaczną zbyt często bywać w lupanarach. Inną możliwością jest chęć zapobieżenia działalności różnych grup rewolucyjnych i antycarskich, dla których domy schadzek mogły stać się wygodnymi lokalami konspiracyjnymi. W tym okresie na terenie Warszawy prężnie działali przecież dywersanci Polskiej Partii Socjalistycznej i Polskiej Organizacji Wojskowej.
Jakie by nie były powody tej decyzji, w jej efekcie dziesiątki prostytutek opuściły swoje lokale. Musiał być to naprawdę niezwykły widok, gdy setki z nich ubranych w barwne toalety oraz towarzyszący im alfonsi znaleźli się w jednym momencie na dworcach kolejowych. Przez kilka dni warszawskie stacje były opanowane przez barwną hałastrę, która niejednorodnie buntowała się przeciwko przymusowej wywózce i musiała być uspokajania przez policję. Koniec końców, większość cór Koryntu została wywieziona do Moskwy.
A potem nastał czas Wielkiej Wojny, po której na mapie Europy na nowo zawitała wolna Polska. Wraz z nastaniem II Rzeczpospolitej sytuacja prostytutek uległa zmianie. Nowa władza zerwała z niechlubnymi tradycjami carskimi i starała się raczej chronić „dziewczęta” przed sutenerami, brutalnymi klientami i chorobami wenerycznymi, aniżeli tępić sam zawód, i jednocześnie po cichu współpracować z alfonsami i stręczycielami. Niepodległa Polska, na ile tylko była w stanie, starała się zmienić sytuację na lepsze.