„Obcy”, „Nasi” i „Gułag nad Wisłą”. O komunistycznych obozach pracy
Paweł Czechowski: Jak szeroka była skala organizowania obozów pracy w Polsce przez komunistów w latach 40. i 50.? O jakim rozmiarze tego zjawiska mówimy?
Bogusław Kopka: Obozów pracy w Polsce stalinowskiej było przynajmniej 206. Przeszło przez nie blisko 300 tys. osób. Przynajmniej 25 tysięcy ofiar w nich zmarło lub zginęło. Najwięcej, bo aż 90% zginęło w pierwszym okresie istnienia „Gułagu nad Wisłą”, w latach 1944-1946. System był znacznie mniejszy niż u Sowietów, co jest zrozumiałe, ale też u naszych zachodnich sąsiadów – w radzieckiej strefie okupacyjnej/NRD. „Gułag nad Wisłą” był w okresie ciągłych przekształceń organizacyjnych i dużej fluktuacji więźniów. Październik 1956 roku zatrzymał ekspansję tego zbrodniczego systemu.
P.Cz.: Gdzie takie obozy powstawały? Jak duże znaczenie miało tu dawniejsze funkcjonowanie obozów niemieckich?
B.K.: Powstawały właśnie przede wszystkim w miejscach po byłych niemieckich obozach koncentracyjnych i obozach pracy. Miejsca te były dobrze skomunikowane z wielkimi zakładami pracy (kopalnie, huty, kamieniołomy) i posiadały niezbędną infrastrukturę (baraki, ogrodzenie). Natomiast powojenne więzienia były bardzo zniszczone i przepełnione więźniami politycznymi. Najwięcej powstało obozów na Górnym Śląsku, ze względu na wydobycie węgla kamiennego przez więźniów (jeńców wojennych, a potem żołnierzy-górników oraz młodzież oskarżoną i skazaną za antysystemowe zachowania wobec władzy komunistycznej). Polska zmuszona była dostarczać ogromne ilości tego surowca prawie za darmo do ZSRR aż do 1956 roku.
P.Cz.: Kto trafiał do komunistycznych obozów? Jak Pan uważa, czy można tu określić jakieś konkretne „klucze doboru”?
B.K.: Więźniami byli „obcy”, czyli jeńcy wojenni (Niemcy i Austriacy) i niemiecka ludność cywilna wysiedlana z Polski w ramach postanowień konferencji poczdamskiej w lipcu i sierpniu 1945 r. (wcześniej odbywały się tzw. „dzikie przesiedlania”, organizowane przez lokalne władze cywilne i UB). Byli też „nasi”, czyli obywatele polscy: żołnierze AK, NSZ, Batalionów Chłopskich, działacze niepodległościowi, żołnierze-górnicy, rekrutowani z „kułackich” rodzin chłopskich, czy nawet skazani za opowiadanie w kolejce dowcipów politycznych. Pomiędzy „obcymi” a „naszymi” byli volksdeutsche (np. ludność rodzima Śląska, Pomorza Nadwiślańskiego) oraz Ukraińcy i Łemkowie wysiedlani w ramach akcji „Wisła” z 1947 roku.
Więźniowie tych obozów trafiali tam bez wyroków, na czas nieokreślony jako ofiary przemocy stosowanej przez państwo komunistyczne, które wszelkie problemy społeczne i polityczne załatwiało poprzez terror. Na przykład pomysł z wojskowymi batalionami pracy, w których zatrudniani byli przymusowo m.in. żołnierze-górnicy, miał charakter systemowy i został zastosowany w całym bloku sowieckim. Zachowano ciągłą numerację powstających batalionów, które w Polsce nosiły numery od 1 do 49, w Czechosłowacji od 50 do 70 (Pomocné Technické Prapory – PTP, podzielone na bataliony cięższe – górnicze i lżejsze – budowlane), na Węgrzech – powyżej 70.
P.Cz.: Co czekało osobę, która trafiała do takiej jednostki przymusowej pracy?
B.K.: Rozłąka z rodziną, przerwanie więzów społecznych z miejscem zamieszkania. Głód, choroby, a w niektórych przypadkach śmierć. Trafiając do więzienia stalinowskiego miało się większą szansę przeżycia niż do stalinowskiego obozu pracy w Polsce, co potwierdzają statystyki.
P.Cz.: Obozy pochłonęły życia wielu osób. Jakie były największe zbrodnie związane z ich funkcjonowaniem?
B.K.: Przede wszystkim pamięć o „Gułagu nad Wisłą” była żywa w polskim społeczeństwie w latach 50 i 60. ubiegłego wieku, choć była skrywana w wielu domach. Można powiedzieć o tabu na ten temat, które trwało nieprzerwanie do lat 90. XX wieku w naszym kraju. O ile pobyt w więzieniu można było po 1956 roku wytłumaczyć wypaczeniami systemu itd., o tyle pobyt w obozie pracy jednoznacznie się kojarzył negatywnie w świadomości społeczeństwa polskiego: to na pewno Niemiec, folksdojcz, zdrajca, kolaborant itd. W XXI wieku internetowych komentarzach możemy przeczytać podobne zarzuty. To ja bym określił jako – niestety – wielki tryumf zza grobu komunistycznej propagandy, która w tym przypadku okazała się niestety bardzo skuteczna.
P.Cz.: Jak wyglądała struktura załóg takich obozów? W jaki sposób rekrutowano funkcjonariuszy?
B.K.: Byli to funkcjonariusze stalinowskiego aparatu więziennictwa, podlegli centrali – Departamentowi Więziennictwa i Obozów Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Obozy zarządzane były przez niewykwalifikowany personel, rekrutujący się z osób przypadkowych, liczących na szybki awans w resorcie bezpieczeństwa. Strażnicy obozowi uskarżali się na trudne warunki służby: niskie płace w stosunku do tych, które pobierali funkcjonariusze etatowi urzędów bezpieczeństwa, brak mieszkań, nienormowany czas pracy. Wszystko to nie sprzyjało utrzymaniu dyscypliny. Coraz powszechniejszym zjawiskiem stawało się pijaństwo strażników.
„Trudy służby” komendanci obozów i strażnicy rekompensowali sobie okradaniem więźniów oraz znęcaniem się nad nimi fizycznie i psychicznie. Najbardziej jaskrawe przykłady nadużyć wśród kadry obozów możemy zaobserwować u Salomona Morela, komendanta obozu w Świętochłowicach oraz Czesława Gęborskiego z Łambinowic. Nie lepiej było w innych łagrach w Polsce: Jaworznie, Sikawie koło Łodzi, Potulicach czy Milęcinie koło Włoclawka.
P.Cz.: „Archipelag GUŁag” Sołżenicyna wstrząsnął zachodnimi społeczeństwami przez przedstawienie sytuacji w sowieckich obozach. Czy wiedza o obozach pracy przymusowej umiejscowionych w Polsce również w jakiś sposób przebijała się na Zachód?
B.K.: Tak i nie. W latach zimnej wojny 1946-1989 w wolnym świecie Zachodu przetrwały relacje i wspomnienia tylko ludności niemieckiej, która przeszła przez „Gułag nad Wisłą”, i której udało się dotrzeć do Republiki Federalnej Niemiec i tam złożyć świadectwa jako wypędzeni z Polski po II wojnie światowej. To ważne źródło, lecz brakowało w obiegu naukowym i publicystycznych innych. W Polsce więźniowie „Gułagu nad Wisłą” m(np. Ślązacy) milczeli o swoich traumatycznych doświadczeniach. Panowała tabuizacja tematu aż do 1990 roku. Cenzura PRL nie pozwalała na krytyczne wypowiadanie się na temat zbrodni komunistycznych, zarówno w latach stalinowskich, jak i po 1956 roku. Stąd jedynie głos Niemców więzionych w „Gułagu nad Wisłą” był słyszany przez wolny świat. A to tylko jeden fragment całości.
Polecamy książkę Bogusława Kopki „Gułag nad Wisłą. Komunistyczne obozy pracy w Polsce 1944-1956”:
P.Cz.: W jaki sposób komunistyczna władza odnosiła się w „oficjalnym przekazie” do funkcjonowania obozowej siatki – zarówno przed, jak i po 1956 r.? Czy polityczna odwilż coś w tej materii zmieniła?
B.K.: Podczas walki z młodzieżą słuchającej amerykańskiego jazzu i ubierającej się na modę bikiniarską prasa oficjalna pisała szyderczo: „Pozna łobuz pracy obóz”. W ustawodawstwie o Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym była podana kara do dwóch lat obozu pracy. Zarządzane przez Departament Więziennictwa MBP obozy pracy, stały się dla władz ważnym instrumentem represji w latach terroru stalinowskiego. Były swoistym uzupełnieniem dla przeludnionych więzień i aresztów, dodatkowo pozwalały uniknąć pracochłonnych – z perspektywy władz – procedur sądowych.
Z ekonomicznego punktu widzenia praca więźniów polskich obozów, podobnie jak sowieckich obozów koncentracyjnych, okazała się przedsięwzięciem nieopłacalnym, niezwykle kosztownym, podobnie jak było w sowieckim pierwowzorze. Z pracy przymusowej więźniów na skalę masową komuniści w Polsce zrezygnowali dopiero w drugiej połowie lat pięćdziesiątych. Formalnie odbyło się to po ratyfikacji przez Radę Państwa PRL 23 czerwca 1958 roku konwencji nr 29 Międzynarodowej Organizacji Pracy o natychmiastowym i całkowitym zniesieniu pracy przymusowej lub obowiązkowej z 1930 roku.
Do pomysłu wykorzystania ustawowego obowiązku służby wojskowej jako formy represji wobec społeczeństwa komuniści, tak jak to miało miejsce w przypadku żołnierzy-górników w latach stalinowskich, powrócili w stanie wojennym, kiedy do walki politycznej wprzęgnięto ustawę z 1967 roku o powszechnym obowiązku obrony. Dla rezerwistów – działaczy NSZZ „Solidarność”, członków Niezależnego Zrzeszenia Studentów i opozycji antykomunistycznej – utworzono trzynaście wojskowych obozów specjalnych, w których mieli oni przejść kilkumiesięczne „specjalne” ćwiczenia wojskowe. W rzeczywistości były to obozy internowania, znajdujące się na terenie jednostek wojskowych w Brzegu, Budowie, Chełmnie nad Wisłą, Czarnem, Czerwonym Borze koło Łomży, Głogowie, Gorzowie Wielkopolskim, Rawiczu, Trzebiatowie, Unieściu, Chełmie, Jarosławiu i Węgorzewie. Generał Wojciech Jaruzelski ten sposób pozorowanego legalnością izolowania wrogów politycznych określał „inteligentnym internowaniem”.
P.Cz.: Jakby ocenił Pan obecną pamięć i wiedzę o komunistycznych obozach pracy w Polsce? Jak Wygląda dostępność informacji, dokumentów w tej sprawie?
B.K.: Historycy i archiwiści wykonali bardzo dużą pracę. Zwłaszcza zniesienie urzędowej cenzury, powstanie IPN i otwarcie archiwów bezpieki dodało skrzydeł polskim historykom. Moja monografia nie powstałaby, gdyby nie prace moich poprzedników w tym temacie. Natomiast w publicystyce, urzędowej narracji oraz wśród elit politycznych III RP zauważyć można brak zrozumienia problemu. W dużej mierze obowiązuje poprawność polityczna oraz modne tematy, które są bezpieczne.
Jednym z komunistycznych obozów w Polsce, którego pamięć została złożona na ołtarzu poprawności politycznej, jest największy były obóz jeniecki działający w Europie Środkowej po II wojnie światowej – Warszawa Gęsiówka przy ul. Anielewicza. Już na początku 1945 roku tam, gdzie jeszcze niedawno znajdował się niemiecki KL Warschau, komunistyczna władza założyła własną placówkę karną. Od stycznia do maja przy ulicy Gęsiej funkcjonował obóz NKWD. W straszliwych warunkach przetrzymywano w nim żołnierzy Armii Krajowej, jeńców i „innych przestępców”. Zachowały się fragmentaryczne przekazy o przeprowadzanych tam egzekucjach: „W Warszawie na ul. Gęsiej odbywają się systematycznie likwidacje członków AK przez NKWD”.
Następnym włodarzem obozu zostało UB. W pierwszej kolejności osadzono w nim niemieckich jeńców wojennych. W latach 1945–1949 był to jeden z największych jenieckich obozów w Europie. W 1949 roku, kiedy większość jeńców w Europie zwolniono, utworzono tam Centralne Więzienie – Ośrodek Pracy w Warszawie. Po więzieniu przy ul. Rakowieckiej (tzw. „Warszawa I”) było to największe w stolicy miejsce odosobnienia, przy czym więźniowie podlegali tam przymusowi pracy. Odbywali w tym ośrodku karę zarówno „wrogowie klasowi” skazani wyrokami Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym, jak i kryminaliści. Więźniowie zajmowali się między innymi produkcją materiałów budowlanych wykorzystywanych przy odbudowie Warszawy, na przykład płyt pokrywających plac Defilad przed Pałacem Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. W 1956 roku ów komunistyczny obóz zlikwidowano. Łącznie poniosło w nim śmierć około 1800 osób.
Gdzie pochowano ciała zmarłych – nie wiemy. Wiadomo tylko, że w czerwcu 1945 roku na terenie obozu zakopano czterystu zmarłych więźniów niemieckich. W 1959 roku w Polsce był wiceprezydent USA Richard Nixon. Podczas wizyty złożył kwiaty pod Pomnikiem Bohaterów Getta. Następnie, ku zaskoczeniu wszystkich, odwrócił się i podszedł w stronę budynku, gdzie było KL Warschau i komunistyczny obóz pracy, przeszedł przez otwór w murze i złożył wieniec. Dokumentują to zdjęcia z czasopisma „Life”, dostępne w Internecie.
Dziś w tym miejscu wznosi się budynek Muzeum Historii Żydów Polskich Polin. Nie ma w tym miejscu straceń i pochówków żydowskich, polskich oraz ofiar komunistycznych obozów żadnego upamiętnienia, choćby w postaci tablicy pamiątkowej.