Odzyskanie niepodległości przez Polskę – jak rodziła się Polska?
Zobacz też: 11 listopada 1918 i odzyskanie niepodległości przez Polskę
Dnia 30 października. Środa. Wykład w Baraneum odbył się, w Uniwersytecie o dziesiątej nie, bo znów na sali znalazł się sam jeden Feldman. To już widocznie taka fatalna godzina. Coraz więcej czasu pochłaniają mi zajęcia nienaukowe. Była u nas Zońcia w tych dniach (muszę dodać: w tych dniach, bo ona też pisze dziennik i mądrzejszy od mojego; mogłyby więc wyjść na jaw niedokładności). W TSL ułożyliśmy po długim sporze rezolucję na wiec i porządek wiecu. Odbył się on bardzo okazale. „Sokół” przepełniony światem urzędniczym. Referował bardzo dobrze Rybarski; słabiej mówił zdenerwowany Stroński. Ja trzymałem się w rezerwie na wypadek, gdyby trzeba było polemizować z jakim socjalistą. Już teraz to są jedyni wrogowie. O enkaenitach się nie mówi. Nastrój wiecu bardzo jednolity. Chcemy przygotować jakąś manifestację na powitanie spodziewanego komisarza rządu polskiego z Warszawy.
Dnia 31 października. Czwartek. Stroński rano pojechał do Lwowa. Wykład o encyklopedystach miałem przy dwojgu słuchaczy. Feci quod potui . Ulanowski wezwał mnie, abym zwołał na niedzielę Komisję Historyczną dla ukonstytuowania jej i uczczenia pamięci Zakrzewskiego. Ale to było jednak tydzień temu. A mniej więcej dziś ofiarował mi – słuchajcie! – premium 500 koron, jeżeli dam swoją część do Encyklopedii na 1 kwietnia. Dzień dzisiejszy pamiętny będzie w dziejach Krakowa: od rana odbywało się zrzucanie orzełków i orłów czarnych, Roja wprowadzał na odwachu polskie warty, oficerom zrywano baczki, Czesi dekorowali się na biało-czerwono itd. Było to bardzo wesołe. Ale mniej wesoło wyglądała konferencja tutejszych polityków obozu narodowego, odbyta u Surzyckiego po południu z przybyłymi nagle z Warszawy komisarzami Wit[oldem] Czartoryskim i Stef[anem] Bądzyńskim. Na mnie nadzwyczaj przykre zrobiła ona wrażenie. Moi endecy z największym rankorem występowali przeciw księciu i Surzyckiemu. Co do pierwszego o tyle mają rację, że na nich potem spadnie odpowiedzialność za wysunięcie naprzód książęcego nazwiska; co do drugiego złość ND przechodzi granice przyzwoitości. Wynik konferencji ponoć ten, że nie tylko Czartoryski, ale i Bądzyński (tęgi człowiek) zrezygnują. Wieczór – jak często w tych dniach – w Grandzie.
Dnia 1 listopada. Piątek. Przez dzień krążyły pogłoski niesprawdzone o zamachu Ukraińców na Lwów. Wobec takich objawów, jak wczorajszy rozdźwięk we własnym obozie, trzeba tym pilniej robić projektowaną od dawna przez Rybarskiego Organizację Narodową ponad stronnictwami. Porządkuję wciąż kartki katalogowe i przeglądam Waliszewskiego. Zońcia ma się u nas stołować; jej mały żonek, który się zapisał koniec końcem na geologię – osobno. Zońcia wypróbuje swych sił na polu ogrodnictwa. Szkoda jej muzyki.
Dnia 2 listopada. Sobota. Fatalna wieść o Lwowie potwierdza się. Rusini szybko wysnuwają morał z naszych swarów. Spodziewaliśmy się przyjazdu książniczan i że razem pójdziemy na cmentarz. Oni jednak byli tam bez nas, a my we trójkę – po południu. Udało się odszukać wszystkie groby: Misi, Władeczka i Staszka Bujaka. Zachodziłem do biura Straży Obywatelskiej, aby się zapisać, ale wtedy akurat nie funkcjonowało. A nie chciałbym uchodzić za absenteistę. Wieczorem byliśmy z Dusią w teatrze na Wyzwoleniu. Nadspodziewanie dobrze wystawione. Tylko Konrad-Nowakowski słabe wrażenie robił po Mielewskim. Grał inteligentnie, ale bez głosu. Bodaj że to „dziś” rano zajechał do nas imć Magnes z Młynika. Uciułał już 2050 rubli, przywiózł jabłek i ziemniaków. Wyjechał był w nocy, a wrócił dziś przed nocą. Kordonu ani śladu.
Dnia 3 listopada. Niedziela. Poszliśmy z Dusią rano na uroczyste nabożeństwo na Wawelu. Celebrował [biskup Adam] Sapieha, kazanie, a właściwie mowę polityczną, miał [arcybiskup Józef] Teodorowicz. Cóż, kiedy rzecz za późno zaaranżowana. Manifestacja nie mogła się udać, wzięło w niej udział tylko kilka tysięcy osób. Tak przynajmniej opowiadają. Ja sam, chociaż poczuwam się raczej do obowiązku robienia tłumu na ulicy niż konferowania po gabinetach, musiałem tym razem lecieć na posiedzenie Komisji Historycznej. Tam Fijałek uczcił pamięć Zakrzewskiego ładnym przemówieniem; potem Ulanowski rozwijał różnoraką inicjatywkę – m.in. zaproponował pensję dla sekretarza: 100 koron kwartalnie! Był u nas po obiedzie Semkowicz. Potem była Elcia, potem poleciałem na posiedzenie ND komitetu w nadziei rozmówienia się z drem Paderewskim, ale już go nie zastałem.
Dnia 4 listopada. Poniedziałek. Rano zgłosiłem się do biura Straży Obywatelskiej; cała nadzieja w tej straży, bo jak jej nie będzie, to resztka wojska, które się nie rozleci, będzie musiała pilnować Krakowa od bandytów. W Uniwersytecie młodzież uchwaliła żądać zawieszenia wykładów, aby móc iść do wojska. Praca naukowa też coraz bardziej się rwie. Nie wiem, czy zdołam przeprowadzić swój plan, tj. najpierw napisać o Sobieskim obszernie, a potem krótko.
Dnia 5 listopada. Wtorek. Coraz to słychać o rozruchach w zachodniej Galicji, nawet o pogromach. A ze Wschodu kiepskie wieści. Silnej odsieczy posłać nie można walczącym lwowianom. Zotka [Zofia Kuncewicz] była u nas. Powstaje kwestia, kto ma iść do wojska, nawet czy nie powinienem tam iść ja. Notatnik coś podpowiada o Głąbińskim? Musi to znaczyć, że było z nim jakieś zebranie. W redakcji „Głosu Narodu” zgubiono trzecią część mego artykułu o Żegludze. A za to, co wydrukowali, płacą pod zdechłym Azorem.
Dnia 6 listopada. Środa. Konferencja z Ulanowskim; ten ogromnie zakłopotany, bo mu ani Sobieski, ani Krajewski nie dostarczą na czas swego. Ale chce ożywić Komisję Historyczną. Zotka chodzi na ogrodnictwo, ale ma tam za dużo praktyki i zbyt nudne wykłady. Wieczorem byłem na wiecu inauguracyjnym Organizacji Narodowej. Rybarski referował dobrze, ja ledwo średnio. Nastrój sali niezbyt gorący, ale jednolity. Jeżeli szybko całą siłą pchnąć robotę, to mogą być dobre skutki. Poszliśmy potem w deputacji do P[olskiej] K[omisji] L[ikwidacyjnej] nalegać o odsiecz Lwowa. Lasocki odpowiadał, zdradzając duże niedołęstwo. Namysły z Dusią na tematy wojskowe.
Tekst jest fragmentem „Dziennika 1918–1921” Władysława Konopczyńskiego:
Dnia 7 listopada. Czwartek. (Obskurny belgradzki atrament). Po wczorajszym wiecu, który ujawnił znaczne onieśmielenie po stronie socjalistów, trzeba kuć żelazo, póki gorące. Byłem więc u Rybarskiego, gdzie naradzaliśmy się nad dalszą robotą w Organizacji Narodowej. Ja najwięcej miałbym ochoty do obdarcia ze skóry Daszyńskiego, a to przez ujawnienie całej jego akrobatyki politycznej podczas wojny. Wiadomości ze Lwowa dotąd nie lepsze; na razie chodzi o odsiecz Przemyśla. Wieczorami słychać trochę pukaniny na krańcach miasta. Prof. Zaremba był u mnie w tych dniach z prośbą o udział w naradzie, która miała ułożyć tekst oświadczenia uniwersyteckiego w sprawie rządu. Konferencja ta odbyła się u Dziewońskiego z udziałem moim, Morozewicza, Kreutza, Siedleckiego (byle bez prawników). Wiele pomysłów gorącego inicjatora trzeba było skreślić lub poprawić.
Dnia 8 listopada. Piątek. Wykład w Baraneum. Co za szczęście, że nie ma wykładów na Uniwersytecie, gdy jedna robota publiczna wytrąca mi z rąk drugą. W Żegludze jakoś interesy idą. Mieliśmy zebranie Rady Nadzorczej, zresztą niekompletne, więc nieważne, gdzie uprojektowano dyrekcję sekcji pierwszej (zastępstwo) powierzyć Jurczyńskiemu, a do rady powołać Starorypińskiego i kogoś tam jeszcze. Jurczyński wzrusza ramionami nad ryzykowną gospodarką Roji. Między trzecią a piątą mieliśmy u Rybarskiego zarząd Organizacji Narodowej. Robota szła sprawnie, ale to wszystko praeliminaria . Potem poszedłem na Wydział do Uniwersytetu. Wcale liczny, coś 33 obecnych. Na wstępie dyskusja nad ową odezwą zarembińską. Zganiono tekst jako rozwlekły (chociaż skróciłem go, o ile na to pozwala delikatność wobec Zaremby). Morawski żądał wzmianki o Radzie Regencyjnej, Heinrich folgował sobie kosztem ND; z obydwoma musiałem krótko, ale dobitnie polemizować. Rzecz odesłana do mniejszej komisji.
Dnia 9 listopada. Sobota. O dziesiątej w Uniwersytecie posiedzenie owej komisji redakcyjnej: Heinrich, Siedlecki, Zaremba, ja i Klecki przedyskutowaliśmy treść; o zredagowanie formy uradzono poprosić Morawskiego. Idąc do niego, posprzeczałem się znów (ostrzej niż zwykle) z Surzyckim o R[adę] Regencyjną. Morawski zgnębiony lubelskim zamachem Daszyńskiego. Byłem w Org[anizacji] Narodowej (na Małym Rynku w Banku Oszczędnościowym), ale już nie zdążyłem być na odczycie Morozewicza (inauguracja cyklu Żeglugi). Musiałem biec na babski wiec do „Sokoła”, by tam odprawę dawać oponentkom socjalistkom (Weychert-Szymanowskiej). Turowski Szczęsny rozprawiał się z Moraczewską. Przebieg wiecu podobny, jak w zeszłą środę. Z „Sokoła” poszedłem jeszcze do Buszczyńskiego. Tam niespodzianka: Stroński przyleciał ze Lwowa aeroplanem do Jarosławia i koleją do Krakowa. Opowiadał cuda o mężnej obronie. Chce zorganizować odsiecz. Znalazł się i dawno nieobecny Bujak.
Dnia 10 listopada. Niedziela. Szpetna pogoda. O godz. jedenastej stawiłem się na zebranie członków Straży Obywatelskiej dzielnicy czwartej. Przewodniczył Nowak, nauczyciel ludowy, referował z animuszem J[an] Szymański. Obecni w liczbie coś 500–600 osób bardzo ostro występowali przeciw usuwającym się i absenteistom, ale nie bardzo chcieli słuchać o Lwowie; więc ja i Grabowski bardzo krótko zaprosiliśmy ich tylko do „Sokoła” na wiec, gdzie miał przemawiać Stroński. Ja sam tam już nie poszedłem. Byłem u Bujaka, potem z nim u Elci. O Warszawie dużo gadał Czerniewski z Demokracji Chrześcijańskiej, o Lublinie Duris (czy nie Duryś pierwotnie? Chociaż to niegłupi chłopak). Wzmaga się we mnie uczucie niesmaku wobec Tabaczyńskich & S[pół]ki. Wieczorem Bujak był u nas.
Dnia 11 listopada. Poniedziałek. Dowiedziałem się wczoraj wieczorem, że Stroński na wiecu wsadził mnie do Komitetu Odsieczy Lwowa. Poszedłem więc rano do Uniwersytetu, gdzie już rozpoczęli funkcje inni członkowie tego komitetu: Stroński, Godlewski, Grabowski, Sikora, Kostanecki, Siedlecki. Zapisaliśmy przed i po południu kilkudziesięciu ochotników, pragnących iść pod Lwów. Byłem też u arcybiskupa Teodorowicza, aby mu dać wyjaśnienie co do Organizacji Narodowej. W ON czynny udział weźmie pani Lampe, dzielna niewiasta. Nauka idzie teraz w kąt i śmieszny, kto w nią, jak w poduszkę, chowa głowę. Kuncewicz przyjechał z Zońcią, zdecydowany wziąć udział w wojsku i już szykownie umundurowany.
Dnia 12 listopada. Wtorek. Teraz z bijącym sercem czeka się wieści ze Wschodu. Odsiecz Przemyśla nie zawiodła, ale co będzie ze Lwowem? Roja półgębkiem w chaotycznych frazesach daje do zrozumienia, że sił nie ma. A tymczasem raz po raz słychać, że ten lub ów pułk wraca i rozłazi się i że tysiąc dzielnych ludzi mogłoby ocalić Lwów. Niepojęte niedołęstwo. Czemu nie włożą odpowiedzialności majątkowej na rodziny dezerterów? I odpowiedzialności zbiorowej na gminy za szkody wynikłe z rabunku? Wtedy można by zluzować wiele oddziałów, wysłanych na tłumienie rozruchów bandyckich raczej niż bolszewickich. Dziś rano gruba zdarzyła się przykrość: na kanapie w jadalnym znaleźli się drzemiący Adasiowie, którzy uciekli ze Lwowa przez Rawę Ruską. Uciec to nic, ale głosić potem teorie, że obrona jest nonsensem, to już pfe. Wieczorem zostali u nas na nocleg do jutra. Fatalnie wpadli – do domu werbownika! O godzinie siódmej miałem odczyt o Przeszłości żeglugi polskiej coś przy 60 słuchaczach. Bujak był potem u nas. W ON rzeczy idą trochę gorzej, niż myślałem: brak konkretnej inicjatywy i z góry, i z dołu.
Dnia 13 listopada. Środa. Wykład w Baraneum, potem dyżur w Biurze Odsieczy Lwowa. Napływ ochotników trochę większy, ale wciąż słaby. Afisze Strońskiego robią wrażenie, cóż, kiedy i wojskowość, i PKL świecą przykładem niezdarności. Namyślamy się ze Strońskim, kto poleci za granicę. Dziunia K[onopczyńska] pojechała do Książniczek rano, Adaś poszedł tam pod wieczór. Mało rąk do pracy w Biurze Odsieczy. Wieczorem polowaliśmy ze Strońskim na jadącego do Pragi Lochera. Chcieliśmy przezeń podać depeszę iskrową do Komitetu Polskiego, szukaliśmy go w Grandzie i na kolei – bez skutku. W Biurze Korespondencyjnym złożyliśmy materiały dla gazet – listy Dąbrowskiego.
Dnia 14 listopada. Czwartek. Do Biura Odsieczy zgłosiło się naraz 108 górników z Jaworzna; przybył i Szczepanowski z Borysławia, ale miasto wciąż tępe i bierne. Dowiedziałem się w konsulacie czeskim, że Locher pojechał i depeszę miał wysłać z Morawskiej Ostrawy. Urządziliśmy w Biurze Odsieczy naradę, która postanowiła, że Stroński pojedzie do Szwajcarii, a ewentualnie i dalej, po pomoc. Po sesji wieczornej byłem w Biurze Korespondencyjnym; wieczorem ja i Godlewski odprowadziliśmy Strońskiego na kolej. Pojechał sleepingiem. Główny ciężar roboty spadnie teraz na mnie.