Próbuję ratować każdego, kto jest do uratowania
To spotkanie poświęcone jest postaci dobrego Niemca, który w czasie wojny zachował się normalnie. Zachował się po ludzku – profesor Eugeniusz Cezary Król, historyk, zwracał się do ponad 200 osób, którzy zebrali się 3 czerwca w gdańskim hotelu Scandic. Spotkanie zorganizowało gdańskie Muzeum Drugiej Wojny Światowej oraz Fundacja Konrada Adenauera w Polsce.
„Dobrym Niemcem”, o którym mówił Król, był Wilm Hosenfeld, kapitan Wehrmachtu. Jak ocenił w rozmowie z Histmagiem Paweł Machcewicz, dyrektor Muzeum Drugiej Wojny Światowej, w czasie wojny pomagał on i uratował,, kilkudziesięciu Polaków i Żydów.
Znam ojca z jego dzienników...
Wśród nich był również Władysław Szpilman, polski pianista i kompozytor, żydowskiego pochodzenia. To właśnie za sprawą historii Szpilmana, pokazanej w filmie Romana Polańskiego „Pianista”, postać Hosenfelda stała się szerzej znana. Jego losy zaczęły wówczas interesować nie tylko zawodowych historyków, czy pasjonatów drugiej wojny światowej.
Widzowie, przynajmniej ci bardziej dociekliwi, po obejrzeniu filmu zastanawiali się, czy pokazany w filmie Niemiec, litujący się nad Szpilmanem i pomagający mu przetrwać, istniał naprawdę? A jeżeli tak, to kim właściwie był? Czy takich „ludzkich” zachowań miał więcej i co się z nim później stało?
Odpowiedzi na te pytania i wiele innych można było usłyszeć właśnie w Gdańsku. I to nie tylko od historyków. Do licznie zgromadzonej publiczności mówiły także osoby, dla których wspomniane wyżej postaci to ktoś więcej niż kartka w książce, wzruszający kadr w filmie, czy historyczne świadectwo. Mówiły osoby, które ich znały i kochały: Jorinda Krejci, córka Wilma Hosenfelda i Halina Szpilman, wdowa po Władysławie Szpilmanie.
Jorinda Krejci, lekarka i dziennikarka, przyznawała, że ojca poznała głównie z jego dzienników, które pisał w czasie wojny. Przypominała, że są one świadectwem tego, jak jej ojciec, który w latach trzydziestych wstąpił do NSDAP, z czasem coraz bardziej pogardzał hitlerowskim systemem. Nienawidził jego przywódców i nie mógł się pogodzić, że jego kraj odpowiedzialny jest za tak straszne zbrodnie.
Hosenfeld na własne oczy mógł się przekonać, jak wyglądały hitlerowskie rządy w Polsce. W 1939 roku nadzorował obóz jeniecki dla żołnierzy i oficerów polskiej armii w Pabianicach. Później przeniesiono go do Węgrowa, a od 1940 roku służył w warszawskiej wojskowej komendzie miasta, gdzie przeżył i Powstanie cztery lata później. Na jesieni 1944 roku w dramatycznych okolicznościach spotkał Władysława Szpilmana. Ale o tym nieco później.
Czy rządzą nami szaleńcy?
W lipcu 1944 roku Hosenfeld wysłał swój dziennik do rodziny w Niemczech. Jak opowiadała jego córka, ukrył go w paczce z brudną bielizną. Dzienniki przetrwały wojnę. Podobnie jak listy, które w czasie swojej służby w Polsce wysyłał do rodziny. Było ich prawie 800 i jakimś cudem nie zainteresowała się nimi wojskowa cenzura. Nie wiem, czym to tłumaczyć, przecież w tych listach były mocno krytyczne wypowiedzi w stosunku do ówczesnych władz w Niemczech – mówiła Krejci.
W 2007 roku ukazała się w Polsce książka: „Staram się ratować każdego. Życie niemieckiego oficera w listach i dziennikach.”, będąca świadectwem poglądów Hosenfelda.
Jeden z fragmentów dziennika, który dotyczy mordowania mieszkańców łódzkiego getta:
Z Łodzi przychodzi informacja, ze Żydzi; mężczyźni, kobiety i dzieci są mordowani w samochodach, komorach gazowych. Ich odzież jest wysłana do fabryk tekstylnych, a zwłoki wrzucane do masowych grobów. Rozgrywają się tam straszliwe sceny
Kolejny wpis, tym razem warszawski:
Trzeba zapytać, czy ludzie, którzy wydaja takie rozkazy są obłąkani? W Warszawie urządzane są prawdziwe polowania na ludzi: na ulicach, w kościołach, mieszkaniach(...)
Mocne słowa pod adresem Hitlera i jego popleczników. W tamtych latach za te kilka zdań groziła kara śmierci:
Trzeba zadać sobie pytanie, jak mogło do tego dojść, że w naszym narodzie mamy taką zwyrodniałą szumowinę. Czy ze szpitali psychiatrycznych wypuszczono kryminalistów i chorych umysłowo, którzy funkcjonują jak wściekłe psy? Niestety nie, to są ludzie, którzy w naszym państwie zajmują wysokie stanowiska (...)
I jeszcze:
Całe getto zamienione w ruinę. Tak chcemy wygrać tę wojnę. Te bestie. Z tym straszliwym masowym wymordowaniem Żydów przegraliśmy wojnę, sprowadziliśmy na siebie niezmazywalną hańbę i nieodwracalne przekleństwo. Nie zasługujemy na żadną formę łaski. Wszyscy jesteśmy współwinni. Wstydzę się wychodzić do miasta. Każdy Polak ma prawo czynić z nami, to co zdarza się, gdy zabijani są niemieccy żołnierze, a będzie jeszcze gorzej i nie mamy żadnego prawa się skarżyć. Nie zasłużyliśmy na nic innego.
- czytamy w kolejnym wpisie niemieckiego żołnierza.
Ratować każdego, kto jest do uratowania
Co ważne, Hosenfeld nie tylko pisał. Przede wszystkim działał. W pokazanym w Gdańsku filmie dokumentalnym Marka Drążewskiego: „Dzięki niemu żyjemy”, postać Hosenfelda rysuje się jako zupełnie wyjątkowa.
Kolejni świadkowie pojawiający się na ekranie opowiadają o tym, jak kapitan Wehrmachtu ratował ich bliskich. W Pabianicach, gdzie w 1939 roku Hosenfeld stał na czele obozu jenieckiego, udało mu się doprowadzić do zwolnienia jednego z więźniów. - Był bardzo uprzejmy. Nieznajomą kobietę zaprosił do biura. Spisał dane ojca, wysłuchał z uwagą i mówi mojej matce: „proszę jechać spokojnie, może uda mi się go zwolnić”. Uratował mojego ojca na prośbę matki, po 3-4 dniach ojciec został zwolniony – wspomina jeden z pytanych.
Inny mężczyzna opowiada podobną historię o swoim ojcu, którego Hosenfeld uratował w taki sam sposób: Można powiedzieć, że człowiek ten trafił na bardzo dobrego człowieka. Pomimo że był to Niemiec.
Historycy przypominają w filmie, jak oficer Wehrmachtu starał się ratować Polaków schwytanych w czasie Powstania Warszawskiego. Podają przykłady młodej dziewczyny, którą przesłuchiwał, jak i 56-letniego polskiego policjanta. - O wszystkich powstańcach opowiada swojej rodzinie, że walczą z najczystszego patriotyzmu i wyznaje: „próbuję ratować każdego, kto jest do uratowania” - cytują słowa Hosenfelda.
Rzeczą absolutnie wyjątkową w Powstaniu Warszawskim, gdzie przecież tylko podczas słynnej „rzezi Woli” oddziały niemieckie zabiły tysiące chorych i rannych w polskich szpitalach, jest następująca historia, opowiedziana w dokumencie Drążewskiego: Pielęgniarka ze szpitala mieszczącego się przy Krakowskim Przedmieściu 42-44 opisała zbrodnie, jakich dopuszczali się na chorych i personelu szpitala esesmani, od pierwszych dni Powstania. W akcie beznadziejnej desperacji zwróciła się o pomoc do niemieckiego oficera, który jak zeznała, spowodował ze na dwa dni przed budynkiem stanęła warta Wehrmachtu, chroniąca szpital przed bestialskimi zbrodniarzami SS. Podała nazwisko tego oficera. Nazywał się Wilm Hosenfeld.
Cieszę się ogromnie, że nasz ojciec znalazł odwagę, żeby zachowywać się w Warszawie właśnie w taki sposób. Został wierny swoim ideałom, zawsze był chrześcijaninem. Szanował każdego człowieka – mówiła wczoraj wyraźnie wzruszona jego córka.
Musi Pan przetrwać, musi Pan wytrzymać!
Z kolei Winfried Lipscher, tłumacz i współredaktor naukowy polskiego wydania książki dodawał: - Jako teolog i jako Niemiec rozpatruję jego postępowanie, jego działalność wyłącznie w kategoriach wiary. Proszę sobie wyobrazić, Wilm Hosenfeld chodził do polskiego kościoła. Mógł mieć z tego tytułu nieprzyjemności: „Przychodzę w mundurze i chyba Polacy uważają mnie za szpicla” - pisał do rodziny. Powstaje pytanie: gdzie w tamtych okolicznościach byli i co robili inni, niemieccy katolicy, którzy przecież też należeli do aparatu ucisku nazistów. Wśród tej rzeszy ludzi, którzy wiwatowali na cześć Hitlera musiało być mnóstwo katolików.
Przyczynkiem do odpowiedzi na pytanie o powojenne losy kapitana Wehrmachtu była opowieść Haliny Szpilman. Opisała ona spotkanie jej męża z Hosenfeldem. W czasie Powstania Warszawskiego, ukrywający się Szpilman został odcięty od terenów, znajdujących się pod polską kontrolą. W budynku, w którym się schronił... zamieszkał niemiecki oddział. Wygłodzony Polak próbował znaleźć coś do jedzenia, nie zauważył, że obserwuje go niemiecki żołnierz.
Okazało się, że mój mąż spotkał dobrego człowieka. Zrobił dla niego bardzo wiele. Dał mu środki żywności, ale chyba najbardziej pomógł mu jeszcze w inny sposób. Powiedział do mojego męża: „Wojna, jeżeli chodzi o Polskę i Warszawę, ma się już ku końcowi. Musi Pan przetrwać. Musi Pan jeszcze trochę wytrzymać”. W ten sposób dał mu nadzieję - opisywała wdowa po wybitnym polskim pianiście.
Władysław Szpilman nie chciał poznać nazwiska kapitana. - Bał się, że inni Niemcy mogą go znaleźć i że przesłuchiwany przez nich być może nie będzie miał siły, aby nie wydać tego człowieka – tłumaczyła jego żona.
Z kolei Hosenfeld poznał nazwisko Polaka i dowiedział się, że przed wojną pracował on w Polskim Radiu. Ta informacja już kilka miesięcy później mogła mu uratować życie. Mogła, ale tak się nie stało.
Hosenfeld został wzięty do niewoli radzieckiej w styczniu 1945 roku. W przejściowym obozie w Błoniu pod Warszawą udało mu się zwrócić uwagę polskiego skrzypka, który zza płotu obserwował jeńców. Hosenfeld zapytał go o Szpilmana. Po jakimś czasie skrzypek spotkał się ze Szpilmanem, opowiedział mu o niemieckim więźniu. - Mój mąż pojechał we wskazane miejsce. Ale obozu już tam nie było – mówiła wczoraj Halina Szpilman.
Pomóżcie, ja umieram!
W obozie jenieckim śledczy radzieccy ustalili, że etat wojskowy Hosenfelda to I C (jeden „C”), czyli wywiad i kontrwywiad. On nie pełnił takiej funkcji, pełnił ją jego kolega. Ale kiedy musiał on wyjechać, Hosenfeld przejął jego obowiązki. Dla Rosjan był więc wywiadowcą, a takich ludzi traktowano jak esesmanów. Jego los był przypieczętowany. Niestety – tłumaczył Eugeniusz C. Król.
Hosenfeld wywieziony do radzieckiego obozu próbował się ratować. W 1946 roku udało mu się potajemnie wysłać kartkę z listą osób, którym pomógł podczas wojny. Prosił rodzinę, aby skontaktowała się z tymi ludźmi, by mogli dać świadectwo jego zachowania w czasie wojny. Nikt nie chciał jednak słuchać ich tłumaczeń. Rodzina Hosenfelda mogła tylko bezsilnie patrzeć na otrzymywane co jakiś czas listy z radzieckiego obozu. A te były krzykiem rozpaczy niemieckiego oficera. Rodzina nawet po charakterze pisma potrafiła wywnioskować, że z ich ukochanym ojcem i mężem jest coraz gorzej. - Nie było szans, aby wysiłki polskich władz, łącznie z NRD-owskimi przyniosły w tej sprawie powodzenie. Możliwości wpływania na władze radzieckie były żadne – ocenia profesor.
