Polowanie na zabójców Cezara
Było już dawno po zmroku, gdy w wielkiej willi na przedmieściach Formiae młody niewolnik Achnos usiadł na posłaniu przed wejściem do sypialni swego pana – Marka Tuliusza Cycerona. Ten wielki człowiek, ongiś prominentna postać rzymskiej polityki, miał zwyczaj dyktować listy do swych niezliczonych przyjaciół i zwolenników jeszcze długo po zachodzie słońca, tym razem jednak poszedł spać wcześniej niż zwykle. Achnos oparł się o ścianę obok drzwi i przymknął oczy, by zapaść w sen, ale na tyle lekki, żeby w razie niebezpieczeństwa bronić śpiącego pana. Nie mógł jednak zasnąć – krążące w głowie myśli nie dawały mu spokoju. Razem z Cyceronem przyjechał do Formiae raptem dzień wcześniej po tym, jak jego pan rozchorowawszy się na statku, którym płynął z portu w Astura do Achai, nakazał przerwanie podróży, by w swej urokliwej nadmorskiej willi nabrać sił.
„Nie mogę tego zrobić! Kocham go jak ojca” – myślał niewolnik.
„Durniu! To tylko polityk! Zamiast o nim, pomyśl czasem o sobie! Pomyśl o Chloe” – odpowiadał mu głos rozsądku.
„To nie byle jaki polityk!” – mówiło serce. „Twój pan był konsulem i najważniejszym człowiekiem w Rzymie”.
„Bzdura!” – krzyczał rozsądek. „Wszyscy wiedzą, że jego wielkość przeminęła, a dni są policzone. Spójrz na niego: z każdym dniem coraz bardziej zamyka się w sobie. Nawet listy dyktuje rzadziej, choć nic na świecie nie sprawia mu większej przyjemności!”
Próbował wyciszyć myśli i wreszcie zasnąć, lecz głos rozsądku nie dawał się stłumić: „Pomyśl o sobie! Pomyśl o Chloe!”. Te słowa uparcie wierciły mu mózg.
Achnos westchnął.
„Ach, Chloe! Jakże pragnąłbym cię teraz objąć!” – serce zaczęło mięknąć pod wpływem podszeptów rozsądku.
Wspomniał młodą niewolnicę, która wcześniej także służyła w domu Cycerona. Ujrzał ją po raz pierwszy, gdy była niemal dzieckiem. Przypłynęła z transportem rzeźb, które Attyk, przyjaciel Cycerona, zakupił dla ozdobienia jego biblioteki. Była zagubiona i przestraszona, gdy ją i innych niewolników niczym bydło pędzono ulicami Rzymu do domus Cycerona na Palatynie. Achnos zaopiekował się nią jak młodszą siostrą, lecz nim się obejrzał, Chloe zaczęła przeobrażać się w kobietę – na jego oczach nabierała kształtów, które rozpaliłyby zmysły każdego mężczyzny. Krew w żyłach Achnosa przyspieszała na myśl, że Cyceron w każdej chwili mógł nakazać jej zaspokojenie jego żądz, lecz staremu politykowi przyjemności cielesne nie były już w głowie. Rychło Achnos przestał być dla Chloe opiekunem i bratem, a stał się kochankiem. Tłumił podniecenie, gdy nachylona nabierała wody z domowej studni albo na klęczkach myła posadzki, zalotnie nań spozierając. Przy każdej okazji wymykali się na chwilę, by w jednym z pomieszczeń na strychu lub w ciemnej piwnicy spleść się w miłosnym uścisku. Te chwile zapomnienia w ramionach Chloe czyniły jego niewolnicze życie znośnym. Czy Cyceron o tym wiedział? Nawet jeżeli, to udawał, że nie.
Polityk coraz częściej wyjeżdżał z Rzymu, zabierając ze sobą Achnosa, natomiast Chloe zostawała w domu na Palatynie. Okresy rozłąki były dłuższe i dłuższe, aż wreszcie po śmierci Juliusza Cezara Cyceron wyjechał z Miasta na stałe. Odtąd Achnos dzień i noc myślał tylko o tym, jak znów się z nią połączyć.
Z sypialni Cycerona zaczęło dochodzić ciche pochrapywanie.
„Musisz zdobyć wolność!” Głos rozsądku ponownie przypomniał o sobie. „Tylko tak będziesz mieć pewność, że ciebie i Chloe nikt już nie rozdzieli!”
Niechże ten głos zamilknie! Achnos zwinął się w kłębek na swym posłaniu i zakrył uszy dłońmi, jakby miało to w czymś pomóc.
„Wiesz, że Cyceron nigdy cię nie wyzwoli!”
„Milcz! Nie możesz zrobić krzywdy swemu panu!”
„On już i tak stoi nad grobem! Nie myśl już o nim! Choć raz zadbaj o siebie i o Chloe!”
Gdzieś w ogrodzie w koronie drzewa usiadła sowa i zaczęła pohukiwać w równych odstępach czasu.
Kilka dni wcześniej posłańcy z Rzymu przynieśli do willi Cycerona w Tusculum plotki o represjach, jakim triumwirowie przybywający do Miasta planują poddać wszystkich przeciwników, i o nagradzaniu ich niewolników za donoszenie na swoich panów. Choć Achnos o polityce nie wiedział zbyt wiele, zdawał sobie sprawę, że Cyceron był wśród tych, przeciwko którym represje miały być skierowane. Nie przypadkiem od jakiegoś czasu przemieszczał się wraz z najzaufańszymi niewolnikami między willami swoimi i przyjaciół, nigdzie nie zabawiając zbyt długo. O tym zaś, dokąd zmierzają, udając się ponownie w drogę, informował służbę dopiero, gdy już znaleźli się za bramą. Achnos nie miał pojęcia o polityce, ale zorientował się, że Cyceron zaczął obawiać się o swoje bezpieczeństwo.
„A gdyby skorzystać z okazji?” Niewolnicza lojalność wobec pana walczyła jeszcze z pragnieniem zapewnienia wolności sobie i ukochanej, ale w pojedynku serca z rozumem szala zaczęła się przechylać na stronę tego drugiego. Czasu było niewiele. Ponoć Cyceron znów nakazał niewolnikom szykować się do drogi. Niedawno zaś w wielkiej tajemnicy spotkał się z bratem, Kwintusem. Achnos widział, że długo o czymś dyskutowali.
Znów usłyszał chrapanie. Cyceron sen miał niespokojny, jakby nawet w nocy dręczyły go troski, przed którymi umykał za dnia.
„Jesteś, panie, już stary…” Achnos uspokajał własne sumienie.
„Bogowie nieśmiertelni i tak niebawem wezwą cię przed swoje oblicze, a przed Chloe i przede mną jeszcze całe życie! Życie, które możemy przeżyć w szczęściu!”
„Zabij go! Teraz! Dostaniesz nagrodę!” – krzyczał rozsądek.
„Nie zrobisz tego! Nie jesteś mordercą” – odpowiadało serce.
„Głupiś! To chociaż go wydaj triumwirom! Ręce zachowasz czyste, a złoto i wolność będą twoje!”
Podjął decyzję.
– Wybacz, panie! – wyszeptał i chwilę potem zasnął.
Dwa dni później w środku nocy kilku mężczyzn przemierzało ulice Rzymu. Starali się przejechać przez pogrążone w mroku Miasto niezauważeni. Naoliwili też osie wozu, by jak najmniej skrzypiały. Niekiedy jakaś postać okutana w grubą opończę przemykała pospiesznie, przyświecając sobie drogę kagankiem, latarnią lub zwykłą pochodnią. Z mrocznych zaułków i bram dochodziły co chwila złowrogie odgłosy: jęki poturbowanego nieszczęśnika, krzyki rodziny, którą właśnie włamywacze obrabowywali ze skromnego dobytku, żałosne zawodzenie kobiety zgwałconej pod nieobecność męża wcielonego do armii.
– Myślisz, ojcze, że zdążyliśmy przed nimi? – spytał jeden z podróżnych, Publiusz.
– Synu, gdyby oni dotarli wcześniej, na przedpolach Rzymu zastalibyśmy już trzy wojskowe obozy – odparł drugi, Kwintus.
– Jeżeli się mylisz, to właśnie wchodzimy do klatki, w której trzy głodne lwy czekają na posiłek.
– Bądźmy dobrej myśli, synu. Wiem tylko, że każdy z nich zmierzał do Rzymu oddzielnie i także oddzielnie miał przekroczyć jego mury. Teraz najważniejsze, by bezpiecznie dotrzeć do domu mojego brata. Musimy być ostrożni. Zamiast się zamartwiać, miej oczy szeroko otwarte!
– Ufam w twoją mądrość, ojcze.
– Cicho! – Kwintus położył dłoń na ustach syna. Wóz się zatrzymał. Z oddali dobiegł ich stukot kroków oddziału żołnierzy, który rozpoznali po równym, marszowym rytmie. Ledwie ucichł, z innej strony rozległy się wrzaski kobiet i dzieci oraz odgłosy walki w jednym z domów.
Wóz ruszył.
– Znów kogoś rabują – szepnął Publiusz.
– To miasto po zachodzie słońca nigdy nie było bezpieczne, ale to, co się dzieje od czasu zamordowania Cezara, przechodzi ludzkie pojęcie! Czasem dziwię się, dlaczego ludzie jeszcze nie wynieśli się z Rzymu, do spokojniejszej okolicy!
Ten tekst jest fragmentem książki Michała Kubicza „Liwia. Matka bogów”:
Mężczyźni na wozie zmierzali już w milczeniu w stronę Forum, od czasu do czasu popędzając zmęczone muły. Tam musieli zwolnić. Plac zagracały materiały budowlane: sterty cegieł i desek, pryzmy piasku, niezliczone kolumny położone na bruku niczym pnie drzew powalonych przez wicher, rzeźbione architrawy i fryzy, płaskie kamienne płyty ustawione jedna na drugiej. W świetle księżyca mogli dostrzec zarysy murów nowej kurii senatu. Jej wzniesienie nakazał Cezar, lecz wraz z jego śmiercią prace zostały wstrzymane. Nagie ceglane ściany pokryte rusztowaniami wznosiły się wysoko, niemal równając się ze szczytem świątyni Saturna po drugiej stronie Forum.
Potworny smród rozkładu uderzył ich w nozdrza.
– Bogowie! – westchnął Kwintus. – Dziękuję wam, że w mroku nocy nie musimy oglądać naszych martwych przyjaciół tak okrutnie zbezczeszczonych!
– Ci, którzy się tego dopuścili, kiedyś za to zapłacą. Klnę się na Furie! – rzekł wzburzony jego syn.
Nie odwracając głowy ku Rostrom, skąd dochodziła obrzydliwa woń, popędzili muły w stronę Palatynu. Zatrzymali się przed domem Marka Tuliusza Cycerona. Zastukali kołatką. Przestraszeni niewolnicy wpuścili ich w milczeniu. Drzwi się za nimi zatrzasnęły, a wzgórze pełne starych patrycjuszowskich rezydencji znowu spowiła nocna cisza.
– Panie, czy twój brat zdrów i cały? – Niewolnik, który otwarł drzwi, padł do stóp Kwintusa i objął go za kolana. – Wszyscy martwimy się o naszego pana! Grozi mu wielkie niebezpieczeństwo!
– Wszystko dobrze. Niebawem odpłynie w bezpieczne miejsce. A ja i mój syn wraz nim.
Niewolnik Cycerona podniósł się.
– Panie, po co tu przyjechałeś? – spytał zatroskany. – Kto może, ucieka z tego przeklętego przez bogów miejsca!
– Mój brat zmierza do Kasjusza i Brutusa w Achai i potrzebuje pieniędzy. Nie zostawi całego swojego skarbca na pastwę triumwirów. Musimy zabrać i dostarczyć mu jego złoto, nim oni po nie przyjadą – rzekł Kwintus, zrzucając z obrzydzeniem burą opończę i brudną tunikę. – Daj nam świeże ubranie! – rozkazał niewolnikowi. Ten natychmiast popędził do garderoby swego pana. Po chwili był z powrotem.
– Pieniędzy? – Pokręcił głową, wręczając czyste ubrania Kwintusowi i jego synowi. – Panie, nie słyszałeś o nowym zarządzeniu? Kilka dni temu Antoniusz, Oktawian i Lepidus przysłali do Rzymu centuriona z listą obywateli wyjętych spod prawa, którą wywieszono na Forum! Każdy ma obowiązek zabić ludzi na niej figurujących! Im znamienitszy ród, poważanie, bogactwo lub znaczenie, tym większe ryzyko odnalezienia swego imienia wśród proskrybowanych.
– Wiem… – odparł Kwintus, narzucając na siebie pachnącą czystością tunikę Marka. – Ci trzej uzurpatorzy już przyjechali?
– Nie, panie. Mają przybyć w najbliższych dniach. Ponoć Oktawian pierwszy stanie u bram Miasta. Lepidus i Antoniusz dołączą do niego potem.
– Kto teraz faktycznie kontroluje Miasto?
– Nikt dokładnie nie wie, ale Fulwia, żona Marka Antoniusza, o wszystkim mu donosi.
– Wredna, oby sczezła – warknął Publiusz.
– Zazwyczaj nie życzę źle kobietom, ale w przypadku tej jednej zrobię wyjątek – pokiwał głową Kwintus, po czym zwrócił się do niewolnika: – A kto pilnuje interesów Oktawiana?
– Mówią, że jego siostra Oktawia śle mu raporty o tym, co się dzieje w Mieście.
Kwintus był już przebrany.
– Mamy mało czasu – powiedział do syna. – Najlepiej uczynimy, wymykając się jutro z Rzymu, gdy wszyscy będą zajęci oczekiwaniem na tego nadętego młokosa! – Znów zwrócił się do niewolnika. – Kto jest na listach proskrypcyjnych?
– Domine! Łatwiej wymienić, kogo na nich nie ma! – Sługa złapał się za głowę. – Słyszałem o wiekowym Warronie, który zwrócił uwagę Antoniusza swoim majątkiem, i o kilku Koponiuszach, których Oktawian umieścił na liście z podszeptu Plankusa – wyliczał niewolnik. – Hirrusa zgubiły jego dochodowe stawy rybne, Werresa – majątek zdobyty, gdy był namiestnikiem prowincji. Ponoć wyrok wydano na Stacjusza, Fudustiusza i Kalidusa… Łącznie prawie trzysta osób!
– Kalidusa? Toż on już od dawna tylko wiersze pisze! Cóż mu zarzucono? – zdziwił się Kwintus.
– Pewnie zwrócił uwagę triumwirów swoimi wielkimi włościami w Afryce… – rzucił Publiusz.
– A nie mówiłem? – uniósł się Kwintus. – Oktawian, Lepidus i Antoniusz postępują jak banda zwykłych zbirów! Twierdzą, że wymierzają sprawiedliwość tym, którzy przyczynili się do zabicia Cezara, ale w rzeczywistości bezwzględnie mordują swych przeciwników, przy okazji zgarniając ich majątek.
– Potrzebują pieniędzy na utrzymanie armii, ojcze – rzekł Publiusz.
– I załatwiają własne porachunki… – westchnął Kwintus. – Ach, gdyby Marek nie miał tak ciętego języka, może nie musielibyśmy się teraz obawiać. Mój brat ściągnie na nas nieszczęście.
W odróżnieniu od swego brata, Marka, Kwintus nie wdawał się w polityczne awantury. Nigdy nie ubiegał się o najwyższą rzymską godność
– o konsulat. Nie uważał też, by jego przeznaczeniem było ratowanie republiki. Jednakże jawne wsparcie udzielone przez Marka zabójcom Cezara – Brutusowi i Kasjuszowi, czyniło sytuację wszystkich Tuliuszów nader niebezpieczną. Obaj republikanie byli daleko, a realną władzę w Rzymie sprawowali ci, którzy mienili się spadkobiercami dyktatora. Wszyscy, którzy wcześniej opowiedzieli się po stronie Brutusa i Kasjusza, byli teraz zagrożeni. W każdej chwili ich głowy mogły zostać zatknięte na włóczniach na Rostrach, obok innych stronników Brutusa i Kasjusza.
Kwintus zwrócił się do niewolnika.
– Wyznaczono jakieś nagrody za wydanie proskrybowanych?
– O! tak, panie! – Sługa się ożywił. – I to wysokie!
– Jak bardzo?
– Sto tysięcy sestercji! – odparł niewolnik podekscytowany myślą o tej niewyobrażalnej fortunie.
– Dla każdego?
– Nie… – odparł niechętnie servus. – Gdy niewolnik wyda swego proskrybowanego pana, otrzyma tylko czterdzieści tysięcy i wolność…
– Tuliusze są na liście proskrypcyjnej? – spytał Publiusz.
– Tak, panie… – Niewolnik spuścił oczy. – Umieszczono na niej twojego ojca i stryja.
Ten tekst jest fragmentem książki Michała Kubicza „Liwia. Matka bogów”:
Młodzieniec chwycił rodzica za rękę.
– Musisz się ukryć! Jeżeli ktokolwiek się dowie, że jesteś w Rzymie, będziesz zgubiony!
– Nic nie rozumiesz! Jeżeli jesteśmy na liście skazanych, tym bardziej musimy ratować pieniądze. Domy, wille i insulae przepadną i przejdą na własność państwa. Tylko pieniądze pozwolą nam przetrwać. Bez nich znaczymy mniej niż byle przybłęda z Massali.
– Próbując je uratować, zginiesz tym pewniej! – Nie dawał za wygraną Publiusz.
– Nic mi nie grozi. Wśród wiernej familii mojego brata jestem bezpieczny. Weźmiemy skarbczyk Marka i dołączymy do niego w Achai. Tam odnajdziemy naszych, Kasjusza i Brutusa.
– W takim razie ja zajmę się pieniędzmi Marka, a ty się ukryj. Gdy odzyskam złoto, wspólnie wyjedziemy z Miasta!
Kwintus westchnął.
– Dobrze. Pospiesz się. Chcę wyruszyć jutro w nocy. Niewolnik przysłuchiwał się, kiwając głową.
– Ależ panie! Jak? – spytał trwożliwie. – Wszystkie bramy są strzeżone przez wojsko! Nawet mysz się nie prześlizgnie!
– Pilnuj lepiej domu, a o nas się nie martw. Skoro przechytrzyliśmy straże, dostając się do Miasta, zrobimy to ponownie, wyjeżdżając z niego tak, by nikt nas nie zauważył.
Sługa pokręcił głową z dezaprobatą.
– Będę się modlił, aby wam się powiodło, panie.
Mężczyźni udali się do izb sypialnych, by choć na chwilę się zdrzemnąć i nabrać sił po ciężkiej podróży. Nim jednak Kwintus zdążył przymknąć oczy, w świetle lampki oliwnej dostrzegł młodą kobietę, właściwie jeszcze dziewczynę, która zaglądała przez drzwi, lecz bała się wejść do sypialni.
– Kim jesteś? – spytał. Podniósł się i oparł na łokciach.
Pytanie rzucone przez brata pana domu tylko trochę ją ośmieliło, stanęła bowiem przed nim, ale nie ważyła się podnieść wzroku utkwionego w podłogę.
– Niewolnicą Marka Cycerona.
– Jak cię zwą?
– Chloe.
– Czego chcesz?
– Wybacz, panie, śmiałość. Przyszłam błagać cię o coś pokornie… Chciał ją wyrzucić, bo przecież nie powinien pozwolić, aby zwykła niewolnica przeszkadzała mu odpocząć przed kolejnym trudnym i pełnym niebezpieczeństw dniem. Coś go jednak powstrzymało. Jej pełen nieszczęścia głos i delikatne dłonie, których drżenia nie była w stanie opanować, wyciągnięte przed siebie, jakby składała ofiarę bóstwu, sprawiły, że zlitował się nad nią.
– Mów! – rozkazał.
– Czy widziałeś przy moim panie Achnosa, jego niewolnika? – spytała. Kwintus zmarszczył brwi.
– Jak wygląda?
– Wysoki i barczysty, ma śniadą cerę i bliznę na policzku – wyjaśniła szybko.
– Pamiętam. Był taki.
– Jest cały i zdrów?
– Nie wiem – wzruszył ramionami. – Chyba tak.
– Jestem taka szczęśliwa! – Dopadła do łoża i przycisnęła usta do jego dłoni.
Skinął głową, dając jej znak, by zostawiła go samego.
O świcie przed jednym z domów na Palatynie, należącym do senatora Liguriusza, stanął niewielki oddział legionistów.
– W imieniu triumwirów! Otwierać! – krzyknął dowódca, Popiliusz Lenas, uzbrojony po zęby, jakby właśnie wrócił z wojny.
