Polskich powstańców niespełniony sen o wolności
W 1831 roku, stłumiwszy powstanie listopadowe, car Mikołaj kazał zbudować w centrum Warszawy potężny kompleks fortyfikacji. Ten odpychający masyw budynków, wzniesiony na brzegu Wisły, miał podkreślać militarną obecność carskiego państwa w Królestwie Polskim i stać się symbolem panowania rosyjskiego imperium nad buntowniczym miastem. W Cytadeli stacjonował stały garnizon, złożony z pięciu tysięcy żołnierzy i dysponujący ciężką artylerią, która mogła zasypać pociskami większą część Warszawy. W podziemiach twierdzy zbudowano setki więziennych cel.
Najbardziej znanym ich zespołem był X Pawilon, w którym na przestrzeni XIX wieku przetrzymywano wielu słynnych polskich buntowników i rewolucjonistów. Cały kompleks nazywano „Warszawską Bastylią”.
Cytadela okazała się przydatna następcy Mikołaja, Aleksandrowi II, kiedy w 1863 roku Polacy podjęli kolejną skazaną na niepowodzenie próbę wywalczenia niepodległości. Bezpośrednią przyczyną wydarzeń, znanych jako powstanie styczniowe, były podjęte przez Aleksandra na początku lat sześćdziesiątych wielkie reformy, które wznieciły w Królestwie Polskim iskrę nadziei na szerszą autonomię i liberalizację w tak zwanych guberniach zachodnich i w Królestwie Polskim. Kiedy jednak Petersburg wykluczył możliwość jakichkolwiek ustępstw, doszło do politycznego wrzenia. Patriotyczne demonstracje, jakie przetoczyły się przez całą Polskę, przerodziły się w rozruchy. Generał Karol Lambert, pełniący funkcję namiestnika Królestwa Polskiego, zareagował wprowadzeniem w październiku 1861 roku stanu wojennego i aresztował wielu czołowych zwolenników idei niepodległościowej. Z czasem rozruchy o charakterze politycznym — w połączeniu z rosnącym niezadowoleniem z ekonomicznej kondycji królestwa — przekształciły się w otwarty bunt. Walki, zainicjowane w Warszawie jako protest przeciwko poborowi do wojska, rychło rozszerzyły się na północ i wschód, ogarnęły gubernie zachodnie i przybrały formę regularnego powstania, które trwało od 1863 do 1865 roku.
Ponieważ wszystkie te tereny stanowiły etniczną i religijną mozaikę, w szeregi powstańców wstępowali również Niemcy i Żydzi, a także ludzie uważający się za Ukraińców i Białorusinów. Zdecydowaną większość stanowili jednak rdzenni Polacy. Pochodzili oni z najróżniejszych warstw społecznych, ale przede wszystkim ze średnio zamożnej szlachty i miejskiej inteligencji, choć nie brakowało także przedstawicieli rzemieślników i chłopów. Ramię w ramię z Polakami walczyli też republikanie z innych państw europejskich, zradykalizowani przez rewolucje 1848 roku i przez włoskie kampanie Giuseppe Garibaldiego z lat pięćdziesiątych. Zarówno powstanie, jak i jego pokłosie stały się wydarzeniami o wymiarze międzynarodowym.
Powstańcy z 1863 roku byli militarnie słabsi, ale politycznie lepiej zorganizowani niż ich poprzednicy z 1830 roku. Rozproszeni na wielkim obszarze, wszczęli szereg miejscowych rebelii, rozpoczynając długą i zaciętą kampanię przeciwko siłom lojalnym wobec carskiego samodzierżawia. Powstanie przybrało charakter wojny domowej,
w której różne klasy społeczne i grupy etniczne sprzymierzały się albo z buntownikami, albo z państwem rosyjskim. Podobnie jak w 1830 roku powstańcy nie mogli się jednak równać z carską armią, która w apogeum konfliktu liczyła niemal 170 tysięcy żołnierzy. Rebelianci stoczyli ponad 1200 bitew i potyczek, ale stopniowo byli spychani do rozpaczliwej obrony. Ponosili wielkie straty w ludziach, a liczne ich rzesze trafiały do niewoli. Mimo to siły rządowe potrzebowały aż szesnastu miesięcy, by ostatecznie stłumić rewoltę i zniszczyć rozległą sieć podziemnych powstańczych struktur organizacyjnych. Warszawska Cytadela nabrała złowrogiego rozgłosu podczas kampanii carskiej wymierzonej przeciwko powstańcom; twierdza była nie tylko punktem wyjściowym operacji militarnych, lecz również olbrzymim więzieniem dla tysięcy pojmanych uczestników rebelii. Jej przywódca, Romuald Traugutt, został powieszony na stokach Cytadeli w 1864 roku.
Odwet cara na Królestwie Polskim i guberniach zachodnich był szybki i bolesny. Trybunały wojskowe skazały na śmierć setki ludzi — byli wśród nich zbrojni powstańcy, ale też politycy, dziennikarze, księża katoliccy i działacze studenccy, schwytani w sieć rządowej obławy. Około 35 tysięcy osób wypędzono do różnych miejsc zesłania, położonych na terenie imperium. Represje miały raz na zawsze wybić Polakom z głowy wszelkie otwarte działania na rzecz odzyskania niepodległości. Pewna piętnastoletnia dziewczyna została już po upadku powstania aresztowana przez władze za śpiewanie polskich pieśni patriotycznych i noszenie czarnej sukni na znak żałoby po wolnej Polsce.
Tak jak po 1830 roku, większość oskarżonych o udział w zbrojnej rebelii została skazana na wygnanie w trybie administracyjnym lub na mocy wyroków doraźnych sądów wojskowych. Deportacja za Ural objęła od 18 do 24 tysięcy osób. Około 3,5 tysiąca powstańców, którym zarzucono „zbrodnie przeciwko państwu”,
skazano na dożywotnią lub wieloletnią katorgę w kopalniach, twierdzach penitencjarnych lub fabrykach Nerczyńska. Aresztanci oskarżeni o lżejsze przestępstwa lub objęci carskim aktem łaski, zostali pozbawieni praw obywatelskich i zesłani — w zależności od wagi zarzutów — na tereny Syberii Zachodniej lub Wschodniej. Ograniczona autonomia Królestwa Polskiego została uchylona, podobnie jak konstytucyjne przywileje, obowiązujące wcześniej również w guberniach zachodnich; oba te obszary podlegały odtąd bezpośrednio rządom Petersburga. Królestwo przestało istnieć, a polskie powstanie przeciwko rosyjskiemu imperium ponownie skończyło się klęską.
Ten tekst jest fragmentem książki Daniela Beera „Dom umarłych. Syberyjska katorga w czasach carów”:
Przedstawiciele drugiego pokolenia polskich zesłańców usiłowali — podobnie jak ich poprzednicy — zachować na Syberii wierność wobec swych patriotycznych i republikańskich zasad. Wygnanie zrujnowało psychicznie i fizycznie wielu z nich, ale wciąż większość usiłowała walczyć z państwem rosyjskim za pomocą wszystkich dostępnych środków.
Niektórzy próbowali odwrócić swój los, podważając słuszność otrzymanych wyroków w petycjach i listach; inni organizowali śmiałe ucieczki lub nawet zbrojne bunty.
Dla polskich powstańców i ich sojuszników wszystkie formy oporu wobec syberyjskich władz były aktami o charakterze politycznym — kontynuacją ich walki z rosyjskim imperium. Stanowiły one jednak również przedłużenie szerszej kampanii ruchów republikańskich i narodowych, wymierzonej przeciwko europejskim monarchiom i mocarstwom. Polacy przeciwstawiali swe patriotyczne i braterskie wartości patriarchalnemu, opartemu na przemocy despotyzmowi. W odwołaniach od wyroków, listach samobójczych i zeznaniach przed syberyjskimi trybunałami wojskowymi mówili językiem praw, sprawiedliwości i wolności. Ich opowieści o oporze, bohaterstwie i cierpieniu, powtarzane przez tych, którym udało się uciec lub którzy zostali zwolnieni, rozbrzmiewały echem w całej carskiej Rosji i sięgały poza jej granice. Dla wielu wrażliwych mieszkańców ówczesnej Europy zmagania zesłańców z syberyjskimi władzami uchodziły za walkę całego polskiego narodu.
Dziesiąty Pawilon Cytadeli jest dziś częścią Muzeum Niepodległości w Warszawie. W jednym z jego pomieszczeń wisi olbrzymi olejny obraz romantycznego artysty Aleksandra Sochaczewskiego, przedstawiający kilkudziesięcioosobowy konwój skazańców obojga płci odpoczywających w punkcie etapowym na bezkresnym,
zaśnieżonym pustkowiu. Niektórzy nieszczęśnicy, ubrani w więzienne szynele i z ogolonymi głowami, leżą skrajnie wyczerpani na ziemi, pogrążeni w rozpaczy; inni wznoszą błagalne modły, a jeszcze inni szlochają, nieutuleni w żalu. W centrum obrazu, nad grupami nachylonych ku sobie i grzejących się wzajemnie Polaków, stoi słup, punkt granicznym między gubernią permską i tobolską — za nim rozciąga się Syberia. Sochaczewski należał do tych spiskowców z 1863 roku, którzy zostali zesłani po wybuchu powstania. Namalował Pożegnanie Europy po powrocie z dwudziestoletniej katorgi w Nerczyńsku. Ironicznym zrządzeniem historii ten poruszający portret cierpiących polskich zesłańców wisi obecnie w dawnym bastionie rosyjskiej imperialnej władzy.
Skala represji, jakie nastąpiły po wybuchu powstania, miała poważne konsekwencje dla systemu syberyjskich zsyłek. Władze nie radziły sobie z nagłym i masowym napływem polskich katorżników, skierowanych do syberyjskich miast, wsi, kopalni, twierdz i fabryk. Choć w latach sześćdziesiątych XIX wieku deportacje skazańców na Syberię były już znacznie lepiej zorganizowane, podróż, jaką odbywali Polacy, była nadal bardzo uciążliwa. Dążąc do usprawnienia i przyspieszenia transportu zesłańców, rząd zaczął wykorzystywać najpierw szlaki wodne, a później linie kolejowe.
Poczynając od 1862 roku, skazańcy byli przewożeni koleją z Moskwy i innych punktów zbornych do Niżnego Nowogrodu przez Włodzimierz. Pochodzący z 1888 roku obraz Nikołaja Jaroszenki Życie jest wszędzie przedstawia zaadaptowany do nowego celu pociąg, złożony z wagonów trzeciej klasy, przez których zakratowane okna widać ciasno stłoczonych skazańców. Tłok zmuszał pasażerów do siedzenia nie tylko na ławkach, lecz również na podłodze obok nich i między przedziałami; zaplombowane drzwi i brak wentylacji były źródłem dodatkowych cierpień. Licząca 440 kilometrów podróż do Niżnego Nowogrodu trwała cały dzień i noc. Tradycyjna infrastruktura systemu deportacji popadła w ruinę — budynki, w których więźniowie nocowali na „etapach”, były tak stare i zniszczone, że jak donosił pewien urzędnik, „nie nadawały się do użytku w okresie zimowym bez względu na zakres remontów czy przeróbek”. W jednym z takich punktów etapowych, funkcjonujących przy drodze do Tiumeni, nawet zawaliły się dachy.
Abstrahując od niewydolnej infrastruktury, syberyjskie władze po prostu nie dysponowały dodatkową przestrzenią pozwalającą na przyjęcie tak wielkiej liczby nowych zesłańców. Gubernator Tomska German Lerche informował pisemnie w lipcu 1864 roku swych petersburskich przełożonych, że jego twierdza penitencjarna może pomieścić tylko czterystu więźniów, ale „rzadko przebywa w niej mniej niż sześćset, a przeciętnie od siedmiuset do siedmiuset pięćdziesięciu skazańców”. Twierdził też, że więzienie jest fatalnie zarządzane przez skorumpowaną i niekompetentną administrację, która „wymaga całkowitej reorganizacji”.
urzędnicy, gdy nie mogli pomieścić wszystkich Polaków, uciekali się do sprawdzonej tradycyjnej metody i wysyłali ich w regiony położone jeszcze dalej na wschód. Generał-gubernator Syberii Zachodniej Aleksandr Diugamel żądał w kwietniu 1864 roku od Petersburga, by „w związku z brakiem niezbędnej zabudowy” wszyscy więźniowie polityczni, skazani na przymusową pracę w podlegających mu twierdzach, zostali skierowani do zakładów przemysłowych w Syberii Wschodniej. Jednak władze obszarów położonych dalej na wschód także nie radziły sobie z napływem zesłańców. Michaił Korsakow, generał-gubernator Syberii Wschodniej, polecił przerzucić z dorzecza rzeki Amur do Nerczyńska całą kompanię strzelców, „dowodzoną przez godnych zaufania oficerów, niemających polskich korzeni”. W październiku 1864 roku kazał naczelnikowi Nerczyńskiego Okręgu Górniczego Szyłowowi rozproszyć nowych zesłańców po różnych kopalniach. Latem tego roku przybyło już do Nerczyńska czterystu katorżników, w ciągu zaś najbliższych miesięcy spodziewano się dalszych ośmiuset, a nawet tysiąca, więc miejscowe władze stwierdziły, że znalezienie dla nich produktywnego zajęcia jest „zupełnie niemożliwe”. Szyłow oświadczył stanowczo, że „mimo najbardziej usilnych starań administracji [budynki więzienne] nie mogą być zbudowane w tak krótkim terminie”. Pisał też, że nowe prace konstrukcyjne mogą się rozpocząć dopiero wiosną, a do tego czasu należy zakwaterować zesłańców w miastach leżących przy drodze do Nerczyńska, czyli w Krasnojarsku, Irkucku i w Czycie. Przeludnienie więzień stało się zjawiskiem powszechnym — odwetowe instynkty rosyjskiego państwa przerosły możliwości rządowego systemu penitencjarnego.
Ten tekst jest fragmentem książki Daniela Beera „Dom umarłych. Syberyjska katorga w czasach carów”:
Kierownictwo systemu zsyłek już w sierpniu 1864 roku było poważnie zaniepokojone buntowniczym potencjałem dziesiątek tysięcy przybywających na Syberię „przestępców przeciwko państwu”. W latach 1863–1867 w guberni tobolskiej osiedlono przymusowo około 4 tysięcy Polaków, a w guberni jenisejskiej około 4400. Utrzymywanie choćby najbardziej podstawowych form nadzoru nad tak wielką grupą zesłańców okazywało się niezwykle trudne. Minister spraw wewnętrznych Piotr Wałujew, starając się ograniczyć liczbę Polaków do rozsądnych rozmiarów, poprosił wszystkich gubernatorów Syberii o sporządzenie list osób,
które można by zwolnić wcześniej z zesłania, pozwalając im na odcierpienie reszty kary w ich ojczystych ziemiach. W maju 1866 roku car nakazał wprowadzenie środków, które miały na celu skrócenie wyroków uczestników powstania styczniowego. Polakom skazanym na dożywocie ograniczono karę do dziesięciu lat; tym, którzy mieli przepracować w kopalniach, twierdzach i fabrykach mniej niż sześć lat, zamieniono karę na przymusowe osiedlenie, a niektórym wydano zgodę na powrót do kraju. Kolejna amnestia została ogłoszona dwa lata później: pozwalała ona na przymusowe osiedlenie wszystkim katorżnikom „nieoskarżonym o morderstwo lub zbrojny rabunek i nieskazanym za kolejne przestępstwa polityczne”. Przewidywała też możliwość powrotu niektórych zesłańców na teren europejskiej Rosji i Polski. Przyczyną tak demonstracyjnej łaskawości była nie tyle wielkoduszność władcy, ile suma problemów związanych z zakwaterowaniem wielkiej liczby politycznych zesłańców.
Przeważająca większość Polaków deportowanych na Syberię za udział w powstaniu styczniowym — około 80 procent — została skazana na przymusowe osiedlenie. W skład drugiej, o wiele mniejszej grupy wchodzili wyłącznie przedstawiciele szlachty, którzy — „zesłani na stały pobyt” — mogli zamieszkać w dużych i małych miastach. Z obawy przed ich zgubnym wpływem na syberyjskie społeczeństwo rząd wydał w styczniu 1866 roku edykt zabraniający im zatrudniania się w szkolnictwie oraz w takich branżach jak farmacja, przemysł drukarski i fotograficzny, służba zdrowia i handel winem. Zakazał im też zamieszkiwania w budynkach, w których mieściły się placówki pocztowe lub telegraficzne, i podejmowania pracy w urzędach państwowych. W gruncie rzeczy nie wolno im więc było angażować się w żadne spośród form produktywnej aktywności, do jakich predestynowały ich wykształcenie czy praktyka zawodowa.
Wielu skazańców omijało lub po prostu ignorowało te ograniczenia, ale wszystkim innym pozostała tylko praca na roli. Podobnie jak ich poprzednicy z lat trzydziestych i czterdziestych XIX wieku, polscy powstańcy z lat sześćdziesiątych usiłowali przeobrazić się w rolników. Nie mieli jednak dość sił ani umiejętności, by odnieść sukces w podbiegunowych warunkach klimatycznych. Tych jednak, którzy posiedli wymagane kompetencje, dotykał rozpaczliwy brak nadającej się pod uprawę ziemi. Liczni skazańcy próbowali związać koniec z końcem, zatrudniając się jako robotnicy rolni, i zdając się tym samym na łaskę syberyjskiego chłopstwa. Pod koniec lat sześćdziesiątych tylko około 150 z niemal 960 Polaków osiadłych w obwodzie kańskim pracowało w swoich zawodach lub w jakimś rzemiośle; reszta była zależna od dobroczynności miejscowych mieszkańców i od skąpych zapomóg rządowych, które miały ocalić ich przed głodem. Oto jak opisywał ich rozpaczliwe położenie Siergiej Maksimow:
„Polityczny zesłaniec żyje w przekonaniu, że jego życie zostało nieodwracalnie zmarnowane, i z tego powodu pozostaje albo całkowicie obojętny na otaczającą go rzeczywistość, albo też jest zirytowany, przygnębiony i napięty. Jeśli żywi jeszcze nadzieję na powrót do domu, ta sama nadzieja, która podtrzymuje go na duchu, utrudnia mu pracę i przywyknięcie do okoliczności. Syberia jest dla niego stacją pocztową, krótkim przystankiem na drodze życia […]. Tymczasem z biegiem lat nadzieja i siła tych ludzi stopniowo zanika, a oni robią się coraz bardziej posępni, gdyż bezczynność nadwyręża ich odporność. Niezadowolenie osiada w nich coraz głębiej i przybiera formę nienawiści”.
Skazany na katorgę Maurycy Sulistrowski, którego wyrok został zamieniony na mocy amnestii z maja 1866 roku na „przymusowe osiedlenie”, tak pisał do brata z Bałagańska w guberni irkuckiej: „Żyje tu około półtora tysiąca osiedlonych zesłańców; trudno o pracę dla takiej ilości ludzi. Dobrze mają ci, którzy mogą liczyć na fundusze od rodzin, ale tacy, którzy nie dostają nic i nie mają żadnego zawodu, często zatrudniają się u jakiegoś chłopa, ale jaka to praca? Taki człowiek dostaje rano mocną herbatę, trochę kapuśniaku i kawałek chleba na kolację. Można uspokoić swój żołądek jedzeniem, ale gdy nie sposób zadbać o ubranie dla ciała i o potrzeby duszy, co pozostaje? Tylko łzy, gorycz, rozpacz i łachmany! Oto obraz osady! Moim zdaniem to jest gorsze niż katorga”.
Ten tekst jest fragmentem książki Daniela Beera „Dom umarłych. Syberyjska katorga w czasach carów”:
Pragnąc za wszelką cenę uniknąć takiego losu, polscy zesłańcy i ich krewni zasypywali carskie władze petycjami i prośbami o łaskę. Masy niepiśmiennych chłopów i rzemieślników wiodły milczący i nędzny żywot na syberyjskim zesłaniu, nie mając rodzin, które mogłyby się za nimi wstawić u władz. Większość Polaków umiała jednak czytać i pisać, wielu też pochodziło z rodzin przywykłych do pisania petycji i zabiegania o względy urzędów. Ich prośby, popierane przez krewnych, wskazywały na niesprawiedliwość wymierzonych im wyroków; twierdzili, że kary były zbyt surowe albo że nie popełnili żadnego przestępstwa.
Zwracali uwagę na straszliwe warunki życia na Syberii oraz na ciężkie cierpienia żon i dzieci, które musieli opuścić, gdy skuto ich z innymi członkami pieszego konwoju. Pewien skazany na wygnanie powstaniec, kijowski szlachcic Iwan Dąbrowski, napisał petycję do władz z wioski Irbiejskoje w guberni jenisejskiej w lipcu 1865 roku. Twierdził, że został „porwany przez bandę buntowników i zmuszony przemocą do pozostania w ich oddziale”, ale uciekł przy najbliższej sposobności i złożył na ręce władz pełne i szczere zeznania dotyczące jego przymusowego udziału w rewolcie. Miał nadzieję, że zostanie ułaskawiony w 1863 roku, ale stało się inaczej, toteż donosił: „nowe prawo nie uwzględniło [mojego] szczerego żalu”. Dąbrowski został skazany na przymusowe osiedlenie w Syberii Wschodniej i utratę „wszystkich praw oraz całego majątku”. Pisał bez ogródek: „Padam do stóp Waszej Cesarskiej Mości i ośmielam się błagać o złagodzenie mojego losu, pociągającego za sobą cierpienia czwórki dzieci oraz żony, która została bez środków do życia”.
Po dwóch latach, w październiku 1867, dzieci Dąbrowskiego napisały petycję do generała-gubernatora Syberii Wschodniej Korsakowa, w której przedstawiły zasługi ojca na rzecz rosyjskiej rodziny panującej. Twierdziły, że Dąbrowski walczył w armii carskiej w 1847 i 1848 roku, biorąc udział w tłumieniu powstania węgierskiego, i doznał wtedy obrażeń głowy, które tłumaczyły „ataki szaleństwa, będące przyczyną jego nieszczęścia”. Dzieci napisały też, że fatalny stan zdrowia nie pozwala mu pracować na roli i skazuje go na zależność od skąpych datków rodziny; dodały, że jako człowiek ubogi nie mógł zapłacić łapówek wymaganych przez lokalne władze w zamian za pozwolenie na pobyt w obwodzie jakuckim, został więc przeniesiony w lutym 1867 roku do oddalonego o kilkaset kilometrów obwodu, „do krainy, w której każdy człowiek z naszej strefy klimatycznej umiera powolną śmiercią. Jaką katorgę można porównać z tak okrutnym losem?”. Potomkowie Dąbrowskiego twierdzili też, że ich ojciec powinien być objęty amnestią z maja 1866 roku, ale został z niej wykluczony „na podstawie bezpodstawnych pomówień i donosów”.
Zakończyli swą petycję w następujący sposób: „Ekscelencjo, proszę nam łaskawie wybaczyć odwagę, która skłoniła nas do tej petycji! Ale jesteśmy dziećmi, wstrząśniętymi niesprawiedliwością, która spotyka naszego biednego i chorego ojca, który został pozbawiony wszystkiego, odcięty od własnej krwi, uznany za winnego, ponieważ nie jest w stanie pracować na swoje utrzymanie […]. Możemy tylko stwierdzić na zakończenie, że w sądach nie ma sprawiedliwości. Wola Ekscelencji jest prawem dla nas i dla naszego ojca; Pańskie słowo jest wyrokiem życia lub śmierci […]. Błagamy o łaskę! Proszę wziąć pod uwagę jego dawną służbę i żałosny stan zdrowia, człowieka nękanego atakami pomieszania zmysłów, oraz nasze młode lata, gdyż najstarsze z nas jest zaledwie siedmiolatkiem! Niech Pan wysłucha głosu biednych sierot i ocali naszego ojca od niechybnej śmierci z głodu i zimna! […] Niech Pan pozwoli naszemu ojcu wrócić z obwodu jakuckiego do Irkucka i zamieszkać u kuzyna, politycznego wygnańca Karola Drogomireckiego, który będzie się mógł nim opiekować”.
Petycja została podpisana niewprawną ręką każdego z dzieci: Kamili, Jumena, Iwana i Honoraty. Dwa miesiące później, w ramach najwyraźniej skoordynowanej kampanii apeli ze strony rodziny Dąbrowskiego, do gubernatora napisała również siostra nieszczęśnika, Wincentyna. Twierdziła, że jej brat jest niewinny i błagała, by nie skazywać go na pobyt w „wyjątkowo surowym klimacie” prowincji jakuckiej, w której „praktycznie nic nie rośnie, a on, chory i przenoszony bezlitośnie z jednej jurty do drugiej, umrze powolną śmiercią”. Wincentyna podkreśliła, że liczy na „humanitaryzm” generała-gubernatora oraz na „wspaniałomyślność naszego najłaskawszego monarchy”.
Swoją prawdziwą opinię o rosyjskim rządzie krewni Dąbrowskiego wyrazili w prywatnych, kierowanych do niego listach, które niestety zostały przejęte przez irkuckie władze: „Nie uwierzyłbyś, jak bardzo jesteśmy wstrząśnięci i oburzeni postępowaniem rządzących — napisali w jednym z nich. — To nie są ludzie, lecz pozbawione serca bestie! Bez żadnego wyjaśnienia czy usprawiedliwienia skazali Cię na życie wśród dzikusów!”.
Władze Syberii Wschodniej, częściowo pod wpływem treści tych listów, pozostały głuche na prośby skazańca i jego krewnych. Dąbrowski został przeniesiony do guberni jakuckiej, i to nie z powodu swojej biedy i niezdolności do pracy na roli, lecz dlatego, że uznano go za człowieka „niepewnego”. Fatalny jakoby stan jego zdrowia nie został oficjalnie potwierdzony, a korespondencja z członkami rodziny „została uznana za wyraźną deklarację jego postawy moralnej” i za dowód „wrogiego stosunku do rządu”. Listy pisane przez jego mieszkającego w Kijowie brata były pełne „niegodziwych i obraźliwych uwag, dotyczących sądów doraźnych funkcjonujących w guberni kijowskiej” — ich autor twierdził, że prawo nie obejmuje Polaków, i radził, w jaki sposób przekupywać państwowych urzędników. Akcja pisania petycji przyniosła jednak po jakimś czasie pożądany skutek, ponieważ w czerwcu 1870 roku — czyli siedem lat po wystosowaniu pierwszej prośby o łaskę — Dąbrowski otrzymał pozwolenie na osiedlenie się w środkoworosyjskiej guberni penzeńskiej.