Pałac Saski: historia zmarnowanych szans
Śledząc powracające z cykliczną regularnością dyskusje o tym, czy odbudowywać Pałac Saski, nie sposób powstrzymać się od wrażenia, że to miejsce nas przerasta. Od bez mała trzech stuleci pałac jest obiektem szczególnej troski, wyzwaniem i ciężkim orzechem do zgryzienia dla kolejnych pokoleń decydentów, architektów i miejskich planistów. Materialne efekty tej imponującej pracy intelektualnej są mizerne, aczkolwiek możemy ją podziwiać do dzisiaj, utrwaloną na niezliczonych kartach papieru.
Warto przybliżyć czytelnikom zawiłe koleje dziejów pałacu, kładąc szczególny nacisk na niezrealizowane wizje przebudowy. Żadna bowiem budowla w naszym kraju nie może się pochwalić tak bogatą „historią alternatywną”.
Pałac mój widzę ogromny
Historia Pałacu Saskiego sięga jeszcze czasów wazowskich. W latach 60. XVII wieku na miejscu wcześniejszego dworu powstaje pałac dla Jana Andrzeja Morsztyna. Rzeczywisty architekt budowli pozostaje nieznany. Jej autorstwo często błędnie przypisuje się Tylmanowi z Gameren, który tylko nadzorował jego rozbudowę. Holender już u zarania istnienia pałacu zaczął dłubać przy jego architekturze, ostatecznie jednak ograniczył się do zmian wyłącznie kosmetycznych. Niemniej pałac uważany był przez współczesnych za jedną z bardziej okazałych rezydencji magnackiej Warszawy. W chaotycznym krajobrazie miasta wyróżniał się swoim położeniem, tworząc okazałą oś widokową.
Te walory zwróciły uwagę króla Augusta II, pragnącego wznieść w Warszawie siedzibę godną władcy absolutystycznego. W 1713 zakupił pałac i uczynił z niego punkt wyjścia dla olbrzymiego założenia parkowo-pałacowego, które przeszło do historii jako Oś Saska. Oczywiście, dawna siedziba Morsztyna była jak na potrzeby i ambicje króla zbyt skromna. Architekci Augusta II Carl Friedrich Pöppelmann (syn „tego” Pöppelmanna od Zwingeru), Joachim Daniel Jauch, Johann Christoph Naumann i inni kreślili zatem na polecenie króla coraz to nowe projekty wspaniałej budowli. Większość z nich było nierzeczywistymi fantasmagoriami, nie do zrealizowania nie tylko w naszych skromnych warunkach, ale chyba przerastającymi możliwości każdego europejskiego monarchy. Niektóre zakładały budowę od podstaw nowej rezydencji na miejscu Pałacu Morsztyna, inne przewidywały wzniesienie głównego pałacu w zachodniej części założenia. Nieliczne, bardziej zachowawcze opierały się powściągliwie na bryle istniejącego pałacu. Jak się jednak okazało, nawet na realizacje tych zamierzeń zabrakło funduszy i musiano się zadowolić znacznie skromniejszymi półśrodkami.
Najważniejszy element osi, czyli sam pałac, nie prezentował się zatem zbyt imponująco. Na tle warszawskim wyróżniał się co najwyżej wielkością. Główny korpus w zasadzie zachował wygląd wczesnobarokowy, wzbogacono go tylko lizenami i płycinami w duchu saskiego rokoka. Pałac uzyskał trzy nowe skrzydła: dwa po bokach od strony dziedzińca i jedno od strony ogrodu. Nie komponowały się one harmonijnie w całość z główną bryłą pałacu, raziły asymetrycznością i niepotrzebną komplikacją, tak kontrastującą z dostojną czytelnością planu morsztynowskiego korpusu głównego. Aż dziw bierze, że rozbudowę nadzorowali wybitni skądinąd architekci.
Informacje o wnętrzach pałacu są wyrywkowe. Z rysunków inwentaryzacyjnych znamy dokładny wygląd zaledwie dwóch pomieszczeń: obszernej kaplicy pałacowej oraz reprezentacyjnej klatki schodowej. Obydwa reprezentują wysoki poziom.
Mimo wszystkich wymienionych wcześniej braków, bądź co bądź była to przez pewien czas oficjalna rezydencja saskiego dworu, a na rycinach z epoki wizerunki pałacu opatrzone są dumnym podpisem: palais royale. Krótki okres świetności zakończył się wraz ze śmiercią Augusta III. Pałac pozostał własnością elektorów saskich. Ulokowano w nim przedstawicielstwa dyplomatyczne i handlowe, część pomieszczeń przeznaczono na wynajem.
Pałac Saski: drugie podejście w warunkach przywróconej stołeczności
W 1817 roku pałac wszedł w posiadanie rządu Królestwa Kongresowego. Przełomowym wydarzeniem było przeznaczenie budynku na siedzibę sztabu głównego armii Królestwa. Odtąd dzieje pałacu aż do końca jego istnienia nierozerwalnie związane będą z wojskiem. To właśnie na dziedzińcu pałacowym, wówczas już udostępnionym szerokiej publiczności jako Plac Saski, miały miejsce pamiętne przeglądy wojsk, w których tak się lubował wielki książę Konstanty Pawłowicz, naczelny dowódca armii Królestwa. Rezydujący po sąsiedzku w pałacu Brühla Konstanty z pewnością kręcił nosem na kiepski stan techniczny oraz wątpliwe walory estetyczne podupadłej budowli, noszącej niegdyś szumne miano pałacu królewskiego. To zapewne z jego inicjatywy opracowano plany nadania temu miejscu godniejszej oprawy.
W 1829 architekt Adam Idźkowski wykonał oficjalny projekt przebudowy pałacu na potrzeby sztabu. Gmach miał uzyskać spektakularną formę utrzymaną w duchu empirowym. Niebanalne rozwiązanie korpusu głównego, przeprutego potężną arkadą zdradza fascynację analogicznymi gmachami Petersburga, ale też utopijną francuską awangardą z przełomu wieków. Przed pałacem planowano wystawienie monstrualnych rozmiarów kolumny-pomnika Wskrzesiciela Polski, cara Aleksandra I (prywatnie brata Konstantego), uchodzącego za liberała i powszechnie poważanego w Królestwie. Gdyby zrealizowano te zamierzenia, Warszawa wzbogaciłaby się o gmach i przestrzeń publiczną nie ustępującymi splendorem wspaniałościom Petersburga. Na drodze zmianom stanął jednak wybuch powstania listopadowego.
Kup e-booka „Z historią na szlaku. Zabytki w Polsce, które warto zobaczyć”:
Dostępna jest także druga część e-booka!
Ustawiony przetarg i przebudowa w cieniu Paskiewicza
Działania wojenne i upadek powstania, pociągający za sobą likwidację autonomii Królestwa oraz rozwiązaniem jego armii sprawiły, że Pałac Saski utracił możnego sponsora. W nowych warunkach politycznych nie było już mowy o tego typu inwestycjach. Gmach stał pusty i niszczał. W 1837 postanowiono go zatem wystawić na licytację, już z przeznaczeniem na „zaledwie” dom dochodowy, co prawda dość ekskluzywny i o niespotykanej w warszawskim komercyjnym budownictwie skali. Do przetargu, będącego zarazem otwartym konkursem architektonicznym, stanął kwiat warszawskiej burżuazji. Na ich zlecenie propozycje przebudowy wykonali najbardziej wzięci warszawscy architekci, wśród nich utytułowany Antonio Corazzi oraz wschodząca gwiazda - Henryk Marconi. Warszawska rada budowlana, niezależny organ ekspercki sprawujący pieczę nad przetargiem, postawiła budowniczym jeden istotny warunek – korpus środkowy pałacu miał być rozebrany w celu zapewnienia przez to swobodnego przejścia między placem a Ogrodem Saskim. Nagląca potrzeba udostępnienia popularnego parku od strony placu Saskiego znalazła już wyraz w projekcie Idźkowskiego. W ostatniej chwili do przetargu przystąpił rosyjski kupiec Iwan Skwarcow i przedłożył projekt architekta Wacława Ritschla.
Konkurs wygrał Henryk Marconi. Wiemy to, ponieważ zachowały się protokoły z posiedzenia rady budowlanej, zgodnie z którymi to właśnie dwa jego projekty zdobyły największą liczbę punktów. Obydwa były utrzymane w stylistyce neorenesansowej, a na miejscu korpusu głównego przewidziały wzniesienie ażurowych arkad (w wersji trójprzęsłowej bądź pięcioprzęsłowej). Przy okazji komisja utarła nosa wszechobecnemu Corazziemu, demonstracyjnie przyznając mu jedno z ostatnich miejsc, jakby dając do zrozumienia, że czas, gdy z urzędu dostawał wszystkie poważniejsze zlecenia, dobiegał końca.
Całe te wysiłki mające na celu wyłonienie najbardziej wartościowej propozycji dla tego newralgicznego punktu miasta zostały jednak zniweczone impertynencją generała Iwana Paskiewicza, niedawnego pacyfikatora powstania i nowego wielkorządcy Królestwa z nadania śmiertelnie obrażonego na Warszawę i Polaków Mikołaja I. Odrzuciwszy postanowienia rady, unieważnił przetarg i doprowadził do tego, że pałac wszedł w posiadanie jego rodaka, wspomnianego Skwarcowa. I to właśnie przedłożony przez niego projekt Ritschla został, po naniesieniu poprawek przez Adama Idźkowskiego, skierowany do realizacji. Idźkowski dobrze odnalazł się w nowej rzeczywistości i w międzyczasie awansował do roli kogoś w rodzaju nadwornego architekta owianego złą sławą generał-gubernatora. Czy odczuwał żal, że tym samym jego autorski projekt sprzed dekady ostatecznie trafił do szuflady? A może bez zbędnego sentymentalizmu dopracował projekt kolegi?
Chociaż Pałac Saski przeszedł do historii i ogólnej świadomości jako samodzielne dzieło Idźkowskiego, to właśnie Wacław Ritschel, z pochodzenia Czech, wykładowca UW i, co trzeba powiedzieć, architekt raczej trzeciorzędny, zdaje się być faktycznym twórcą pałacu w kształcie w jakim znamy go z przedwojennych fotografii. W konkursie jego projekt zajął miejsce w środku stawki (ale i tak wyższe od Corazziego). To właśnie pomysłu Ritschla była imponująca kolumnada w porządku korynckim, która połączyła obydwa skrzydła pałacu.
Nowy budynek w zasadzie niewiele miał już wspólnego z dawną rezydencją Sasów. Rozebraniu uległ morsztynowski korpus główny, stanowiący trzon niegdysiejszego pałacu. Reszta zabudowań została wchłonięta przez boczne skrzydła nowego gmachu, rozbudowane w kierunku placu i podwyższone na całej długości do wysokości dwóch pięter. Cechy stylowe zatraciły wnętrza pałacu. W dokumentach budynek figurował jako kamienica Skwarcowa. W powszechnym użyciu była jednak dawna nazwa: Pałac Saski. I tak jest do dzisiaj.
Polecamy e-book Izabeli Śliwińskiej-Słomskiej – „Trylogia Sienkiewicza. Historia prawdziwa”
Książka dostępna również jako audiobook!
Henryk Marconi na pocieszenie dostał zlecenia zaprojektowania fontanny oraz wodozbioru w Ogrodzie Saskim. Autorstwa Marconiego był także znajdujący się vis-a-vis pałacu rewelacyjny gmach Hotelu Europejskiego. Trochę szkoda, że historia potoczyła się tak, a nie inaczej, niewiele brakowało by cały plac i jego otoczenie stały się autorskim dziełem wybitnego architekta.
Reasumując: niezbyt fortunną budowlę barokową zastąpił skromny gmach klasycystyczny, będący zaledwie cieniem rządowych pałaców jakie wznoszono w najlepszych czasach Królestwa Kongresowego. Trzeba jednak oddać, że kolumnada była rozwiązaniem oryginalnym i z urbanistycznego punktu widzenia wyśmienitym. Spotkała się ona z ciepłym przyjęciem warszawiaków.
Skwarcow lub jego spadkobiercy zrobili zapewne świetny interes... odsprzedając pałac z powrotem władzom carskim, co chyba potwierdza podejrzenia, że mieliśmy do czynienia z modelowym przykładem rosyjskiej „gospodarności”. Władze z kolei przeznaczyły budynek na potrzeby Dowództwa III Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Do pałacu zatem znowu wprowadziło się wojsko. Przed gmachem stanął ponury obelisk upamiętniający 8 generałów i wyższych oficerów Armii Królestwa Polskiego poległych w 1830 roku za wierność swemu monarsze, faktycznie, w większości Bogu ducha winnych, zamordowanych (nie bójmy się tego słowa) przez nadpobudliwych podchorążych podczas dramatycznych wydarzeń Nocy Listopadowej. Złośliwa warszawska ulica, zawierzając wersji firmowanej przez carską propagandę, nawiązując do formy pomnika, ukuła na ich cześć prześmiewczy wierszyk: Ośmiu lwów, czterech ptaków pilnuje ośmiu łajdaków. Znienawidzony monument został usunięty z placu w związku z budową prawosławnego soboru św. Aleksandra Newskiego utrzymanego w ostentacyjnym stylu rusko-bizantyjskim (1894-1912). Wtedy też rozebrano oficyny boczne pałacu, stanowiący dotychczas nieodłączny element kompozycyjny założenia.
Niespełnione ambicje odrodzonej RP
W 1918 Pałac Saski stał się siedzibą Sztabu Generalnego odrodzonego Wojska Polskiego. W 1923 ustawiono przed nim rewindykowany z bolszewickiej Rosji pomnik księcia Józefa Poniatowskiego. Kolejną przełomową datą w dziejach pałacu był rok 1925, kiedy w środkowych arkadach kolumnady ulokowano Grób Nieznanego Żołnierza. Plac stał się po raz kolejny miejscem rewii i oficjalnych uroczystości państwowych.
Na przestrzeni lat 1923-1933 przeprowadzono remont adaptacyjny na potrzeby wojska. Mimo wysuwanych głosów krytyki względem architektury Pałacu Sztabu Generalnego (bo taką nazwę zaczęto forsować w oficjalnym dyskursie), wprowadzone zmiany były zaledwie kosmetyczne. Budynek zwieńczyła ponownie pełna attyka którą pałac zatracił pod koniec XIX-wieku, zlikwidowano żeliwne balkony, a dwa neogotyckie ryzality na tyłach pałacu (tak, tak, był to niecodzienny pomysł Ritschla na nawiązanie korespondencji z romantycznym ogrodem) przebudowano w stylu klasycyzującym.
Niemniej to właśnie architektura pałacu stała się punktem wyjścia dla architektów kreślących wizje przekształcenia przestrzeni rozciągającej się przed pałacem w rodzaj narodowego forum: pomnik Bojownikom o niepodległość Ojczyzny. Rozebrano sobór (jego krótkie dzieje i okoliczności rozbiórki to materiał na osobny artykuł). Pomysły co zrobić z uwolnioną w ten sposób przestrzenią były różne. W 1927 rozpisano oficjalny konkurs. Niektóre wizje zadziwiają rozmachem - przewidywały opasanie placu ciągami monumentalnych kolumnad i arkad, ozdobienia go potężnymi posągami, a nawet wzniesienia podium i swoistego templum jako tła dla pomnika księcia. Z perspektywy czasu największe emocje budzi wyróżniony projekt świetnego klasycysty akademickiego Pawła Wędziagolskiego. Postulował on wzniesienie dwóch równoległych półokrągłych skrzydeł, tworzących wewnątrz czworoboku placu kolejny plac o kształcie elipsy (być może dalekie echo wiedeńskiego Heldenplatz). Inną godną uwagi, nagrodzoną II miejscem koncepcję zaproponował Oskar Sosnowski (autor dekoracji Grobu Nieznanego Żołnierza). Powrócił do spójnej idei ujęcia pałacu dwoma długimi oficynami kopiującymi architekturę pałacu i kolumnady. Na tym tle przyznanie pierwszego miejsca mało innowacyjnej pracy architekta Antoniego Jawornickiego, polegającej na ujęciu pałacu dwoma przypadkowymi niskimi pawilonami zdaje się być nieporozumieniem.
Polecamy e-book: Paweł Rzewuski – „Wielcy zapomniani dwudziestolecia”
I tym razem jednak akademickie dyskusje na niewiele się zdały. Wybuchł kryzys: ubogie państwo miało ważniejsze rzeczy na głowie niż hojny mecenat budowlany. Kolejny konkurs, rozpisany w 1935 roku, też nie przyniósł zadowalających rezultatów, ponieważ żadna z propozycji nie spotkała się z aprobatą jury. W chwili wybuchu II wojny światowej plac pozostawał nadal niezagospodarowany.
Dalszą historię już znamy: okupacja hitlerowska położyła kres istnieniu tej budowli. Do dzisiaj w tym miejscu straszy cmentarna pustka. Tylko trzy arkady Grobu Nieznanego Żołnierza przypominają o tym, że to miejsce wyglądało kiedyś inaczej. I powiedzieć, że już stan przedwojenny był uznawany za wysoce niezadowalający. Ciekawe, co by wybredni krytycy międzywojnia powiedzieli na widok dzisiejszej pustyni wyłożonej betonową kostką?
Co dalej?
Takie są skomplikowane dzieje tego miejsca, pełne niespełnionych marzeń o stworzeniu godnej przestrzeni publicznej. Można się jątrzyć i zarzekać na dziejową niesprawiedliwość, że Pałac i Plac Saski nigdy nie uzyskały formy adekwatnej do funkcji jaką pełniły.
Ale jest też pewien pozytyw tej sytuacji. Wróciliśmy do punktu wyjścia: mamy dzisiaj okazję ukształtować to miejsce od podstaw wedle naszych wyobrażeń. Możemy czerpać z ponad 300-letniej historii tego miejsca i przebierać w rozwiązaniach, które zostawiła po sobie każda epoka i wyselekcjonować z każdej to co było najwartościowsze.
To, że pałac należy zrekonstruować, chyba nie podlega dyskusji. Trudno sobie wyobrazić współczesny gmach który udźwignąłby presję oczekiwań ciążących nad tym miejscem. Ale w jakim kształcie miałaby się dokonać odbudowa?
Najrozsądniejsza wydaje się rekonstrukcja pałacu w wersji klasycystycznej. Cierpką i trudną do przełknięcia może wprawdzie być świadomość, że nie odbudowujemy faktycznej rezydencji królewskiej a XIX-wieczną kamienicę. Powinniśmy pozbyć się złudzeń, że odbudowany gmach będzie pomnikiem kultury narodowej o randze równej Zamkowi Królewskiemu. Za jego odbudową przemawiają przede wszystkim względy urbanistyczne. Drugim argumentem nie do zbicia jest konieczność wkomponowania i stworzenie odpowiedniej oprawy dla Grobu Nieznanego Żołnierza. Kolumnada, która była najbardziej charakterystycznym elementem pałacu reprezentowała wartość architektoniczną i sentymentalną. Obrosła w znaczenia i urosła w oczach warszawiaków i Polaków do rangi jednego z symbolów państwowości. Z tego powodu należałoby ją przywrócić.
Sięganie wstecz do wersji barokowej wiązało by się z wieloma trudnościami (chociażby dylemat co zrobić z Grobem Nieznanego Żołnierza: przesunąć, przearanżować?). Trudno też powiedzieć, co by się miało znaleźć w mało funkcjonalnych wnętrzach pałacu (na potrzeby ratusza albo Muzeum Historii Polski raczej by się nie nadawał). No i czy pałac był na tyle wybitnym dziełem, żeby usprawiedliwiało to wszystkie wyżej wymienione komplikacje? Według mnie w Warszawie były bardziej wartościowe budowle barokowe, które w większym stopniu zasługują na to by powalczyć o ich odbudowę, chociażby sąsiedni pałac Brühla. Brak tego wspaniałego gmachu jest najbardziej gorejącą raną na zabytkowej mapie Warszawy i to w zasadzie jego odbudowa powinna być największym priorytetem władz miejskich. Choć kompozycyjnie podporządkowany był Pałacowi Saskiemu, to reprezentował nieporównywalnie wyższy od niego poziom artystyczny. Sam w sobie byłby wspaniałą pamiątką panowania Sasów w Warszawie.
Wracając do dyskusji o kształcie Pałacu Saskiego, puśćmy wodze fantazji. A gdyby tak zrealizować któryś z zarzuconych w wyniku wrogich knowań zaborcy projektów z 1829 czy 1837? Byłoby to w jakiś sposób wyrównaniem dziejowych krzywd kosztem autentyzmu, aczkolwiek tego typu kreatywna twórczość musi budzić zrozumiałe obiekcje konserwatorów i teoretyków architektury - historia chyba nie zna przypadku rekonstrukcji budynku, który nigdy nie istniał!
Świetnym pomysłem wydaje mi się za to uwzględnienie podczas odbudowy klasycystycznego pałacu części znanych nam z inwentaryzacji barokowych wnętrz skrzydła północnego: klatki schodowej i kaplicy. Tym samym zachowana byłaby ciągłość historyczna budynku z niegdysiejszą rezydencją królewską, a i nazwa Pałac Saski byłaby wtedy bardziej usprawiedliwiona.
Kolejnym polem do popisu jest Ogród Saski. Dawną świetność barokowemu założeniu Osi można przywrócić uporządkowując zaniedbany Ogród, np. przywracając geometryczne partery kwiatowe w jego centralnej części i rekonstruując jego główne dominanty od strony zachodniej, czyli malowniczy pawilon Wielkiego Salonu (dzieło wielkiego Matthäusa Daniela Pöppelmanna!) oraz Żelazną Bramę. Wszystko jest świetnie udokumentowane w drezdeńskich archiwach, wystarczy sięgnąć po inwentaryzacje.
Zatem zapraszam do kolejnej w dziejach tej budowli dyskusji, prawdopodobnie nie mniej jałowej niż wszystkie poprzednie.
Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!
Redakcja: Tomasz Leszkowicz