Polska istniała w 1968 roku i nie ma co temu zaprzeczać
Gdy tak patrzę na działania szefa polskiego rządu w kwestii sporu z Izraelem o historię, to wzbiera we mnie poczucie, że Mateusz Morawiecki jest w tym wszystkim zagubiony (a razem z nim jego doradcy). Świetnym przykładem jest dla mnie umieszczone na YouTube oświadczenie premiera w języku angielskim, które samo w sobie było bardzo logicznym zagraniem PR-owym, ale pozostał po nim niesmak kiepskiego montażu.
Premier nie musi się znać na public relations od strony „technicznej” – od tego powinien mieć sztab ludzi. Ale na pewno powinien rozumnie i z wyczuciem wypowiadać się na arenie międzynarodowej, a tego ostatnio zabrakło. Wizyta Morawieckiego w Niemczech to temat na dłuuugi artykuł analityczny. Ja skupię się tylko na jednym aspekcie: Polsce, która w 1968 roku nie istniała.
Nawet teraz, gdy pisałem powyższe słowa, stwierdzenie to wydało mi się zupełnie oderwane od rzeczywistości. Z tej wypowiedzi wynika bowiem, że nasz kraj w jakiś tajemniczy, magiczny sposób wyparował w latach 1944-1989, a teren pomiędzy Odrą i Nysą Łużycką a (w przybliżeniu) linią Curzona to była jakaś czerwona plamą na mapie.
Otóż to nie tak – PRL zdecydowanie był Polską. Choć, mimo sentymentu naprawdę wielu ludzi do tych lat – to z pewnością nie było państwo marzeń dla Polaków. Polska Ludowa była krajem satelickim ZSRR i przez całe dekady borykała się z trudnościami gospodarczymi, które dla pokolenia ludzi urodzonych po 1989 roku wydają się wręcz absurdalne. W PRL-u w końcu łamano prawa człowieka, a za sprzeciw wobec władzy można było zginąć...
To, że teraz żyjemy w III Rzeczpospolitej ma znaczenie symboliczne – podkreślono w ten sposób fakt kontynuacji II RP i odcięcia się od dekad komunizmu. Mimo to uważam, że nie możemy zaprzeczać istnieniu Polski, jaka by ona nie była, ani zaprzeczać temu, że działy się w niej wydarzenia okropne, tak jak w marcu 1968 roku. I na koniec nie można zaprzeczać temu, że Polacy też mogą czynić rzeczy złe i godne potępienia.
Polacy bywali szczerymi komunistami – nie tylko udawanymi, dla których legitymacja partyjna była przepustką dla trochę lepszego żywota. W PRL-u rządzili Polacy – Bierut, Gomułka, Gierek czy Jaruzelski (ten ostatni wywodził się nawet z polskiej szlachty). Byli oni decyzyjnie zależni od Moskwy, ale to nadal nie przekreśla ich narodowości. I można mówić, że w elitach władzy czy służbach byli przecież i Żydzi, że Rokossowski się zsowietyzował, a taki Moczar był z pochodzenia Białorusinem. To nie wymaże z historii polskich komunistów ani tego, że Polacy w ZOMO-wskich mundurach bili pałami innych Polaków. Zaprzeczanie temu jest głupie.
Ktoś zaraz stwierdzi, że to żadni Polacy, tylko tylko zwykli zdrajcy, którzy sprzeniewierzyli się etosowi polskości (spotkałem się kiedyś z takim stwierdzeniem). Mogą i być tymi zdrajcami, ale zdrada nie wymaże magicznie ich narodowości, bo to nie jest coś, co otrzymuje się w nagrodę lub traci za karę (w przeciwieństwie do obywatelstwa).
Kiedy premier Morawiecki mówi, że Polska w 1968 roku nie istniała, a był jedynie reżim komunistyczny, robi Polsce – tym razem obecnej – krzywdę i naraża kraj na kolejne problemy z historią. Wyobraźmy sobie taką hipotetyczną sytuację: do Niemiec na jakąś konferencję przyjeżdża premier Rosji Miedwiediew i mówi coś w stylu:
Umywamy ręce od Katynia, to nie jest robota Rosjan. W latach 1917-1991 nie istniała Rosja, tylko Związek Radziecki, w którym rządzili bolszewicy. Dokonali oni nielegalnego, niedemokratycznego przewrotu. A w ogóle Stalin był Gruzinem i proszę pytać w Tbilisi.
To oczywiście rzecz zupełnie wydumana, ale pokazuje pewien mechanizm umywania rąk. Takie zachowanie wzbudziłoby nad Wisłą skandal i wszyscy by bili u nas na alarm, że historia jest fałszowana. Podobnie spotykam się obecnie z olbrzymią niechęcią wobec sformułowania „naziści”. Kiedyś było rzeczą oczywistą, że jeśli mowa o nazistach, to chodzi o Niemców i basta, nie trzeba było tego podkreślać. Teraz za użycie słowa „nazista” zamiast „Niemiec” można – oczywiście w przenośni – dostać po głowie, bo to rozmywanie odpowiedzialności. Ta sytuacja to oczywiście reakcja na przypisywanie Polsce odpowiedzialności za nie jej zbrodnie, choć idąca w złym w moim przekonaniu kierunku.
To nie działa jednak w stosunku do PRL. Teraz się bowiem okazuje, że to nie Polacy byli pierwszymi sekretarzami, tylko komuniści, że Polacy nie byli w ZOMO, tylko komuniści etc. Gdy więc krzyczy się, że „cóż to za naród, naziści? NIEMCY!”, to jednocześnie omija się szerokim łukiem „naród komunistów”.
Ale zaraz! Czy chodzi mi o to, że dzisiejsza Polska ma się biczować na arenie międzynarodowej za działania niedemokratycznego reżimu sprzed lat? A może obecne pokolenie 20-latków ma posypywać głowę popiołem za polityczne rozgrywki i tragedię marca 1968 itd.? Otóż nie o to chodzi i nie to postuluję. Po prostu niech nasi przedstawiciele przestaną opowiadać dyrdymały na potrzeby polityki zagranicznej i kreowania wizerunku Polski.
Powiedzenie, że Polska w 1968 roku nie istniała to na pewno ważny gest w stronę elektoratu PiS w kraju – deklarowany antykomunizm i rozliczenie dawnych czasów stale przewija się przecież w retoryce partii. Problem w tym, że taki stwierdzenie może nam zrobić już poza Polską krzywdę. Otwiera ono furtkę do tego, aby oskarżyć nasz kraj o rozmywanie odpowiedzialności (jakkolwiek mogłoby to być niesłuszne), albo w ogóle zachęca do użycia podobnego wybiegu względem RP.
Wciąż nie wyrośliśmy z pojmowania narodowości jako monolitu ludzi. Gdyby ktoś stwierdził, że w 1968 roku wszyscy Polacy byli komunistami – nie mógłby się bardziej mylić. Gdy ktoś stawia Polskę na równi z III Rzeszą w sprawie odpowiedzialności za Holocaust – po prostu obrzydliwie kłamie.
Nie powinniśmy się jednak wypierać tego, że istniała, komunistyczna bo komunistyczna, ale jednak Polska. Nie powinniśmy się wypierać tego, że Polacy byli komunistami i potrafili czynić rzeczy niegodne. Zupełny brak krytycyzmu jest równie zły, co nadmierne posypywanie głowy popiołem. To niepoważne, jeśli tamta Polska ma się przejawiać tylko w zwycięstwach piłkarskich, skokach Fortuny, fajnej muzyce czy polskiej szkole plakatu, a kiedy przejdziemy to rzeczy złych to nagle puff! Zniknie w czerwonym obłoku.
Nie ma czegoś takiego, jak „dobry naród” czy „zły naród”. Naród to zbiór jednostek, a wśród nich są i bohaterowie, i zwykłe gnidy. W latach 80. Polaków z „Solidarności” tłukli pałami Polacy z ZOMO – nie żadni komuniści-internacjonaliści, tylko Polacy, a u steru kraju także Polacy stali, choćby i z sowieckiego nadania.
To jest tragizm historii naszego narodu (i każdego innego). Ignorowanie go to autodestrukcja naszych dziejów i wyzbycie się refleksji.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.