Owidiusz – „Sztuka kochania” – recenzja i ocena
„Sztuki kochania” Owidiusza nie trzeba przedstawiać. Przez całe pokolenia młodzież zaczytywała się ukradkiem w tej rzekomo pornograficznej książce. Autora potępiano za nią już za życia – utwór ponoć zachęcający żony do zdradzania mężów stał się pretekstem skazania go na wygnanie. W średniowieczu ocalał chyba cudem: pomimo klasztornej selekcji kultury antycznej, nie skazało go na przemiał czujne oko cenzora w habicie. Do XX stulecia Owidiusz dla młodzieniaszków stanowił jedną z niewielu dobrych zachęt do pilnego uczenia się łaciny... aż do 1921 roku, gdy „Sztuka kochania” ukazała się po polsku w przekładzie Juliana Ejsmonda.
Chyba najlepiej znany z utworów augustowskiego poety był w ostatnich latach w Polsce wznawiany dwukrotnie – przez Iskry i Państwowy Instytut Wydawniczy. Na niedawnych Targach Książki Historycznej w Warszawie w moje ręce trafiła edycja tej pierwszej oficyny z 2006 roku. Książka nie jest jak widać najnowsza, ale wciąż dostępna w sprzedaży i... niezwykle ładna.
Kieszonkowa publikacja ma ciekawą obwolutę i bardzo bogato, estetycznie ilustrowane wnętrze. Kilkadziesiąt całostronicowych, kolorowych reprodukcji to obrazy z różnych epok, z motywami mitologicznymi, antycznymi, ale niekoniecznie erotycznymi. Skład i dobór czcionek także robi przednie wrażenie. To co może budzić wątpliwości to tylko sam... tekst.
Przekład Ejsmonda jest niezwykle swobodny. Tłumacz postawił się raczej w roli poety niż historyka, więc zanim zabrał się do pracy... wyrzucił połowę utworu. Zbyt nudne wydały mu się opisy obyczajów i dygresje mitologiczne, a wiele rad mistrza uwodzenia uznał za nieżyciowe czy... nieuprzejme. Miejscami zmienił sens wypowiedzi Owidiusza, lub zabawił się piórem, np. wspominając w „Sztuce Kochania” o samym sobie albo nad wyraz swobodnie tłumacząc z oryginału:
Ludzie błądzili po polach
zaciekli, okrutni, dzicy,
nie uznający własności,
no – po prostu... bolszewicy.
Ten fragment nie znalazł się zresztą w nowym wydaniu, a tylko we wstępie do niego. I jest to bodaj niedopatrzenie – bo strofę wycięto w wydaniu peerelowskim, ale przecież PRL chyba już się skończył?
Przekład Ejsmonda czyta się bardzo przyjemnie, ale historyk nie będzie mieć z niego właściwie żadnego pożytku. Chyba że historyk... literatury XX wieku. Wstęp autorstwa Mikołaja Szymańskiego doskonale prezentuje sylwetkę Ejsmonda, metody jego pracy, anachronizmy i błędy w przekładzie.
Podsumowując – jest to piękny prezent, ale do naszych rąk trafia utwór na wpół Owidiusza, na wpół – Ejsmonda. Przede wszystkim dzieło artystyczne. Do celów naukowych zdecydowanie lepiej nadaje się wydanie przygotowane przez PIW, przetłumaczone i opatrzone wstępem przez prof. Ewę Skwarę. To zasługuje wszelako na osobną recenzję. Jeśli zaś potrzebujemy czystego przekładu Ejsmonda, za darmo i legalnie znajdziemy go w internecie. Wydanie przygotowane przez Iskry warto kupić przede wszystkim ze względu na jego jakość i estetykę. Fakt faktem – czyta się je nad wyraz przyjemnie.