Operacja „Żelazo”. Jak komuniści okradali Zachód

opublikowano: 2025-02-20, 07:42
wszelkie prawa zastrzeżone
To jeden z największych przekrętów gospodarczych PRL. W latach 70. XX wieku współpracownicy wywiadu PRL przeniknęli do struktur przestępczych w państwach zachodnich i poprzez różnego rodzaju bójki i napady ograbiali je z pieniędzy i kosztowności. Skradzione w ten sposób środki miały zwiększyć rezerwy walutowe PRL i wzmocnić działalność wywiadu. W praktyce zostały rozkradzione ponownie – przez komunistycznych aparatczyków.
reklama
Gmach Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Warszawie w latach 60. XX wieku
Była operacja nietypowa, operacja taka, w której »śmierdziało«. Stąd trzeba było mieć zgodę określonego wyższego szczebla. (…) Brało się to z tego, że wówczas to zapotrzebowanie na pieniądze było wielkie i stąd szukało się wszelkich sposobów

– powiedział po wszystkim Mirosław Milewski, były dyrektor Departamentu I Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, podczas posiedzenia KC PZPR.

Te sposoby okazały się bardzo niekonwencjonalne. Według różnych szacunków w ramach operacji „Żelazo” departament MSW wzbogacił się o 75 do nawet 200 kg – a właściwie miał o tyle się wzbogacić, bo tyle zagrabili zwerbowani przezeń współpracownicy w zachodnich krajach. Funkcjonariusze wywiadu zadbali o to, by bez przeszkód przewieźli te kosztowności do Polski – było ich tyle, że w samochodzie aż pękły resory. Do dziś nie wiadomo do końca, co stało się z tymi pieniędzmi.

Pierwsze kontakty Janoszów z bezpieką

Główną rolę w tej operacji odegrali bracia Janoszowie – Mieczysław, Jan i Kazimierz. Pochodzili spod Żywca z wielodzietnej rodziny. Ten pierwszy był prokuratorem w Jeleniej Górze, dwaj pozostali prowadzili hutę szkła w Cieplicach. Jan był dodatkowo informatorem SB w Nowej Hucie, a Kazimierz chciał zostać funkcjonariuszem – zapisał się nawet do szkoły oficerskiej w Legionowie, która kształciła członków bezpieki. Ze względu na kryminalną przeszłość rodziny został z niej jednak wyrzucony.

W latach 60. XX wieku pojechali na wycieczkę samochodową Automobilklubu do Europy Zachodniej. Był to dla nich sposób m.in. na to, by uniknąć odpowiedzialności karnej – mieli już bowiem na swoim koncie pewne występki i nadużycia. W drodze powrotnej odłączyli się jednak od grupy – i wtedy zainteresował się nimi jeleniogórski kontrwywiad. Niedługo po tym sprawę przejęła warszawska MSW zainteresowana przede wszystkim Mieczysławem – jako prokurator mógł być bowiem interesującą osobą dla obcych służb.

Za pomocą jednego z braci, który został w PRL, zwerbowali go do współpracy. Z czasem to samo zrobili z pozostałymi Janoszami. W ten sposób stali się współpracownikami wywiadu PRL.

Przestępcza działalność na Zachodzie

Początkowo Mieczysław Janosz był w Genewie, z czasem dołączył do Jana i Kazimierza w Hamburgu – i zaczęli działać razem. Na początku, na polecenie służb, zajęli się rozpracowywaniem środowiska emigracyjnego w Niemczech Zachodnich. Obiektem ich obserwacji stali się zwłaszcza ludzie współpracujący z wywiadami państw NATO. Chcieli też poznać taktyki działania obcych agencji wywiadowczych. W jednej z dzielnic Hamburga – St. Pauli znanej z licznych lokali nocnych i nocnego życia – założyli własny pub o nazwie Orkan. Posłużył im on jako idealna przykrywka do działań przestępczo-wywiadowczych.

Pieczęć Ministerstwa Spraw Wewnętrznych PRL

Bracia Janoszowie nie przebierali w środkach – dla zdobycia informacji parali się m.in. przemytem, kradzieżami, paserstwem i sutenerstwem. Oprócz tego dołączyli do polsko-jugosłowiańskiego gangu i w jego ramach organizowali napady na banki i sklepy jubilerskie. Wszystko to odbywało się oczywiście za zgodą i przyzwoleniem kontrwywiadu PRL. Podczas jednej z takich akcji poszli jednak o krok za daleko.

W 1964 r. napadali na Reinbeck na północy RFN. Doszło do strzelaniny, w wyniku której z rąk Mieczysława zginął jeden z kasjerów – 59-letni Werner Heick. Wizerunek prawnika wyciekł do mediów – niemiecka prasa pisała o nim z imienia i nazwiska, opublikowała również jego portret pamięciowy i wyznaczyła nagrodę za jego schwytanie lub informację o miejscu, w którym przebywa. Jako tajny współpracownik był spalony – aby uniknąć aresztowania, musiał uciekać do PRL. Służby bezpieki wykorzystały go jednak do kontaktu z pozostałymi Janoszami, którzy wciąż przebywali na Zachodzie. Miały wobec nich plan.

