Piotr Zychowicz – „Skazy na pancerzach” – recenzja i ocena
Przeczytaj też drugą recenzję książki Piotra Zychowicza, autorstwa Michała Gadzińskiego!
Piotra Zychowicza nie trzeba nikomu przedstawiać. Jest to autor znany ze swoich – mniej lub bardziej zgodnych z faktami – barwnych historycznych teorii. Największy rozgłos przyniosła mu książka Obłęd ’44 dotycząca Powstania Warszawskiego. Kolejne książki odbijały się znacznie mniejszym echem, stąd też chyba decyzja o sięgnięciu po nowego bohatera – Żołnierzy Wyklętych.
„Skazy na pancerzach. Czarne karty Żołnierzy Wyklętych” – kurioza w gęstym sosie
Podziemie antykomunistyczne to temat-rzeka. Choć niewątpliwie jego żołnierze zasługują na pamięć, to bezsporne jest także, że niektóre oddziały dopuszczały się mordów na cywilach na dużą skalę. Nie wiemy jednak jak wiele z nich należy zapisać na konto „leśnych”, a jak wiele podszywającym się pod nich grupom maruderów i zwykłych bandytów. Czy ten kluczowy problem rozstrzygnie w swojej książce Zychowicz? Nie i to z jednego prostego powodu: nie przeprowadził on żadnych badań. Tak, świadomie zrezygnował z pogłębionej kwerendy na temat domniemanych zbrodni Wyklętych, a właściwie sześciu z nich: „Łupaszki”, „Wołyniaka”, „Szarego”, „Burego”, „Ognia” i „Wacława”.
Kompilowanie informacji pozyskanych z wydanych do tej pory publikacji to marna publicystyka. Ani tekst potoczysty, ani uczciwy. Czytelnik otrzymuje natomiast zbiorek bardziej, lub niekiedy znacznie mniej, dokładnych cytatów. Wśród tych drugich przypadków można wskazać zapis wspomnień Zygmunta Błażejewicza ps. „Zygmunt”. Mówiąc oględnie, fragment przedstawiony przez Zychowicza nie przypomina oryginału. Ale to nie jedyny taki przypadek. Oto np. rzekomy rozkaz Zygmunta Roguskiego ps. „Feliks” (w rzeczywistości: wcześniejszy list do jednego z przechodzących do NSZ) Zychowicz wydatował na 20 maja 1945 r. – ale na jakiej podstawie? Tego się nie dowiemy. Niewielką moc dowodową mają także – szumnie zatytułowane – zamieszczone w aneksie „dowody zbrodni”.
Wprost kuriozalny okazuje się rozdział dotyczący mordów na Żydach, których miały dopuścić się oddziały „Ognia”. Autor ogranicza się jedynie do przytoczenia kilka przykładów tego rodzaju zbrodni z całego Podhala, nie wyjaśniając wcale dokładnie kto był ich sprawcą. Bardziej dociekliwego czytelnika Zychowicz poinformuje jedynie, że wszystko wyjaśni się, gdy dr Maciej Korkuć napisze drugi tom biografii Kurasia. Aż chciałoby się przytaknąć autorowi! Jeżeli pierwszy tom biografii autorstwa krakowskiego kończy się na roku 1945, to zapewne oznacza, że nie było z czego przepisać tych informacji, prawda?
„Skazy na pancerzach. Czarne karty Żołnierzy Wyklętych” – gdzie kończą się żarty?
Skazy na pancerzach składają się z dziesięciu rozdziałów, choć zgodnie z tytułem powinny właściwie zakończyć się na ośmiu. Dwa ostatnie nie tylko nie dotyczą oddziałów podziemia antykomunistycznego, ale momentami są wręcz oburzające. Można się z nich dowiedzieć, że… Armia Krajowa była gorsza niż powojenna partyzantka. Dokonywała zamachów terrorystycznych (podłożenie bomb na dworcach w Berlinie i Wrocławiu), dopuszczała się ludobójstwa (akcje odwetowa na Zamojszczyźnie i Wołyniu), a wreszcie niszczyła własny kraj oraz łamała prawo wojenne (Powstanie Warszawskie).
Tak, to nie żarty. Znajdziemy u Zychowicza zarzut, podobny jak przy opisach zbrodni Wyklętych, że cywilów atakowano z powodu łatwości ich zabijania. Ot, po prostu dlatego, że nie skutkowało to stratami własnymi. Po kilku stronach dalszej lektury można wręcz odnieść wrażenie, że Powstańcy Warszawscy masowo rozstrzeliwali niemieckich cywilów i jeńców. Czyżby autor odkrył tajemnicę braków w uzbrojeniu Powstańców? Czyżby większość sprzętu przejęły powstańcze Einsatzgruppen ?
Nie, to nie koniec. Zychowicz bezlitośnie rozwieje też inne złudzenia. Krwawą niemiecką okupację zawdzięczaliśmy polityce sanacji i zwalczaniu we Wrześniu 1939 urojonej niemieckiej dywersji! Zychowicz przedstawia wydarzenia 3 i 4 września 1939 r. oraz tzw. „marsze ewakuacyjne Niemców” jako uzasadnienie dla niemieckich zbrodni. Ma tu sławetnego poprzednika – Josefa Goebbelsa, który pierwszy ukuł te kłamliwe wyjaśnienia. Bulwersujące jest szczególnie to, że Zychowicz nie zadał sobie trudu, by sięgnąć do wydanych do tej pory źródeł i opracowań dotyczący bydgoskiej „krwawej niedzieli”. Faktem jest bowiem, że marsze ewakuacyjne kończyły się śmiercią gnanych w kierunku Berezy Kartuskiej Niemców; dochodziło także do samosądów. Nie można jednak powtarzać za niemiecką propagandą, że uzasadnia to zinstytucjonalizowane, przemysłowe okrucieństwo niemieckie! Czym były bowiem Einsatzkommando, Sonderfahndungbuch Polen i akcje przeciwko inteligencji? Odwetem za Bydgoszcz? Wolne żarty.
Zychowicz pisząc na nowo dzieje II wojny światowej przypomina znachora pragnącego przegnać wykwalifikowanych lekarzy. Posługując się przykładami z Pomorza neguje on istnienie piątej kolumny. Mniej obeznanego ze źródłami czytelnika stawia on w sytuacji, gdy zaczyna się on zastanawiać czy przez lata nie był oszukiwany. A zatem proszę, czy uprawniona jest tablica w Bielsku-Białej upamiętniająca druha Mieczysława Piekiełko, zabitego przez niemieckich dywersantów na moście przy fabryce Zipsera? Czy młody harcerz służył zagubionym żołnierzom polskim za przewodnika, czy jest tylko hurapatriotycznym wymysłem i krzywdzącą oceną działalności niemieckiej w przedwojennym i wojennym Bielsku?
Spieszę donieść: Piekiełko naprawdę został zabity przez własnych sąsiadów z Freikorpsu. Ale cóż z tego? Dla Zychowicza jedyna nieurojona piąta kolumna to ta wspomagająca Sowietów, prawda?
„Skazy na pancerzach. Czarne karty Żołnierzy Wyklętych” – kończ waść…
Nie brak też w książce innych głębokich przemyśleń autora. Oto dowiemy się, że nikt z hurrapatriotów nie przyzna, iż… Józef Piłsudski był zdrajcą caratu. Tak, tak! A na dokładkę jeszcze Zychowicz zestawia sowieckiego gen. Własowa z Władysławem Andersem, gdy argumentuje, że w polskiej historii Polakom wybaczamy więcej. Nie podejmę się wyjaśnienia co łączy Własowa z Andersem (poza stopniem wojskowym), po prostu mnie to przerasta.
Osobiście jestem zdania, że wyważony, zgodny z prawdą opis naszej historii to wielka wartość. Tak, weryfikacja mitów jest bardzo potrzebna. Ale obalanie ich w takim stylu to mieszanina koszmaru i śmieszności. U Zychowicza następuje to za pomocą pośpiesznych i - mówiąc oględnie - mało wnikliwych studiów. Mit trzeba zastąpić rzetelną analizą, pełną zrozumienia, a nie kolejnym mitem à rebours.
Skazy na pancerzach nie walczą z narodowymi mitami. To przede wszystkim definitywny koniec Zychowicza jako autora, którego można traktować jakkolwiek poważnie. Tym razem bowiem skala uproszczeń, niepostrzeżenie zmieniających się w dramatyczne przekłamania jest wprost horrendalna. To po prostu pozycja fatalnie przygotowana. Upstrzona błędami wynikającymi z braku wiedzy, efekciarstwa, a może i – tu pozostaje mi postawić znak zapytania – złej woli?
Pisanie o historii ma swoje wymagania. Szczególnie, jeśli trąbimy na prawo i lewo o tożsamości, o tym jak ważna jest dla nas prawda, o tym, że chcemy uczciwie obalać błędne opinie i mity. I cóż z tego, że Zychowicz wielokrotnie na kartach książki określa siebie jako antykomunistę, konserwatystę i zwolennika Żołnierzy Wyklętych? Nic, to zupełnie niczego nie zmienia. Na pisanie kolejnych książek trzeba poświęcić znacznie więcej czasu. Warto odkurzyć abecadło: dokumenty, literatura, krytyka źródła. I szczypta odpowiedzialności za słowo.