Początki chrześcijaństwa w Polsce

opublikowano: 2005-12-01, 20:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Chrześcijaństwo wyparło pogaństwo. Na styku dwóch światów zaiskrzyło. Zwarły się ze sobą dwie siły, z których jedna, stara, zasiedziała i swojska, ustąpić musiała nowej, silnej, prężnej. Druga zaś roztoczyła swe wpływy i zakreślała coraz większe kręgi… Czy tak wyglądał początek końca religii politeistycznej?
reklama

Zobacz też: Chrzest Polski i początki państwa polskiego

Początki chrześcijaństwa w Polsce nie były łatwe. Leży przede mną na biurku kawałek drewna. Niezwykły. Pochodzi z drzewa, którego wiek obliczany jest na 800-900 lat. To bardzo stary fragment bieli, a znalazłem go w przedziwnym miejscu. Ilekroć dotykam tego wysuszonego, spróchniałego kawałka dębiny, zawsze mam wrażenie, jakbym dotykał czegoś, co w niewytłumaczalny sposób przeniosło się w czasie i pojawiło w XXI wieku jako przybysz z wczesnego średniowiecza. W dodatku drzewo, z którego pochodzi, mogło być świadkiem bardzo niecodziennego zdarzenia…

Czasów głęboko pogańskich sięga swym rodowodem rytualny krąg położony w dębowym gaju, opodal niewielkiej, sennej miejscowości Łobżenica. Ten ważny z pewnością w całej Krajnie ośrodek pogańskiego kultu Swarożyca przyciągał rzesze czcicieli tego boga przez całe zapewne wieki. Gaj ten w czasach przedchrześcijańskich był częścią wielkiej Puszczy Krajeńskiej. Zwany był wówczas „Gajem na górce”, lub prosto: „Górką”. W samym centrum gaju umiejscowiony był ów kamienny krąg, w którego centrum rósł potężny, stary dąb, a opodal płonął święty ogień. To właśnie kilkaset metrów stąd, pewnego słonecznego dnia, stał się cud…

Pogaństwo kwitło jeszcze w XI wieku

Był rok 1079, w głębokich ostępach kult Swaroga jeszcze pokątnie sprawowano. Rodzina Bossutów, która przybyła z Czech jeszcze z Dąbrówką i osiadła opodal, usilnie starała się wyplenić pogaństwo – bezskutecznie jednak. Mimo, że rodzina ta wydała na świat następcę pierwszych biskupów – Bossutę Stefana – gnieźnieńskiego arcybiskupa, ich starania chrystianizacyjne tu właśnie, w góreckim Gaju, owoców nie rodziły. Dla wykorzenienia pogaństwa potrzeba było czegoś więcej. Przełom nastąpił niespodziewanie. Nawet dla samych Bossutów.

W Kronice Konwentu Ojców Bernardynów możemy przeczytać:

W roku 1079 po narodzeniu Chrystusa, Najjaśniejsza Maryja Panna raczyła się objawić nad studzienką obecnego cmentarza, nie w postaci wizerunku namalowanego czy rzeźbionego, ale w żywej postaci jaśniejącej niebieskim blaskiem, trzymając na łonie Boskie Dzieciątko. Studnia ta była wykopana przez pasterzy dla pojenia bydła. Objawienie to widział jeden z pasterzy, pilnujący swego bydła, który to przerażony tak wielkim blaskiem, upadł na ziemię. A skoro podniósł oczy i ujrzał niewysławiony majestat i chwałę Matki Bożej, z jak najwyższą czcią oddał Jej pokłon pełen uwielbienia, z jak największą pobożnością na jaką mógł się zdobyć, starał się ją uczcić. To samo uczyniły nieme i nierozumne zwierzęta, klęcząc na ziemi i schylając swe karki dla uczczenia wielkiej Pani nieba i ziemi. Ponieważ dość długo trwało to święte widzenie, wspomniany pasterz pobiegł do najbliższej wsi zwanej Rataje, oddalonej zaledwie o jedną milę włoską i opowiedział przedziwne sprawy Boże. Stamtąd wielki tłum ludu przyszedł zobaczył ciągle jeszcze klęczące bydlęta.

reklama

Wielkie musiało być zdumienie tych ludzi, z których zapewne niejeden obiatę Swarogowi całkiem jawnie zanosił, a nową religię traktował więcej niż z ostrożnym dystansem. Potężne więc zdumienie i lęk zapanowały wśród tłumu, tumult zapewne się podniósł i w obliczu tak jawnej manifestacji zachwiała się w posadach dawna wiara. No, może nie od razu…

Przyznam, że nie jestem zbyt podatny na sugestie. Mimo to, kiedy zupełnie przypadkiem znalazłem się w gaju dębowym „na górce”, kiedy zbliżyłem się do, zrekonstruowanego wprawdzie, ale przecież wyglądającego bardzo prawdopodobnie kręgu kultowego, doznałem przedziwnego uczucia mocy płynącej z tego miejsca, uczucia, że oto znalazłem się w miejscu, w którym czas się zatrzymał. Właściwie nie ma w tym niczego dziwnego, rzeczywiście czas jak gdyby tu stanął.

Początki krzewienia chrześcijaństwa

Chociaż Puszczy Krajeńskiej wokół jak na lekarstwo, to jednak gaj zachował się doskonale. I to nie w postaci nasadzonych wtórnie dębczaków. Wiele z drzew rosnących wzdłuż alei to 800-letnie kolosy. Patrząc na nie można śmiało powiedzieć, że upływ czasu to wierutna bzdura. Tak samo zapewne myśleli kapłani tego świętego miejsca. Jakże musieli być zdziwieni, kiedy nagle, ni z tego, ni z owego, ich świat nawiedziła inna zupełnie rzeczywistość, wróżąc bardzo rychłe i bolesne zmiany.

Czasem zastanawiam się, jak wyglądało to krzewienie chrześcijaństwa, jak przebiegały zmiany, czy były burzliwe i ostre, czy rozchodziły się łagodnie jak kręgi na wodzie, powolutku obejmując wszystkie dziedziny średniowiecznej rzeczywistości. Czasami próbuję sobie wyobrazić, jak odbywała się ta szczególna „zmiana warty” ot, choćby tu, w Górce… Przy kręgu, w świętym gaju…

Czy wyglądało to tak jak na ilustracji Radzikowskiego do tomiku „Wieczory pod lipą, czyli historia narodu polskiego” Lucjana Siemieńskiego, czy zupełnie inaczej? Czy twarze kapłanów pogańskich, których posągi były niszczone, topione i zakopywane, były tak samo przerażone i pełne oburzenia jak twarze tych dwóch Wiszów z ilustracji pana Walerego Eliasza?

Zastanawiam się, jak wyglądało topienie kamiennego Belbuka w jeziorze Lubicko na Pomorzu (więc stosunkowo niedaleko od gaju)? Od samego początku, odkąd tylko w latach dwudziestych ubiegłego wieku rybacy wyłowili tego nieforemnego bożka z nieco groteskowo zaznaczonymi szczegółami twarzy, wiadomo było, że jest to posąg miejscowego pradawnego bóstwa. Prowadząc linię prostą od miejsca znalezienia posągu do brzegu wyspy, można łatwo wywnioskować, że w czasach swej największej świetności stał ów Belbuk w gaju na szczycie wyspowego wzniesienia. Tego sympatycznego kolegę stoczono najwyraźniej po pochyłości zbocza do wody. Obalanie bałwanów można więc rozumieć bardzo dosłownie.

reklama

A jednak… Długi czas wydawało mi się, że sytuacja przedstawiona na sztychu Radzikowskiego jest mocno naciągana i nieprawdziwa, ale z innego (niż smutny los kapłanów) powodu. Mieszko neofita, nakazujący kruszenie starych bóstw, wyrywający „chwasty starej wiary” zdawał mi się tutaj być osobą zupełnie nie na miejscu… Wszak dopiero się chłop ochrzcił, prawdy nowej wiary zaledwie zaczął poznawać, wiedzy żadnej w zakresie misjonarstwa nie miał… Co on robi tu w pozie księdza Skargi, wśród kolekcji bożków z całego chyba terytorium swojego państwa?

W XI wieku na zgliszczach starych przestrzeni miejskich budowano nowe

I właśnie wtedy natrafiłem na pewien artykuł zamieszczony w „Gazecie Biskupińskiej”. Artykuł w sposób zwięzły i rzeczowy przedstawiał najnowsze odkrycia profesor Zofii Kurnatowskiej. Spośród informacji zawartych w tekście, mnie szczególnie uderzyła jedna. Otóż pani profesor w konkluzji do swoich badań dowodziła, że w latach czterdziestych X wieku Polanie dokonali swoistego rozbratu z własną historią. W warstwach kulturowych z tego okresu przeważająca większość grodów wielkopolskich posiada spaleniznę świadczącą o masowym ich niszczeniu i zakładaniu na ich zgliszczach zupełnie nowych przestrzeni miejskich. Teza niby trochę rewolucyjna, a jednak… Już bodaj dwa lata temu pani profesor mówiła wprost:

Żeby stworzyć tę domenę państwową, konieczna była likwidacja tego, co było przedtem. I to w Wielkopolsce wyraźnie widzimy, że dużo grodów wcześniejszych, grodów z okresu plemiennego, zostało zniszczonych przez pożar, a w każdym razie żaden z tych, które były wybudowane w IX wieku nie przetrwał okresu budowy państwa, chyba że był w ważnym miejscu strategicznym.

Wydawać by się mogło, że ta ostatnia uwaga nie dotyczy Gniezna (przynajmniej jeśli chodzi o jego umocnioną – grodową część), ale z powodów trochę innych niż „ważne miejsce strategiczne”. Chociaż istotnie, drewniane elementy gnieźnieńskiego wału wskazują, że pobudowano go w latach czterdziestych X wieku, to jednak pod reliktami wałów grodowych tego miasta archeolodzy nie znaleźli grodu wcześniejszego, tylko… bałwochwalnię.

No właśnie. Ale co to oznacza? Ano ni mniej, ni więcej, tylko tyle, że w latach czterdziestych X wieku najstarsza być może świątynia pogańska, największe centrum kultu Nyi lub innego boga, przestało istnieć. W chwili, gdy Mieszko I miał ledwie kilka lat, urwał się nagle strumień pogańskich pielgrzymów podążających na Wzgórze Lecha, by w zaciszu gnieźnieńskiego chramu oddawać cześć drewnianym i kamiennym bogom.

Rozpoczęto gigantyczne, zakrojone na niespotykaną skalę, prace budowlane, które miały na celu wzniesienie potężnego grodu z jednym lub od razu kilkoma podgrodziami. Dokonano w bardzo krótkim czasie wielkiego, heroicznego wręcz wysiłku i zbudowano Gnezdun civitas, które niedługo potem stało się wizytówką państwa i centralnym punktem, wokół którego kręcić się zaczęła nowa zupełnie historia państwa Polan.

reklama

Czy z powyższych rozważań można wnioskować coś, nad czym historycy dyskutują już od dawna, a mianowicie: czy nie jest tak, że chrześcijaństwo przybyło do kraju Polan na długi czas przed Mieszkiem, że dotarło do państwa gnieźnieńskiego już za Siemomysła, lub jego ojca…? I to w pewnym sensie oficjalnie? Czym bowiem wytłumaczyć tak bezwzględne rozprawienie się ze starym, kilkuwiekowym zapewne ośrodkiem kultu na szczycie Wzgórza Lecha? Czym wytłumaczyć zgaszenie świętego ognia i zasypanie całej świątyni grubą warstwą piasku pod fundamenty grodu?

Polecamy e-book: Paweł Rzewuski – „Wielcy zapomniani dwudziestolecia”

Paweł Rzewuski
„Wielcy zapomniani dwudziestolecia cz.1”
cena:
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
58
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-934630-0-8
Jan Matejko, Zaprowadzenie chrześcijaństwa (domena publiczna)

Palenisko odkryte pod reliktami wałów grodowych, nie było wielkie. Najprawdopodobniej w kształcie prostokąta o wymiarach 80 na 100 centymetrów, obudowane drewnem. W samym palenisku odnaleziono osadzone w glinie fragmenty ceramiki, które pozwalają datować je na przełom wieku VII i VIII.

To porusza wyobraźnię. Ale i weryfikuje niejeden, z dawna zasiedziałych w naszych głowach poglądów. Na przykład ten, który znalazł się na kartach „Dzikowego skarbu” Karola Bunscha:

Szary świt rozjaśniać dopiero zaczął wnętrze świątyni, gdy Jordan z gromadką swych ludzi po raz pierwszy mszę świętą odprawiać przyszedł. Wzruszony i przejęty, na tymczasowo przygotowanym ołtarzu, na którym dwa dni temu jeszcze posąg bóstwa stał, złożył przywieziony relikwiarz. Złoty kielich i patena zabłysły jak pierwszy promyk nowej wiary w ciemnościach.

Scena jakże piękna i jakże… nieprawdziwa. Bałwana gnieźnieńskiego skruszono wiele lat przed pojawieniem się biskupa Jordana w dominium mieszkowym. Można uznać – jeśli (niezwykle przecież precyzyjne) badania dendrologiczne nie kłamią – że ze starą tradycją Polanie rozstali się na dobre już na co najmniej ćwierć wieku wcześniej.

No dobrze, ale rodzi się pytanie, czy pomiędzy dniem, w którym stoczono bożka w wody Jeziora Świętego, a kwietniowym dniem chrztu w 966 roku w Państwie Gnieźnieńskim nie wyznawano żadnej wiary? Czy nie oddawano czci żadnej nadprzyrodzonej sile, żadnym bóstwom, bogom, czy Bogu? Oczywiście bzdura! I chociaż można przyjąć tezę, że gnieźnianie zdecydowali się w przypływie ekstrawagancji na mały ateistyczny eksperyment, to jednak jest to teza naturalnie skrajna, wręcz niewiarygodna.

Czyżby więc Radzikowski miał rację, ukazując księcia w charakterze czołowego misjonarza i ewangelizatora kraju, w charakterze specjalisty i fachowca jakich mało…? Odpowiedź twierdząca na to pytanie wymagałaby uznania, że Mieszko już wcześniej miał coś wspólnego z chrześcijaństwem i praktyką wiary. Że dla niego to nie była pierwszyzna.

reklama

Pochylając się nad tekstem kroniki Galla, łatwo popaść w pewne zdumienie. Pozwolę sobie bowiem wrócić na chwilę do fragmentu, który przytaczałem w ubiegłym miesiącu: Po tym wszystkim młody Siemowit, syn Piasta Chościskowica, wzrastał w siły i lata i z dnia na dzień postępował i rósł w zacności do tego stopnia, że król królów i książę książąt za powszechną zgodą ustanowił go księciem Polski… Oto nagle okazuje się, że Siemowit został wybrany wprawdzie za ogólną zgodą wiecu, ale jednak Piastowego syna do tej godności powołał król królów i książę książąt. To dziwne. Czyżby jednak nie tylko starszyzna decydowała o wyborze? Przecież tylko w ochrzczonych państwach władca władzę swą „posiada” od Boga. Czyżby oczywistą w religii chrześcijańskiej sakralizację władzy należało rozciągnąć i na okres przedmieszkowy?

Nie, oczywiście to zbyt daleko posunięte przypuszczenie (jeszcze bowiem w jedenastym wieku w południowej Wielkopolsce dość częste były pochówki o charakterze pogańskim), ale przecież inaczej trudno pojąć, dlaczego ten sam Gall pisze nieco później o czasach Siemowita, jako o czasach skażonych bałwochwalstwem. I warto tu z całą mocą zaznaczyć: „skażonych” – nie zaś, jak by wypadało: „całkiem w nich pogrążonych”…

Tylko pozornie jest to problem rozdmuchany. Bo jeśli przyjrzeć się dokładnie każdemu słowu, to nijak nie można zrozumieć, dlaczego w tym ustępie kronikarz pisze zaledwie o skażeniu, nie zaś o całkowitym spoganizowaniu wszystkich sfer życia… Czy robi taki wyjątek dlatego, że ma do czynienia z przodkami tego, dla którego kronika powstaje? A może dlatego, że całkowite potępienie przodków dynastii żyjących niewiele, bo tylko dwieście lat wcześniej, byłoby zwyczajnie niezgodne z ówczesną wiedzą? Czy Gall wiedział o przedmieszkowym chrześcijaństwie coś, czego wprost wyartykułować nie chciał? Dziś tego nie rozstrzygniemy.

Ale pokuśmy się na koniec o mały eksperyment myślowy. Wyobraźmy sobie na chwilę oś czasu - zawierającą przedział, załóżmy, pomiędzy rokiem 850 a 1000. Jeśli na osi tej oznaczymy datę 935 jako datę urodzin Mieszka (bardzo możliwą - jak twierdzi na przykład Jerzy Strzelczyk), wówczas z dużą dozą prawdopodobieństwa i bez większego błędu datę narodzin Siemomysła możemy oznaczyć na osi pod datą, na przykład, 910. Lestek urodziłby się więc (przyjmując ten sam przedział czasu) około roku 885. Zaś Siemowit – w 860… Czy to aż tak zamierzchła przeszłość? Chyba jednak nie. Z tego okresu co prawda nie mamy żadnych konkretnych zapisów kronikarskich dotyczących „Polonii”, ale czy można wątpić, że na ziemiach Polan działo się niemało?

reklama

W ówczesnej Europie kotłowało się przecież jak w tyglu. Około roku 860 Pieczyngowie najeżdżają Chazarów nad Wołgą; Rusini docierają do Konstantynopola; Waregowie zaś pustoszą Nowogród Wielki; Normanowie po raz pierwszy zapuszczają się na Morze Śródziemne; kilka lat później oficjalnie schrystianizowane zostają ziemie megale Moravia ; a po niej chrzest przyjmują Bułgarzy… Na skrzyżowaniu tych wydarzeń, właściwie w samym ich środku, leży cicha i sielska kraina Polan, dla których jedynym wydarzeniem godnym uwagi miałyby być narodziny Piastowego syna – Siemowita… No dobrze. Niech i tak będzie. Z braku dostatecznych dowodów musimy się na to zgodzić. Odsunąwszy jednak od wielkiej historii europejskiej Siemowita i Leszka, nie wolno nam tego czynić z Siemomysłem. Dlaczego?

Profesor Kurnatowska przełom Polan, który przeorał cały ówczesny nadwarciański kraj, datuje na lata czterdzieste X wieku, a więc wtedy, gdy Mieszko był jeszcze dzieckiem, biegającym z drewnianym mieczykiem i w krótkich galotkach po łąkach rozciągających się za gnieźnieńskim częstokołem. Jedynym, który byłby władny dokonać czegokolwiek w polityce państwa, był wtedy Siemomysł właśnie. I to najpewniej on rozpoczął swymi zdecydowanymi działaniami proces tworzenia państwa z prawdziwego zdarzenia. Z całą pewnością już on podjął decyzję o chrzcie, bo gnieźnieńskiego bałwana zapewne on właśnie obalił.

Zatem… wszelkie znaki na niebie i ziemi mówią nam, że Mieszko od najmłodszych lat wzrastał w świetle chrześcijańskiej wiary i najpewniej poznawał ją bardzo dokładnie. Zresztą pewnie dlatego sławny kupiec z Tortosy, Ibrahim, syn Jakuba, pisząc w drugiej połowie X wieku, o współczesnej sobie Polsce, nie pisał o Polonii, o Polanach, ale o kraju Mieszka właśnie. O kraju człowieka, którego znać musieli ewentualni czytelnicy Ibrahimowego sprawozdania. Czy dlatego, że tak zacnym władcą Mieszko był, czy dlatego, że spadkobiercą już znaczącego dominium, a więc kolejnym dynastycznego marszu uczestnikiem…?

Mieszko nie był chyba rewolucjonistą. Przynajmniej nie aż takim, jak by się wydawało. Pełnymi garściami czerpał z doświadczeń ojca i przy jego boku uczył się prawdziwej polityki i właściwego rządzenia. Nie zaczynał z pewnością od zera – również i w kwestii wiary, ale czekała go potężna praca i jestem pewien, że był tego świadom.

Stojąc w samym środku kamiennego kręgu, zwrócony twarzą w kierunku miejsca, gdzie przy źródełku zdumionemu i przerażonemu pasterzowi ukazała się Matka Boska; zapatrzony w granicę pomiędzy dwoma światami: pociągającym i tajemniczym światem pradawnego kultu i znajomym, choć nie mniej zdumiewającym swoją mocą światem „nowej wiary”, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jestem naocznym świadkiem starcia dwóch potęg, że jestem osobistym uczestnikiem tej – jedynej w swoim rodzaju – „bitwy o dusze”, której jednym z teatrów był ten cichy, słoneczny gaj.

Polecamy e-book Antoniego Olbrychskiego – „Pojedynki, biesiady, modlitwy. Świat średniowiecznych rycerzy”:

Antoni Olbrychski
„Pojedynki, biesiady, modlitwy. Świat średniowiecznych rycerzy”
cena:
Wydawca:
Michał Świgoń PROMOHISTORIA (Histmag.org)
Liczba stron:
71
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-07-5

Książka dostępna również jako audiobook!

reklama
Komentarze
o autorze
Maciej Przybylski
Autor nie podał informacji na swój temat.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone