Paula Apanowicz: Hollywood od początku karmiło się skandalami. I tak jest do dziś
Rafał Gumiński: Jak narodziło się Pani zainteresowanie historią kina?
Paula Apanowicz: Wszystko zaczęło się na etapie mojej nauki w liceum. We wcześniejszych latach stroniłam od klasyki, lubiłam kino, ale sięgałam jedynie po jego współczesną odsłonę, śledząc premiery. Pamiętam, że w dzieciństwie moimi ulubionymi filmami były „Gladiator” i te z serii „Piraci z Karaibów”. Pewnego dnia moją klasę ze szkoły średniej zaproszono do lokalnego muzeum, gdzie mieliśmy wysłuchać wykładów z historii kina. Prowadząca spotkanie pani miała kierunkowe wykształcenie i przedstawiła nam najważniejsze produkcje z ubiegłego stulecia, które zrewolucjonizowały światową kinematografię.
Jej opowieści i wyświetlane na slajdach kadry zainteresowały mnie na tyle mocno, że po powrocie do domu po raz pierwszy obejrzałam „stary” film. Był to absolutnie kultowy obraz: „Psychoza” w reżyserii Alfreda Hitchcocka z 1960 roku. Przełomowy pod wieloma względami – zapowiadał rodzący się w kolejnej dekadzie podgatunek horroru o nazwie slasher, uśmiercał główną bohaterkę przed połową filmu, przedstawiał po raz pierwszy w kinie mainstreamowym toaletę.
Tak zrodziła się moja pasja do dawnego kina. Zaczęłam nadrabiać nie tylko amerykańskie klasyki, ale też sztandarowe produkcje europejskie i azjatyckie. W międzyczasie zaczytywałam się również w specjalistycznej literaturze. Moje uznanie zdobyli przede wszystkim Friedrich Wilhelm Murnau, Fritz Lang, Charlie Chaplin, Ingmar Bergman, Henri-Georges Clouzot, Akira Kurosawa i Masaki Kobayashi, choć to Alfred Hitchcock wciąż pozostaje moim ulubionym twórcą kina. Dorobek mistrza suspensu zainspirował mnie do stworzenia bloga poświęconego jego twórczości. Cenię go przede wszystkim za skryty w trzymających w napięciu historiach artyzm, eksperymentowanie z formą i niezwykłą wszechstronność w doborze gatunków filmowych.
Historia kina z bardziej naukowej strony stała się natomiast przedmiotem moich zainteresowań w czasie studiów filozoficznych. Zajmowałam się wówczas estetyką kina i filozofią filmu, która podejmuje rozważania dotyczące m.in. istoty X muzy, jej korelacji z systemami wielkich myślicieli czy percepcji obrazu filmowego. Moja praca dyplomowa dotyczyła zagadnienia dylematu moralnego w kinie klasycznym.
RG: Pierwsza połowa XX wieku jest nazywana złotą erą Hollywood. Co ją charakteryzowało?
PA: Złota era Hollywood mieściła się dokładniej w przedziale czasowym od końca lat 30. ubiegłego wieku do nawet połowy lat 60. W tym okresie powstały największe dzieła amerykańskiej kinematografii, produkowano około 400 filmów rocznie! Ten „złoty wiek” w dziejach fabryki snów odznaczał się nowatorskimi produkcjami, w których rozwijano filmowe środki wyrazu, wprowadzano nowe rozwiązania i uczyniono z dziesiątej muzy pełnoprawną formę sztuki.
Co znaczące, filmy powstawały wówczas pod okiem cenzorów ze względu na obowiązujący kodeks Haysa, który zakazywał na ekranie m.in. nagości, wątków zdrady czy spożywania alkoholu (choć jak na ironię bohaterowie klasycznych filmów nieustannie raczą się różnorodnymi trunkami o każdej porze dnia i nocy, i – o zgrozo – wsiadają później za kierownicę…). Kodeks miał za zadanie promowanie tradycyjnych wartości i „oczyszczenie Hollywood”, które w tzw. okresie Pre-Code bywało śmiałe. W filmach poprzedzających cenzurę akcentowano seksualność i wplatano motywy nieheteronormatywne. Przykładowo w „Maroku” Marlene Dietrich wykonała lesbijski pocałunek, ubrana w androgeniczny kostium igrający z tożsamością płciową.
Mimo podjętych starań hollywoodzkie ikony nie stroniły od kontrowersyjnego stylu życia. Można powiedzieć, że poza ekranem skandale napędzały gwiazdorską rzeczywistość. To doskonale odsłania hipokryzję wpisaną niejako w istotę hollywoodzkiej machiny. Skoro jesteśmy już przy temacie gwiazd, warto wspomnieć, że to złota era amerykańskiego kina uczyniła z nich na dobrą sprawę instytucję. Star system, wykorzystujący popularność gwiazd jako formę promocji filmu, narodził się już dwie dekady wcześniej, jeszcze w okresie niemym, ale wybrzmiał w pełni właśnie w omawianym okresie. Publiczność odwiedzała kina dla gwiazd totalnych: otoczonych aurą tajemnicy diw jak Marlene Dietrich czy Greta Garbo, tzw. dziewczyn z sąsiedztwa: Doris Day i Marilyn Monroe, a także utalentowanych i pociągających amantów – Cary’ego Granta, Clarka Gable’a i Humphreya Bogarta.
Polecamy e-book Pauli Apanowicz pt. „Najwięksi skandaliści złotej ery Hollywood”:
RG: Czym ówczesne Hollywood różniło się od współczesnego?
PA: Być może moja odpowiedź będzie nieco zaskakująca, ale… nie dostrzegam znaczącej różnicy! Oczywiście poza samą ewolucją technik filmowania, specyfiką współczesnych produkcji nastawionych na widowiskowość i dynamiczną akcję. Hollywood od początku karmiło się jednak skandalami. I tak jest do dziś – dopiero co byliśmy bombardowani w mediach sensacyjnymi doniesieniami w sprawie „rozwodu dekady” Johnny’ego Deppa i Amber Heard. Co chwilę słyszymy, że uwielbiany gwiazdor w rzeczywistości skrywa drugą, mroczną twarz.
W końcu hollywoodzkie filmy nieustannie pozostają „poprawne polityczne”. W złotej erze amerykańskiego kina mieliśmy kodeks Haysa ograniczający filmowców, ale teraz – mimo braku oficjalnej cenzury – twórcy w dalszym ciągu mają odgórnie narzucone normy. A jeśli się z nich nie wywiążą, otrzymają np. „oscarowego bana”. Większa wolność artystyczna jest dostrzegalna w filmach z innych zakątków świata.
RG: W książce przytacza Pani historię ośmiu największych skandalistów Hollywood. Opisuje Panie nie tylko ich kariery, ale również życie prywatne. Czy gwiazdom złotej ery łatwiej było ukryć swoje życie osobiste?
PA: Zdecydowanie nie! Życie na świeczniku odziera z prywatności. Prasa plotkarska już wtedy była gotowa zrobić wszystko, aby uwiecznić intymne szczegóły z życia znanych osobistości. Do willi Elizabeth Taylor i Richarda Burtona – jednej z najgorętszych par w historii Hollywood – paparazzi zakradali się w przebraniu hydraulika lub wspinali się na okoliczne drzewa, aby zrobić przez okno kilka zdjęć. Warto jednak dodać, że z pomocą agentów i wytwórni niektóre skandale dało się zatuszować, wybrzmiały one dopiero po latach. Jednym z takich sekretów był fakt istnienia nieślubnego dziecka Clarka Gable’a i Loretty Young. Niestety obecnie wiele głosów wskazuje, że ciąża aktorki była wynikiem gwałtu hollywoodzkiego amanta.
RG: Charlie Chaplin to najbardziej znana postać złotej ery Hollywood w Polsce. Na czym Pani zdaniem polega jego fenomen?
PA: Myślę, że Charlie Chaplin to najbardziej znana osobowość kina na całym świecie. W ślad za nim swoją rozpoznawalnością idą Marilyn Monroe i Audrey Hepburn, ale nie ma chyba człowieka, który nie wiedziałby, kim był Chaplin. W 1915 roku oceniano, że jego filmy obejrzało trzysta milionów ludzi. Były wyświetlane w szpitalach wojskowych podczas I wojny światowej, a ich wpływy docierały do kambodżańskiego teatru ludowego i Japonii, gdzie ekranowego Włóczęgę (postać w meloniku, zniszczonym ubraniu, z laseczką i charakterystycznym wąsem) nazywano „profesorem Alkohol”.
Fenomen Chaplina to ponadczasowość prezentowanych przez niego historii i nieśmiertelnego, slapstickowego humoru. Opowieści były zwykle proste, ale niosące ładunek emocjonalny bliski wszystkim ludziom, prezentując typowe bolączki codzienności, rozterki, słodkie i gorzkie aspekty życia. Pochodzący z nizin i naznaczony traumatycznymi doświadczeniami od najmłodszych lat artysta po raz pierwszy wprowadził w kinie na szerszą skalę perspektywę biedoty.
Chaplin ukazywał bolesną rzeczywistość w krzywym zwierciadle, z dystansem i na wesoło, gdyż jak sam mówił: „Ci, co rozśmieszają ludzi, cenniejsi są od tych, co każą im płakać”. Dodawał jednak przy tym w pełnej świadomości: „Łzy znajdują się na dnie każdego komizmu”. Zamykał w komediowych ramach wielką historię, komentując w taki sposób często dramatyczne realia. W „Charlie żołnierzem” rozprawiał się z żołnierskimi warunkami na froncie, w „Dzisiejszych czasach” wskazywał na problem bezrobocia i mechanizacji życia, a w „Dyktatorze” rzucił wyzwanie ogarniętym szałem nienawiści i wojny Hitlerowi oraz Mussoliniemu. Kino służyło mu w końcu do przepracowania własnych trudnych doświadczeń i przełomowych momentów. Przy okazji „Świateł rampy” pożegnał się na dobre z wykreowaną przez siebie postacią Włóczęgi, a w „Królu w Nowym Jorku” skomentował absurdalne zarzuty o prosowiecką postawę polityczną.
Polecamy e-book Pauli Apanowicz pt. „Najwięksi skandaliści złotej ery Hollywood”:
RG: Która postać i jej historia wywarły na Pani największe wrażenie?
PA: Bardzo ciężko jest mi wybrać tylko jedną postać. Podczas pracy nad książką „zbliżyłam się” ze wszystkimi bohaterami, jednych podziwiałam od dawna, do innych przekonałam się dopiero w czasie zgłębiania biografii i dokładnego zapoznawania się z ich dorobkiem filmowym. Niezwykle poruszyły mnie losy Charliego Chaplina, zdziwiły Roberta Mitchuma, a jeszcze bardziej zszokowały Jayne Mansfield. Na historię każdej postaci starałam się patrzeć z empatią, ale bez upiększeń – w końcu byli to najwięksi skandaliści tamtych lat, a ich skandale przybierały najróżniejsze odsłony, zakrawając nawet o przestępstwo.
Największe – pozytywne – wrażenie wywarły na mnie losy Mae West. To niesamowite, z jaką determinacją dążyła do zrealizowania celów wyznaczonych w wieku zaledwie kilku lat! Jako mała dziewczynka zamarzyła o zostaniu artystką sceniczną i tak się stało. Sukces był wynikiem jej ciężkiej pracy, niezłomności, wiary w siebie i w końcu konsekwencji w budowaniu legendarnego wizerunku kobiety świadomej własnego seksapilu i obwieszonej brylantami, ale przy tym ogromnie bystrej, z ironicznym humorem, niezależnej oraz przedsiębiorczej. Mae West dla wielu z nas może być inspiracją.
RG: Jak Hollywood zareagowało na wybuch II wojny światowej?
PA: Hollywoodzkie gwiazdy sprostały wymagającym realiom i w wielu wypadkach wniosły znaczący wkład we wsparcie aliantów. Powstało m.in. Hollywood Canteen, czyli organizacja stanowiąca swoisty punkt rozrywki dla żołnierzy niewalczących akurat na froncie. Spotykali tam uwielbiane aktorki m.in. Ritę Hayworth, Hedy Lamarr, Betty Davis czy Marlene Dietrich. Ekranowe diwy serwowały posiłki, sprzątały, tańczyły z żołnierzami. W obliczu największego konfliktu w dziejach zdjęły maskę i dawały z siebie wszystko.
Zdarzało się, że hollywoodzkim twórcom zarzucano tchórzostwo. Ofiarą tego typu ataków padli m.in. Charlie Chaplin i Alfred Hitchcock. Urodzeni w Wielkiej Brytanii reżyserzy uchodzili w oczach rodaków za zbiegów, którzy kryją się przed grozą wojny w Stanach Zjednoczonych, zamiast wrócić do ojczyzny i podjąć czynną walkę. W takich zarzutach było jednak wiele niesprawiedliwości. Nie każdy nadaje się do służby, a wspomniani twórcy nie siedzieli bezczynnie. Ich bronią stało się narzędzie, które znali od podszewki: kino. Realizowali filmy propagandowe, wspierające aliantów lub mające antywojenną wymowę.
Wielu artystów dziesiątej muzy wykorzystywało ponadto własną sławę przy sprzedaży bonów wojennych. To choćby królowa screwball comedies Carole Lombard. Niestety jej ciężką pracę dla kraju przerwała katastrofa lotnicza. Po jednej z zakończonych zbiórek pieniężnych aktorka wracała do domu samolotem, który 16 stycznia 1942 roku rozbił się o Potosi Mountain – wszyscy pasażerowie zginęli na miejscu.
RG: Jakie trudności napotkała Pani w czasie pisania książki?
PA: Pewną trudność niemal zawsze tworzy dobór odpowiednich, rzetelnych źródeł. W przypadku takich postaci jak Elizabeth Taylor, Charlie Chaplin, Marlene Dietrich, Joan Crawford czy Mae West zarówno polsko-, jak i anglojęzyczna literatura jest naprawdę bogata i można przebierać w źródłach. Nie tylko w autobiografiach, życiorysach i artykułach, ale też archiwalnych wywiadach. Ciężej jest w przypadku mniej znanych gwiazd, o których niewiele mówi się w Polsce: Tallulah Bankhead czy Jayne Mansfield. W tym przypadku szczegółowych książek jest dość niewiele.
Pomocne okazuje się internetowe śledztwo – nawiązanie kontaktu z zagranicznymi instytucjami lub członkami tematycznych, międzynarodowych grup w mediach społecznościowych, którzy być może posiadają cenne wycinki z prasy. Sprawdzonym sposobem jest też zaglądanie na konta wciąż żyjących gwiazd złotej ery Hollywood, które nie szczędzą wspomnień i ciekawostek z tego barwnego okresu. Na koniec nie mogę pominąć trudności, która przyniosła mi chyba najwięcej dylematów. To konieczność spoglądania na uwielbianych aktorów i aktorki z dystansu, przedstawienia często ich mrocznej strony kontrastującej z kreowanym publicznie mitem sympatycznych i wdzięcznych gwiazd. Mimo osobistych odczuć liczy się prawda, a ona często bywa nieoczywista.