Piekło łuku kurskiego
Ten tekst jest fragmentem książki Józefa Barskiego „Tajemnica Łuku Kurskiego”.
O świcie dnia 6 lipca 1943 roku słońce wzeszło czerwone, zwiastując upał. Wraz z jego pierwszymi promieniami rozgorzała bitwa z nową siłą. Z obu stron działały wszystkie rodzaje broni. Nawały artyleryjskie pustoszyły nawzajem nowe pozycje, które w ciągu nocy zdołano przygotować. Artyleria działała jednak trochę na ślepo, za to samoloty pilnie wypatrywały i obrzucały bombami wszystko, cokolwiek zdradzało jakiś ślad życia. Czarna ziemia tryskała w górę, a potem wolno, rozpryśniętym grzybem spadała w dół jak w zwolnionym filmie.
Wiatr rozwiewał chmury kurzu i pyłu, a w prześwitach ukazywały się znów szare kadłuby atakujących czołgów. Ich wieże i łyskające ogniem działa płynęły łanami zbóż. To zjawiały się, to znów znikały, odsłaniając tyraliery piechoty. Niemcy posuwali się, tworząc szyk bojowy w kształcie odwróconego, wielkiego „U” skierowanego podstawą ku przodowi. Ciężkie czołgi i działa samobieżne szły na skrzydłach, a ostrze tworzyły czołgi średnie. Piechota jechała na transporterach i pancerkach. Cała ta machina toczyła się za wałem ognia artylerii.
Niełatwo ogarnąć pole bitwy, a jeszcze trudniej zapamiętać poszczególne epizody. Kroniki bojowe jednostek są dziwnie ubogie, ale za to dokumenty operacyjne niezwykle bogate.
Bitwa czołgów przypomina czasem walkę na morzu. Dochodzi wtedy do bojów spotkaniowych małych stosunkowo grup czołgowych. Atakuje co najwyżej po 20 do 30 maszyn, bo większe skupienia rozprasza ogień artylerii dalekonośnej. Pojedynki odbywają się na małą odległość – 50 lub 100 metrów. Wykorzystując swą zwrotność usiłują maszyny tak manewrować, by utrafić w najczulsze miejsce przeciwnika. Czołg uderza na czołg. Jak średniowieczni wojownicy zakuci w stal, rzucają się na siebie czołgi w pojedynkę lub grupami. Bitwa jest zażarta i rozprasza się szeroko na polu, tworząc kilkadziesiąt ośrodków.
Na małym odcinku atakuje 20 czołgów niemieckich. Na ich spotkanie wychodzi 5 radzieckich T-34, a wśród nich maszyna nr 69 młodszego lejtnanta Ławreniewa. Wóz 69 strzelając w ruchu wdziera się w szyk Niemców i zapala 3 czołgi nieprzyjacielskie. Wtem pocisk trafia w jego wieżę i wywołuje pożar. Nie zważając na ogień wroga czołgiści wyskakują z płonącej maszyny i gaszą ogień brezentem.
To błyskawiczne działanie uratowało maszynę, która rusza znowu i zapala jeszcze jeden wrogi czołg. Piekło na ziemi! W południe, w potokach spływającego z nieba żaru, w trzasku wybuchów, wśród gromów dział walczyli ze sobą na śmierć i życie ludzie i maszyny.
Po całym froncie rozeszła się wieść o niezwykłym wyczynie artylerzysty oddziału pancernego Panowa, który sam jeden zniszczył i unieruchomił 11 czołgów niemieckich.
W stoczonych dnia 7 lipca walkach na kierunku orłowsko-kurskim hitlerowcy stracili 10 000 ludzi, 110 czołgów i 113 samolotów.
Ale walka nie była skończona.
Mimo dużych strat dowództwo niemieckie nie zrezygnowało z prób przełamania i otwarcia sobie drogi do Kurska. 7 lipca Niemcy rzucili do walki dwie nowe dywizje – jedną pancerną i jedną zmotoryzowaną. Najzaciętsze walki toczyły się o miasteczko Ponyry, zamienione w silny punkt oporu, broniący drogi na Kursk. U schyłku dnia udało się Niemcom wedrzeć do północnej dzielnicy miasta, lecz silne przeciwuderzenie zmusiło ich jeszcze tego samego wieczoru do wycofania się.
Walki czołgów na ulicach, wśród zabudowań miejskich, odznaczają się szczególną zaciekłością. Nigdy nie wiadomo, kiedy wyskoczy zza murów nieprzyjaciel i w jakiej sile.
Daremnie wykonywał kierowca-mechanik czołgu nr 543 najbardziej karkołomne manewry.