Operacja „Żelazo”

Departament I MSW zajmujący się wywiadem zaproponował im, że ściągnie ich do PRL, ale w zamian muszą zgromadzić jak najwięcej złota i innych wartościowych przedmiotów – i przywieźć je do kraju.

reklama
Zdecydowano, że Kazimierz Janosz w drodze różnych przestępczych zabiegów zgromadzi maksymalną ilość złota i z tym przy pomocy MSW powróci do Polski

– można było przeczytać później w raporcie komisji resortu badającej aferę. Skradzionymi przedmiotami mieli podzielić się po równo. Janoszowie, nie chcąc ryzykować, że ktoś skojarzy ich z poszukiwanym bratem, przystali na ten układ. Szybko wzięli się do roboty.

Operacji nadano kryptonim „Żelazo”. W jej ramach koło 1970 roku Kazimierz Janosz razem z niczego nieświadomym Niemcem i na jego nazwisko założył firmę handlującą złotem i biżuterią. Następnie dokonał ogromnych zakupów tych towarów, ale także srebra, kamieni szlachetnych, dzieł sztuki. Obiektem jego zainteresowania stały się nawet deficytowe w PRL żyletki. Nabył je z odroczonym terminem płatności – bo w praktyce nie zamierzał za nic płacić. Wykorzystał dzień, gdy jego wspólnik był na drugim końcu kraju i rozpoczął akcję przerzucania kosztowności do PRL.

Część zapakował do pociągu, który – dzięki temu, że udało mu się uniknąć kontroli celników – bez problemów wjechał on do Bytomia, a następnie do Katowic. Pozostałe łupy – te najbardziej kosztowne – Janoszowie postanowili przewieźć samochodem. Był on nimi tak obładowany, że z przeciążenia aż pękły resory. I tym razem celnicy nie zwrócili jednak na to uwagi, o co wcześniej zadbały służby PRL. Na przejściu granicznym w Słubicach czekał na Janoszów major z MSW, który razem z nimi pojechał do garażu Wojsk Ochrony Pogranicza. Następnie kosztowności przewieziono do siedziby MSW przy Rakowieckiej. Tam przystąpiono do podziału łupów.

Złodziej okradziony

Nie wiadomo, ile złota dokładnie skradli Janoszowie – szacunki wahają się od 75 kg do nawet 200 kg. Funkcjonariusze MSW nie dotrzymali słowa danego Janoszom i przekazali im zaledwie jedną trzecią łupów. Resztę rozdysponowali między siebie – część trafiła do kieszeni funkcjonariuszy, część do sklepiku jubilerskiego, który w latach 70. otworzono w siedzibie resortu. Pracownicy ministerstwa, oficerowie, członkowie partii i zaufani ludzie mogli kupić tam biżuterię praktycznie za bezcen.

Janoszowie, choć oszukani, nie narzekali na swój los. Dzięki współpracy z MSW mogli liczyć na ochronę służb dla ich nielegalnych interesów, bo tych się nie wyrzekli. Przez długi czas to rzeczywiście działało – za każdym razem, gdy trafili na celownik milicji, funkcjonariusze MSW szepnęli odpowiednim osobom słowo i Janoszom wszystko uchodziło płazem. Do czasu.

Mirosław Milewski, dyrektor Departamentu I MSW od 1969 rok

W 1984 roku Kazimierza Janosza przyłapano na nielegalnym handlu wódką, przez co trafił do więzienia. Mieczysław postanowił stanąć w obronie brata. Udał się do siedziby MSW i zażądał od ówczesnego ministra spraw wewnętrznych gen. Czesława Kiszczaka, by uwolnił Janosza. Zagroził, że inaczej rozpowie publicznie o nielegalnych interesach, które robili na Zachodzie razem z oficerami z MSW. Kiszczakowi taki obrót spraw był jednak na rękę – postanowił wykorzystać to do tego, by rozprawić się z przeciwnikami politycznymi.

Celem zbadania sprawy powołał komisję, na czele której stanął gen. Władysław Pożoga. Nie ustaliła ona jednak zbyt wiele – oficerowie Departamentu I MSW z oczywistych względów nie współpracowali, a wręcz zniszczyli szereg dokumentów, które mogłyby wskazywać na ich udział w operacji – czy w pochodzących z niej zyskach. Jedyne, co udało się ustalić, to że o operacji wiedział nie tylko Mirosław Milewski, ale także stojący wówczas na czele MSW Franciszek Szlachcic, premier Piotr Jaroszewicz oraz sekretarz Komitetu Centralnego nadzorujący MSW Stanisław Kania.

Odpowiedzialność za aferę poniósł jednak głównie ten pierwszy, za którym Kiszczak osobiście nie przepadał. W 1985 roku został usunięty z PZPR. Pozostali funkcjonariusze zaangażowani w operację dostali jedynie partyjne nagany. Na tym temat ucichł. Powrócił dopiero w 1990 roku, po zmianie władz, ale tym również nie udało się wiele ustalić. Śledztwo więc szybko umorzono. Jedna z największych afer gospodarczych PRL przeszła praktycznie bez echa.

POLECAMY

Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite! Dowiedz się więcej!

Ten artykuł powstał dzięki Waszemu wsparciu w serwisie Patronite, a jego temat został wybrany przez naszych Patronów. Wesprzyj nas na Patronite i Ty też współdecyduj o naszych kolejnych tekstach! Dowiedz się więcej!

Źródła:

reklama
Komentarze
o autorze
Katarzyna Łabicka
Absolwentka dziennikarstwa i nauk politycznych. Miłośniczka historii, reportaży i kultury hiszpańskiej.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2025 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone