Polskie skarby pod Andami
Ten tekst jest fragmentem książki Amadeusza Majtki „Polskie skarby i tajemnice”.
Na początek przenieśmy się do miejscowości Łańcut krótko po I wojnie światowej. W naszej opowieści pojawia się bardzo ciekawa, wręcz kontrowersyjna osobowość – Alfred Antoni Wilhelm Roman Potocki, syn Romana Potockiego i Elżbiety Matyldy Radziwiłł. W tutejszym zamku była jedna z głównych siedzib rodu Potockich. W owym czasie majątkiem zarządzał właśnie Alfred Potocki. W 1921 r. odziedziczył olbrzymią kolekcję po Mikołaju Potockim z Paryża. W jej przepastnych zbiorach znajdowały się m.in. obrazy Goi, Canovy, Lampiego czy Scheffera, gobeliny z manufaktury Aubusson, książki z biblioteki z Tulczyna, powozy, a nawet sanki słynnej Marii Antoniny.
Audiencja u papieża czy tenis ziemny z Glorią Swanson?
Wymienione zbiory pozwalały hrabiemu Potockiemu na luksusowy czy wręcz ekstrawagancki styl życia. Alfred Potocki mógł też pielęgnować niezwykłe znajomości. Bywał u papieża Piusa X, cesarza Austrii Franciszka Józefa, prezydenta I. Mościckiego, marszałka J. Piłsudskiego, prezydenta USA F.D. Roosevelta, premiera Francji G. Clemenceau czy w pałacu Buckingham w Londynie. Miał dobre kontakty z ówczesną hollywoodzką elitą: Glorią Swanson, Douglasem Fairbanksem czy Mary Pickford. Na zamku w Łańcucie odbywały się mecze tenisa ziemnego, wystawne bale na kilkaset osób i polowania na zwierzynę. Hrabia oprócz sztuki kolekcjonował broń i rasowe konie. Uwielbiał również organizować safari do Afryki.
Cieniem na jego biografii kładą się jednak spotkania z Joachimem von Ribbentropem i Hermannem Göringiem, z tą drugą osobą również w czasie II wojny światowej. Poza tym hrabia Potocki odmówił współpracy z Armią Krajową. Według niektórych relacji jest możliwe, że wspólnie z innymi osobami próbował porozumieć się z rządzącymi III Rzeszą dla utworzenia okrojonego państwa polskiego. Jedną z głównych motywacji były oczywiście znane mu okropieństwa wojny i chęć poprawy losu wielu osób, jednak oceny historyków są różne.
Cicha konspiracja
Z drugiej strony znanych jest sporo relacji, zgodnie z którymi Alfred Potocki i Elżbieta Radziwiłł wspierali społeczność Łańcuta i okolic, w tym diasporę żydowską. Dzięki swoim rozległym koneksjom Potocki postarał się m.in. o zwolnienie ok. 60 osób z obozu koncentracyjnego w Pustkowiu. Razem z matką brali udział w organizacji szpitala polowego dla polskich żołnierzy. Wspomagali też polskich jeńców żywnością czy gotówką, został nawet powołany specjalny Zamkowy Fundusz Zapomogi Społecznej. Na strychu zamku umieszczono drukarnię konspiracyjną, a w innych budynkach produkowano amunicję dla polskiego podziemia. Hrabia Potocki powołał także sporo fikcyjnych etatów w zamku czy zarządzanej fabryce wódki, aby zabezpieczyć wiele osób przed przymusową zsyłką do obozów koncentracyjnych. Gdy Niemcy podpalili synagogę w Łańcucie, natychmiast wysłał zamkową straż pożarną.
Wiadomo powszechnie, że Alfred Potocki miał dobre relacje z Niemcami. Miał dużo znajomości jeszcze sprzed wojny. Matka Alfreda, Elżbieta z Radziwiłłów, pochodziła z linii berlińskiej Radziwiłłów, miała dużo znajomych i krewnych w Niemczech. Chyba lepiej mówiła po niemiecku niż po polsku. W okresie międzywojennym Alfred wielokrotnie przyjmował gości z Niemiec także w porozumieniu z polskim MSZ lub nawet na jego prośbę. Znane były oficjalne wizyty księcia Kentu z żoną czy króla Rumunii. Na pewno było też dużo ważnych gości z Niemiec. W czasie okupacji Alfredowi udało się utrzymać dobre relacje z Niemcami. Wykorzystywał je do pomocy różnym osobom uwięzionym czy prześladowanym Udało mu się wiele osób uwolnić – powiedział mi Maciej Radziwiłł.
Wróćmy jednak do zamkowej kolekcji. Mamy 1944 r. Trzeba przyznać, że Alfred Potocki umiejętnie bronił zgromadzonych kolekcji przed zakusami niemieckich dygnitarzy. Niestety, za wycofującymi się hitlerowcami na Podkarpacie miały niedługo wkroczyć wojska rosyjskie. Do wielu miejsc dochodziły kolejne informacje o rabunkach i zniszczeniach dokonanych przez Armię Czerwoną. Takie wieści dotarły również do Łańcuta.
Dokonać niemożliwego
Hrabia Potocki postanowił nie zwlekać zbyt długo i ratować rodzinne kolekcje. Po wielu perturbacjach udało mu się niemożliwe. Zdobył zezwolenie od Niemców na zabezpieczenie i wywiezienie dóbr rodowych. Alfred Potocki był na tyle obrotnym człowiekiem, że w całej akcji niemieccy żołnierze również uczestniczyli. Chyba jeszcze większym wyczynem była sprawna organizacja ewakuacji. Był to przecież czas, kiedy wszystkie możliwe środki w pierwszej kolejności wykorzystywało wojsko niemieckie do swoich celów. Dodatkowo, było wiele innych osób czy instytucji chcących ewakuować wszelki inwentarz.
Pakowanie było okropnością. Niektórzy z moich służących łkali otwarcie, niezdolni do powstrzymania swego wzruszenia, gdy pokój po pokoju obdzierano z obrazów, mebli, porcelany i szkła. Gdybym chciał opisać własne uczucia, byłoby to dla mnie zbyt bolesne. Pamiętam, jak stałem w pustym pokoju, patrząc na białe ściany i bieganinę niemieckich oficerów po całym zamku – tak Alfred Potocki opisywał te chwile w pamiętniku.
Po zabezpieczaniu i spakowaniu dobytku z Łańcuta w drewniane skrzynie okazało się, że jest ich ok. 700 (!). Jedynym sensownym środkiem transportu wydawał się pociąg. Kolejną tajemnicą poliszynela (a właściwie hrabiego) pozostaje fakt, jak hrabia zdobywał pociągi, które przyjęły do transportu skrzynie… W każdym razie większość kolekcji wyjechała pomiędzy majem a lipcem 1944 r.
W internecie jest film nakręcony przez jakiegoś Niemca pokazujący bardzo przyjazną wizytę wysokich oficerów niemieckich w Łańcucie. Widać zażyłość relacji. Zapewne jeden z takich niemieckich przyjaciół, pewnie jakiś arystokrata, pomógł uzyskać Alfredowi zezwolenie na wywóz części kolekcji. Jacyś niemieccy żołnierze pomagali w transporcie – opisuje Maciej Radziwiłł.
Część zbiorów pozostała w zamku w Łańcucie. Niecodziennego fortelu użył Juliusz Wierciński, pracownik zamku. Postanowił przygotować niezbyt wyrafinowany podstęp, mianowicie powiesił na zamku szyld z napisem Nacjonalnyj Muziej (Muzeum Narodowe). Żołnierze rosyjscy obawiali się przeprowadzić zmasowaną kradzież lub akcję niszczenia w państwowej instytucji bratniego kraju. Dzięki temu założenie zamkowo-pałacowe nie uległo większym szkodom.
Przez ocean
Wróćmy ponownie do głównego wątku tej opowieści. Alfred Potocki wysłał skrzynie najpierw Wiednia. W Wiedniu zostały przekazane zaprzyjaźnionym kolekcjonerom i instytucjom z całego świata. Oczywiście miały to być tymczasowe przechowalnie. Niestety dla części zbiorów okazały się wieloletnią zsyłką poza Polskę. Obrazy przebyły z Alfredem Potockim niezwykłą dalszą trasę. Najpierw trafiły to zaprzyjaźnionej książęcej rodziny von Liechtenstein z Vaduz. Dalej przebyły trasę Szwajcaria – Francja – Brazylia – Peru. Alfred Potocki opiekował się nimi przez pewien czas w Ameryce Południowej.
Po jego śmierci w 1958 r. kolekcja znalazła się pod opieką żony Izydory Potockiej (z domu Jodko-Narkiewicz). Następnie trafiła do bratanka Alfreda Potockiego – Stanisława Potockiego. Stanisław Potocki mieszkał w stolicy Peru, Limie, i był w bliskiej relacji z emigrantką z Włoch, nazwijmy ją panią X. W pewnym okresie wskutek problemów finansowych pan Potocki zmuszony był zaciągnąć pożyczkę u pani X. Kolekcja obrazów z Łańcuta została oddana w zastaw. W 2014 r. Polak zmarł bezpotomnie, a obrazy zostały w pełni przekazane pani X.
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Amadeusza Majtki „Polskie skarby i tajemnice” bezpośrednio pod tym linkiem!
Ten tekst jest fragmentem książki Amadeusza Majtki „Polskie skarby i tajemnice”.
Solidarność, czyli Radziwiłł, Czartoryski... i Sobański ratują kolekcję Potockich
W tym momencie do historii wkraczają nowe postacie. Przede wszystkim chodzi o Macieja Radziwiłła, ostatniego prezesa słynnej Fundacji Książąt Czartoryskich oraz prezesa Fundacji Trzy Trąby. Nie mniej ważną osobą w całym temacie był Michał Sobański, prezes Fundacji im. Feliksa hr. Sobańskiego. Wszystkie te instytucje mają za jeden ze statutowych celów szeroko pojętą opiekę nad polskimi dobrami kulturami, w tym właśnie odzyskiwanie dzieł kultury. Pomocą służył także Adam Karol Czartoryski, założyciel Fundacji Czartoryskich, która do niedawna zarządzała olbrzymią kolekcją sztuki (w tym słynną Damą z gronostajem/łasiczką Leonarda Da Vinci), a w 2016 r. sprzedała muzealia państwu polskiemu.
Radziwiłł i Sobański od dłuższego czasu szukali tropów zaginionych kolekcji z polskich pałaców i dworów. Poprzez systematyczne przeglądanie aukcji sztuki na całym świecie oraz dzięki informacjom od znajomych i znajomych ich znajomych dowiedzieli się, że prawdopodobnie w Limie jest jakaś kolekcja polskich obrazów. Otrzymali informacje o jej właścicielce, którą – okazało się – zna Adam Karol Czartoryski.
Pani X aktualnie mieszka w Mediolanie we Włoszech. Tak, posiadała omawianą kolekcję. Znajdowała się w komórce i na strychu domu w Limie… Na szczęście dla polskich wielbicieli sztuki właścicielka obrazów była zainteresowana ich sprzedażą. Szybko, bo już po kilku tygodniach, Maciej Radziwiłł ustalił warunki sprzedaży. Cena (180 tys. zł) była dość korzystna, gdyż obrazy niestety były w słabym stanie, uszkodzone przez niewłaściwe warunki przechowywania. Kolejnym punktem do ustalenia było uzyskanie zgody Ministerstwa Kultury w Peru na wywóz kolekcji, co nie było zwykłą formalnością.
Kulisy opisał mi Maciej Radziwiłł:
Niektóre rzeczy Stanisław Potocki zastawił u znajomej, która jest Włoszką od wielu lat zamieszkującą w Limie. Osoba ta, dziś już starsza pani, trzymała ok. 30 obiektów jako zastaw od początku lat 90. Kłopoty zdrowotne skłoniły ją do powrotu do Włoch i zamieszkania w Mediolanie. Cześć rzeczy z Peru przewiozła do Europy, cześć pozostała w Limie, gdzie mieszka jeden z jej synów. Od pewnego czasu starała się sprzedać przejęte obiekty, bo Stanisław Potocki zmarł pięć lat wcześniej i stało się jasne, że nikt nie wykupi zastawu. Pani z Mediolanu spotkała kiedyś Adama Karola Czartoryskiego i zaoferowała mu kupno obrazów. On sam nie był zainteresowany, ale skierował ją do mnie i Michała Sobańskiego.
Powrót do Polski
W sierpniu 2019 r. łącznie 20 obrazów przyleciało do Warszawy. Część z nich pochodziła z powyżej opisanego transportu, część z wystawy z Nowego Jorku z 1940 r. zorganizowanej przez Alfreda Potockiego oraz Jerzego Potockiego, ówczesnego ambasadora Polski w USA. Co ciekawe, na wystawie tej było sporo innych niezwykle cennych obrazów takich malarzy, jak Velázquez, Goya, Caravaggio czy van Dyck. Los obrazów z wystawy był nie mniej interesujący. Niektóre sprzedano, a inne zniknęły, aby pojawić się niedawno na amerykańskich aukcjach…
Po wojnie Alfred i jego brat Jerzy, który do 1940 r. był ambasadorem RP w Waszyngtonie, mieli kłopoty finansowe. Wynikały one m.in. z faktu, że Jerzy Potocki miał jakieś długi czy też poręczył jakieś kredyty związane z budową polskiej ambasady w Ankarze, gdzie był ambasadorem RP, zanim udał się do USA. Przypadki fundowania ambasad polskich w różnych krajach były częstą praktyką polskich arystokratów, którzy piastowali stanowiska ambasadorów w początkach istnienia RP. Zobowiązania te zmusiły Potockich do przekazania szeregu cennych obrazów do jednego z banków portugalskich.
Wśród tych dzieł znalazło się wiele cennych obrazów mistrzów europejskich. Niedawno jeden z tych portretów został odkupiony przez muzeum w Łańcucie od polskiego kolekcjonera, który nabył go w Portugalii. Najprawdopodobniej w kolejnych latach Alfred, a po jego śmierci Jerzy oraz brat Jerzego, Stanisław, wyprzedali sporo obrazów i innych przedmiotów na różnych aukcjach. W 1977 r. w Paryżu odbyła się aukcja części obrazów. Był tam m.in. Portret Stanisława Szczęsnego Potockiego autorstwa Lampiego, który został zakupiony przez Luwr – ujawnił mi prezes Fundacji Trzy Trąby.
Odzyskana kolekcja to głównie portrety, w tym członków rodzin: Sobieskich, Radziwiłłów, Potockich, Czartoryskich, Lubomirskich. Zostały poddane dokładnej konserwacji. W listopadzie 2019 r. większość przekazano do Muzeum Zamku w Łańcucie. Trzy z nich ofiarowano w depozyt do oddziału Muzeum Narodowego w Warszawie – pałacu w Nieborowie. Jeden z obrazów przekazano na Litwę, będzie prawdopodobnie w Muzeum Narodowym w Wilnie – Pałacu Wielkich Książąt Litewskich.
_Niektóre przedmioty, np. cenną kolekcję uprzęży końskich ze stajni łańcuckich, wdowa po Alfredzie Potockim przekazała do Łańcuta w latach 60. Stanisław Potocki osiadł na stałe w Limie. On został dziedzicem wszystkich rzeczy po stryju i ojcu, a także po żonie stryja. W latach 70. zmiany ustrojowe w Peru pozbawiły go dużej części majątku po matce. Sprzedał kolejną część kolekcji. Portret Adama Kazimierza Czartoryskiego zakupił Andrzej Ciechanowiecki, znany polski kolekcjoner mieszkający w Londynie. Po jego śmierci zbiory przekazano do Zamku Królewskiego w Warszawie.
Poszukiwań nie koniec
Maciej Radziwiłł i Michał Sobański podkreślają, że wspólnie z rodziną i przyjaciółmi dalej będą poszukiwać innych zaginionych dzieł sztuki. Niewątpliwie kolejnym plusem opisanej historii jest to, że pani X również chętnie weźmie udział w dalszych poszukiwaniach. Prezes Fundacji Trzy Trąby poprosił znajomą o wykorzystanie swoich kontaktów w Peru i rozeznanie, czy inne osoby mające kontakt ze Stanisławem Potockim nie mają u siebie pozostałych części kolekcji albo chociaż informacji na temat ich losu.
Wiem o kilku obrazach z kolekcji Potockich, które kupili moi kuzyni mieszkający w Rzymie. To m.in. portrety Antoniego Henryka Radziwiłła i jego żony Luizy, księżniczki pruskiej. Dużo rzeczy kupił dalszy kuzyn Stanisława z linii Potockich na Antoninach. Ma on w swoich zbiorach ok. 20 obrazów z kolekcji łańcuckiej – dodaje Maciej Radziwiłł.
Innym epizodem wymagającym zbadania jest los wyposażenia zamkowego pozostałego po 1944 r. Jeden z lokalnych komunistycznych dygnitarzy rozkazał zniszczyć wszelkie „burżuazyjne” ślady. Niszczono więc i szabrowano m.in. meble, porcelanę, sztućce, książki, mapy. Byli pracownicy zamku ukrywali we własnych domach jego wyposażenie, nierzadko nie dla własnego zysku, ale chcąc je uchronić przed nieodwołalną stratą. Poza tym w PRL w zamku pomieszkiwali artyści malarze. Niestety po opuszczeniu pomieszczeń znikały nierzadko obrazy, np. autorstwa rodziny Kossaków. W ostatnich latach pojawiały się na aukcjach w USA.
W tym miejscu muszę zacytować swoisty apel Macieja Radziwiłła: Obaj z Michałem poszukujemy poloników, które znajdują się poza granicami RP. Przez cały czas szukam kolejnych obiektów nie tylko z Łańcuta i niekoniecznie związanych z arystokracją. Ostatnio sprowadziliśmy do Polski cenny portret Salomei Becu, matki Juliusza Słowackiego. Obraz ten został skradziony ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie w czasie wojny. Jest już znowu u prawowitego właściciela.
Jak więc widać, nie trzeba niczym Indiana Jones zwiedzać z pochodnią zatopionych jaskiń. Wystarczy systematycznie monitorować aukcje sztuki online i sprawdzać każdą informację od życzliwych osób.