Wrota rezydencji pozostały jednak zamknięte na głucho. Centurion załomotał w nie ponownie, ale znów bezskutecznie.
– Wyłamać je! – rozkazał swoim ludziom. Żołnierze chwycili łomy i wyważyli ciężkie, drewniane skrzydła ozdobione brązowymi guzami i kołatką o fallicznym kształcie. Gdy padały z hukiem na posadzkę, z wnętrza dobiegł wrzask niewolników. W atrium, przy baseniku, stała grupka kobiet i mężczyzn w szarych tunikach.
– Gdzie wasz pan? Gdzie Liguriusz? – spytał Popiliusz, wchodząc po leżących na ziemi odrzwiach.
Starsza wiekiem matrona dumnie stanęła przed swą służbą. Odziana była w ciemną, żałobną suknię do kostek i chustę okrywającą włosy. Twarz miała zaciętą i wyniosłą, ale drżenie dłoni zdradzało lęk przed nadchodzącym losem.
– Mój mąż wyjechał. Nie znajdziecie go tu.
– Gdzie jest?
– Wypoczywa w Ancjum.
– W listopadzie? – zadrwił Popiliusz.
– Nie tobie oceniać, jaka pora jest najlepsza na wypoczynek – odparła sucho patrycjuszka.
Centurion odwrócił się do swoich i krzyknął:
– Przeszukać dom! Musi tu gdzieś być!
Żołnierze natychmiast rozbiegli się po rezydencji. Zaglądali do każdego pomieszczenia, otwierali szafy i skrzynie. Zeszli do piwnicy i przeszukali nawet cysternę na wodę pod atrium.
– Jest! Mam go! – Rozległ się triumfalny okrzyk dochodzący z kwater niewolników. Kobieta pobladła. Niewolnicy spojrzeli po sobie z przestrachem. Po chwili żołnierz przyprowadził do atrium starszego mężczyznę – bosego, odzianego jedynie w luźną lnianą tunikę.
– Głupek, schował się w schowku na pranie! – zarechotał legionista, wywołując salwę śmiechu swych towarzyszy.
Gdy stary patrycjusz stanął przed centurionem, ten wyrecytował formułkę, którą znał już na pamięć:
– Decyzją Marka Antoniusza, Emiliusza Lepidusa i Gajusza Juliusza Oktawiana Cezara za przyczynienie się do zamordowania dyktatora Gajusza Juliusza Cezara zostałeś skazany na śmierć. Każdy, kto sprzeciwi się wykonaniu wyroku, będzie potraktowany jak winny tej samej zbrodni, którą tobie zarzucono, i tak dalej, i tak dalej… No! Miejmy to za sobą! Gotuj się na spotkanie z przodkami!
Służba uderzyła w płacz. Kobieta skryła twarz w dłoniach, a zaraz potem chciała podejść do męża, aby go objąć, jednak legioniści trzymający Liguriusza mieczami zagrodzili jej przejście.
– Wyrok wykonać! – rozkazał Popiliusz.
– Bądź dzielna! – wyszeptał drżącym głosem senator, patrząc na żonę. Ledwie to rzekł, jeden z żołnierzy zamachnął się i zdecydowanym ruchem odrąbał mu głowę. Potoczyła się po kamiennej mozaice jak ciężka piłka i wpadła z pluskiem do impluvium, zabarwiając wodę na czerwono. Atrium wypełniły jęki wdowy i szloch służby.
– Masz czas do południa, aby opuścić dom – powiedział centurion do rozpaczającej kobiety i schylił się po głowę Liguriusza. Chwycił ją za włosy, a wyciekająca z szyi krew utworzyła na mozaice szkarłatną plamę. – Możesz zabrać tylko rzeczy osobiste. Dom, służba i wszystko, co cenne, stanowi odtąd własność państwa i będzie wystawione na licytację.
– Bądź przeklęty! – krzyknęła patrycjuszka, wygrażając mu zaciśniętymi pięściami.
Popatrzył na nią chłodno.
– Domina, nawet nie domyślasz się, ile razy usłyszę dzisiaj te słowa…
– odparł i kołysząc na boki trzymaną za włosy głową senatora, żołnierskim krokiem wymaszerował na ulicę, zostawiając za sobą krwawy ślad posoki wypływającej z odrąbanego czerepu.