Do Szpilmana wiadomość o losie Hosenfelda dotarła dopiero w 1951 roku. Jak mówiła wczoraj jego żona, próbował on u Jakuba Bermana, nadzorującego w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, zabiegać o pomoc dla Hosenfelda. Bez skutku.
Były szef Instytutu Pamięci Narodowej Leon Kieres, we wspomnianym wcześniej filmie przypomina radziecki wyrok z dnia 27 maja 1950 roku. Hosenfeld, który wcześniej został skazany na karę śmierci, usłyszał, że decyzja ta została uchylona. I że teraz skazuje się go na 25 lat więzienia. Między innymi za służbę w obozach jenieckich. Ale nie tylko. W uzasadnieniu skazania napisano, że (…) w sierpniu 1944 roku brał udział w akcjach karnych przeciwko powstańcom, polskim obywatelom, których osobiście przesłuchiwał i kierował do więzienia, przez co brał udział w umacnianiu niemieckiego faszyzmu i wrogiej działalności przeciwko ZSRR - opisywał historyk. - Krzycząca niesprawiedliwość i porażające bezprawie tego wyroku, pozbawionego jakichkolwiek podstaw prawnych – komentował.
Wilm Hosenfeld zmarł na wylew w 1952 roku w obozie pod Stalingradem. Miał 57 lat. W 2007 roku prezydent Lech Kaczyński odznaczył go pośmiertnie Hosenfelda Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
W 2009 roku żydowski Instytut Yad Vashem przyznał Hosenfeldowi miano Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.
Człowiek, który powinien być nagrodzony za życia zmarł w takich warunkach. Akurat on – nie krył rozgoryczenia Król.
A propaganda mówi...
Król przypomniał, że po wojnie bardzo trudno było przebić się do świadomości Polaków z taką historią. Po pierwsze, jak podkreślał naukowiec, Polacy doświadczyli strasznych krzywd od Niemców i mało kto w kilka lat po wojnie chciał słuchać tego typu opowieści. A nawet gdyby chciał, na drodze musiała stanąć mu komunistyczna cenzura. Pokazując na przykłady propagandowych plakatów z lat 45-89 historyk wskazywał, że Niemcy (ci zachodni oczywiście) byli pokazywani jako uosobienie imperializmu, rewanżyzmu i militaryzmu. Na plakatach nawiązywano często do bitwy pod Grunwaldem, ukazywano autentyczne zdjęcie Konrada Adenauera w stroju rycerza krzyżackiego i dawano do zrozumienia, że zachodnie Niemcy trzymane są „na pasku imperializmu amerykańskiego”.
Dopiero w 1986 roku za sprawą Tygodnika Powszechnego ukazała się niewielkich rozmiarów książeczka „Dziesięciu Sprawiedliwych”, w których to ukazano historie „dobrych Niemców” z czasów okupacji. Nadesłali je czytelnicy pisma. Zaraz po tym jednak ukazało się wiele kąśliwych artykułów i recenzji, taka książka nie pasowała do oficjalnej propagandy PRL – mówił profesor. Chcę to jednak podkreślić, że nasze dzisiejsze spotkanie nie ma zakłócać relacji, jakie występowały w czasie wojny między złymi i dobrymi Niemcami. Ogromna większość Niemców na ziemiach polskich była na usługach zbrodniczego reżimu, dopuszczając się przestępstw i zbrodni. O tym należy pamiętać. Ale należy też pamiętać o takich wybitnych postaciach jak Wilm Hosenfeld – puentował historyk.
Autor korzystał z:
- Wilm Hosenfeld, Staram się ratować każdego. Życie niemieckiego oficera w listach i dziennikach, Warszawa, Oficyna Wydawnicza Rytm, 2007
- Film dokumentalny Marka Drążewskiego Dzięki niemu żyjemy, 2008
Redakcja: Michał Przeperski