„Pokłosie” – reż. Władysław Pasikowski – recenzja i ocena filmu

opublikowano: 2012-11-15, 10:40
wolna licencja
Najodważniejszy film polski? Tak właśnie reklamowany jest najnowszy thriller Władysława Pasikowskiego. Spójrzmy, ile jest prawdy w tym stwierdzeniu.
reklama
Reżyseria: Władysław PasikowskiScenariusz: Władysław PasikowskiZdjęcia: Paweł EdelmanMuzyka: Jan DuszyńskiCzas trwania: 107 minutDystrybucja: Monolith FilmsProdukcja: PolskaData polskiej premiery: 2012Ocena naszego recenzenta: ++3/10++(jak oceniamy książki i filmy?)

Do podbiałostockiej wsi wraca po dwudziestu latach jej dawny mieszkaniec. Jego celem jest wizyta u brata, który najwyraźniej znalazł się na życiowym wirażu. Nie dość bowiem, że zostawiła go żona, która wraz z dziećmi opuściła go i wyjechała do USA, to jeszcze ma on na pieńku z całą wsią. Zapowiada się nieźle, prawda? Można podejrzewać, że na ekranie zrobi się gęsto od emocji, zupełnie jak w produkcjach Wojciecha Smarzowskiego. Może będzie to coś zbliżonego do „Domu Złego”? Niezupełnie. Właściwie – zupełnie nie.

Władysławowi Pasikowskiemu polska kinematografia zawdzięcza filmy tak legendarne jak „Kroll”, „Psy”, „Psy 2” czy „Demony Wojny wg Goi". Nie ma tu miejsca na przytoczenie wszystkich cytatów z tych filmów, które powszechnie zaistniały w codziennym słowniku wielu Polaków. Pasikowski miał w pierwszej połowie lat 90. patent na opowiadanie o polskiej rzeczywistości. Robił to w sposób wyraźnie zainspirowany kinem amerykańskim, w tym m.in. jego ulubionymi twórcami: Francisem Fordem Coppolą i Martinem Scorsese. Były to filmy – aby ująć to jak najdelikatniej – epatujące dosadnością. Odczuwano je jako bardzo prawdziwe, rzetelne, ogromnie wiarygodne. I to pomimo pewnej ich umowności.

„Pokłosie” jest inne. Chciałoby się rzec, bardzo inne. Przyjrzyjmy się postaci brata głównego bohatera. Józef Kalina, odgrywany przez Macieja Stuhra, jest dziedzicem niewielkiej gospodarki. Niewiele o nim wiemy ponad to, że niczym specjalnym się nie wyróżnia. Nie jest ani szczególnie wykształcony, ani szczególnie wrażliwy. Nie jest też szczególnie kłótliwy. Pomimo to popada w konflikt z całą wsią, ponieważ ze wszystkich okolicznych terenów zaczyna zbierać żydowskie nagrobki, wykorzystywane jako budulec do dróg czy podmurówek. Dlaczego? Otóż ni z tego ni z owego budzi się w nim imperatyw. I tyle. Tyle właśnie dowie się widz. Józef Kalina zaczyna zwozić na swoje pole macewy po to, aby uchronić je od zniszczenia, aby je zachować. Mało tego. Ten sam Kalina uczy się hebrajskiego na tyle, aby płynnie odczytywać teksty wyryte na nagrobkach. Niebawem zaczyna mu pomagać brat, a konflikt z całą wsią rozgorzeje na dobre…

Mnie osobiście pomysł Józefa Kaliny wydaje się zupełnie niewiarygodny. Pytanie o motyw zachowania podlaskiego rolnika nie opuściło mnie do końca seansu. Nie znalazłem satysfakcjonującej odpowiedzi.

Widz szybko zorientuje się, że akcja filmu toczy się w początkach ubiegłej dekady. Powiązanie żydowskich macew, polskiej wsi oraz daty roku 2000 nieuchronnie kieruje uwagę widza ku sprawie Jedwabnego. Dodam zresztą, że wynika to w dość oczywisty sposób już z treści trailera zaprezentowanego przez twórców. Samo w sobie jest to pomysłem godnym uwagi. Stosunki polsko-żydowskie w kinematografii wciąż czekają na głębokie, zniuansowane potraktowanie. Trudno bowiem uznać, że sprawę załatwiają „Korczak” i „Wielki tydzień” Wajdy czy tym bardziej „Pianista” Polańskiego.

W dalszym toku akcji widzowi nie oszczędzono dramatycznych uproszczeń i schematów. Niestety. Okazuje się bowiem, że polska wieś jest po brzegi pełna tego, co najgorsze. Kołtuństwa, brudu, moralnej zgnilizny. Jest to wieś wulgarna, zakłamana, w której pojedyncze jednostki próbują zdziałać coś dobrego, ale są skazane na porażkę. Takimi postaciami są przecież Józef Kalina czy też proboszcz, w którego wcielił się Jerzy Radziwiłłowicz. Schematyczność tego ujęcia razi. W mojej ocenie podejście takie jest po prostu nieprawdziwe, ale można również zauważyć, że jest ono także bardzo mało oryginalne. Wydaje się momentami, że widza przeniesiono do zhierarchizowanych Reymontowskich Lipców, z tą różnicą, że nie ma tam miejsca dla Żydów, a wszyscy bez wyjątku członkowie wspólnoty są ludźmi głęboko zdeprawowanymi.

reklama

Charakterystyczne, że w bardzo podobny (bo schematyczny) sposób pokazani zostali reprezentanci Kościoła. Ksiądz (Andrzej Mastalerz) mający niebawem objąć probostwo jest złym radykałem, podburzającym ludność wsi przeciwko działalności Kalinów. Odchodzący, schorowany proboszcz jest jego antytezą – wyważony, spokojny, dobry. Ktoś może powiedzieć, że się czepiam, że tak wyraziste zarysowanie różnic pomiędzy kapłanami nadaje filmowi dynamiki. Cóż, w moim przekonaniu, w produkcji poświęconej stosunkom polsko-żydowskim, a szczególnie gdy podejmuje ona temat Jedwabnego, niezbędne jest niuansowanie postaw. To, że go zabrakło, jest poważnym błędem autorów filmu.

W filmie nie brakuje także różnorakiej symboliki. Pojawia się np. motyw stodoły płonącej podczas prób gaszenia pożaru zasiewów Józefa Kaliny. Za symbol można również uznać śmierć dobrego proboszcza, który ustępuje pełnemu sił witalnych złemu kapłanowi. Nie będę psuł efektu ewentualnym widzom, dlatego w tym miejscu zatrzymam się z wyliczanką. Dość powiedzieć, że w moim przekonaniu symbolika zastosowana w filmie jest niezwykle nachalna. Po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że wypada wprost przyznać, iż jest ona najzwyczajniej w świecie prostacka. W momencie, gdy do historii wprowadzone zostały motywy śmierci i gry z pamięcią o zmarłych, można było spodziewać się czegoś znacznie głębszego.

Co jest w filmie dobrego? Nie mam wiele do zarzucenia grze aktorskiej, choć scenariusz i dialogi nie dają, oględnie rzecz mówiąc, zbyt wielkiego pola do popisu. Cieszę się również z tego, że polska wieś może pojawić się na polskich ekranach w formie innej niż w telewizyjnym serialu „Ranczo”. Niestety, w obu przypadkach prześladuje mnie podejrzenie, że twórcy tych produkcji nie widzieli na oczy współczesnej polskiej wsi.

Zasadniczym pytaniem, jakie zadałem sobie po obejrzeniu „Pokłosia” jest: czy to dobrze, że ten film powstał? Czy o Jedwabnem i o bolesnych stosunkach polsko-żydowskich jest sens opowiadać w taki sposób? Gdy w 2001 r. na polskim rynku wydawniczym pojawili się „Sąsiedzi” Jana Tomasza Grossa, również pojawiło się to pytanie. Historycy byli podzieleni. Jedni uważali, że z warsztatowego punktu widzenia książka ta stoi na zawstydzającym poziomie i dlatego nie powinna być promowana i czytana. Inni byli zdania, że najważniejsze jest, iż publikacja ta wzbudziła debatę na temat, który został dość powszechnie przemilczany. Oba punkty widzenia są sensowne. Niestety, nie można ich moim zdaniem zastosować do filmu Pasikowskiego. Po dziesięciu latach dyskusji na temat stosunków polsko-żydowskich widzowie zasłużyli na film zdecydowanie lepszy. Pozostaje czekać na film unikający stosowania prostych (a wręcz: prostackich) schematów, zniuansowany, delikatny i stroniący od mylnych wzruszeń i tanich symboli.

Nie zarzucajmy faktom, że są niewiarygodne Głos polemiczny o filmie Władysława Pasikowskiego

Osoba śledząca debatę wywołaną twórczością Grossa musi być zaskoczona, że po jedenastu latach widzom serwowany jest film tego rodzaju. Film grubo ciosany, w którym dostrzegam czytelną tezę o bezdyskusyjnej polskiej winie za udział w Holocauście. Gdzie są w tym wszystkim ustalenia historyków? Nie ma ich. Pozostaje natomiast teza. Oto na ekranach kin pojawiła się twórczość Jana Tomasza Grossa dla tych, którzy nie potrafią czytać.

Zobacz też:

Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska

reklama
Komentarze
o autorze
Michał Przeperski
(ur. 1986), doktor historii, pracownik Instytutu Historii Nauki PAN. Od stycznia 2012 do czerwca 2014 redaktor naczelny Histmaga. Specjalizuje się w dziejach Europy Środkowej w XX wieku, historii dziennikarstwa i badaniach nad transformacją ustrojową. Autor m.in. książek „Gorące lata trzydzieste. Wydarzenia, które wstrząsnęły Rzeczpospolitą” (2014) i „Nieznośny ciężar braterstwa. Konflikty polsko-czeskie w XX wieku” (2016). Laureat nagrody „Nowych Książek” dla najlepszej książki roku (2017), drugiej nagrody w VII edycji Konkursu im. Inki Brodzkiej-Wald na najlepsze prace doktorskie z dziedziny humanistyki (2019). Silas Palmer Research Fellow w Stanford University (2015), laureat Stypendium im. Krystyny Kersten (2015), stypendysta Funduszu Wyszehradzkiego w Open Society Archives w Budapeszcie (2019). Kontakt: [email protected]

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone