Piotr Wroński – „Czas nielegałów. Krótki kurs kontrwywiadu dla amatorów” – recenzja i ocena
Kto z nas nie marzył by zostać superszpiegiem? Piękne kobiety, szybkie samochody, blichtr salonów i adrenalina podniesiona do maksimum, a w tle nieustanna misja ratowania świata. Taki obraz znamy z powieści szpiegowskich czy filmów sensacyjnych. Kreślą go nie tylko zagraniczni twórcy ale także rodzimi „Bondowie”.
Zwłaszcza ci, którzy kariery rozpoczynali w Departamencie I MSW, czyli esbeckim wywiadzie. Legenda tych służb ma się zdumiewająco dobrze. O ile książki nieżyjącego już Henryka Bosaka były ciężką do strawienia grafomanią, to już te pisane przez Aleksandra Makowskiego czy Vincenta Severskiego (właściwie Włodzimierza Sokołowskiego) sprawnie budują legendę „supersłużb” PRL. Nie dość, że fantastycznie skutecznych to jeszcze praktycznie wolnych od komunistycznych przełożonych i współpracy z KGB. No i konsekwentnie niszczonych po 1989 r. przez polityków postsolidarnościowych.
Pod prąd tej legendzie zmierza Piotr Wroński, również były funkcjonariusz Departamentu I MSW. Przed „Czasem nielegałów” wydał dwie fabularyzowane książki i udzielił szereg wypowiedzi medialnych po których zyskał miano „nawróconego esbeka”. Dlaczego? Wystarczyło, że potępił swoją służbę w MSW i publicznie obśmiał rzekome pasmo sukcesów peerelowskiego wywiadu. Został za to skazany na ostracyzm środowiskowy dawnych kolegów. Życiorys autora w przypadku omawianej książki jest wręcz kluczowy by lepiej ją zrozumieć. Wydział XI Departamentu I, w którym służył Wroński, był kluczowym pionem esbeckiego wywiadu. Odpowiadał za „przeciwdziałanie dywersji ideologicznej”, czyli mówiąc wprost za inwigilację środowisk opozycyjnych. W III RP przeszedł pozytywnie weryfikację, co spotkało zresztą praktycznie wszystkich funkcjonariuszy wywiadu, i rozpoczął pracę w kontrwywiadzie, gdzie zajmował się sprawami wschodnimi. Tak mówi jego oficjalny życiorys, którego szczegóły z oczywistych przyczyn wciąż pozostają utajnione.
„Czas nielegałów”, co wprost stwierdza podtytuł, ma być swoistym podręcznikiem dla osób chcących dowiedzieć się więcej o sztuce funkcjonowania i działania służb specjalnych. Nie tylko tych działających w imieniu reżimów niedemokratycznych, ale także tych kontrolowanych w ramach porządku demokratycznego. To cenne połączenie, gdyż nawet historycy piszący o działalności SB zdają się czasem zapominać, że pewne wzorce działania i pola aktywności służb specjalnych są uniwersalne. O ile inwigilacja i prześladowanie opozycji to domena służb działających w systemach niedemokratycznych, to już np. kontrolowanie nieoficjalnej działalności dyplomatów jest jednym z podstawowych zadań służb w każdym systemie. Działaniem mającym chronić żywotne interesy państwowe. To właśnie funkcjonariuszom „którzy codziennie walczą o nasze bezpieczeństwo, znosząc cierpliwie polityków i biurokratów” autor dedykuje książkę.
W książce niewiele znajdziemy odwołań do lat 80. Głównym tematem rozważań jest sytuacja współczesna, głównie walka służb krajowych z ich rosyjskim odpowiednikiem. Zauważa to zresztą w przedmowie publikacji Witold Bagieński, najwybitniejszy obecnie badacz historii Departamentu I MSW. Dlatego też nie warto traktować tej publikacji jako opracowania historycznego. Jak pisze Bagieński, odniesienia do przeszłości służą Wrońskiemu przede wszystkim do „przedstawienia szerszego tła i zbudowania bardziej uniwersalnego modelu, który stanowiłby punkt odniesienia do dzisiejszej sytuacji i współczesnych zagrożeń”.
Siłą publikacji Wrońskiego jest wytłumaczenie w przystępny sposób terminów związanych z działalnością wywiadu czy kontrwywiadu. Z „Czasu nielegałów” dowiemy się kim jest tytułowy „nielegał” i czym różni się od „wtórnika”. Wszystko to podano co prawda w nieco sensacyjnym sosie, ale bez przekroczenia granic rozsądku. To zresztą główna wartość publikacji. Autor uchylając nieco rąbka tajemnicy jaką otoczone są służby, pokazuje jednocześnie na czym realnie polega ich praca.
Autor ma świadomość, że zawodowi historycy sporą część jego teorii potraktują – mówiąc oględnie – z dystansem. Najlepszym tego przykładem są rozważania autora o sowieckich agentach w otoczeniu Hitlera. Nie sposób odmówić Wrońskiemu logiki, gdy tym właśnie tłumaczy samobójczą z perspektywy III Rzeszy eksterminacyjną politykę wobec narodów słowiańskich prowadzoną nawet w momencie, gdy Niemcy zaczęli przegrywać wojnę. Powołuje się przy tym na książkę nieżyjącego już francuskiego dziennikarza i byłego oficera służb specjalnych Pierre’a de Villemareste’a. „Bormann i Gestapo Müller na usługach Stalina” de Villemareste stawia odważną tezę, że obaj wymienieni funkcjonariusze III Rzeszy byli przez wiele lat związani z sowieckim wywiadem i tak naprawdę cały czas działali na korzyść Stalina. Dzięki temu mieli przeżyć wojnę i znaleźli bezpieczny azyl w Związku Sowieckim. Tezy śmiałe, ale pozbawione dowodów. Nic dziwnego, że zawodowi historycy nie traktują ich poważnie.
Przykład ten jest skrajny i zapewne przez część czytelników uznany zostanie za dowód na wybujałą fantazję autora. Będzie w tym sporo racji. Sęk w tym, że książka Wrońskiego nie jest lekturą w której czytelnik powinien szukać faktów historycznych. Jest raczej mini-przewodnikiem po świecie służb. Z wszelkimi tego konsekwencjami. Skuteczny funkcjonariusz musi być z założenia nieufny i brać pod uwagę wytłumaczenia na pierwszy rzut oka najbardziej nawet fantazyjne. Rację ma Wroński, gdy pisze, że
w pracy operacyjnej, szczególnie tak skomplikowanej materii, jaką jest ujawnianie działań nielegałów i agentury wpływu, należy stawiać wszelkie, nawet z pozoru nieprawdopodobne hipotezy, i wszystkie rozpatrywać równorzędnie, póki którejś nie obalimy niezaprzeczalnym dowodem. Tu nie ma dowodów za, ale nie ma też dowodów przeciw.
Taki sposób myślenia oczywisty dla oficerów służb jest nie do pogodzenia z pracą historyka. Ten ostatni, by stawiać odważniejsze tezy musi mieć ku temu przynajmniej poważne poszlaki. Nie mówiąc o tym, że taki sposób myślenia pozwala na wysuwanie najbardziej absurdalnych hipotez bez konieczności potwierdzenia ich w źródłach.
Czemu zatem książka Piotra Wrońskiego warta jest lektury? Paradoksalnie, właśnie dlatego, że zawiera te wszystkie opisane wady. Pozwala bowiem zrozumieć mechanizm jakim służby posługują się w codziennym działaniu. Dzięki takiej lekturze można spojrzeć w szerszej perspektywie na tzw. kombinacje operacyjne podejmowane przez Służbę Bezpieczeństwa. Niekiedy wiemy, że SB miała agenta w jakimś środowisku ale nie powodowało to np. aresztowań w tym gronie, nie było wpadek itp. Czy oznacza to, że ów agent był nieskuteczny? Niekoniecznie. Mogło bowiem być tak, że SB miała w danym momencie inne plany wobec tejże grupy niż jej likwidację. To niezwykle delikatna materia i łatwo w niej przekroczyć granicę za którą pozostaje jedynie „szpiegomania” i spiskowy sposób myślenia o dziejach w którym wszystko jest dziełem służb.
Autor umiejętnie jednak od tego ucieka, chociaż zdarzają mu się potknięcia. Za takie uznać raczej należy sugerowanie ostatniemu komunistycznemu szefowi MSW bycie nielegałem. Na przykładzie generała Czesława Kiszczaka Wroński pokazuje jak taka operacja mogła wyglądać. Wskazuje luki w życiorysie wymienionego i poszlaki prowadzącego go do takich wniosków. Sprawy jednak nie przesądza. W świetle kartotek oficerów sowieckich odnalezionych ostatnio w Centralnym Archiwum Wojskowym, zmusza to do zadania pytania, ile przypadków tzw. nielegałów nie zostało przez rodzime służby wykryte. Bo to, że obecne służby Rosji takich metod nie stosują, jest nieprawdą. Pokazała to zresztą relatywnie niedawna historia Anny Kuszczenko vel. Chapman i jej działalność wymierzona w USA.
Najciekawsze partie książki Wrońskiego poświęcone są właśnie zagadnieniu lokowania tzw. nielegałów. Autor korzysta tutaj z własnego doświadczenia kontrwywiadowczego pokazując konkretne problemy z jakimi stykają się funkcjonariusze, których zadaniem jest wynajdywanie takich właśnie szpiegów. W jaki sposób można w Polsce ulokować tzw. matrioszkę? Wbrew pozorom nie jest to działalność rodem ze szpiegowskich superprodukcji, a raczej mozolna praca wykonywana przy biurku. Z jednej strony podrabiane dokumentów, korzystanie z luk prawnych (pasjonująco prezentują się rozważania dotyczące Karty Polaka), lokowanie aktywów w interesujących wywiad środowiskach. Z drugiej – żmudne działania kontrwywiadu, by takie mistyfikacje wyłapywać.
Osoby nie zajmujące się na co dzień służbami nie zdają sobie sprawy jak trudnym zadaniem jest przełożenie tzw. wiedzy operacyjnej (uzyskanej od agentury, z podsłuchów itp.) na tzw. wiedzę dowodową, czyli materiał pozwalający na skazanie w sądzie. To jeden z najtrudniejszych elementów w pracy kontrwywiadowczej. Co z tego, że oficerowie mają pewność o szkodliwej roli konkretnej osoby, skoro zdobycie niepodważalnych dowodów okazuje się niemożliwe? Czasami wymaga to nie lada cierpliwości. Rzadko zdarzają się takie sytuacje, że współpracownik obcych służb zostaje złapany na gorącym uczynku.
Rozważania Wrońskiego są momentami niezwykle gorzkie. Pojawiają się zarzuty wobec polityków odpowiedzialnych za działalność służb, wytyka się ich nieudolność i niewiedzę powodującą ogromne szkody. Przewaga autora nad czytelnikiem polega na tym, że swoje wnioski opiera na informacjach tajnych. Możemy mu w tym przypadku zaufać lub nie.
Przyjęło się mówić, że ze służb specjalnych odchodzi się nie w momencie przejścia na emeryturę, ale dopiero w momencie śmierci. Dlatego zawsze warto zadawać sobie przy tego typu lekturach pytanie: czy nie jest to przypadkiem kolejna „kombinacja operacyjna”? Odpowiedzi twierdzącej nigdy nie otrzymamy, ale taka perspektywa powinna pozwolić na zachowanie właściwego dystansu do lektury i opisywanych w niej „faktów”, których nie mamy szansy zweryfikować.