Phillippa Gregory – „Biała księżniczka” – recenzja i ocena
Przeczytaj fragment tej książki
Przez następne sto lat miało miejsce swoiste przeciąganie liny nad koroną Edwarda Wyznawcy. Spór, zwany wówczas „Wojną kuzynów” – aczkolwiek wszyscy do znudzenia używają XIX-wiecznego określenia autorstwa sir Waltera Scotta „Wojna dwóch róż” – ciągnął się rzeczywiście długo. Wpierw wyżynano się na polach bitew, a kiedy już się wydawało, że szala przechyliła się na stronę Yorków w osobie młodego Edwarda IV, po jego nagłej śmierci w 1483 roku zaczął się kolejny tronowy dance macabre. Ale że można o tym przeczytać w każdym podręczniku do historii powszechnej średniowiecza, przeskoczmy od razu do momentu, gdy Henryk Tudor staje się Henrykiem VII. I w tym miejscu zaczyna się nasza opowieść.
Philippa Gregory to autorka beletrystyki historycznej, poświęconej w znacznej mierze właśnie Wojnie Dwóch Róż. Swoje historie autorka na ogół opowiada, oddając głos jednej z bohaterek tych czasów. Zabieg ten zastosowała również w powieści Biała Księżniczka.
Elżbieta, córka Edwarda IV – bo to ona jest ową tytułową księżniczką – przedstawiona jest jako młoda dziewczyna zakochana w swoim stryju. Niestety w imię wielkiej polityki i zgody narodowej musi poślubić sprawcę śmierci ukochanego. Nowy oblubieniec Elżbiety nie wzbudza w niej zachwytu także z innych powodów. To zadufany w sobie, nieufny introwertyk, który całe życie spędził na spiskowaniu lub ukrywaniu się.
Jak to zwykle u Gregory bywa, mamy komplet wyrazistych postaci kobiecych. Prócz księżniczki jest też królowa matka (a raczej królowa wdowa) Elżbieta, będąca w dalszym ciągu mistrzynią dworskich intryg, która – choć jest teściową obecnego monarchy – wciąż popiera różnego rodzaju pretendentów… ale czy aby na pewno pretendentów?
Przeczytaj:
Czytelnicy Białej Królowej pamiętają pewnie, że młodszy syn Edwarda IV i Elżbiety Woodville, Ryszard książę Yorku, uniknął tragicznego losu swojego brata. W Białej Księżniczce ten wątek wraca w formie sugestii, że przynajmniej jeden z kandydatów do korony to ocalały książę Ryszard. Gregory ma tutaj doskonałe pole do działania. Ponieważ autentycznie nie wiadomo, co się stało z bratankami Ryszarda III (znanymi również jako Książęta z Tower), stwarza to znakomitą sposobność do snucia domysłów i tworzenia teorii. Historyk w pewnym momencie musiałby się zatrzymać – pisarz nie ma tych barier. Dzięki temu możemy spędzić czas na zagłębieniu się w ciekawą i pełną tajemnic historię.
Tak przynajmniej powinno być. Niestety… o ile pomysł na fabułę czy intrygę Gregory ma świetny, to sama ich konstrukcja jest nieco chaotyczna i przede wszystkim nie aż tak porywająca jak temat książki. Narracja z punktu widzenia kobiety to niezgorszy pomysł, szkoda tylko, że wspominana wyżej wyrazistość postaci kobiecych osiągana jest kosztem złożoności ich charakteru. Wszystko jest tu czarno-białe: dobra królowa Elżbieta jest dalej dobrą królową Elżbietą, zgorzkniała i knująca królowa wdowa dalej gorzko knuje, zaś królowa matka, nie będąca teoretycznie królową (nie została koronowana, ale to ona swemu synowi Henrykowi VII przekazała prawa do tronu), skupia się na rządzeniu, czynieniu wszelkiego dobra i zła dla swego syna w imię źle pojętej zaborczej matczynej miłości. A przecież mówimy tu o trzech, no może dwóch (bo Elżbieta York aż tak charakterystyczna nie była) nietuzinkowych kobietach, które w pewnym momencie dziejów miały ogromny wpływ na losy Anglii.
Nieco rozczarował mnie fakt swego rodzaju zepchnięcia Henryka VII na drugi plan. W Polsce jest to postać niemalże nieznana, choć i na gruncie brytyjskim nie ma on za dużo szczęścia do biografów. W sumie na pierwszy rzut oka nie można się nie dziwić. Monarcha wyraźnie nie pasował do ówczesnej Anglii. Unikający wojny (ze względu na koszty), niezgorszy gospodarz, istna pijawka podatkowa (zgadnijcie z jakich czasów pochodzi pojęcie podatkowe „Widły Mortona”?), z racji długiego, przymusowego pobytu za granicą i udziału w różnego rodzaju intrygach był nieufny wobec otoczenia – ale czy można się mu dziwić, zważywszy na liczne spiski na jego koronę? Jednocześnie był on człowiekiem kulturalnym (nie szczędził grosza na nadwornych muzyków!), ciekawym świata (był inicjatorem i organizatorem wyprawy Giovanniego Caboto, znanego również jako John Cabot), a przede wszystkim szalenie pragmatycznym monarchą.
Co ciekawe, wszystkie źródła podkreślają, że Henryk VII i Elżbieta York byli małżeństwem nie tylko z rozsądku, lecz także z miłości. Elżbieta potrafiła łagodzić nastroje męża, dlatego też lud ją kochał i nazywał „dobrą królową Elżbietą” (choć być może częściowo również ze względu na pamięć o jej ojcu Edwardzie IV). Gregory postawiła jednak na trudną, rodzącą się w bólach miłość, która ostatecznie przegrywa z paranoją monarchy. Można to uznać za ciekawe spojrzenie. Aczkolwiek Henryk VII oczyma Elżbiety York (a w zasadzie Philipy Gregory) nie przekonuje mnie – o wiele bardziej podobała mi się kreacja Jamesa Maxwella w serialu The Shadow of the Tower sprzed czterdziestu lat. Ale nie zmienia to faktu, że powieść z pewnością pozwoli miło spędzić weekend w przepełnionych spiskami komnatach królewskich pałaców Anglii końca XV wieku.
Redakcja i korekta: Agnieszka Leszkowicz