Obiad czwartkowy: Mój 4 czerwca…

opublikowano: 2009-06-04, 01:37
wolna licencja
Czwarty czerwca, według wielu, powinien być świętem wszystkich Polaków. Ot taka pozytywna rocznica w kalendarzu bohaterskich klęsk. W obliczu wyborów do Parlamentu Europejskiego szybko stała się ona elementem rozgrywek politycznych i wzajemnego przeciągania liny z napisem: prawdziwe dziedzictwo Solidarności.
reklama

Doszukując się sensu kształcenia historycznego, bardzo rzadko podkreśla się jego ogromne znaczenie w bieżącej polityce. I nie chodzi tu wcale o korzenie poszczególnych polityków czy niezbyt chlubne karty w ich biografiach, ale raczej o używaną niemal codziennie retorykę historyczną, będącą coraz częściej przekaźnikiem idei i myśli. Znaczenie historii jest o tyle większe, że nie jest ona jedynie jednym z wielu chwytów marketingowych. Tu chodzi o coś znacznie więcej – o legitymizację zachowań, poglądów, władzy.

Historia historią się toczy

Długie wywody genealogiczne, sięgające często nawet czasów rzymskich, czy też słynne legendy herbowe od zawsze spełniały rolę podkreślającą historyczną wagę danej rodziny. Panujące dynastie rozkoszowały się zaś mitami o różnych okolicznościach przekazania ich przodkom władzy przez samego Boga. Wszystko po to, aby każda czynność była legitymizowana.

Źródłem władzy stawała się więc nie tyle istota boska, co historia i przeszłość. Powoływanie się na prawa przodków w dokumentach nie polegało jedynie na zastosowaniu formuły zwyczajowej, ale na czymś znacznie większym – na próbie uzyskania „prawno-ideowego” mandatu do wykonywania władzy, a to dawało powołanie się na historię.

Choć rewolucja francuska chciała zerwać z wszelkimi objawami ancien regime’u, znaczenia historii w legitymizowaniu władzy nie wypleniła, sama chętnie z niego korzystając. Historycznie uwarunkowana miała być również władza komunistów, nacjonalizmy, nazizm oraz inne ideologie, które dostosowywały historię do własnych potrzeb.

Pomiędzy dwiema Solidarnościami

Ostatnie dni przynoszą nam ponowną konfrontację polityki z historią. Wśród setek utyskiwań nad upolitycznieniem 4 czerwca, który, w przekonaniu wielu, winien być świętem jednoczącym Polaków, od jego politycznego kontekstu uciec się nie da. Świętowanie rocznicy 20-lecia wyborów czerwcowych zbiega się niefortunnie z okresem przed eurowyborami. Nie ma więc tu miejsca na zachowania wspólnotowe. Dużo ważniejszy wydaje się bieżący spór, a do jego rozstrzygnięcia historia wydaje się idealnym narzędziem.

Nie byłby on może tak szkodliwy, gdyby głównymi graczami nie były partie o podobnych poglądach i rodowodzie. Sztuczny w istocie konflikt pomiędzy Prawem i Sprawiedliwością a Platformą Obywatelską, w którym kluczową rolę odgrywają kwestie personalno-prestiżowe, historią karmi się w sposób znaczny. Nie chodzi tu bowiem jedynie o skompromitowanie przeciwnika, ale o wyzucie go z „dziedzictwa Solidarności”.

Solidarności znaczy MY

Słynne słowa byłego premiera Jarosława Kaczyńskiego wypowiedziane w Stoczni Gdańskiej – my jesteśmy tu gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO – są w tym sporze kluczowe. PiS od początku poszukiwało źródeł swojego sposobu myślenia i interpretacji rzeczywistości. Sięgnięcie po mit powstania warszawskiego, wyciąganie „odrzuconych” działaczy Solidarności – Andrzeja Gwiazdy, Anny Walentynowicz – legitymizowało PiS jako partię historycznie uwarunkowaną do sprawowania władzy. W sporze tym nie ma i nie było walki o realizację programu wyborczego, ale o to, kto, w świetle racji historycznej, ma mandat do rządzenia. Jednocześnie stosuje się tu procedurę eliminacji przeciwników politycznych z takich pojęć jak patriotyzm, poczucie narodowego interesu, czy nawet wiara…

reklama

Podobną retorykę przyjęła zresztą również Platforma, która w jednym z ostatnich spotów, przedstawia ważne wydarzenia z lat 80-tych w kontekście dzisiejszych wyborów. W najważniejszych chwilach my, Polacy, potrafimy się jednoczyć. Jeśli teraz znowu uda nam się zjednoczyć, Polskę w Europie reprezentować będą najwybitniejsi specjaliści i najmądrzejsi ludzie z różnych środowisk – mówi smutnym głosem lektor. Platforma stosuje więc tu prosty zabieg – oto podobnie jak wtedy patriotycznym obowiązkiem było wystąpienie przeciwko komunistom pod sztandarem Solidarności, tak dzisiaj powinnością każdego Polaka jest głosowanie na PO. Pojęcia patriotyzmu zlewa się więc z głosowaniem na określoną partię i ludzi. Platforma utożsamiać ma zaś dawną Solidarność, stworzoną przez przedstawicieli różnych środowisk, zjednoczonych wokół walki z reżimem. Z jakim jednak reżimem walczyć chce rządzące PO?

Solidarność nie jest już dziedzictwem Narodu, lecz pochłaniana jest przez dwie główne partie do własnych celów, a wszystko po to, aby pokazać społeczeństwu: to my jesteśmy emanacją myśli o poglądów ruchu, który dał wam wolność!

Co z tym 4 czerwca?

Czy oburzać się więc na głównych bohaterów naszej sceny politycznej i zawłaszczanie święta? Moje zdanie na ten temat będzie z pewnością kontrowersyjne, opatrzone dużą doza relatywizmu. Mówiąc wprost – i tak, i nie. Z jednej strony, zdaje sobie sprawę, że 20 lat temu zwycięstwo w wyborach czerwcowych odniósł obywatelski ruch „Solidarności”, nie stanowiący przecież partii ani stronnictwa. Łączył w sobie zarówno poglądy głęboko chadeckie, narodowe, jak i socjaldemokratyczne, stąd też próby zawłaszczania jego dziedzictwa powinny być potępione. Z drugiej jednak strony, czy czasem nie są to koszty demokracji?

Przypomnieć bowiem należy, że 11 listopada świętem narodowym stał się dopiero w latach 30. XX wieku i w dużej mierze zawdzięczamy to autorytarnym rządom sanacji. Dziś całkowicie niekontrowersyjne święto, stanowiło kiedyś pole do targów i sporów. Każde stronnictwo inny dzień uważało za początek niepodległości, stawiając oczywiście na pierwszym miejscy swoje zasługi.

11 listopada też kiedyś budził ostre spory... Dopiero rządy sanacji na stałe wprowadziły tę datę do polskiej świadomości.

Czy więc z 4 czerwca nie będzie podobnie? W walce o legitymizację pozycji politycznej określonych sił i stronnictw, 20. rocznica staje się naturalnym pretekstem i środkiem do osiągnięcia celu. Nie patrzy się na nią jak na ważne wydarzenie historyczne, ale jak najbardziej współczesny element sporu.

Może trzeba właśnie 80-90 lat, aby przestał on budzić emocje, a rocznica wyborów czerwca’89 stała się świętem całego Narodu, który z niedowierzaniem będzie patrzył w przeszłość, obserwując jak Prezydent ganiał się z Premierem po wąskich ulicach Gdańska. Na razie poprzestać musimy na wspieraniu takich akcji jak „Razem ’89”. Są one jedyną gwarancją, że będą dwa czwarte czerwca – jeden polityków i drugi nasz, obywateli.

Zobacz też

Zredagował: Kamil Janicki

Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji "Histmag.org".

reklama
Komentarze
o autorze
Sebastian Adamkiewicz
Publicysta portalu „Histmag.org”, doktor nauk humanistycznych, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, współpracownik Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych. Zajmuje się badaniem dziejów staropolskiego parlamentaryzmu oraz kultury i życia elit politycznych w XVI wieku. Interesuje się również zagadnieniami związanymi z dydaktyką historii, miejscem „przeszłości” w życiu społecznym, kulturze i polityce oraz dziejami propagandy. Miłośnik literatury faktu, podróży i dobrego dominikańskiego kaznodziejstwa. Współpracuje - lub współpracował - z portalem onet.pl, czasdzieci.pl, novinka.pl, miesięcznikiem "Uważam Rze Historia".

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone