Płynąc do Rzymu
– Po następnym zwrocie dotrzemy do Matali – oznajmił kapitan chwilę po tym, jak osłonił dłonią oczy, by zlustrować wzrokiem widoczne za sterburtą oświetlone popołudniowym słońcem wybrzeża Krety. Na pokładzie obok niego stało kilkoro pasażerów: rzymski senator, jego córka i dwaj centurionowie zmierzający do Rzymu. Cała czwórka zaokrętowała się w Cezarei razem z nieletnią Judejką, służką młodej patrycjuszki.
Kapitan nie krył dumy ze swojej jednostki. Horus był starym, wysłużonym statkiem z Aleksandrii, dawno już wycofanym ze służby we flocie przewożącej zboże dla Rzymu. Mimo tak długiej historii nadal jednak trzymał się kupy i dobrze znosił najdłuższe nawet rejsy, jego dowódcy także nie brakowało doświadczenia i wiedzy, które pozwalały na żeglowanie po otwartych wodach, kiedy to tylko było konieczne. Tak było i tym razem – opuszczając Cezareę, Horus popłynął prosto w morze i niespełna trzy dni później przed jego dziobem pojawiły się wzgórza Krety.
– Zawiniemy do Matali jeszcze przed zapadnięciem zmroku? – zapytał senator.
– Obawiam się, że nie, panie. – Kapitan uśmiechnął się pod nosem. – A ja nie zamierzam wchodzić do portu nocą. Ładownie Horusa są wypełnione po brzegi, dlatego jest tak głęboko zanurzony. Wolałbym nie ryzykować wejścia na podwodne skały.
– Jak zatem spędzimy tę noc?
Żeglarz wydął w zamyśleniu wargi.
– Zatrzymamy się w pewnym oddaleniu od brzegu i będziemy dryfować do świtu. To oznacza wprawdzie dzień opóźnienia, ale nic na to nie poradzę. A przy okazji zyskacie czas na modlitwy do Posejdona, by był dla nas łaskawy, jak już opuścimy Matalę.
Starszy z centurionów jęknął z frustracji.
Przeczytaj:
– Pieprzone rejsy po morzu. Nigdy nie przebiegają zgodnie z planem. Trzeba było wybrać drogę lądową.
Drugi oficer, szczupły wysoki mężczyzna o szopie kruczoczarnych kręconych włosów, zaśmiał się i poklepał po plecach swojego krępego przyjaciela.
– Wydawało mi się, że to ja będę bardziej niecierpliwy! Spokojnie, Macro, tą drogą i tak dotrzemy do Rzymu znacznie prędzej niż lądem.
– Znowu zmieniłeś śpiewkę. Myślałem, że z nas dwóch ty bardziej nienawidzisz morza.
– Nie tęsknię za nim, to fakt, ale mam też powody, by pragnąć jak najszybszego powrotu do stolicy.
– Nie wątpię. – Centurion Macro puścił do niego oko, zerkając jednocześnie na córkę senatora. – Ja tam zadowolę się nowym przydziałem. Byle wysłali mnie na stałe do jakiegoś dobrego legionu. Jedni bogowie wiedzą, że zasłużyliśmy sobie na to, Katonie. Dwa lata spędziliśmy na wschodniej granicy, mój przyjacielu. Mam już po same uszy upałów, piachu i wiecznego pragnienia. Następnym razem poproszę o wysłanie na jakiś zaciszny posterunek w Galii. Tam chociaż da się odpocząć.
– Teraz tak mówisz – zadrwił Katon. – Ale ja cię za dobrze znam, Macro. Zanudziłbyś się na śmierć po miesiącu leniuchowania.
– Czy ja wiem?... Marzy mi się powrót do prawdziwej porządnej żołnierki. Koniec z odwalaniem brudnej roboty dla pałacu cesarskiego.
Katon przytaknął mu z całego serca. Od chwili wyruszenia na pierwszą misję zleconą przez Narcyza, cesarskiego sekretarza, a zarazem dowódcę wszystkich imperialnych agentów, byli nie tylko narażeni na niebezpieczeństwa związane z żołnierskim fachem, ale musieli borykać się także z wieloma innymi poważnymi zagrożeniami. Twarz młodego centuriona stężała.
– Obawiam się, że nie my będziemy o tym decydować. Im lepiej poradzimy sobie w polu, tym chętniej zlecą nam kolejne zadania.
– Słusznie prawisz – mruknął Macro. – Szlag by to... – W tym momencie przypomniał sobie o obecności patrycjusza i jego córki. Zerknął w ich kierunku przepraszająco i odchrząknął, by oczyścić krtań. – Wybacz, panienko, mój galijski...
Senator się uśmiechnął.
– Ostatnimi czasy wysłuchaliśmy wielu gorszych przekleństw, centurionie. Szczerze mówiąc, przywykliśmy już do waszego twardego żołnierskiego języka. Gdyby było inaczej, miałbym większe problemy z zaakceptowaniem umizgów twojego przyjaciela do mojej córki.
– Nie lękaj się, ojcze – odparła Julia, szczerząc zęby. – Już ja go wychowam.
Katon się uśmiechnął, czując, że panna ściska czule jego dłoń. Kapitan przyjrzał im się, skubiąc brodę.
– Zatem wychodzisz za mąż, pani.
Przytaknęła.
Tekst jest fragmentem książki „Orły imperium 9. Gladiator”:
Copyright © 2009 Simon Scarrow
First published in 2009 by Headline Publishing Group
All rights reserved.
Polish edition © Publicat S.A. MMXV
– Jak tylko wrócimy do Rzymu.
– A niech to, sam zamierzałem poprosić cię o rękę – zażartował żeglarz, mierząc uważnym spojrzeniem młodego centuriona.
Nie dostrzegł na jego twarzy blizn charakteryzujących każdego doświadczonego żołnierza. Poza tym był chyba najmłodszym oficerem, jakiego grecki kapitan widział w swoim długim życiu. Miał niewiele ponad dwadzieścia lat – taki młokos mógł się dochrapać wysokiego stopnia tylko dzięki patronatowi wpływowych przyjaciół. Z drugiej jednak strony medaliony lśniące na paskach jego rynsztunku mówiły, że musiał wiele przeżyć, by na nie zasłużyć. Ten człowiek z pewnością był znacznie bardziej tajemniczy, niż wydawało się na pierwszy rzut oka. Jego przyjaciel natomiast, centurion Macro, wyglądał jak rasowy żołnierz. Niższy o głowę, ale zbudowany jak byk, miał mocno umięśnione, poznaczone licznymi bliznami kończyny. Był z piętnaście lat starszy od swojego kompana, ciemne włosy przystrzygł niemal do gołej skóry, a spojrzenie jego piwnych oczu przeszywało człowieka na wylot. Mimo to liczne bruzdy wokół ust świadczyły, że gdy zachodziła potrzeba, umiał się śmiać do rozpuku.
Kapitan wrócił myślami do młodszego oficera, tym razem przyglądał mu się z odrobiną zazdrości. Jeśli Katon wżeni się w senatorską rodzinę, będzie ustawiony do końca życia. Pieniądze, wpływy i stanowiska, wszystko to znajdzie się w zasięgu jego rąk. Z drugiej jednak strony kapitan widział wyraźnie, że afekt, jakim darzą się młodzi, nie jest udawany. Co wieczór stali oboje na pokładzie, obejmując się czule, i oglądali zachód słońca znikającego za rozświetlonymi wodami.
Przed zmierzchem Horus płynął równolegle do wybrzeży, mijając jedną z tych zatok, które kapitan poznał dobrze podczas długoletniej służby na jednostkach floty handlowej, kiedy przemierzał Morze Śródziemne wzdłuż i wszerz. Gdy słońce opadło w końcu za horyzont, zgromadzeni na pokładzie pasażerowie mogli podziwiać podświetlone zarysy górskich masywów i wzgórz. Nieco bliżej, na samym wybrzeżu, dostrzegli też wielkie latyfundia i długie kolumny niewolników powracających do obozów z pól, winnic i gajów. Umęczeni ludzie szli wolno w kierunku kwater, popędzani pałkami i batogami nadzorców.
Przeczytaj:
Katon poczuł, że przytulona do niego Julia drży, więc odwrócił się do niej.
– Zimno ci?
– Nie. Drżę z ich powodu – wskazała ostatnich niewolników znikających za murem obozu. Moment później wrota zamknęły się za nimi i zaraz zostały zaryglowane. – Straszne musi być takie życie.
– Masz przecież w domu niewolników.
– Owszem, ale dbamy o nich i jak wszyscy słudzy w stolicy, mają całkiem dużo swobód. Nie to co ci biedacy. Harują ciężko od samego świtu, a są traktowani gorzej niż bydło.
Katon zastanawiał się chwilę, zanim odpowiedział:
– Taki los czeka większość ludzi sprzedanych w niewolę. Muszą pracować w latyfundiach, kopalniach albo na budowach. Tylko garstce szczęśliwców udaje się dostać do takich domów jak twój albo do szkoły gladiatorów.
– Gladiatorów? – Spojrzała na niego, unosząc brwi. – I to mają być szczęśliwcy? Naprawdę uważasz, że ktoś, komu pisany jest tak marny los, ma w życiu szczęście?
Katon wzruszył ramionami.
– Szkolenie jest ciężkie, to prawda, ale gdy się je ukończy, można całkiem nieźle żyć. Właściciele dbają o swoich najlepszych zawodników, a mistrzowie areny zarabiają krocie i pławią się w luksusach.
– Dopóki udaje im się przeżyć.
– To prawda, zauważ jednak, że nie ryzykują na arenie wiele więcej niż zwykły żołnierz w legionach, a warunki życiowe mają nieporównanie lepsze. Każdy z nich, jeśli pożyje wystarczająco długo, może wywalczyć sobie wolność i na starość zostaje bogatym człowiekiem. Tylko nielicznym żołnierzom udaje się ta sztuka.
– Tak wygląda pieprzona prawda – warknął Macro. – Jak myślicie, jestem już za stary, żeby zaciągnąć się do gladiatorów?
Julia spojrzała na niego ostro.
– Nie mówisz tego poważnie.
– Dlaczego? Skoro i tak muszę zabijać ludzi, mógłbym na tym nieźle zarabiać.
Tekst jest fragmentem książki „Orły imperium 9. Gladiator”:
Copyright © 2009 Simon Scarrow
First published in 2009 by Headline Publishing Group
All rights reserved.
Polish edition © Publicat S.A. MMXV
Senator Semproniusz zachichotał, widząc odrazę na twarzy córki.
– Ignoruj go, moje dziecko. Centurion Macro żartuje. Walczy dla chwały Rzymu, nie dla kiesy niewolnika, żeby nie wiem jak wypchana była.
Macro spojrzał na niego bykiem.
– I kogo tu trzymają się żarty?
Katon zaśmiał się w głos, a potem przeniósł wzrok na wybrzeże. Kwatery niewolników wyglądały jak paskudna plama szpecąca zbocze wznoszącego się nad zatoką wzgórza. Wokół panował spokój i cisza, tylko nad wrotami płonęła pojedyncza pochodnia, obok której centurion zauważył niewyraźną sylwetkę strażnika pilnującego ludzi za murem. Tak wyglądała przemysłowa strona niewolnictwa, w zdecydowanej większości niewidzialna dla obywateli Rzymu, zwłaszcza tych lepiej urodzonych, jak choćby senator Semproniusz i jego córka. Wyperfumowani i wystrojeni słudzy z ich bogatych domów różnili się diametralnie od brudnych mas harujących w takich właśnie obozach, gdzie panował brud, smród i ubóstwo, a każdą oznakę buntu karano natychmiast z najwyższą surowością.
Były to okrutne praktyki, ale tylko dzięki nim imperium – podobnie jak każdy znany Katonowi cywilizowany kraj tego świata – mogło budować swoją potęgę i wykarmić rzesze ludności zamieszkującej miasta. Młody centurion rozumiał także, że to bolesne przypomnienie faktu, iż los bywa bardzo okrutny w przypadku niektórych ludzi. Mimo że instytucja niewolnictwa była koniecznością, o czym doskonale wiedział, niektóre jej aspekty wydawały mu się odrażające.
Niespodziewane drżenie pokładu wyrwało go z zamyślenia. Zerknął natychmiast pod stopy.
– A to co, kurwa? – warknął Macro. – Poczuliście to co ja?
Julia chwyciła Katona za ramię.
– Co to było? Co się stało?
Wzdłuż pokładu, na który wylegli członkowie załogi i pozostali pasażerowie, dało się słyszeć alarmujące okrzyki.
– Wpłynęliśmy na skały – zawyrokował Semproniusz, chwytając się relingu.
Kapitan pokręcił głową.
Przeczytaj:
– Niemożliwe! Jesteśmy zbyt daleko od brzegu. Znam te wody. A najbliższa mielizna jest pięćdziesiąt mil stąd. Mogę przysiąc. W każdym razie... Patrzcie! Tam, na morzu.
Żeglarz wyciągnął rękę i wszyscy spojrzeli we wskazywanym kierunku. Zobaczyli, że powierzchnia wody lśni w jednym miejscu bardziej niż gdzie indziej. Pokład drżał pod stopami Rzymian jeszcze przez chwilę, która wydawała się o wiele dłuższa niż w rzeczywistości. Kilku ludzi padło na kolana i zaczęło się gorączkowo modlić do wszelkich znanych im bogów. Katon przytulił Julię obiema rękami i znad jej głowy spoglądał na przyjaciela. Macro natomiast patrzył na niego, zaciskając zęby i trzymane przy bokach pięści. Tutaj właśnie w tym momencie młody centurion – nie rozumiejąc jeszcze, co się wokół niego dzieje – dostrzegł po raz pierwszy cień strachu w oczach starego żołnierza.
– Potwór morski – wyszeptał Macro.
– Potwór?
– Tak. To musi być on. Kurwa mać, dlaczego dałem się namówić na podróż drogą morską?
W tym momencie drżenie pokładu ustało tak niespodziewanie, jak się zaczęło. Chwilę później powierzchnia morza się uspokoiła i znów pokryła niską falą. Z początku nikt ze znajdujących się na pokładzie ludzi nie drgnął nawet ani nie przemówił, jakby wszyscy czekali na powrót dziwnego fenomenu. W końcu Julia odkaszlnęła nerwowo, by oczyścić krtań.
– Myślisz, że już po wszystkim? – zapytała.
– Nie mam pojęcia – odparł Katon, zniżając głos.
Ta krótka wymiana zdań przełamała czar. Macro wydął policzki, wypuszczając wstrzymywany dotąd oddech, a kapitan odwrócił się plecami do pasażerów, by spojrzeć na sternika. Ten ostatni wypuścił z rąk rumpel wielkiego wiosła, które znikało za rufą, i leżał teraz skulony pod nadburciem zdobiącym tylną część pokładu. Pozostawiony sobie okręt skręcał wolno, ustawiając się z wiatrem.
– A ty co wyprawiasz, na Hadesa!? – wydarł się kapitan na nieszczęsnego marynarza. – Wracaj na stanowisko i ustaw nas na właściwym kursie. – Gdy sternik pospieszył do rumpla, jego dowódca zmierzył wzrokiem pozostałych członków załogi. – Wracać mi do roboty! Gibko!
Ludzie podejmowali porzucone zajęcia, aczkolwiek czynili to opieszale i niechętnie. Zluzowany żagiel załopotał nad pokładem, ale trwało to tylko mgnienie oka. Sternik naparł mocniej na wiosło i jednostka ustawiła się ponownie na poprzednim kursie.
Macro oblizał nerwowo spierzchnięte wargi.
– Naprawdę już po wszystkim?
Katon oparł stopy mocniej o pokład, po czym spojrzał za burtę, na morze, które wyglądało równie spokojnie jak przed incydentem.
– Chyba tak.
– Dzięki bogom.
Tekst jest fragmentem książki „Orły imperium 9. Gladiator”:
Copyright © 2009 Simon Scarrow
First published in 2009 by Headline Publishing Group
All rights reserved.
Polish edition © Publicat S.A. MMXV
Julia przytaknęła jego słowom, a potem zrobiła wielkie oczy, gdy przypomniała sobie o służce śpiącej na macie w niewielkiej kajucie, którą dzieliła ze swoją panią i senatorem.
– Lepiej sprawdzę, co z Dżesmią. Biedne dziewczę musi być przerażone.
Katon puścił ją i pospieszyła do wąskiego luku prowadzącego na pokład pasażerski, gdzie mieszkali ci, których stać było na opłacenie kajut. Pozostali spali tam, gdzie stali, czyli na pokładzie Horusa.
Gdy Julia znikała we wnętrzu kadłuba, od strony lądu dobiegły ledwie słyszalne krzyki. Katon, Macro i Semproniusz natychmiast spojrzeli w tamtym kierunku. Mimo słabej widoczności dostrzegli chwiejących się ludzi uciekających z kwater dla niewolników. A raczej z ruin, które po nich zostały. Mury się zwaliły, odsłaniając znajdujące się za nimi baraki. Tylko dwa z nich jeszcze stały, reszta zamieniła się w sterty gruzu.
– A niech mnie!... – Macro nie odrywał wzroku od pobojowiska. – Co mogło je tak zniszczyć?
– Trzęsienie ziemi – wyjaśnił Semproniusz. – Tak. Przeżyłem coś podobnego, gdy służyłem jako trybun w Bitynii. Ziemia zadrżała mi pod nogami, zewsząd dobiegał ogłuszający ryk. Po chwili budynki wokół zaczęły się walić. Ci, którzy byli wewnątrz, zginęli zmiażdżeni albo zostali pogrzebani żywcem pod gruzami. – Otrząsnął się z tego przerażającego wspomnienia. – Setki ludzi straciły tam życie...
– Skoro to trzęsienie ziemi, dlaczego odczuliśmy je także na morzu?
– Nie wiem, Macro. Czyny bogów wykraczają poza rozumienie zwykłych śmiertelników.
– Niewątpliwie – przyznał Katon. – Z drugiej jednak strony, jeśli ziemia zadrży wystarczająco mocno, może wzburzyć także obmywające ją wody.
– Niewykluczone – poparł go Semproniusz. – Tak czy owak mieliśmy szczęście. Tylko ludzie znajdujący się na lądzie poznają prawdziwe rozmiary furii bogów.
Przeczytaj:
- Harry Sidebottom – „Wojownik Rzymu, cz. 6. Bursztynowy szlak” - recenzja
- Robert Fabbri – „Wespazjan. Fałszywy bóg Rzymu” - recenzja
Stali jeszcze przez chwilę, przyglądając się znikającym w oddali ruinom kwater niewolników. Horus płynął bowiem nieprzerwanie, oddalając się teraz od brzegu. W pewnym momencie dostrzegli płomienie tryskające z rumowiska. Pożar musiał wybuchnąć w kuchni, w której o tak późnej porze przygotowywano wieczorny posiłek, pomyślał Katon. Ogień strzelał wysoko w mroczne niebo, oświetlając sylwetki biegających wokół ludzi – tych, którzy ocaleli z kataklizmu. Tylko nieliczni przekopywali ruiny, próbując desperacko ratować przysypanych przyjaciół. Młody centurion pokręcił z żalem głową.
– Cieszmy się, że wciąż jesteśmy na morzu. Wolałbym nie przebywać na lądzie w takiej chwili. Choćby za to winieneś dziękować bogom, mój przyjacielu.
– Naprawdę? – odparł Macro, zniżając głos. – Dlaczego uważasz, że bogowie już z nami skończyli?
– Hej tam, na pokładzie! – usłyszeli głos dobiegający skądś z góry. – Kapitanie, spójrz tylko!
Marynarz siedzący na belce przybitej w pobliżu szczytu masztu wskazywał wolną ręką zachodnią część wybrzeża.
– Melduj prawidłowo, psi synu! – wrzasnął kapitan. – Co widzisz?
Obserwator odpowiedział dopiero po dłuższej chwili.
– Nie wiem, panie. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. Morze przecina coś, co wygląda jak mur.
– Bzdury wygadujesz. Nie ma murów stojących na wodzie.
– Przysięgam, panie. Tak to wygląda.
– Dureń! – Kapitan przeskoczył na zewnętrzną stronę nadburcia i zaczął się wspinać po olinowaniu na bocianie gniazdo. – Pokaż mi, głupcze, gdzie jest ten twój mur z wody!
Obserwator wskazał ręką na horyzont, tam gdzie niebo jaśniało jeszcze czerwonawą łuną. Kapitan musiał przymknąć oczy, aby cokolwiek zobaczyć. Potem jednak, gdy jego wzrok przywykł do odległego blasku, dostrzegł to, o czym mówił marynarz. Wzdłuż horyzontu przesuwał się jasny refleks zdobiący szczyt ciemnego pasa, który rozciągał się od horyzontu aż do skalistego wybrzeża Krety. W miejscu, gdzie stykał się z lądem, widać było gigantyczne rozbryzgi piany.
– Matko Zeusa!... – wymamrotał kapitan, czując lodowaty uścisk w trzewiach. Obserwator miał rację. Na morzu przed Horusem był mur, nie z kamienia, lecz z wody. Wielka fala przypływu sunęła wzdłuż wybrzeża, kierując się prosto na statek. Znajdowała się teraz nie dalej niż trzy mile od nich, a mknęła szybciej niż najbardziej rącze konie.
Tekst jest fragmentem książki „Orły imperium 9. Gladiator”:
Copyright © 2009 Simon Scarrow
First published in 2009 by Headline Publishing Group
All rights reserved.
Polish edition © Publicat S.A. MMXV