Piotr Zychowicz – „Germanofil. Władysław Studnicki. Polak, który chciał sojuszu z III Rzeszą” – recenzja i ocena
Piotr Zychowicz – „Germanofil. Władysław Studnicki. Polak, który chciał sojuszu z III Rzeszą” – recenzja i ocena
Myślę, że Piotra Zychowicza nikomu przedstawiać nie trzeba. Redaktor naczelny miesięcznika „Historia Do Rzeczy” jest bardzo płodnym autorem i oddaje w ręce czytelników nową książkę średnio raz do roku. Nikomu choćby pobieżnie śledzącemu debatę historyczną nie trzeba tłumaczyć, że pisarstwo Zychowicza budzi liczne kontrowersje – zarówno z uwagi na tezy w nim formułowane, jak związane np. z oceną warsztatu historycznego autora. Nie ukrywam też, a od pewnego czasu mam przywilej i przyjemność recenzować kolejne publikacje Zychowicza, że osobiście zaliczam się do tych, w których gusta książki tego autora trafiają (choć, pewnie wbrew wrażeniu krytyków autora „Germanofila”, nie uważam się za jego ultrasa).
Na moją pozytywną ocenę działalności Piotra Zychowicza wpływa zapewne fakt, że mimo posiadania, jako absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, wykształcenia kierunkowego, nie określa się on historykiem, ale skromnie publicystą historycznym. Rozumiem po prostu różnicę, jaka tutaj zachodzi – o ile historyk-badacz powinien ostrożnie formułować wnioski, o tyle publicysta, popularyzator jak najbardziej może pozwolić sobie na stawianie prowokujących intelektualnie tez czy pytań. W przypadku najnowszej książki trudno sformułować pod adresem warsztatu Zychowicza jakieś zarzuty. Baza źródłowa jest bardzo bogata i obejmuje archiwalia m.in. z Archiwum Akt Nowych, Biblioteki Narodowej, Bundesarchiv, Instytutu Hoovera, IPN czy Instytutu Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku. Obfita bibliografia obejmuje też źródła drukowane, materiały prasowe, dzienniki i pamiętniki, a także pokaźny wykaz literatury przedmiotu.
Nowa książka Piotra Zychowicza stanowi zatem, w odróżnieniu od kilku poprzednich, po pierwsze zwartą całość, a nie zbiór tekstów, a także materiał całkowicie premierowy, a nie znany już w pewnej części np. z publikacji prasowych. Autor dotąd nie parał się biografistyką, jednak „Germanofila” można uznać za biografię Władysława Studnickiego, choć skupioną przede wszystkim na aspektach ideowych i politycznych.
Bohater książki, urodzony w Dyneburgu, sam określał siebie mianem „dziecka 1863 roku” – jego ojciec był zaangażowany w działalność rządu powstańczego i tradycje narodowowyzwoleńcze ukształtowały jego dzieciństwo. Studnicki, rocznik 1867 – równolatek Piłsudskiego, z którym jego drogi niejednokrotnie potem się stykały, czasem jako sojuszników, czasem adwersarzy – działalność polityczną rozpoczął w obozie niepodległościowego socjalizmu. W krótkim czasie zdążył też związać się z narodowcami i ludowcami. Ktoś mógłby zarzucić, że zmieniał stronnictwa niczym rękawiczki – sam przyznawał, że partie traktował jedynie jako narzędzia mające doprowadzić do realizacji jego idei. A idei tej był wierny. Władysław Studnicki był polskim imperialistą – co implikowało postulat granicy wschodniej sprzed pierwszego rozbioru, a także zwolennikiem geopolitycznego oparcia o Niemcy.
Opcja niemiecka Studnickiego nie wzięła się np. z zachwytu kulturą niemiecką, ale z politycznej kalkulacji. Rosja zajmowała lwią część przedrozbiorowego terytorium Rzeczypospolitej, było więc dla bohatera książki jasne, że to ona jest głównym przeciwnikiem sprawy polskiej. Dążenia niepodległościowe należało więc realizować w oparciu o Austro-Węgry, a gdy te okazały się za słabe – o Cesarstwo Niemieckie. Po ogłoszeniu „aktu 5 listopada” Studnicki był zwolennikiem budowy aparatu państwowego i sił zbrojnych w oparciu o Niemcy. Piotr Zychowicz przytacza jego wypowiedzi, mające dać odpór zarzutom, że gdyby miało to w większym stopniu miejsce, to Polska po wojnie traktowana byłby jako państwo pokonane. Argumentem przeciwnym miało być, że kiedy Polska wyłoniłaby się z wojenne zawieruchy jako silne państwo, wówczas nawiązanie z nią pozytywnych stosunków byłoby w interesie Ententy (a armia byłaby lepiej przygotowana na wojnę z bolszewikami).
W myśleniu Władysława Studnickiego o polityce główny czynnik stanowiła analiza geopolityczna. Argumentował, że Polska posiadająca ziemie wschodnie zmuszona jest szukać oparcia w Niemczech, posiadająca ziemie zachodnie – w mocarstwach zachodnich. Polska posiadająca i ziemie wschodnie, i zachodnie skazana była jego zdaniem na rozbiory, a pozbawiona jednych i drugich przestawała być podmiotem polityki międzynarodowej. Studnicki jako polski imperialista odrzucał koncepcję Dmowskiego Polski w granicach etnograficznych. Ale nie odpowiadała mu też federacyjna idea Piłsudskiego – bohater książki Zychowicza nie miał zrozumienia dla narodowych aspiracji Litwinów, Ukraińców, a szczególnie Białorusinów. Autor omawianej pozycji, mający do Studnickiego zdecydowanie pozytywny stosunek, dostrzega tutaj słabość jego rozumowania i pewną anachroniczność myślenia nie przystającą do realiów XX stulecia.
Władysław Studnicki był sceptyczny co do demokracji, w czym utwierdził go pobyt w Ameryce. Kampanie wyborcze, w których kandydaci partyjni zabiegają o przychylność elektoratu, a wygrywa ten, kto przeznaczy na te zabiegi więcej środków, napawały go obrzydzeniem. Jemu samemu bliska była idea rządów monarchicznych. Choć Studnicki z nadzieją przyjął zamach majowy, to nie należał do apologetów władzy sanacyjnej. Krytykował naruszenia praworządności, prześladowania opozycji, nadmierną biurokracje i etatyzm, utrudnianie życia mniejszościom. Skutkiem tej otwarcie artykułowanej krytyki były procesy sądowe z wojewodą śląskim Michałem Grażyńskim i prezydentem Warszawy Stefanem Starzyńskim. Politycznie blisko było bohaterowi książki do wileńskiego „Słowa” Cata-Mackiewicza.** Przez lata to Cat uchodził za głównego, a przynajmniej najbardziej prężnego intelektualnie reprezentanta „opcji niemieckiej” w II RP, podczas gdy tak naprawdę mógł uchodzić co najwyżej za ucznia Studnickiego.** Piotr Zychowicz swą książką oddaje Władysławowi Studnickiemu sprawiedliwość i przywraca mu właściwe miejsce w pamięci historycznej.
Dla mnie osobiście najciekawsze były partie książki, opisujące przedwojenne losy Studnickiego. Wydaje się jednak, że sam autor chciał położyć nacisk raczej na działalność Studnickiego podczas II wojny światowej. O klęskę wrześniową oskarżał on rządzących piłsudczyków, z Rydzem-Śmigłym na czele. Sugerował też odpowiedzialność samego Piłsudskiego, z którego nadania pochodzili przecież ludzie piastujący najwyższe funkcje w rządzie i w armii. Zwracał uwagę na przestarzałą strukturę armii i jej uzbrojenie. Jednocześnie wyrażał myśl, że – mówiąc oględnie – gdyby żył Piłsudski nie doszłoby to tego. Koresponduje to z myślą Cata, że dziejowym nieszczęściem Polski było to, że Piłsudski był zbyt stary, kiedy doszedł do władzy. Jest to stała refleksja wśród zwolenników tezy, że (w uproszczeniu) „należało iść z Niemcami na Moskwę (a potem powtórzyć manewr odwrócenia sojuszy z poprzedniej wojny)” – dominuje wśród nich pogląd, że z Marszałkiem u steru państwowej nawy plan ten by się powiódł.
Wojenne losy Władysława Studnickiego to chęć nie tyle kolaboracji z niemieckim okupantem, ale nakłonienia go, by zechciał kolaborantów poszukiwać. Na początku wydawały się one realne, do połowy października 1939 r. Hitler zastanawiał się, czy nie powołać do życia marionetkowego kadłubowego państewka polskiego, podobnego późniejszej Francji Vichy. Lubimy szczycić się, że w Polsce nie było Quislinga (choć ściślej byłoby mówić właśnie o Petainie), trochę zapominamy, że nie było, bo nie chcieli tego sami Niemcy. Wielokrotnie przywoływany przeze mnie Cat pisał, że podczas wojny Francja miała miecz, czyli gen. de Gaulle’a i tarczę w postaci marszałka Petaina, który bronić miał Francji właśnie przed „polonizacją”. My mielimy tylko miecz w osobie gen. Sikorskiego. Co najmniej dyskusyjnym jest, czy Polska lepiej od Francji wyszła na II wojnie światowej...
Studnicki niestrudzenie i bezskutecznie starał się uświadomić Niemców, że zbrodniczą i ludobójczą polityką w Polsce działają także na własną szkodę, wspierając de facto Sowietów. Zrealizował nawet szaleńczy pomysł udania się do Berlina, by uświadomić o swych racjach samego Hitlera, przed oblicze którego oczywiście go nie dopuszczono. Największy w Polsce zwolennik współpracy z Niemcami sam stał się obiektem represji i m.in. więźniem Pawiaka. Stracił też wiarę w sens starań o współpracę z III Rzeszą, pokładając nadzieję w przyszłej antysowieckiej „IV Rzeszy” – niestety nie da się już raczej ustalić czy i jak bliskie kontakty miał ze środowiskiem przygotowującym zamach na Hitlera 20 lipca 1944 r. Prawdopodobne jest, że gdyby zamach ten się udał, nie doszłoby do decyzji o wybuchu powstania warszawskiego, do której, jak i do całej akcji Burza miał Studnicki zdecydowanie negatywny stosunek. Krytykował w ogóle działalność podziemia jako urągającą zasadom konspiracji (sam wszak był doświadczonym konspiratorem) ściągającą nieproporcjonalnie wielkie represje na ludność cywilną i realnie wspierającą wysiłek zbrojny Sowietów. Generała Sikorskiego uważał za instrument polityki brytyjskiej.
Jak pisałem, Zychowicz zdecydowanie pozytywnie odnosi się do Studnickiego, nie jest jednak względem niego bezkrytyczny. Odcina się od poglądów lekceważących Ukraińców czy Białorusinów. Omawia też zmienny w czasie stosunek bohatera książki do Adolfa Hitlera. Początkowo Studnicki popierał go z powodów geopolitycznych, pozostając skrajnie krytycznym względem polityki wewnętrznej NSDAP. Po wizycie na parteitagu w Norymberdze w 1936 r. udzielił mu się entuzjazm wobec hitlerowców (gospodarze postarali się, by wywrzeć na nim pozytywne wrażenie) i wcześniejszy krytycyzm znikł, by później powrócić. Hitlera traktował Studnicki równie instrumentalnie jak partie polityczne – gdy dało się we współpracy z nim realizować Polski interes zasługiwał na pochwały, gdy na jego rozkaz popełniano zbrodnie na Polakach stawał się godny potępienia. Autor omawia też złożony stosunek Studnickiego (nota bene ucznia prof. Szymona Askenazego) do Żydów. Dość powiedzieć, że zdarzało mu się głosić poglądy jednoznacznie, zwłaszcza według dzisiejszych standardów, antysemickie, jak i stanowczo potępiać przemoc wobec Żydów – nierzadko w jednym artykule prasowym.
Niewątpliwie opinia Cata-Mackiewicza, stawiająca Władysława Studnickiego w panteonie ojców odzyskanej w 1918 r. niepodległości jest interesująca. Piotr Zychowicz dzieli się co najmniej równie ciekawą refleksją – jego zdaniem dzisiejsza Polska jest, przynajmniej pod względem geopolityki, Polską z marzeń Studnickiego. Po 1989 Polska odcięła się od wpływów rosyjskich i zbliżyła się do państw Zachodu, nastąpiło do symbolizowanego przez mszę w Krzyżowej pojednania polsko-niemieckiego (autor zwraca uwagę na symboliczny w swej wymowie fakt, że szef polskiej dyplomacji czasów transformacji ustrojowej Krzysztof Skubiszewski miał za młodu okazję spotkać Studnickiego), a następnie do integracji ze strukturami Unii Europejskiej, w której Niemcy odgrywają istotną rolę. Zdaniem Zychowicza jest to właściwy kurs. Autor między wierszami (a incydentalnie otwartym tekstem) powątpiewa w sens opierania polityki bezpieczeństwa o Stany Zjednoczone, porównując ją do wiary w Wielką Brytanię i Francję przed wybuchem II wojny światowej. Krytykuje tez politykę obecnej władzy, antagonizującej Polskę tak z Niemcami, jak i Rosją, co z uwagi na położenie geopolityczne naszego kraju jest wysoce nierozważne.
Studnicki w optyce Zychowicza jawi się wręcz jako polityczny prorok, który przewidział nie tylko przebieg i rezultat II wojny światowej, ale także powstanie federacji europejskiej czy Państwa Izrael. Brakuje jednak trochę refleksji nad tym, jak w praktyce mogłaby wyglądać hipotetyczna realizacja jego koncepcji (tu zapewne autor odesłałby mnie do „Paktu Ribbentrop-Beck”). A przecież choćby taka zamiana sojuszy nie musiała się powieść – Węgrom na przykład się nie powiodła. Kiedy na jednym ze spotkań autorskich zwróciłem na to uwagę p. Piotrowi, ten odparł, że z kolei Finlandii się udało. A czy gdyby Polska rzeczywiście była sojusznikiem Hitlera, to czy krzywdzące opinie o „polskich obozach koncentracyjnych” nie pojawiałyby się częściej? Tu zapewne odpowiedzią byłby argument podobny do tego o konieczność większego zaangażowania się po „akcie 5 listopada” – silnemu i sprawnie zarządzanemu państwu nikt nie śmiałby stawiać takich zarzutów.
Książka Piotra Zychowicza przywraca postać Władysława Studnickiego polskiej pamięci historycznej i debacie publicznej. Pozostaje mieć nadzieję, że stanie się przedmiotem licznych i owocnych dyskusji. Jest to w zasadzie pierwsza próba zaniesienia Studnickiego „pod strzechy” – autor wspomina co prawda o opowiadaniu Szczepana Twardocha, prezentującym alternatywną wersję historii, w której Studnicki zostaje premierem, wskutek czego Polska z przedmiotu staje się podmiotem historii i polityki, jednak miało ono ograniczone grono odbiorców. „Germanofil” napisany jest sprawnie i czyta się wyśmienicie – ale do tego Zychowicz zdążył nas już przyzwyczaić. Tematyka geopolityczna jest coraz bardziej modna i oby omawiana pozycja stała się przyczynkiem do refleksji także o niej, niezależnie czy zgadzamy się z Piotrem Zychowiczem w ocenie kierunków polskiej polityki zagranicznej. Jak uczy nas historia, geopolityka to dziedzina, za błędy w której płaci się wyjątkowo wysoką cenę.