Polska flota wojenna u progu II wojny światowej
Zobacz też: 1 września 1939 roku i kampania wrześniowa - jak Niemcy zaatakowały Polskę?
Po zakończeniu I wojny światowej Polska powróciła na mapy świata, dzięki czemu uzyskaliśmy dostęp do Morza Bałtyckiego. Wraz z odzyskaniem niepodległości następowała budowa polskiej armii. Jasne stało się, że w związku z uzyskaniem dostępu do Morza Bałtyckiego oprócz armii należy stworzyć również flotę.
Najrozsądniejsza wydawała się koncepcja budowy marynarki wojennej opartej na małych jednostkach przydatnych w obronie Wybrzeża. Przy tym budowa małych jednostek nie wymagała ogromnych nakładów finansowych. Pozostałe pieniądze można było wykorzystać na budowę rejonów umocnionych, lotnictwa morskiego, artylerii nadbrzeżnej czy lądowej obrony Gdyni. Wszelako plany budowy floty wyposażonej w małe okręty nie zostały przyjęte.
Flota według Piłsudskiego
Józef Piłsudski, będący głównym wyrazicielem polskiej polityki zagranicznej, głównego przeciwnika widział w Związku Radzieckim. Na polskiej marynarce wojennej miał spoczywać obowiązek pomocy w dostarczaniu materiałów wojskowych z zachodu. Rola okrętów miała się sprowadzać do zadań związanych z eskortą na ważnych szlakach komunikacyjnych. Aby taką funkcję flota była w stanie odegrać, należało wyposażyć ją w okręty średniej klasy, a więc niszczyciele i okręty podwodne. Narzucenie planowanym jednostkom zadań eskortowych zmniejszało możliwości wykorzystania ich w obronie Wybrzeża. Nie brano wtedy pod uwagę możliwość takich działań wojennych, które miałyby się rozgrywać na lądzie, a wiec zarzucono, między innymi, plany budowy umocnień na Wybrzeżu.
Kierownictwo Marynarki Wojennej z Jerzym Świrskim na czele musiało takie decyzje przyjąć do wiadomości. Flota, mówiąc krótko, nie była oczkiem w głowie Józefa Piłsudskiego. Nie można było liczyć, że to właśnie na nią będą przeznaczane największe fundusze. W latach 1926–1932 polskie władze wojskowe podjęły współpracę ze stoczniami zagranicznymi, w celu budowy okrętów dla naszej floty. Zamówienie okrętów w stoczniach francuskich wiązało się ze znacznymi kosztami. Odbijało się to niedoinwestowaniem innych przedsięwzięć potrzebnych marynarce. Lata 1926–1932 to okres zaniedbania artylerii nadbrzeżnej i przeciwlotniczej. Nie wybudowano też w tym czasie żadnych umocnień lądowych.
Pierwsze okręty
1 września 1939 roku Polska Marynarka Wojenna dysponowała 4 niszczycielami, 5 okrętami podwodnymi, 1 stawiaczem min, 6 trałowcami, 2 kanonierkami oraz kilkoma jednostkami pomocniczymi. Pierwsze okręty zasiliły polską flotę w latach 1929–1932. Właśnie w tym okresie przybyły do kraju pierwsze okręty ze stoczni francuskich. Były to trzy okręty podwodne: „Wilk”, „Ryś” i „Żbik” oraz dwa niszczyciele „Wicher” i „Burza”. Jak na owe czasy były to jednostki nowoczesne. W następnych latach dołączyły kolejne.
Okręty podwodne w polskiej marynarce wojennej można podzielić na dwie kategorie. Wyróżnia się minowce podwodne („Wilk”, „Ryś” i „Żbik”) oraz okręty podwodne typu torpedowego („Orzeł” i „Sęp”). Polskie okręty podwodne charakteryzowały się dużą wypornością. Przypuszczalnie Kierownictwo Marynarki Wojennej (KMW) chciało zapewnić im duży zasięg i możliwość działania przy wzburzonym morzu. Ważną kwestią wydaje się także troska KMW o to, aby w przypadku odcięcia tych okrętów od baz miały one możliwość dłuższej samowystarczalności.
Za duże na Bałtyk?
Sprawą oczywistą wydaje się, że okręty te były za duże jak na płytkie Morze Bałtyckie. Istotną wadą była też ich spora hałaśliwość. Jak udowodniły późniejsze działania wojenne, były one także niezwykle wrażliwe na bomby głębinowe. Spotkania z tą bronią nie wytrzymywały zbiorniki z ropą, które stawały się nieszczelne i pozostawiały na powierzchni morza widoczne plamy. To sprawiało, że niemieckie okręty ścigające polskie jednostki miały ułatwione zadanie.
Zaletą trzech pierwszych okrętów podwodnych była możliwość stawiania przez nie ofensywnych zagród minowych. Oprócz tego mogły posługiwać się groźną bronią, jaką były torpedy. Należy pamiętać, że okręty podwodne zużywają się znacznie szybciej niż okręty nawodne. Dlatego stan tych jednostek w polskiej flocie pod koniec lat 30. pozostawiał wiele do życzenia. Sporo usterek przed 1 września nie zostało usuniętych, co znacznie pogorszyło walory bojowe tych okrętów.
Najnowocześniejszymi polskimi okrętami podwodnymi były zbudowane w latach 1935–1939 w stoczniach holenderskich ORP „Orzeł” i „Sęp”. Pierwszy z nich zyskał szczególny rozgłos, ponieważ w został wybudowany w dużej mierze ze składek społecznych. ORP „Orzeł” był nowoczesnym i najlepiej przygotowanym do działań przeciwko flocie niemieckiej polskim okrętem podwodnym. Z kolei ORP „Sęp” nie przeszedł wszystkich prób odbiorczych. Bardzo dużą wadą tych okrętów był brak aparatów podsłuchowych. Znacznie uszczuplało to możliwości ich wykorzystania, jak również wystawiało wspomniane jednostki na większe niebezpieczeństwo.
Nie do końca sensowny projekt
Największym polskim okrętem był stawiacz min „Gryf”. Wszedł on do służby w 1938 roku. Został wybudowany przez stocznię francuską. W tym samym czasie polskie władze wojskowe podpisały umowę na budowę dwóch niszczycieli ze stoczniami brytyjskimi. „Gryf” od samego początku wzbudzał duże niezadowolenie wśród admiralicji. Wyporność tego okrętu była za duża, aby mógł pomieścić znaczną, planowaną ilość min – od 300 do 600. Ponadto okręt ten był silnie uzbrojony, m.in. w 6 dział Boforsa 120 mm.
„Gryf” przypominał bombę z opóźnionym zapłonem. Uzbrojenie tego okrętu było za silne i zbyt ciężkie, zaś jego prędkość wynosiła zaledwie 20 węzłów. Można sobie zadać pytanie, przed czym ta jednostka miała się bronić? Jej zadania były przecież zupełnie inne. „Gryf” miał skrycie stawiać zagrody minowe i nie wdawać się w potyczki artyleryjskie. Marynarzom nie podobał się też pękaty kadłub okrętu. Swoim kształtem przypominał barkę rzeczną.
Polecamy e-book: „Polowanie na stalowe słonie. Karabiny przeciwpancerne 1917 – 1945”
Grom, błyskawica, wicher i burza...
11 maja 1937 roku do Gdyni przybył ze stoczni brytyjskiej niszczyciel ORP „Grom”. 1 grudnia tego samego roku polska marynarka zasilona została okrętem ORP „Błyskawica”. Były to nowoczesne okręty o wyporności po 2144 ton. Posiadały m.in. 7 dział kal.120 mm, 5 wyrzutni torpedowych kal. 533 mm, a także tory i wyrzutnie dla 60 min. Rozwijały prędkość 39 węzłów. Ich zasięg wynosił, przy ekonomicznej prędkości, około 3500 mil. Należy wspomnieć, że oprócz dwóch wymienionych powyżej niszczycieli polska flota posiadała także niszczyciele ORP „Wicher” i ORP „Burza”.
Oprócz dużego okrętu minowego, jakim był ORP „Gryf”, w skład sił minowych wszedł dywizjon trałowców. W 1933 r. polskie stocznie własnymi siłami rozpoczęły budowę czterech trałowców: „Jaskółki”, „Mewy”, „Rybitwy” i „Czajki”. Weszły one w skład floty w latach 1935–1936, zastępując wycofane poniemieckie trałowce o tych samych nazwach. Latem 1939 roku do pozostałych trałowców dołączyły okręty „Żuraw” i „Czapla”. Ich cechą charakterystyczną było przystosowanie zarówno do stawiania min, jak i trałowania.
Pozostałe jednostki
Do floty należały także dwie stare kanonierki: „Komendant Piłsudski” i „Generał Haller”. Niewiele większą wartość przedstawiał stary torpedowiec „Mazur”. Ponadto w skład floty wchodziły inne okręty pomocnicze, np. żaglowiec „Iskra”, okręt szkolny „Wilia”, stary krążownik „Bałtyk”, okręty-cele „Kujawiak”, „Ślązak” i „Podhalanin”, okręt hydrograficzny „Pomorzanin”, okręt dla nurków „Nurek”, pomocnicze okręty minowo–torpedowe „Smok” i „Oksywie”, a także holowniki „Lech”, „Sokół”, „Krakus”, „Wanda”, „Kaper”, „Mistrz” i „Żeglarz” oraz zmobilizowane statki żeglugi przybrzeżnej. Należy wspomnieć, że Polska flota pozbawiona była ścigaczy.
Baza, której nie było?
Niezwykle ważną rolę do odegrania miały bazy polskiej marynarki wojennej. W czasie pokoju taką funkcję pełnił port Gdynia-Oksywie. Zapewniał on zarówno zaopatrzenie, jak i remont floty, a także bezpieczeństwo okrętom przebywającym w porcie. W okresie pokoju wszystkie potrzeby floty były bez problemu zaspokajane. Sytuacja była jednak o tyle bardziej skomplikowana, że władze wojskowe za zasadniczą bazę wojenną floty uznawały instalację na półwyspie Hel, a obszar Gdyni jedynie za jej przedpole. Rola, jaką wyznaczono bazie na Helu, znacznie przerastała jej możliwości.
Zaplecze remontowe było niepełne. Próbowano temu zaradzić poprzez przeciągniecie dużego doku pływającego. Postanowiono nawet przenieść część personelu z Warsztatów Portowych Marynarki Wojennej z Gdyni. Niestety przed wybuchem wojny dokonane zmiany nie umożliwiły powstania bazy wojennej z prawdziwego zdarzenia. Powstały m.in. schrony amunicyjne na północ od portu helskiego nad zatokowym brzegiem półwyspu. Na tej samej wysokości, w głębi lasu, powstały trzy świetnie zamaskowane składy amunicyjne, połączone z cyplem i torem kolejki, osłoniętym siatką maskowniczą.
Lżejsze jednostki pomocnicze, a także trałowce korzystały z portów rybackich w Jastarni i Władysławowie.
Marynarze czy amatorzy?
Bardzo ważną kwestią jest ocena wyszkolenia polskich marynarzy i żołnierzy Lądowej Obrony Wybrzeża. Można powiedzieć w uproszczeniu, że im niżej w hierarchii, tym sytuacja była lepsza. Taki stan rzeczy wynikał z faktu, że szkolenie wymagało czasu, pieniędzy, a także, co chyba najważniejsze, dobrego (a zarazem drogiego) sprzętu.
Wyszkolenie podoficera na dobrym poziomie wymagało od 3 do 5 lat. Idąc w górę na poszczególnych stopniach dowodzenia, potrzeba było coraz większej kwoty, a przede wszystkim nowoczesnych okrętów. Operacyjne i taktyczne wyszkolenie na szczeblu dowództwa polskiej floty było więc niezadowalające. Sytuacja trochę lepiej wyglądała na szczeblu dywizjonu. Pewnym mankamentem polskiej floty był jednak brak współdziałania w ramach dywizjonu. Wynikało to m.in. z małej liczebności okrętów.
Nie było również jakiegokolwiek współdziałania pomiędzy polskią flotą a lotnictwem morskim. Główną przyczyną takiego stanu rzeczy było całkowite nieprzygotowanie polskiego lotnictwa do takiej współpracy. Brakowało samolotów zdolnych do wykonywania odpowiednich zadań.
Przed wojną nie podjęto działań zmierzających do konsolidacji współpracy floty z wojskami lądowymi. Tylko jeden raz, z inicjatywy dowódcy obrony Wybrzeża Morskiego, odbyły się ćwiczenia wysadzenia przez flotę desantu morskiego. Kulała kwestia artyleryjskiego wsparcia własnych oddziałów na lądzie. Znacznie lepiej wyglądała współpraca z artylerią nadbrzeżną. Należy wspomnieć, nie bez satysfakcji, że dowódcy okrętów byli wyszkoleni na poziomie czołowych flot świata. Poziom przygotowania oficerów i podoficerów także był wysoki.
Spodobał ci się nasz artykuł? Podziel się nim na Facebooku i, jeśli możesz, wesprzyj nas finansowo. Dobrze wykorzystamy każdą złotówkę! Kliknij tu, aby przejść na stronę wsparcia.
Bibliografia
- E. Kosiarz, Flota Białego Orła, Gdańsk 1984.
- E. Kosiarz, Obrona Gdyni 1939, Warszawa 1984.
- E. Kosiarz, Obrona Helu w 1939 r., Warszawa 1971.
- E. Kosiarz, Salwy nad zatoką, Gdańsk 1980.
- E. Kosiarz, Wojna na Bałtyku 1939, Gdańsk 1988.
- S. Mieszkowski, ORP „Błyskawica”, „Przegląd Morski” 1947, nr 3/128.
- J. Pertek, Dzieje ORP „Orzeł”, Gdynia 1961.
- B. Romanowski, Torpeda w celu, Warszawa 1973.
- Cz. Rudzki, Polskie okręty podwodne 1926–1969, Warszawa 1985.
- A. Rzepniewski, Obrona Wybrzeża w 1939 r. na tle rozwoju marynarki wojennej Polski i Niemiec, Warszawa 1970.
- A. Rzepniewski, Obrona Wybrzeża w 1939 r. Przygotowania i przebieg działań, Warszawa 1964.
- W. Steyer, Z dziejów Polskiej Marynarki Wojennej w latach 1919–1939, Odbiór okrętów, „Wojskowy Przegląd Historyczny” 1960, nr 3.
- R. Szubiński, Polskie lotnictwo morskie w latach 1920–1939, „Wojskowy Przegląd Historyczny”, 1974, nr 4.
- W. Tym, Przygotowania do obrony i lądowa obrona polskiego wybrzeża morskiego (1–19. 9. 1939 r.), „Wojskowy Przegląd Historyczny”, 1957, nr 2.
- W. Tym, A. Rzepniewski, Kępa Oksywska 1939, Relacje uczestników walk lądowych. Wstęp, wybór, komentarze, Gdańsk 1985.
Tekst zredagował: Kamil Janicki
Korekta: Bożena Pierga