Polacy na ratunek Żydom w czasie II wojny światowej
Makabryczny w swym przebiegu i bilansie proces zagłady europejskich Żydów, przeprowadzony w latach 1939–1945 na obszarach znajdujących się pod okupacją nazistowskich Niemiec i w państwach rządzonych przez ich sojuszników, jest już od dziesięcioleci tematem szeroko zakrojonych, interdyscyplinarnych badań, realizowanych przez specjalistów z kilkudziesięciu krajów. Wynikiem prac naukowców są tysiące opracowań o najróżniejszym charakterze, którym towarzyszą edycje źródeł archiwalnych, pamiętników i wspomnień, prace popularnonaukowe, filmy dokumentalne itd. Bogactwo materiałów, po które może sięgnąć każda z osób zainteresowanych Holocaustem, nie oznacza oczywiście, że nasza wiedza o ludobójstwie jest pełna.
Chociaż lista tematów czekających na wnikliwe analizy staje się z roku na rok coraz krótsza, nie zostanie ona z pewnością nigdy wyczerpana. Opracowaniom wprowadzającym do obiegu naukowego nowe dane towarzyszą reinterpretacje znanych już zjawisk i wydarzeń, które analizuje się przy wykorzystaniu metod i narzędzi zarezerwowanych dotychczas dla – jak mogłoby się wydawać – dalekich od historii dyscyplin naukowych. Niekiedy zdarza się, iż wyprowadzane przez autorów wnioski są tak kontrowersyjne, że dyskusja nad nimi wykracza poza akademickie salony, przekształcając się w dyskurs medialny, toczony za pośrednictwem prasy, telewizji i Internetu. Wybuchające co pewien czas z ogromną siłą spory związane z ukazaniem się na rynkach księgarskich nowych książek czy też wejściem na ekrany kin nowych filmów są asumptem do refleksji nie tylko nad przeszłością, ale w dużym stopniu także nad człowieczeństwem i złożonością wyborów dokonywanych przez naszych antenatów.
Spory takie toczone są również w naszym kraju, a ich najważniejszym wątkiem pozostaje już od dawna problem szeroko rozumianych postaw Polaków wobec eksterminacji Żydów. Dla procesu poznania mechanizmów zbrodni, życia prześladowanych oraz wielu innych zagadnień niezwykle ważny jest fakt, iż masowe ludobójstwo pozostawiło tylko nieliczne ślady w dokumentach urzędowych wytworzonych przez niemiecką administrację cywilną, służby policyjne oraz struktury armii. Niezwykłego znaczenia nabierają w związku z tym źródła powojenne – pamiętniki, relacje i wspomnienia osób, którym dane było przeżyć Zagładę. Ich gromadzeniem zajęła się już w 1945 r. Centralna Żydowska Komisja Historyczna, a jej działalność kontynuował utworzony w dwa lata później Żydowski Instytut Historyczny, tworząc bardzo bogaty, uzupełniany systematycznie w ciągu następnych dekad, a przede wszystkim zawierający ogrom unikatowych informacji zbiór. Analogiczną pracę podjął Instytut Yad Vashem w Jerozolimie, którego pracownicy przeprowadzili tysiące rozmów z pochodzącymi z różnych krajów europejskich Żydami, zamieszkującymi w Izraelu. W ostatniej dekadzie ubiegłego stulecia nagrywanie ocalonych i świadków Holocaustu na taśmy filmowe rozpoczęli pracownicy i wolontariusze Shoah Visual History Foundation, założonej przez znakomitego reżysera Stevena Spielberga. Wszystkie te materiały składają się na obraz świata, który uległ całkowitemu zniszczeniu. Badacze reprezentujący najróżniejsze dyscypliny analizują nie tylko ich walory merytoryczne, ale również język, stylistykę i zapis osobistych odczuć. Analizy te stanowią punkt wyjścia do rozważań nad życiem ludzi postawionych w sytuacji ostatecznej, widzących cierpienie i śmierć swych bliskich, niebędących w stanie przewidzieć najbliższej przyszłości. Towarzyszy temu często przypomnienie ocen świadków, dotyczących postaw nie-Żydów, z którymi się stykali, próbując ocalić życie.
Ponieważ jednym z najważniejszych miejsc realizacji niemieckiego planu ludobójstwa była Polska, wiele z uwag zawartych w relacjach i wspomnieniach ocalonych z Holocaustu dotyczy postaw Polaków. Ukazują one bardzo szerokie spektrum zachowań, począwszy od tych skrajnie negatywnych, przez obojętność, współczucie przekładające się na ograniczoną pomoc, aż po zaryzykowanie własnego życia celem uratowania osób innej narodowości i wyznania – przyjaciół, znajomych czy też ludzi całkowicie obcych. Stanowią one ważny argument w debatach (niestety – przede wszystkim medialnych, a nie naukowych), których celem staje się coraz częściej dążność do jednoznacznego, kategorycznego określenia postawy Polaków jako narodu wobec Zagłady.
Zagadnieniem bardzo ważnym, choć nie zawsze dostrzeganym, jest dysproporcja źródeł, na podstawie których można badać tę problematykę. Jak już wspomniano, dysponujemy dużą liczbą (jeżeli w ogóle można użyć takiego określenia wobec ogromu zbrodni, która pochłonęła życie milionów osób) świadectw Żydów, którzy ocaleli na okupowanych przez Niemców ziemiach polskich. Wiele ze skrajnie nagannych postaw Polaków związanych z Holocaustem stało się po zakończeniu wojny przedmiotem śledztw prokuratorskich i rozpraw sądowych, których akta – zachowane w komplecie – są coraz częściej wykorzystywane przez badaczy Zagłady. Niestety, w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX w. nie pojawiła się żadna inicjatywa, która pomogłaby ocalić od zapomnienia osoby pomagające podczas wojny Żydom, w tym także te, które zapłaciły za to najwyższą cenę. Chociaż wydaje się to nieprawdopodobne, problematyką ratownictwa nie interesował się niemalże nikt. Podobnie jak inne przejawy ważnych dla poznania lat wojny i okupacji postaw i zachowań, została ona przesłonięta całkowicie przez działania, mające na celu upamiętnienie i rozpropagowanie walki Polaków toczonej przeciwko Niemcom z bronią z ręku.
Przełomem okazał się dopiero rok 1967, kiedy to do rąk odbiorców trafiła książka Ten jest z Ojczyzny mojej , zawierająca relacje o ratownictwie, nadesłane do „Tygodnika Powszechnego” po apelu wystosowanym przez redakcję tego pisma. Publikacja wzbudziła ogromne zainteresowanie, które wkrótce zbiegło się w czasie z wydarzeniami politycznymi. Antysyjonistyczna nagonka rozpętana w marcu 1968 r., której wynikiem stało się m.in. zmuszenie do emigracji kilkunastu tysięcy Polaków pochodzenia żydowskiego, zrujnowała w świecie opinię komunistycznych władz naszego kraju. Wobec powszechnych oskarżeń o antysemityzm i licznych nawiązań do okresu okupacji, uznano za konieczne jak najszersze przypominanie o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków. Paradoksalnie, pomogło to wprowadzić na rynek czytelniczy kolejne publikacje, a także wzmóc zainteresowanie ze strony prasy, radia i telewizji. Dotyczyło ono zwłaszcza osób uhonorowanych przez Instytut Yad Vashem tytułami Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
Ten tekst zawiera fragmenty Wstępu do książki w opracowaniu Sebastiana Piątkowskiego „Relacje o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków w latach 1939–1945. Tom 1: Dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa”:
W latach siedemdziesiątych XX w. problematyka ratownictwa zeszła na dalszy plan. Przypomniano sobie o niej dopiero w początkach lat osiemdziesiątych. Wówczas to pojawił się projekt podjęcia przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce zakrojonego na szeroką skalę, ogólnokrajowego postępowania, mającego na celu ujawnienie nieznanych dotychczas Polaków wspierających w okresie okupacji żydowskich współobywateli. Podstawowym celem akcji stało się kompletowanie dokumentów, pozwalających na przygotowanie wniosków o przyznanie wspomnianego przed chwilą tytułu.
Komisja nawiązała w tym celu bezpośrednie kontakty z dyrekcją Yad Vashem, wzmacniając działania prowadzone dotychczas przez Żydowski Instytut Historyczny i współpracujące z nim ściśle Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów w Polsce.
W związku z tym w marcu 1984 r. na łamach największych dzienników wydawanych w kraju ukazało się ogłoszenie: „Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce prowadzi postępowanie w sprawie pomocy udzielanej przez Polaków w ratowaniu Żydów przed terrorem hitlerowskim. Ratunek ten polegał na ukrywaniu, żywieniu, wyrabianiu dokumentów itp. pod groźbą utraty życia i zamordowania całej rodziny ukrywającego. Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce zwraca się do osób, które dotychczas nie podały znanych im przypadków udzielania pomocy Żydom i faktów uratowania ich przed śmiercią, o przekazanie informacji [...]”. Tutaj podawano adres korespondencyjny komisji w Warszawie, a także numer telefonu kontaktowego.
Anons ten został opublikowany m.in. w „Trybunie Ludu”, „Gazecie Wrocławskiej”, „Wieczorze Wrocławia”, „Gazecie Krakowskiej”, „Głosie Szczecińskim”, katowickiej „Trybunie Robotniczej” i warszawskim „Expressie Wieczornym”. Chociaż odzew społeczny na apel był duży, odpowiedź na pytanie o sukces całego przedsięwzięcia musi być z perspektywy lat ambiwalentna. Z Komisją skontaktowało się ponad tysiąc osób, z których wiele ujawniło – w znacznej mierze dotychczas zupełnie nieznane – informacje dotyczące przypadków udzielania pomocy osobom narodowości żydowskiej. W ten sposób, blisko czterdzieści lat po zakończeniu wojny, udało się dotrzeć do reprezentantów odchodzącego już pokolenia, pamiętającego mroki okupacji. Komisja popełniła jednak dwa wyraźne błędy. Po pierwsze, wybierając tytuły prasowe do publikacji ogłoszenia kierowano się wyłącznie wielkością ich nakładów, a nie geografią miejsc wydania i kolportażu. Sprawiło to, że na mapie kraju wystąpiły obszary, na których o akcji nie usłyszał niemalże nikt. W sposób najbardziej jaskrawy jest to widoczne w przypadku województwa kieleckiego, stanowiącego podczas okupacji rdzeń dystryktu radomskiego Generalnego Gubernatorstwa. Nic nie wskazuje na to, by ogłoszenie ukazało się w którymś z dwóch dominujących tutaj dzienników („Słowo Ludu” lub „Echo Dnia”), co sprawiło, że liczba relacji jest nieporównanie mniejsza niż z innych rejonów kraju. Nie zwrócono też uwagi na fakt, że gazety wydawane w dużych miastach nie docierały na wieś, gdzie znacznie chętniej czytane były takie tytuły, jak np. „Zielony Sztandar” czy też „Chłopska Droga”. Ograniczyło to poważnie krąg odbiorców apelu. Najprawdopodobniej nie zatroszczono się też o przekazanie wiadomości o akcji przez radio i telewizję.
Gdy po upływie roku mogło się wydawać, że postępowanie prowadzone przez komisję będzie powoli zamykane, niespodziewanie pojawił się nowy, bardzo silny impuls. Wiązał się on ze skierowaniem do masowej dystrybucji w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych filmu dokumentalnego Shoah, zrealizowanego przez francuskiego reżysera Claude’a Lanzmana. Obraz uznawany dzisiaj powszechnie za arcydzieło dokumentalistyki zawierał przesłanie sugerujące, że obozy śmierci zostały zlokalizowane przez Niemców na ziemiach polskich, gdyż istniał tutaj odpowiedni klimat społeczny do zrealizowania masowej eksterminacji Żydów. Informacje na temat filmu i jego wymowy zostały zamieszczone na łamach prasy, a nawet omówione w oglądanym powszechnie wieczornym „Dzienniku” Telewizji Polskiej. W publikacjach prasowych i audycjach radia protestujących przeciwko wymowie obrazu wspominano,
iż wszystkie osoby posiadające informacje na temat pomocy Żydom powinny kontaktować się z Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Nieustanny napływ nowych danych sprawił, że omawiane postępowanie prowadzono już po zmianie nazwy tej instytucji na Główną Komisję Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, aż do 1992 r.
Jakimi motywacjami kierowały się osoby piszące do komisji? Analiza materiałów archiwalnych pozwala podzielić je na trzy grupy o nieproporcjonalnej wielkości. Pierwszą, niewielką liczebnie, tworzyli aktywiści Związku Bojowników o Wolność i Demokrację, pragnący wspomóc władze partyjno-państwowe w ich staraniach o budowanie pozytywnego obrazu Polski w świecie. Przekazywane przez nich informacje obejmowały zazwyczaj epizody związane z okupacyjną działalnością w konspiracji. Równie niewielkie środowisko tworzyli petenci, którzy nie ukrywali, lub też ukrywali w mniej lub bardziej zakamuflowany sposób, że znajdują się w trudnej sytuacji życiowej i materialnej, licząc w pewnej perspektywie na otrzymanie finansowego wsparcia, a zwłaszcza na zdobycie przez udowodnienie swego udziału w ratowaniu Żydów uprawnień kombatanckich. Do tego właśnie środowiska zaliczały się osoby najbardziej roszczeniowe, nierzadko przedstawiające swą okupacyjną działalność w bardzo podkolorowanych barwach. Największą grupę tworzyli jednak petenci, dla których wspomniany przed chwilą apel prasowy stał się po prostu okazją do przelania na papier własnych wspomnień. Ci podkreślali najczęściej, że nie oczekują jakiegokolwiek uhonorowania, a zdarzało się, że sugestie o możliwości otrzymania materialnego zadośćuczynienia traktowali wręcz jak obrazę. Wiele listów kierowanych do Warszawy zawierało prośby o potwierdzenie, że ratowane osoby narodowości żydowskiej przeżyły wojnę. Dla osób u kresu drogi, udowodnienie, że pomogły uratować czyjeś życie, stawało się sprawą dużej wagi.
Ten tekst zawiera fragmenty Wstępu do książki w opracowaniu Sebastiana Piątkowskiego „Relacje o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków w latach 1939–1945. Tom 1: Dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa”
Pozostałością wieloletnich, bardzo intensywnych starań pracowników komisji na omawianym polu jest obszerny, bo liczący ponad 2,2 tys. jednostek aktowych zespół archiwalny, przechowywany w zasobie Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie. Potocznie jest on nazywany przez historyków „śledztwem Bielawskiego” (od nazwiska prokuratora prowadzącego postępowanie). Z niego właśnie pochodzą dokumenty edytowane w niniejszym tomie. Chociaż niektóre współtworzące go materiały były wykorzystywane przy opracowywaniu biogramów Polaków represjonowanych za pomoc Żydom, nigdy wcześniej nie przeprowadzono całościowej kwerendy, mającej na celu uzupełnienie stanu badań dotyczących tej pomocy. Przyniosła ona interesujące efekty, a przede wszystkim ogromną pulę całkowicie nieznanych dotychczas informacji. Z częścią spośród nich mogą zapoznać się dziś czytelnicy.
Dla wyjaśnienia kryteriów wyboru materiałów do edycji niezbędne jest przedstawienie trybu, w jakim kompletowano poszczególne jednostki aktowe, a tym samym omówienie ich zawartości. Zdecydowana większość osób, które dowiedziały się o akcji komisji z prasy, radia czy też telewizji, kontaktowała się z nią listownie. Napływająca do Warszawy korespondencja trafiała na biurko Wacława Bielawskiego – prokuratora komisji, a później jej członka, któremu powierzono prowadzenie postępowania. Treść i forma listu były elementami decydującymi o dalszym postępowaniu prokuratora i jego współpracowników. Zdarzały się listy bardzo obszerne, pełne dat i nazwisk, które wręcz wyczerpywały wiedzę zgłaszającego o całej sprawie. Równocześnie wiele listów zawierało tylko skromne dane wraz z adnotacjami, że ich autorzy chętnie udzielą dodatkowych informacji, jeżeli tylko komisja wyrazi taką wolę. Największe problemy dotyczyły listów pisanych przez osoby w zaawansowanym wieku, o niskim poziomie wykształcenia, często niepotrafiące – lub też niebędące w stanie ze względu na stan zdrowia – przelać na papier swych myśli i emocji. Niektórzy nadawcy pomijali całkowicie sprawę pomocy Żydom, opisując po prostu zapamiętane fakty dotyczące ich eksterminacji w rodzinnych miejscowościach. Margines tworzyli petenci, którzy wykorzystali akcję do poinformowania komisji o swych problemach egzystencjalnych, złej sytuacji bytowej, konfliktach z sąsiadami itd.
Po zapoznaniu się z treścią każdego listu podejmowano jedną z trzech decyzji. Jeżeli treść ta nie dotyczyła pomocy udzielanej Żydom, skupiając się np. na opisach akcji represyjnych prowadzonych przez Niemców, petentowi przesyłano odpowiedź, dziękując mu za wzbogacenie posiadanej przez komisję wiedzy o latach wojny i okupacji. W przypadku, gdy autor opisywał wydarzenia epizodyczne, nie będąc w stanie podać konkretnych danych o osobach, które wspierał, do podziękowań dołączano adnotację o wpisaniu go na listę Polaków ratujących Żydów. Największą wartość miały oczywiście listy przedstawiające konkretne przypadki pomocy. Ich autorzy pozostawali często w kontakcie korespondencyjnym z ratowanymi przez siebie osobami, zamieszkującymi teraz w Izraelu, Stanach Zjednoczonych czy też innych krajach. Wacław Bielawski decydował wówczas o konieczności oficjalnego przesłuchania świadka. Osoby mieszkające w Warszawie lub jej okolicach wzywano do siedziby komisji, a w przypadku osób mieszkających w innych rejonach Polski, przesłuchania zlecano sędziom i prokuratorom oddelegowanym do komisji okręgowych. Każdy przesłuchiwany proszony był o podanie danych osób, mogących potwierdzić i uzupełnić jego zeznania. Zazwyczaj byli to członkowie rodziny, sąsiedzi czy też znajomi. Od nich również odbierano oficjalne zeznania. Równocześnie świadkowie byli proszeni o przekazanie wszelkich materiałów związanych ze sprawą. W ten sposób protokoły przesłuchań były często uzupełniane korespondencją od uratowanych Żydów, przesłanymi przez nich do Polski oświadczeniami czy też fotografiami.
Jeżeli w Warszawie uznano, że dany przypadek kwalifikuje się do uhonorowania tytułem Sprawiedliwego wśród Narodów Świata, komplet materiałów zebranych przez komisję przekazywano Instytutowi Yad Vashem na ręce jego dyrektora Icchaka Arada, a później dyrektora Departamentu Sprawiedliwych wspomnianego Instytutu, Mordecaia Paldiela. Szczególne znaczenie miały – mniej lub bardziej szczegółowe – dane adresowe ocalonych osób, którymi dysponowali ich ratownicy. Pozwalały one na odnalezienie uratowanych, którzy następnie wypełniali ankiety na temat pomocy udzielonej im podczas okupacji przez Polaków. Stanowiły one podstawę do zaprezentowania sprawy na obradach specjalnej komisji. Zarówno w przypadku, gdy zdecydowała ona o nadaniu tytułu, jak i w przypadku odrzucenia wniosku, o decyzji tej informowano Warszawę. Oznaczało to w praktyce zamknięcie danej sprawy.
Chociaż przedstawiony tryb postępowania był teoretycznie prosty, w praktyce wiązał się z wieloma problemami. Znaczna część osób kontaktujących się z Główną Komisją mieszkała w niewielkich miejscowościach, borykając się z dolegliwościami zaawansowanego wieku i problemami zdrowotnymi. Ich przesłuchanie było trudne, a często wręcz niemożliwe. Niejednokrotnie zdarzało się, że autorzy listów kierowanych do komisji umierali przed przesłuchaniami lub też stan ich zdrowia pogarszał się do stopnia uniemożliwiającego złożenie zeznań. W niektórych przypadkach Instytut Yad Vashem informował Warszawę, że ze względu na ogólnikowość danych lub też zmiany miejsca zamieszkania, osób uratowanych nie udało się odnaleźć, w związku z czym sprawa musiała ulec zawieszeniu. Niekiedy ocaleni, kierując się różnymi pobudkami, odmawiali wprost złożenia stosownych oświadczeń lub też przeciągali sprawę w nieskończoność. Sprawiło to zresztą, że w pewnym momencie Wacław Bielawski nawiązał współpracę ze znaną i powszechnie szanowaną działaczką polonijną z Kanady Anną Poray-Wybranowską, która zaangażowała się aktywnie w akcję kompletowania dokumentów, pozwalających na uhonorowanie kolejnych Sprawiedliwych.
Zjawiskiem zauważalnym było też nieustanne krytykowanie pracowników GKBZH za opóźnienia i zaniechania, na które nie mieli oni żadnego wpływu. Zdarzało się, że od chwili wysłania wniosku do Jerozolimy do momentu jego rozpatrzenia upływało kilka lat, czego nie mogły zaakceptować osoby oczekujące na uhonorowanie. Silnie protestowały też osoby, zaangażowane w upamiętnienie osób, których kandydatury zostały odrzucone przez komisję przy Instytucie Yad Vashem; dotyczyło to zwłaszcza rodzin zamordowanych przez Niemców za pomoc udzielaną Żydom. Nie rozumiano również, że komisja nie uczestniczy w organizacji uroczystości, ani też nie pośredniczy w zdobywaniu materialnego wsparcia dla osób ratujących Żydów podczas wojny.
Ten tekst zawiera fragmenty Wstępu do książki w opracowaniu Sebastiana Piątkowskiego „Relacje o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków w latach 1939–1945. Tom 1: Dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa”
Dorobek GKBZH w Polsce związany z omawianą akcją jest bezsprzecznie ogromny. Przede wszystkim dzięki jej pracy tytuły Sprawiedliwych wśród Narodów Świata otrzymało co najmniej kilkadziesiąt osób. Jak można przypuszczać, bez zaangażowania Wacława Bielawskiego i jego współpracowników przynajmniej część spośród nich nie doczekałaby się nigdy takiego docenienia swych okupacyjnych postaw. W związku z prowadzonym postępowaniem osoby zainteresowane latami wojny i okupacji otrzymały, przygotowane przez Wacława Bielawskiego, opracowanie poświęcone Polakom represjonowanym za pomoc Żydom. Ma ono wiele usterek, a nawet poważniejszych wad, stanowi jednak ważny materiał pozwalający na dalsze weryfikacje i uzupełnienia. Wnioski przesyłane z Warszawy do Jerozolimy były też na pewno materiałem pomocnym dla partnera Wacława Bielawskiego ze strony Instytutu Yad Vashem – Mordecaia Paldiela do przygotowania publikacji poświęconych czasom Zagłady. Dla pogłębiania naszej wiedzy o stosunkach polsko-żydowskich w latach 1939–1945 największe znaczenie ma jednak fakt, że w materiałach omawianego postępowania prokuratorskiego zachowało się wiele niezwykłych dokumentów. W znacznej części dotyczą one osób, które z różnych przyczyn nie otrzymały tytułów Sprawiedliwych, a wydobycie ich imion i nazwisk z otchłani zapomnienia jest przedsięwzięciem bardzo ważnym. Także materiały dotyczące tych, którzy zostali Sprawiedliwymi wśród Narodów Świata, zawierają znacznie więcej danych niż informacje dostępne w literaturze czy też na stronach internetowych.
Tom oddawany dziś do rąk czytelników zawiera wybór dokumentów z materiałów „śledztwa Bielawskiego”, dotyczących przypadków udzielania pomocy Żydom przez Polaków zamieszkałych w dystrykcie warszawskim Generalnego Gubernatorstwa. Przypomnijmy, że dystrykt ten objął część przedwojennego województwa warszawskiego, dzieląc się na 10 powiatów ze stolicami w Warszawie (osobne powiaty dla miasta i obszarów podmiejskich), Garwolinie, Grójcu, Łowiczu, Mińsku (obecnie Mińsk Mazowiecki), Ostrowi (obecnie Ostrów Mazowiecka), Siedlcach, Sochaczewie i Sokołowie (obecnie Sokołów Podlaski). W 1940 r. zamieszkiwało w nim ponad 3 mln 230 tys. osób różnych narodowości i wyznań, w tym ponad 645 tys. osób narodowości żydowskiej; największym dominującym miastem dystryktu pozostawała oczywiście Warszawa, licząca we wspomnianym roku blisko 1 mln 315 tys. mieszkańców, w tym 394 tys. Żydów.
Od pierwszych dni okupacji Żydzi dystryktu warszawskiego dzielili tragiczny los swych rodaków, znajdujących się na obszarach Rzeczypospolitej okupowanych przez Niemców. Wprowadzony w życie przez władze GG i egzekwowany z żelazną konsekwencją pakiet rozporządzeń piętnował Żydów, spychał ich w otchłań nędzy oraz pozbawiał praw publicznych. Już w październiku 1939 r. każda osoba zakwalifikowana według kryteriów rasowych jako Żyd mająca 14–16 lat, została objęta obowiązkiem pracy. W następnym miesiącu Żydów zobowiązano do noszenia na prawym ramieniu odzieży wierzchniej opaski z gwiazdą Dawida. Równocześnie Niemcy zablokowali konta i depozyty bankowe należące do osób narodowości żydowskiej, nakazując przekazanie władzom wszelkich posiadanych kwot gotówkowych powyżej 2 tys. zł. Żydów pozbawiono praw do świadczeń emerytalnych, rent inwalidzkich, zasiłków dla bezrobotnych, a należące do nich ruchomości zostały przejęte w zarząd powierniczy. Likwidacji uległy żydowskie gminy wyznaniowe (w ich miejsce ustanowiono rady starszych – judenraty), szkoły wszystkich stopni, organizacje społeczne itd. Towarzyszyły temu zakazy korzystania z kolei, zmiany miejsca zamieszkania i prowadzenia wędrownego trybu życia. Następstwa wszystkich tych zarządzeń były wręcz katastrofalne, pozbawiając setki tysięcy mieszkańców GG materialnych podstaw bytu.
Kolejnym krokiem towarzyszącym najróżniejszym represjom, prześladowaniom i konfiskatom, stało się zmuszenie Żydów do życia w gettach. Największym z nich było getto w Warszawie, utworzone w październiku 1940 r., a odizolowane od reszty miasta w następnym miesiącu. Warunki życia w nim były bardzo trudne. Skrajna ciasnota lokalowa, powszechny głód (oficjalny, dzienny przydział żywnościowy dla osoby dorosłej miał wartość 400 kalorii, a często był o wiele niższy), rozwijające się w zastraszającym tempie choroby zakaźne, to tylko niektóre czynniki przyczyniające się do bardzo wysokiej śmiertelności. Ze względu na działania prowadzone przez Niemców, w getcie zachodziły poważne zmiany ludnościowe – nieustannie wywożono stąd osoby m.in. do obozów pracy, równocześnie kierując tu żydowskich przesiedleńców z prowincji dystryktu warszawskiego (Grójec, Łowicz, Sochaczew, Żyrardów) oraz z Rzeszy. Liczba mieszkańców dzielnicy osiągnęła apogeum wiosną 1941 r. (wynosiła wówczas około 450 tys. mężczyzn, kobiet i dzieci), by później systematycznie maleć. Oprócz Warszawy, na terenie dystryktu Niemcy utworzyli ok. 70 gett. Każde z nich zapisało w historii Zagłady tragiczną kartę.
W lipcu 1942 r. Niemcy rozpoczęli w Warszawie Wielką Akcję Likwidacyjną, polegającą na masowych deportacjach mieszkańców getta do obozu Treblinka II. Z dzielnicy zamkniętej, liczącej wówczas ok. 370 tys. mieszkańców, wywieziono w ciągu dwóch następnych miesięcy ponad 300 tys. ludzi, uśmiercając ich w komorach gazowych. Jak szacują historycy, w getcie pozostało ok. 60 tys. osób, zmuszonych do niewolniczej pracy w warsztatach produkcyjno-rzemieślniczych. Latem i jesienią wspomnianego roku Niemcy zlikwidowali też w skrajnie brutalny sposób mniejsze, prowincjonalne getta na terenie dystryktu, skazując ich mieszkańców na śmierć. Na pewien czas udało się ocalić życie tylko nielicznym Żydom, skupionym w obozach pracy przymusowej.
19 kwietnia 1943 r. oddziały niemieckie wkroczyły do getta warszawskiego, aby dokonać jego ostatecznej likwidacji. Dysponujący niewielką liczbą broni i amunicji członkowie Żydowskiej Organizacji Bojowej i Żydowskiego Związku Wojskowego stawili opór, rozpoczynając trwające blisko miesiąc powstanie. Nie miało ono żadnych szans powodzenia, było jednak symbolicznym gestem oporu wobec niemieckiego barbarzyństwa. Niemcy systematycznie palili budynki w getcie, zrównując jego teren z ziemią, a ujęci powstańcy i cywile byli mordowani na miejscu lub też deportowani do Treblinki II i obozów koncentracyjnych.
Ten tekst zawiera fragmenty Wstępu do książki w opracowaniu Sebastiana Piątkowskiego „Relacje o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków w latach 1939–1945. Tom 1: Dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa”
Na tle tej tragedii Żydów Warszawy i innych miejscowości dystryktu rozgrywały się wydarzenia, których dotyczą dokumenty edytowane w niniejszym tomie. Autorami zamieszczonych tutaj zeznań, oświadczeń i listów są Polacy reprezentujący najróżniejsze środowiska, grupy zawodowe i poziomy wykształcenia. Odnajdujemy wśród nich zarówno luminarzy polskiej nauki, jak i pracowników umysłowych, kupców, rzemieślników, robotników i rolników, wreszcie rencistów i emerytów. Znalezienie dla nich wspólnych mianowników jest niezwykle trudne, a w praktyce wręcz niemożliwe. Także losy Żydów zamieszkujących po wojnie w Polsce, Izraelu, Stanach Zjednoczonych i innych krajach, a będących autorami zamieszczonych w tym wydawnictwie oświadczeń, relacji i zeznań, toczyły się bardzo różnie. Tych pierwszych łączyło to, że w najtrudniejszym momencie, pomimo zagrożenia życia swego i bliskich, udzielili pomocy prześladowanym, a tych drugich – że dzięki otrzymanemu wsparciu zdołali przeżyć okupacyjny koszmar.
Pomoc udzielana przez Polaków Żydom, o której opowiadają edytowane źródła, miała najróżniejsze formy, począwszy od dostarczania żywności, przez zdobywanie fałszywych dokumentów, znajdowanie schronienia i czasowe ukrywanie, a skończywszy na ukrywaniu w pełnym tego słowa znaczeniu – we własnym mieszkaniu, domu czy też zabudowaniach gospodarczych. Odpowiedź na pytanie o motywy pomocy nie jest prosta. W dokumentach spotykamy się z przypadkami czystego altruizmu i solidarności wobec prześladowanych, niekiedy z uczuciami rodzącymi się między ratownikami a ratowanymi, ale także z nadziejami na wysoką, powojenną rekompensatę od ocalonych. Czytelnik niniejszego tomu znajdzie w nim opowieści ludzi, którzy np. prowadzili handel z gettem warszawskim czerpiąc ze swej działalności poważne profity finansowe, jak i tych, którzy dostarczali żywność osobom uwięzionym w dzielnicy zamkniętej zupełnie bezinteresownie. Pomoc udzielana była zarówno przyjaciołom i znajomym, jak i ludziom zupełnie obcym. Chociaż decyzje zapadały szybko, pod wpływem nagłego impulsu, ukrywanie tropionych przez Niemców Żydów wymagało zarówno od nich, jak i od ich ratowników codziennego, przejawianego przez wiele miesięcy heroizmu.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt. O ile półki bibliotek i księgarń pełne są wspomnień osób walczących przeciwko okupantom z bronią w ręku, większość autorów relacji zamieszczonych w tym tomie nie zaangażowała się w działalność konspiracji wojskowej i cywilnej. Byli to przede wszystkim „zwykli ludzie”, prowadzący codzienne batalie o zapewnienie bytu sobie, współmałżonkom, dzieciom i dalszym krewnym. W ich świadectwach widoczne jest zjawisko, o którym rzadko piszą okupacyjni konspiratorzy – strach przed Niemcami i prowadzoną przez nich polityką terroru, której areną była przede wszystkim Warszawa, a której ofiarami padali także Polacy ratujący Żydów. Niespodziewane „wizyty” Niemców w kamienicach i domach, rewizje w mieszkaniach, aresztowania, echa egzekucji zakładników wzmagały obawy o najbliższą i dalszą przyszłość. Pod ścisłym nadzorem niemieckiej żandarmerii znajdowały się też obszary małomiasteczkowe i wiejskie, gdzie rewizja w poszukiwaniu broni, amunicji czy też mięsa z nielegalnego uboju mogła łatwo zakończyć się odkryciem ukrywanych Żydów. Strach ten towarzyszył stale także sąsiadom ratowników, a funkcjonowanie kamienic czynszowych i wsi jako swoistych mikroświatów, w których wiele osób zajmowało się wnikliwym obserwowaniem życia innych ludzi, utrudniało pomoc prześladowanym. Obawa, iż w przypadku ujawnienia zbiegów z gett Niemcy zastosują masowe represje, miała bardzo negatywne następstwa. Nierzadko zdarzało się, iż sąsiedzi skłaniali ratownika, by „pozbył się” z mieszkania czy też domu ukrywanych osób. W przypadkach skrajnych dochodziło do zdradzenia kryjówki – nie zawsze Niemcom, często polskim szmalcownikom lub kryminalistom, którzy bezkarnie i bez jakichkolwiek skrupułów mogli teraz zagarnąć mienie ukrywających się i osób udzielających im pomocy. Realia te sprawiały, iż udzielanie wsparcia prześladowanym było prawdziwym heroizmem. Wydobycie z otchłani zapomnienia ludzi, którzy zdobyli się na ten krok, ma duże znaczenie dla poznania realiów lat wojny i okupacji. Stanowi także formę zadośćuczynienia osobom, które za życia nie doczekały się uhonorowania swej postawy.
(…)