Pierwsze działo przeciwpancerne świata
Debiut pierwszych czołgów w 1916 roku wywarł na Niemcach tak niewielkie wrażenie, że nie podjęli się nawet prób wytworzenia specjalistycznej broni przeciwpancernej. Dopiero pojawienie się kilkuset czołgów pod Cambrai pod koniec 1917 roku stało się sygnałem alarmowym dla niemieckiego naczelnego dowództwa. Do walki z bronią pancerną wroga skierowano wszelkie dostępne środki, jednak nic nie mogło zastąpić dedykowanej armaty przeciwpancernej. Na szczęście dla Niemców, istniały już gotowe wzorce.
Kilka słów o walce z ckm-em
Największym postrachem „ziemi niczyjej” były gniazda karabinów maszynowych. Dobrze okopany „pędzel Diabła” mógł przyczynić się do śmierci i ranienia tysięcy żołnierzy. Chłodzony wodą ciężki karabin maszynowy, jeśli tylko był przy nim ktoś naciskający spust, dolewający wody i zakładający nowe taśmy nabojowe, mógł strzelać przez bardzo długi czas. Dla przykładu, 24 sierpnia 1916 roku brytyjska kompania piechoty wyposażona w 10 ckm Vickers prowadziła ogień ciągły przez 12 godzin, zużywając przy tym 999750 naboi. Każdy, kto marzył o przełamaniu głównej linii przeciwnika, musiał najpierw wyeliminować jego ciężkie karabiny maszynowe.
Praktyka frontowa pokazała, że okopany ciężki karabin maszynowy jest znacznie trudniejszym celem do zniszczenia, niż można by się spodziewać. Granaty ręczne były bronią bardzo efektywną, jednak by zaatakować nią wroga trzeba było znaleźć się w niewielkiej odległości od celu. Owszem, można było spróbować uderzyć na nieprzyjacielski ckm grupą żołnierzy, jednak stanowiska broni maszynowej były zawsze kryte ogniem własnej piechoty i innych ckm. Atak siłami piechoty nie zapewniał więc większych szans sukcesu.
Zobacz też:
Zgodnie z tradycyjnymi regułami walki, jeśli piechota nie mogła samodzielnie zdobyć jakiejś pozycji, wzywała na pomoc „boga wojny”, czyli artylerię. Problem w tym, że tenże „bóg” był nieprzygotowany do zwalczania stanowisk broni maszynowej. Ogień artylerii strzelającej ogniem pośrednim był zbyt rozproszony, by zniszczyć cel punktowy w krótkim czasie. Co więcej, samo wezwanie artylerii za pomocą podatnego na uszkodzenie kabla telefonicznego, gołębia, psa lub łącznika również zajmowało wiele czasu. Żeby móc nacierać, piechota potrzebowała lekkiej broni dużego kalibru, na tyle lekkiej by przenieść ją przez leje, lecz na tyle potężnej i celnej, by wyeliminować wrogi ckm jednym strzałem.
Działa okopowe
Rozwiązaniem problemu okazało się wyposażenie piechoty we własne działa małego kalibru. Rosjanie wprowadzili do użytku 37 mm działo okopowe M1915 projektu pułkownika M.F. Rosenberga, Austro-Węgry zdecydowały się na 3.7 cm Infanteriegeschütz M.15, a Francuzi na Canon d'Infanterie de 37 modèle 1916 TRP, przyjęte później także przez Amerykanów. Niemcy nie zostali w tyle, wprowadzając do walki w 1915 roku niewielkie działa znane jako Grabenkanone (dosł. działo okopowe, w literaturze spotyka się też określenie armata przeciwszturmowa), składające się z przyciętej lufy rewolwerowego działka 3.7cm Gruson-Hotchkiss, zaopatrzonej w zamek i prymitywną podstawę. Jak więc widać, jeszcze przed pojawieniem się czołgów, każda w wojujących stron miała na wyposażeniu piechoty niewielkie armaty kalibru 37 mm. Kaliber ten był tak popularny ze względów prawnych, bowiem w myśl deklaracji petersburskiej (i konwencji haskiej), kaliber 37 mm był najmniejszym, w jakim można było zastosować wybuchający pocisk.
Wprowadzenie dział okopowych umożliwiło piechocie zwalczanie stanowisk broni ciężkiej położonych na pierwszej linii frontu. Nie była to jednak „cudowna broń”, jako że obsługi dział były praktycznie bez żadnej osłony, a same armaty znajdowały się zapewne dość wysoko na liście celów strzelców ckm i moździerzy. Działa okopowe były jednak krokiem w kierunku zapewnienia piechocie jej własnego mobilnego wsparcia artyleryjskiego, bez którego nie można było nawet marzyć o przełamaniu pierwszej linii obrony nieprzyjaciela.
Improwizacje
Kiedy w 1916 roku na polu walki pojawiły się czołgi, reakcja Niemców była dość zaskakująca. Analizując sprawność bojową Mark I uznano, że do ich zwalczania wystarczą obecnie posiadane środki. Dopiero Mark IV, pojawiający się w dużych ilościach pod Cambrai, zmusił niemieckich generałów do zastanowienia. Jednak nawet wtedy nie uderzono jeszcze na alarm. Do walki z czołgami skierowano pewną ilość dział polowych 77 mm FK 96 czy zamontowanych na ciężarówkach belgijskich dział kazamatowych 57 mm, jak również różnego rodzaju moździerze i miotacze granatów. Te środki pozwalały na efektywne zwalczanie broni pancernej, jednak im więcej dział przeznaczano do walki z czołgami, tym mniej ich zostawało do pełnienia innych zadań. Mimo to, poza rozpoczęciem prac nad karabinem przeciwpancernym, Niemcy nie przejęli się zbytnio zagrożeniem ze strony czołgów.
21 marca 1918 roku rozpoczęła się operacja Michael, pierwsze z uderzeń składających się na niemiecką ofensywę wiosenną. Niemcy osiągnęli znaczne (jak na realia I wojny) zdobycze terenowe. Doprowadziło to do pojawienia się wśród niemieckich generałów opinii, że czołgi nie są niezbędne do wygrania wojny. W ich oczach czołg był jeszcze jednym rodzajem uzbrojenia które pojawiło się na frontach I wojny światowej, i z którym można sobie radzić bez podejmowania nadzwyczajnych wysiłków. Kiedy jednak alianci przystąpili do kontrofensywy okazało się, że niemieccy sztabowcy popełnili olbrzymi błąd.
Tankabwehrkanone
Konstruktorem pierwszego działa zbudowanego z myślą o niszczeniu czołgów był bawarski podpułkownik Fischer. Swe prace rozpoczął pod wrażeniem użycia brytyjskich czołgów pod Cambrai. Jego konstrukcja składała się z Grabenkanone osadzonego na podstawie francuskiego karabinu maszynowego St.Etienne. Z działa dawało się strzelać, jednak był to bardziej demonstrator nowego pomysłu niż funkcjonalna broń zdolna do przebicia płyty pancernej o grubości 13 mm. Po zastosowaniu zmodernizowanej amunicji, konstrukcja Fischera mogła przedziurawić pancerz o grubości 16 mm. Wojsko zamówiło pierwszą serię próbną 15 sztuk, a w maju 1918 roku złożono zamówienie na 2000 dział. Rozpoczęcie produkcji seryjnej przewidziano na styczeń 1919 roku. Nie wiadomo, ile dział powstało.
Pojawienie się konstrukcji Fischera nakłoniło wojskowych do zorganizowania konkursu na „prawdziwe” działo przeciwpancerne. 30 lipca 1918 roku ogłoszono zapotrzebowanie na nowe, mobilne działo mające służyć zwalczaniu broni pancernej. Do konkursu stanęło pięć konstrukcji: działo Fischera, trzy konstrukcje firmy Rheinmetall i jedna Kruppa. Początkowo to Krupp wysunął się na prowadzenie, zyskując zamówienie na 250 sztuk, z czego 12 miało być gotowych na wrzesień 1918 roku. Po dalszych testach wybrano jednak jedną z konstrukcji Rheinmetalla, a kontrakt Kruppa anulowano. Nowe zamówienie opiewało na 550 sztuk (zwiększone później do 1020), z podobnym wrześniowym terminem dostarczenia 12 dział w celu rozpoczęcia szkolenia obsług. Przed końcem wojny dostarczono 600 sztuk.
Zobacz też:
- Krótka historia długiego karabinu. Karabin przeciwpancerny wz. 35 – przyczynek do tematu
- Trudne początki słynnej „bazooki”
3.7 cm Tankabwehrkanone firmy Rheinmetall ważył 175 kg wraz z podstawą. Kąt ostrzału w poziomie wynosił 21 stopni, a w pionie od -6 do +9 stopni. Wysokość linii ognia (czyli wysokość osi przewodu lufy od ziemi) wynosiła jedynie 515 mm, jednak wysokość broni sztucznie zwiększało umieszczenie celowniczego na ogonie działa i wyposażenie broni w muszkę i szczerbinkę osadzone na wysięgnikach. „TAK” wyrzucał 465 gramowy pocisk z prędkością wylotową 506 m/s, co wystarczało do przebicia 15 mm pancerza z odległości 500 metrów.
Podsumowanie
„TAK” przybył za późno i w zbyt niewielkich ilościach, by wywrzeć wpływ na losy wojny. 5 listopada 1918 roku Herresgruppe Ruprecht powinna posiadać 228 sztuk tych dział, tymczasem na stanie jej jednostek znajdowało się zaledwie 96 dział. Gdyby Niemcy rozpoczęli prace nad działami przeciwpancernymi zaraz po pojawieniu się ich na polu walki w 1917 roku, być może zdołali by stawić czoła pancernej fali szturmującej ich linie rok później. Niestety, niemieckie naczelne dowództwo zlekceważyło czołgi, co przyczyniło się do ostatecznej klęski Kaiserliche Armee. Dwadzieścia lat później Niemcy udowodnili, że wyciągnęli właściwe wnioski z tej lekcji.