Opozycja na łamach „Gazety Polskiej” (1929–1939)

opublikowano: 2010-05-05, 20:41
wszelkie prawa zastrzeżone
„Gazeta Polska” była centralnym organem prasowym obozu sanacyjnego, a jej powstaniu przyświecał konkretny cel: walka z opozycją.
reklama
Okładka „Gazety Polskiej” z 25 października 1930 roku

„Gazeta Polska” została powołana do życia po reorganizacji prasy sanacyjnej na jesieni 1929 roku (pierwszy numer ukazał się 30 października). Jej powstanie związane było pośrednio z przewrotem majowym i objęciem władzy przez sanację, która musiała stworzyć pismo, za pomocą którego komunikowałaby się ze społeczeństwem. Od chwili swojego założenia, aż do września 1939 roku, „Gazeta Polska” była centralnym organem prasowym obozu rządzącego, chociaż oficjalnie funkcję tę pełniła dopiero od 9 grudnia 1937 roku. Wypowiedzi prezentowane na jej łamach traktowane były jako poglądy sfer rządowych. Utworzono ją głównie z zamiarem walki słownej z opozycją. To za pomocą artykułów prezentowanych na jej stronach każdy obywatel miał mieć możliwość wyrobienia sobie konkretnego stanowiska – przedstawionego przez czołowych publicystów sanacji. Dlatego też wszelkie wypowiedzi nasycone wręcz były różnego rodzaju środkami retorycznymi i symbolami, aby odpowiednio inspirować przeciwko konkretnym grupom określanym jako winne sytuacji w Polsce. Po analizie artykułów prasowych wyłania się wyraźny obraz kilku głównych przeciwników piłsudczyków, kreowany przez „Gazetę Polską”.

Przy pomocy środków retorycznych dziennikarze próbowali kreować rzeczywistość zgodną z poglądami sanacji. Wpływało to na formę tekstu, którego podstawą konstrukcyjną była polaryzacja rzeczywistości (jasne i precyzyjne zdefiniowanie wroga politycznego) oraz hiperbolizacja, apologia władzy lub innej instytucji popieranej przez nadawcę. Dlatego też spora część wypowiedzi miała charakter jawnie wartościujący. Częste powtarzanie raz stworzonego obrazu sprawia, że na dłużej zapada on w pamięć odbiorcy i istnieje większa szansa, że zostanie on uznany za stan rzeczywisty.

„Zagubiona” Polska Partia Socjalistyczna

Losy Polskiej Partii Socjalistycznej były bardzo burzliwe. Ponieważ jej działacze aktywnie uczestniczyli w odzyskaniu niepodległości i walczyli przy boku Józefa Piłsudskiego, to te odległe czasy nigdy nie były krytykowane. Głównym zarzutem wobec PPS była zmiana jej stosunku wobec Marszałka. Wielokrotnie podkreślano w „Gazecie” różnicę pomiędzy dawną PPS a dzisiejszą. Chociaż nikt w dzienniku nie negował jej zasług w walce z caratem oraz wkładu w odzyskanie niepodległości, to jednak pisano, iż historia dziwnie złośliwie powiązała programy i zasady, hasła i ludzi. W jej krzywym zwierciadle odbija się wyraźnie ideowa pustka i polityczna niemoc dzisiejszych leaderów spod znaku „Robotnika” . Dawniej przyświecać im miała chęć odzyskania niepodległości, chęć walki o polskość i o to, co dla Polski najlepsze. Później jednak PPS była zagubiona w labiryncie sprzeczności, chociaż powinna zwalczać endecję, szła na jej powrozie.

reklama

Według „Gazety”, lewica polska zagubiła swą linię ideową i nie zasługiwała nawet na litość, bowiem opuszczenie sztandarów i zawieranie konszachtów z największym, starym i nieubłaganym wrogiem ideowym jedynie dla zadowolenia niskiego pragnienia zemsty, jest przejawem psychiki niewolniczej . Po przewrocie majowym nie wystarczyło polskiej lewicy sejmowej siły i charakteru, aby zrewidować swój stosunek do narodu i państwa; nawiązać stargane nici ideowej pracy niepodległościowej . Partyjny interes spowodował, że drogi Marszałka Piłsudskiego i PPS musiały się rozejść. To piłsudczycy podjęli zagubiony przez lewicę polską złoty róg i próbowali walczyć o nową Polskę i jej historyczne jutro. Tak więc obóz rządowy był spadkobiercą wszystkich tych szczytnych i pięknych idei, które dawniej przyświecały PPS, której nie wystarczyło jednak sił, aby je kontynuować. Pojawił się tutaj symbol złotego rogu, który uosabiał myśl kierującą narodem. Widać, że początkowo szczytne hasła przyświecały lewicy, jednak później realizowała je jakoby sanacja. Odstąpienie od Piłsudskiego było podstawowym zarzutem kierowanym w kierunku PPS, ciągle przewijającym się w artykułach dotyczących tej partii.

Wielokrotnie przypominano, że partia, która ma w swej przeszłości chlubnie zapisane karty, znalazłszy się na równi pochyłej, toczyła się po niej konsekwentnie w dół, zatracając swój dawny charakter. Zdaniem sanacji uwidocznił się ideowy bezład partii. Wiele wystąpień, wiele pomysłów, ale też wiele sprzeczności. Nie udało się uzgodnić jednolitej linii działania. Podobna sytuacja zachodzi w całej Międzynarodówce socjalistycznej: Trzy kongresy [we Francji, Polsce i Niemczech – M. Ch.], trzy zdania! W świetle przytoczonych zestawień ginie rzetelna troska o pokój powszechny, pozostają tylko fałsz i zakłamanie członków II-ej Międzynarodówki, obywateli Polski . Ten przykład miał potwierdzić wielokrotnie powtarzaną opinię, że socjalistom towarzyszył wewnętrzny bezład i brak jednoznacznej, konkretnej linii programowej.

„Obłąkany” Ignacy Daszyński

Ignacy Daszyński (fot. z „Pamiętników” wydanych w 1925 r.)

Bardzo dużo miejsca poświęcono na łamach „Gazety Polskiej” sprawie otwarcia, a właściwie nieotwarcia przez marszałka Ignacego Daszyńskiego sesji budżetowej z 31 października 1929 r. Był to na tyle istotny problem, że odniesienia do niego pojawiały się przez ponad tydzień na pierwszych stronach „Gazety”, a przez kolejne siedem dni na dalszych. Zarówno Daszyński, jak i cała opozycja, podkreślali, że wojsko wtargnęło do Sejmu, aby wpłynąć na przebieg posiedzenia. Dlatego też marszałek sejmu zdecydował się nie otworzyć sesji budżetowej.

reklama

Wszystkim relacjom z tego wydarzenia towarzyszyła nagonka na marszałka Daszyńskiego, który nie chciał otworzyć posiedzenia sejmu w obecności wojskowych. Całe zajście było tak przedstawione, jakby Daszyński z zupełnie nieokreślonych przyczyn obraził zarówno Piłsudskiego, jak i obecnych w sejmie oficerów, którzy poczuli się urażeni próbą wyproszenia ich. Co prawda Piłsudski poruszał się po sejmie w obecności zastępcy Szefa Administracji MSWojsk. gen. Ferdynanda Zarzyckiego oraz Szefa Gabinetu MSWojsk. płk. Józefa Becka, a także na rozmowę z Daszyńskim udał się w towarzystwie ministra spraw wewnętrznych gen. Składkowskiego oraz płk. Becka, ale tylko dlatego, by relacje o tej rozmowie nie zostały przekręcone.

Niełatwo oprzeć się wrażeniu, że cała sytuacja przedstawiana była w bardzo ironiczny sposób, nieraz na opisanie całego zajścia padało określenie „tragi-farsa”. Sam Daszyński przedstawiany był jako tchórzliwy zając, który przestraszył się bezpodstawnych opowieści swoich kolegów: Nieuzasadnione, paniczne relacje tchórzliwych posłów zaniesione mu do jego [Daszyńskiego – M. Ch.] gabinetu – wystarczyły, aby zaniechał (…) otwarcia sesji sejmowej w terminie wyznaczonym . Wielkie oczy strachu, sprawiły według autorów artykułu, że jawił się on jako „malutki człowieczek” przestraszony wszystkim, co go otaczało.

Nieodparcie narzuca się myśl o zbiorowej histerii opozycji, której przewodził „obłąkany” marszałek Daszyński przeświadczony o spiskowych zamiarach piłsudczyków. W jednym z artykułów padło bezpośrednie oskarżenie, jakoby Daszyński był człowiekiem chorym, który powinien się udać do sanatorium . Nie był on jakoby odpowiednią osobą do sprawowania tak odpowiedzialnej funkcji Marszałka Sejmu, ponieważ nawet laski marszałkowskiej nie mógł utrzymać w drżących i bezsilnych rękach. Chociaż Daszyński zdawał sobie sprawę z tego, że kraj żąda za wszelką cenę spokoju i ładu , to jednak nie umiał tego osiągnąć.

W wielu tekstach z pogranicza retoryki i propagandy, aby jeszcze dobitniej rozgraniczyć swoich od obcych, opisuje się tych drugich jako osoby chore, którym brakuje zdrowego rozsądku. Podobnie i w tym przypadku. Daszyński przedstawiany był jako osoba, która straciła kontakt z rzeczywistością i postradała zmysły, a co gorsza skrzywiony obraz przedstawiała otoczeniu, co wywoływać miało zbiorową histerię. Jak twierdziła „Gazeta Polska”, przez takie osoby nie było mowy o współpracy z opozycją, bo jakże może być mowa o współpracy z ciałem, którego najwyżsi i najodpowiedniejsi przedstawiciele zachowują się jak histeryczki . Daszyński swoim zachowaniem skompromitował całą opozycję.

reklama

Oczywiście strona rządowa nie mogła doczekać się konfrontacji z opozycją. Zapowiadana na 31 października 1929 r. debata sejmowa miała być sądnym dniem. Jednak zachowanie opozycyjnych działaczy w gmachu sejmowym przypominało raczej sądny dzień w prowincjonalnym żydowskim miasteczku . Takie stwierdzenie miało na celu ośmieszenie opozycji, która, zdaniem „Gazety Polskiej”, nie stanowiła godnego przeciwnika. Dodatkowo została ona porównana do tchórzliwej szlachty, z którą można było tylko świnie paść, a nie chodzić na wojny. Obecność wojska polskiego zupełnie przypadkiem zdemaskowała zamiary opozycji. Przecież ktoś, kto ma czyste intencje, nie ma podstaw, aby obawiać się interwencji z zewnątrz: Obecność kilkunastu oficerów w przedsionku sejmu nie była groźna dla nikogo, kto pragnął zachowywać się parlamentarnie . Opozycja nie miała czystych zamiarów, dlatego nietrudno zrozumieć, że współpraca z nią była i miała nadal być wyjątkowo trudna, jeśli w ogóle możliwa.

Komunistyczna Partia Polski – agent ZSRR

W latach 20. Partia Komunistyczna nie była na tyle liczącym się przeciwnikiem, aby poświęcać jej wiele uwagi. Sytuacja zaczęła się zmieniać w drugiej połowie lat 30., gdy sytuacja międzynarodowa coraz bardziej nie sprzyjała Polsce. Od roku 1937 coraz więcej miejsca na łamach „Gazety Polskiej” zaczęła zajmować sytuacja w ZSRR oraz działalność ruchu komunistycznego. Najprawdopodobniej przyczyną tego był strach przed interwencją ze wschodu.

Polrewkom, sierpień 1920 roku. W centrum, drugi od lewej Feliks Dzierżyński, a dalej Julian Marchlewski, Feliks Kon, Józef Unszlicht

Rozważania na temat Partii Komunistycznej w Polsce rozpoczęto od krytyki powstania frontu ludowego. Próbowano dowieść, że pod tą przykrywką komuniści chcą prowadzić agitację w Polsce. Znacznie trudniej – zdaniem „Gazety” – byłoby to robić pod szyldem komunistycznym, który jednoznacznie wiąże się ze wschodnim sąsiadem – dawnym zaborcą. Dlatego też KPP szukała sposobności, aby nawiązać współpracę z innymi partiami, a pod ich szyldem głosić swoje szkodliwe dla Polski hasła. Podkreślano, że przenikanie komuny do organizacji legalnych ma na celu przede wszystkim mówienie w nich ciągle i jak najgorzej o Polsce, a jak najmniej o Sowietach . Nikomu nie wolno było o tym zapominać, a prasie w szczególności. Kto o tym zapominał, działał bezwiednie na korzyść „komuny”.

reklama

Wielokrotnie stwierdzano, że działalność komunistów na terenie Polski była wyjątkowo szkodliwa. Byli oni agentami ZSRR i niejako od wewnątrz starali się zaszkodzić Polsce i zburzyć jej struktury. Na każdym kroku ich działaniom towarzyszył zamęt, chaos i destrukcja: Niedzielne zajścia racławickie skończyły się krwawym tumultem co – oczywiście – było jedynym celem istotnych inspiratorów zamierzonego obchodu . Wydarzenia te miały jakoby wykazać, że taktyka Kominternu nakazująca podszywanie się pod hasła skutecznego szerzenia destrukcji nie pozostała na papierze. Ludzie byli ślepi i nie widzieli do czego dążyli przedstawiciele Kominternu na terenie Polski, chociaż oni sami tego nie ukrywali. Mimo iż zagrożona była wolność narodowa, to większość obywateli była albo bierna, albo wręcz ułatwiała grę przeciwnikowi.

Narodowa Demokracja – sprzymierzeniec Rosji

Dla „Gazety Polskiej” oczywistym faktem było, że Narodowa Demokracja reprezentowała jak najgorsze intencje, cele i zamiary, dlatego nikt nie powinien jej ufać. Partii tej towarzyszyło błazeństwo zasad, różnych podówczas i dzisiaj, a zawsze pokrywające odśrodkowe dążenia i wichrzycielskie zapędy . Endecja była określana jako partia kołtuństwa, która bardzo często posługiwała się argumentami historycznymi dla celów walki politycznej. Niestety, takim zachowaniem endecja tylko sama sobie szkodziła, bo z wnętrz archiwów i bibliotek idzie szybkiemi krokami prawda dziejowa. A ta prawda nie stawia endecji w najlepszym świetle. W jednym z artykułów można przeczytać bez ogródek, że cała historia przedwojenna i wojenna [endecji – M. Ch.] to niewolnicze, wyzute z wszelkiej godności narodowej i ludzkiej, wysługiwanie się caratowi .

Był to jeden z podstawowych argumentów przeciwko Narodowej Demokracji. W czasie, gdy Józef Piłsudski wraz ze swoimi żołnierzami zbrojnie walczył o niepodległość kraju, działacze endeccy pokornie wypełniali wolę zaborcy, dlatego później nie mieli prawa decydować o losach państwa. Odwołanie do nie do końca chlubnej historii tej partii było bardzo sugestywne. Nie dość, że ugrupowanie to miało być sprzymierzeńcem cara i Rosji, to na dodatek słowo „wysługiwać się” świadczyło o wręcz poddańczym stosunku. Ta mentalność niewolnika, osoby podległej, nie mającej własnego zdania i siły do zdecydowanego działania, wielokrotnie pojawiała się w opisach Narodowej Demokracji.

Dostrzeżono również to, że prasa endecka nie kultywowała świąt narodowych, takich jak Święto Niepodległości (11 listopada), ponieważ upamiętniały wydarzenia niechlubne dla Narodowej Demokracji. Jednak fakty są faktami i nie umknęło to dociekliwym dziennikarzom sanacji. Padło wręcz określenie, że historia jest pietą achillesową endecji . „Gazeta Warszawska” (główne pismo Narodowej Demokracji) nie zamieściła 11 listopada żadnego artykułu, a nawet wzmianki, o święcie narodowym. Cóż bowiem mogło mieć to pismo do powiedzenia swoim czytelnikom w tym dniu? Przecież pisać prawdę, to tyle, co poddać się samobiczowaniu . Fałszować historię miało być coraz trudniej wobec istniejących dokumentów – dlatego lepiej milczeć.

reklama

„Gazeta Polska” przypominała o zabiegach Dmowskiego w kierunku umieszczenia wśród warunków zawieszenia broni w listopadzie 1918 r. punktu zobowiązującego Niemców do utrzymania okupacji na ziemiach Polskich. Na koniec artykułu pojawia się wręcz ostrzeżenie Ostrożnie zatem, panowie z „Gazety Warszawskiej”! Wiele spraw, które uważane za „wyjaśnione i oświetlone” czeka dopiero na wydobycie z mroków „wstydliwych zakątków” historii. Jednoznacznie, bez przytaczania kontekstu sytuacyjnego, oskarżano endecję o nieodpowiednie postępowanie w przeszłości. Padały nawet groźby, że jeśli przedstawiciele tej partii będą za bardzo niepokorni, to strona rządowa nie omieszka przypomnieć tych wstydliwych momentów.

Struktury i działanie Narodowej Demokracji wielokrotnie było porównywane do reguł działania mafii. Pisano, że jej członkowie spiskowali na wzór masoński, a chociaż działali jawnie, to najistotniejsze „sprężyny” pozostawały w ukryciu. Partia krzycząca przeciwko „mafijności”, która wszelkie problemy w kraju składała na barki Żydów i masonerii, sama była obarczona dziedziczną tajnością, a z młodością miała wspólną jedynie niedojrzałość. Również działalność Obozu Wielkiej Polski porównano do działalności mafii. Artykuł analizował działalność Obozu i stwierdzał na koniec, że cała Narodowa Demokracja i jej sojusznicy to właśnie polscy mafijnicy. Takie porównanie sugerowało niegodziwe intencje, inne były bowiem przedstawiane społeczeństwu, a inne przyświecały prawdziwym celom organizacji.

Jakby tego było mało, „Gazeta” twierdziła, że sama endecja nie dość, że była siedliskiem zła i najgorszych zachowań, to jeszcze wzorce te starała się przekazać młodemu pokoleniu. Jednym ze środków, którym Narodowa Demokracja próbowała powiększyć swoją siłę w społeczeństwie, był Ruch Młodych Obozu Wielkiej Polski. Aby wzmocnić swoje oparcie, endecja wykorzystywała niewiedzę młodzieży na temat historii Polski. Napisano, że w ciągu ostatnich lat obserwujemy konsekwentny atak ze strony endecji na dusze młodych. Wciąga się ją do walki politycznej (…) wpajając jad nienawiści do wszystkiego, co nie jest obwiepolskie, co nie ma na sobie endeckiego stempelka . Młodzież akademicka pozostająca pod jej wpływem, systematycznie przypominała o swoim istnieniu niepoczytalnymi wystąpieniami i ulicznymi burdami, do których popchali ich „zacietrzewieni” partyjniacy endeccy. Przykry był jednak fakt, że to młode pokolenie Polaków zapewne nie miało świadomości, jak dawniej działali i co robili obecni ich przywódcy. Członkowie Narodowej Demokracji zostali ukazani jako osoby deprawujące młodzież, które wszelkimi środkami starały się mieszać jej w głowach i przekazać własne skrzywione wzorce

reklama

„Wróżbita” Roman Dmowski

Roman Dmowski

Wielokrotnie na łamach „Gazety Polskiej” pojawiała się również postać Romana Dmowskiego – wyśmiewano jego przewidywania i prognozy. Jego poglądy na przyszłe losy Polski wkraczały jakoby w dziedzinę humorystyki, a jego zdolności zestawiono z anegdotą, w której kilku Żydów kłóciło się, który z cadyków jest najmądrzejszy. Każdy opowiadał cuda, ale wreszcie jeden powiedział, jak to jego cadyk kiedyś nagle zerwał się krzycząc, że Tykocin się pali. W pierwszym momencie słuchacze oniemieli, po chwili jednak zapytali, czy Tykocin rzeczywiście się spalił. Żyd odpowiedział, że nie ma znaczenia, czy się spalił, czy nie, ale to, że jego cadyk widzi na tysiąc wiorst. Taka była też dalekowzroczność Dmowskiego, a jego alarmy wojenne podobne były do pożaru w Tykocinie. Wszyscy bowiem wysławiali jego zdolności, opiewali jego talent do przewidywania (zwłaszcza sytuacji w naszym kraju), a nikt się nie zastanowił nawet ile prognoz się sprawdziło, a te aktualne na ile miały szanse się sprawdzić. Podkreślano tutaj puste uwielbienie dla Dmowskiego, bez analizy jego poglądów i zestawienia ich z rzeczywistością.

Wojciech Korfanty – sojusznik Niemców

Bardzo widoczny jest negatywny stosunek „Gazety Polskiej” do Wojciecha Korfantego. Praktycznie na każdym kroku wyłapywano i podkreślano jego potknięcia. Był on pokazywany jako osoba mierna, niosąca ze sobą ogólną destrukcję, a podstawowym wyznacznikiem jego działalności miał być prywatny interes. Takie oskarżenia padały przy okazji omawiania sytuacji na Śląsku. W okresie, kiedy Korfanty był tam wojewodą, przedstawiano obraz ogólnej katastrofy. Wysokie bezrobocie, mało inwestycji, niewiele nowych dróg i ogólne nieróbstwo opozycji, to tylko kilka z wielu zarzutów pod jego adresem.

reklama
Wojciech Korfanty (1925 r.)

Co gorsza redaktorzy „Gazety Polskiej” starali się wykazać, że Korfanty działa na szkodę interesów polskich, a na korzyść interesów niemieckich na Śląsku. Zdaniem „Gazety” świetnie skwitował to gdański nacjonalistyczny dziennik: Zwycięsko wyszła także z wyborów opozycyjna partia Korfantego, który walczył solidarnie z Niemcami przeciw wojewodzie Grażyńskiemu. Korfanty wielokrotnie był przedstawiany właśnie jako obrońca niemieckich interesów. Poparł on pomysł, aby jedyną podstawą do przydzielenia dzieci do szkół mniejszościowych była niczem niekrępowana wola rodziców . Biorąc pod uwagę fakt, że na Górnym Śląsku mieszkała znaczna liczba ludności niemieckojęzycznej, która nie potrafiła się jednak określić ani jako polska, ani jako niemiecka, to zgoda na takie postępowanie wiązałaby się – zdaniem „Gazety” – z oddaniem, a wręcz zaprzedaniem polskich dzieci, co stwierdzono w tytule jednego z artykułów.

„Szkodniki” z Centrolewu

Pierwszym problemem jaki poruszyła „Gazeta Polska”, była odpowiedz na pytanie, z jakich przyczyn partie wchodzące w skład „Centrolewu” zgodziły się uznać socjalistyczną dyktaturę: Przeciętny, zdrowo myślący, śmiertelnik pyta: co robią, jaką rolę chcą odegrać w tej opozycyjnej szopce stronnictwa włościańskie od „Piasta”, poprzez „Wyzwolenie” i Stronnictwo Chłopskie” . Istotne było tutaj użycie określenia przeciętny, zdrowo myślący śmiertelnik, sugerowano bowiem, że to pytanie nurtowało całe społeczeństwo, a nie tylko przedstawicieli sanacji i problem ten poruszono w imieniu wszystkich Polaków. Wyjaśnienie zaś tego sojuszu było proste, bowiem, jak zawsze, wszystkim partiom przyświecać miała chęć przywrócenia w kraju dawnych realiów.

Chociaż Narodowa Demokracja formalnie stała poza sejmowym Centrolewem, to też udzielała mu poparcia. Dlaczego? W tych wszystkich partiach żywe miały być wspomnienia dawnych czasów, gdy dominował interes partyjny, a nie, tak jak pod rządami sanacji, interes państwowy. Stronnictwa chłopskie powinny jednak pamiętać tamten okres, gdy stanowiły marionetkę kierowaną raz z prawej, raz z lewej strony sceny politycznej, a w zamian otrzymywały tylko projekty, plany i obietnice. Tamte czasy nigdy nie były dla chłopów „ziemią obiecaną” i przeciętny chłop z tego „konkubinatu” korzyści nie mógł wynieść żadnych.

reklama
Wiec Centrolewu w Dolinie Szwajcarskiej, Warszawa 15 września 1930 r.

Słowo „nieodpowiedzialna” bardzo często pojawia się na określenie poczynań opozycji. We wszystkich jej posunięciach doszukiwano się potknięć, nieprzemyślanych argumentów, aby podkreślić jak bardzo była ona niezorientowana w sytuacji politycznej w kraju, a co za tym idzie, nie poradziłaby sobie z rządzeniem, jeśli pojawiłaby się taka ewentualność. Najgorsze zdaniem „Gazety” było to, że ogniskiem zarazy są ci, którzy prawa stanowią, (a co za tym idzie) państwo iść by musiało do zagłady, gdyby szkodnikom nie wyrwano jadowitego żądła . Opozycja była utożsamiana z zarazą, która kryje się wśród władzy ustawodawczej. Aby podkreślić różnicę między swoimi a obcymi, używano określenia „szkodniki”, co pozwala nadawcy komunikatu w przekonujący i skuteczny sposób ukazać odbiorcy wymowę interpretowanych wydarzeń z własnej perspektywy. Wszystkie użyte zwroty typu „zaraza”, „szkodnik” czy „jadowite żądła”, bardzo łatwo docierają do wyobraźni osób czytających i przyśpieszają kreowanie w umysłach konkretnego wizerunku: my – ci dobrzy, oni – ci źli.

Na początku czerwca pojawiły się pierwsze wzmiankami o kongresie Centrolewu w Krakowie, co wzbudziło żywe zainteresowanie prasy. Chociaż opozycja z lewej strony sceny politycznej przygotowywała się do manifestacji, przy okazji której masy ludu pracującego pokażą swój gniew i niezadowolenie, to jednak strona rządowa nie czuła strachu: nie straszcie nas, bo się nic a nic nie boimy . Pomimo braku obaw, nie zaprzestano informowania społeczeństwa, że Centrolew to front nienawiści i demagogii .

Interesujący wydaje się fakt, iż cudu zjednoczenia rozbitych stronnictw i zakończenia ich egoistycznej walki, dokonać miał nie kto inny jak marszałek Piłsudski. To przecież właśnie on wielokrotnie podkreślał, że życie polityczne to nie wzajemne użeranie się niezliczonych partyj i partyjek, a tworzenie wielkich zasadniczych bloków, mających wyraźne oblicze i wyraźny program działania. W okresie sejmowładztwa nie udało się partiom tego osiągnąć, ale zrealizowano to, jak widać, pod rządami marszałka. Trudno nawet określić jak bardzo niezgodne ze zdrowym rozsądkiem i zasadami logiki jest takie wnioskowanie.

Marszałek Józef Piłsudski

Jeszcze ciekawszy jest wniosek dziennika, jakoby kongres w Krakowie świadczył tylko o tym, jak dalece przewrót majowy był konieczny, ponieważ uzdrowił polską scenę polityczną i wzajemne relacje między partiami. Poszczególne ugrupowania tworzące Centrolew szły do ataku wspólnym frontem, co właściwie niezmiernie cieszy piłsudczyków, gdyż opozycja zaczynała rozumieć to, do czego oni już dawno doszli. Przypisywanie wszelkich zasług Piłsudskiemu, nawet gdy dotyczyły spraw zupełnie z nim nie związanych, to ponownie motyw propagandowy. Bez znaczenia było, czy marszałek rzeczywiście miał wpływ na określone wydarzenia – zawsze można było tak przyjąć, bo kto ośmieliłby się to podważyć?

reklama

Pod koniec października 1931 r. w Brześciu rozpoczął się proces aresztowanych posłów opozycji. Jak twierdziła „Gazeta Polska”, był to jeden z tych procesów, który na pewno zapadnie w pamięci społeczeństwa, które będzie musiało się do niego ustosunkować. Odbijać się w nim bowiem będą dwie koncepcje przyszłości Polski: stara, anarchistyczna i szlachecka, ckliwa i destrukcyjna ideologia swawoli i bezrządu, jako największych wartości narodowych – przedstawiona będzie przez ławę oskarżonych; struktura myślowa, budująca w świadomości narodu Polskę twardą, zwartą, surową, wymagającą od wszystkich poświęceń i dyscypliny, dającą w zamian stałość i siłę, bezpieczeństwo i rozwój – ta ideologia reprezentowana będzie przez magistraturę i najważniejszych świadków .

Wincenty Witos w czasie procesu brzeskiego

Cały proces był bacznie śledzony i relacjonowany na łamach „Gazety Polskiej” aż do wyroku w styczniu 1932 r. Relacjonowano dokładnie zeznania świadków – zawsze tak wybrane, aby przedstawić opozycję z jak najgorszej strony[4o]. Po raz kolejny korzystano z metafory wojennej: jesteśmy My – zwycięzcy oraz Oni – przegrani, którzy zasiądą na ławie oskarżonych. Ukazanie dwóch przeciwnych obozów, wręcz po przeciwnych stronach barykady, wzmacniało propagandową polaryzację świata na zły – reprezentowany przez opozycję oraz dobry – sanacyjny. W takim ujęciu bardzo łatwo było przyjąć za lepszą rzeczywistość proponowaną przez „Gazetę Polską” i piłsudczyków. Dodatkowo oskarżeni reprezentować mieli przeszłość, czyli Polskę starą, anarchiczną i szlachecką, a więc uosabiali zamęt, problemy wewnętrzne, a wreszcie upadek naszego kraju, dlatego nie było wręcz możliwości, aby to oni wygrali proces.

Zakończenie

Przedstawione powyżej przykłady stanowią zaledwie niewielki procent wszelkich wypowiedzi tego typu prezentowanych na łamach „Gazety Polskiej”. Duże znaczenie dla osiągnięcia zamierzonych celów ma stworzenie czytelnej i jasnej strategii komunikacyjnej z czytelnikiem i tak też było w tym przypadku. Przedstawiony na łamach prasy sanacyjnej obraz rzeczywistości był zawsze spójny i konkretny, a raz wykreowany wizerunek i użyte symbole wielokrotnie się powtarzały. Tak też Ignacy Daszyński to najczęściej człowiek chory na umyśle, któremu miesza się świat rzeczywisty z jego własnymi urojeniami. Wojciech Korfanty to kiepski gospodarz Śląska, na terenie którego interesy niemieckie stawia ponad polskimi. Polska Partia Socjalistyczna ma na swoim koncie zaszczytne, historyczne wręcz osiągnięcia, jednak gdy losy jej i Piłsudskiego się rozeszły, utraciła „złoty róg” i miesza się w sprzecznościach, brak jej zdecydowanych przedsięwzięć. Narodowa Demokracja to dawny sprzymierzeniec caratu, który obecnie deprawuje młodzież i wpaja jej złe wartości. Najbardziej krytycznie odnoszono się do Centrolewu, który ze względu na swoją aktywność przeciwko stronie rządowej, najprawdopodobniej odbieramy był jako największe zagrożenie. Ze wszystkich nurtów jedynie ideologia ludowców wzbudzała pewne sympatie, gdyż w Polsce chłop potęgą jest i basta .

Powtarzanie tych samych szablonów sprawiało, że prezentowany obraz wydawał się prawdziwszy. Schematyczność można dostrzec na wszystkich płaszczyznach, nadawała ona wypowiedziom formę rytuału, swoistej magicznej formuły. Elementy te służyły umiejętnemu zastępowaniu informacji przez sam komentarz, zacierał się podział między informacją a interpretacją, bowiem ta druga zajmowała coraz więcej miejsca.

Pierwszym etapem przekonywania odbiorców do zideologizowanego obrazu świata jest wskazanie obcych i swoich. Dlatego też „Gazecie Polskiej” zależało na precyzyjnym wyznaczeniu linii demarkacyjnej pomiędzy tymi, którzy z nami a tymi, którzy przeciw nam. Etykietowanie, czyli perswazyjne nazywanie, miało służyć właśnie temu celowi. W omawianych tekstach można dostrzec etykiety jednowyrazowe takie jak „antychryst”, „szatan”, „zdrajca”, „zbrodniarz”, „obłąkany” oraz etykiety opisowe: „obie połączone bezsiły”, „tchórzliwy zając”, „tchórzliwi posłowie”, „ogólne nieróbstwo opozycji” i wiele innych. Etykiety negatywne odnosiły się zawsze do obcych, zaś pozytywne do swoich. Charakterystyka zawarta w etykietach była głównie wprowadzającym działaniem retorycznym, które pozwalało zorientować się, kto jest sojusznikiem, a kto przeciwnikiem.

Retoryka jako pierwsza dostrzegła wartość metafory wynikającą z jej obrazowości, konkretności, wbudowanemu wartościowaniu i mocy perswazyjnej obrazu skonstruowanemu w oparciu o przenośnię. Najczęściej używaną była metafora wojenna. Oponentów określano mianem wrogów, z którymi walczono, prowadzono wojnę, wygrywano i zwyciężano. Efektem tego miał być pokój, poprawa warunków życia społeczeństwa i uzdrowienie sytuacji w kraju, co pozwalało mówić o wojnie sprawiedliwej ze strony swoich. Linia frontu, która się pojawiała w tym przekazie, wzmacniała propagandową polaryzację świata na zły, reprezentowany przez obcych i dobry, który chcieli wprowadzić swoi. Warto zaznaczyć, że strona rządowa zawsze podkreślała, iż nie chciała wojny, tylko była do niej zmuszona przez działania opozycji.

Wojenną interpretację świata wzbogacano o określenia związane z chorobami. Przeciwnicy opisywani byli jako obłąkani”, dotknięci ślepotą. Tymczasem przedstawiciele sanacji to świetni lekarze, którzy doskonale wiedzieli jak uzdrowić sytuację w kraju. Obcy to także ci, którzy doprowadzili Polskę do ruiny przed 1926 r., co pozwalało nadawcy ukazać swoich jako tych, którzy pragnęli wzmocnić kraj i poprawić położenie obywateli.

Skuteczność metafor wzmacnia ich orientacja. Działania opozycji skierowane są do dołu (upadek, pogłębianie kryzysu) i w tył (patrzą w przeszłość), co związane jest z negatywnym wartościowaniem. Natomiast piłsudczycy robią coś dobrego, bo idą w odpowiednim kierunku i zależy im na rozwoju.

W procesie komunikowania wykorzystywane są różne strategie. Jedną ze stosowanych przez sanację była strategia zerwania z dawnym rytuałem, manifestacja walki ze starym systemem. Przykładem tego są stwierdzenia, że gabinety przed 1926 r. uprawiały demagogie i realizowały wyłącznie interes partii lub że nadszedł czas zmian. Równie często manifestowane była potrzeba wspólnego języka, czyli pozorne włączenie odbiorców w tworzenie konkretnej wizji rzeczywistości, np. Przeciętny, zdrowo myślący, śmiertelnik pyta, każdy wie.

Wykorzystywane w artykułach symbole i porównania ściśle wiązały się ze specyfiką nieprzekształconego w obywatelskie społeczeństwa polskiego i najczęściej związane były z tematyką biblijną lub historyczną. Ułatwiało to przedstawienie konkretnej wizji rzeczywistości, bo używane pojęcia były dobrze znane odbiorcy i niosły ze sobą konkretne zabarwienie emocjonalne wykorzystywane przez nadawcę. Odwoływano się do czasów i sytuacji odległych, których wymowy nie można było podważyć, bowiem prawie każda interpretacja możliwa była do akceptacji.

Opisane powyżej metody i środki miały jeden zasadniczy cel: zainspirować lud, społeczeństwo, przeciwko grupom określanym jako jego ciemiężcy. Niektórym oficjalnie zarzucano działanie na szkodę Polaków, np. Wojciechowi Korfantemu, Komunistycznej Partii Polski czy całemu Centrolewowi, który chciał jakoby realizować własne interesy kosztem sytuacji w kraju. Innym (np. Ignacemu Daszyńskiemu) natomiast przypinano różne łatki, które miały dawać do zrozumienia, że są to osoby nieodpowiednie, niekompetentne i jeśli nie zaszkodzą, to na pewno nic pozytywnego nie zrobią. Wszelkie stosowane środki retoryczne miały tylko pogłębić przepaść pomiędzy opozycją a sanacją i jednoznacznie zdefiniować, która strona jest tą dobrą, a która złą. Przedstawiona powyżej analiza licznych i różnorodnych używanych metod i chwytów bardzo wyraźnie świadczy o tym, jak wielkie znaczenie przykładali piłsudczycy do stworzenia przekonującego obrazu rzeczywistości świadczącego jak najgorzej o ich przeciwnikach.

Zredagował: Roman Sidorski

reklama
Komentarze
o autorze
Marta Chechłowska
Studentka politologii na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. W roku 2008 obroniła pracę magisterską na Wydziale Historycznym UMK pt.: Opozycja na łamach „Gazety Polskiej” w latach 1929-1939. Obecnie przygotowuje pracę magisterską zatytułowaną Między autorytaryzmem a populizmem – poglądy obozu rządzącego w latach 1926–1939. Poza historią dwudziestolecia międzywojennego w Polsce jej zainteresowania badawcze koncentrują się na teorii polityki, kwestiach samorządu u progu XXI wieku i problemach gospodarczych współczesnego świata.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone