ORP "Conrad": Krążownik Polskiej Marynarki Wojennej
ORP „Conrad” zwodowano w styczniu 1918 roku. Jego historia jest tak barwna, jak całe dzieje polskich Sił Zbrojnych. Działająca od września 1939 roku u boku brytyjskiej Royal Navy Polska Marynarka Wojenna w trakcie działań wojennych otrzymała jednostki bojowe różnych typów. Były to niszczyciele eskortowe, okręty podwodne, ścigacze a także dwa krążowniki. Jednym z nich był tytułowy ORP „Conrad. I choć oba nie były najnowszymi jednostkami, to fakt przekazania ich pod polską banderę dowodził niezbicie uznania, jakie zaskarbili sobie marynarze spod biało-czerwonej bandery u swoich brytyjskich towarzyszy broni.
ORP „Dragon” w polskiej flocie
Pierwszym z tych dwóch okrętów był ORP „Dragon” (ex HMS „Dragon”). Ze względów kurtuazyjnych kierownictwo PMW postanowiło zachować angielską nazwę, tym bardziej, że polskie tłumaczenie było bezpośrednim nawiązaniem do okrętu „Smok”, pływającego w polskiej flocie w XVII wieku. Pod polska banderą „Dragon” pływał od wiosny 1943 roku do 8 lipca 1944 roku, kiedy to został on poważnie uszkodzony w wyniku trafienia przez niemiecką tzw. „żywą torpedę”. Fakt ten miał miejsce w czasie działań inwazyjnych w Normandii. Uszkodzenia były na tyle poważne, że zarówno strona polska, jak i brytyjska nie widziała sensu remontu okrętu. W rezultacie został on skreślony z „listy okrętów RP”. Decyzja ta została ogłoszona w Dzienniku Zdarzeń Szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej Nr 6, Londyn 27 lipca 1944 r.: „Z dniem 16 lipca 1944 r. polecam skreślić ORP „Dragon” z listy okrętów Rzeczypospolitej Polskiej” ([Polska Marynarka Wojenna 1939-1947, Wybór dokumentów], s. 238). Po opuszczeniu polskiej bandery okręt został zatopiony w linii falochronu sztucznego portu „Kilbery” koło Arromanche.
HMS „Danae”, czyli późniejszy ORP „Conrad – historia dawna i bliższa
Posiadane doświadczenie w pływaniu na tej klasie okrętów oraz chęć zrekompensowania polskiemu sojusznikowi poniesionej straty spowodował, że Royal Navy postanowiło przekazać kolejny krążownik. Tym razem wybór padł na bliźniacy okręt klasy „D” – HMS „Danae”.
Okręt ten został zbudowany w końcowym okresie trwania I wojny światowej (grudzień 1916 – lipiec 1918) w brytyjskiej stoczni Armstronga w Newcastle. Jego wyporność wynosiła 4850 t. Pozostałe, podstawowe dane techniczne prezentowały się następująco: długość całkowita wynosiła 143,65 m, szerokość 14,10 m, średnie zanurzenie 5,33 m. Uzbrojenie główne składało się z pięciu pojedynczych dział MK XII kal. 152 mm o kącie podniesienia 30 stopni i jednego działo podwójnego MK XVII kal. 102 mm o kacie podniesienia 80 stopniu. Nim okręt trafił pod polską banderę jego uzbrojenie przeciwlotnicze zostało zmienione, co wynikało z rozwoju sił powietrznych w latach 30. XX wieku oraz ich wpływu na przebieg działań wojennych w II wojnie światowej. I tak okręt posiadał wówczas siedem podwójnych działek typu Oerlikon kal. 20 mm oraz dwa czterolufowe pom-pomy (szybkostrzelne działka przeciwlotnicze) typu MK VII.
Dla umożliwienia poruszania się jednostki po morzu została ona wyposażona w dwa zespoły turbin typu „Brown-Curtis” o mocy 40.000 kM. Do napędu turbin służyły cztery kotły typu „Yarrow” opalane mazutem. Przy wykorzystaniu tej mocy okręt mógł poruszać się z prędkością maksymalna 29 węzłów czyli około 60 km/h. Zasięg pływania wynosił 1.400 Mm czyli ok. 2.800 km. Poruszając się z prędkością ekonomiczną, czyli ok. 10 węzłów, zasięg okrętu wzrastał do 6.700 Mm (ok. 14.000 km.). W jego zbiornikach mieściło się 1.060 t paliwa. Załoga okrętu składała się z 30 oficerów oraz 430 podoficerów i marynarzy.
Przejęcie okrętu przez Polską Marynarkę Wojenną stanowiło nie tylko objęcie struktury materialnej tej jednostki. Obejmowało ono również przejęcie tradycji, która narosła przez lata służby w Royal Navy. Cała polska załoga z zainteresowaniem poznała przeszłość „Danae”, która została zapisana w Księdze Dowódcy Okrętu stanowiącej swoistego rodzaju kronikę najważniejszych wydarzeń.
Nazwa okrętu została zaczerpnięta z mitologii greckiej. Danae była córką Akrizosa, króla Argos, oraz Eurydyki. Istniała przepowiednia, według której Akrizos zostanie zabity przez wnuka, dlatego Danae została zamknięta w komorze wykonanej z brązu, by nie mogła mieć potomka. Jednak przebiegły Zeus nawiedził ją w postaci złotego deszczu i z tego związku narodził się Perseusz. Kolejnym zabezpieczeniem przed wypełnieniem się przepowiedni było zamknięcie matki i syna w skrzyni, którą z kolei spuszczono do morza. I tu znów dzięki boskiej interwencji Zeusa doszło do uratowania pary. Perseusz przybył do królestwa swego dziadka i nieświadom pokrewieństwa, przez przypadek zabił go miotając dyskiem. W ten sposób przepowiednia wypełniła się.
Po raz pierwsza taka nazwa okrętu w brytyjskiej Marynarce Wojennej pojawia się 20 marca 1759 roku, kiedy to dwa inne okręty angielskie w bitwie na Morzu Północnym zdobyły francuska fregatę „La Danae”. Uznając waleczność francuskiej załogi, Anglicy postanowili przejąć jej nazwę. Pod brytyjską banderą okręt brał udział w blokadzie eskadry francuskiej zgrupowanej w Dunkierce. Swą służbę we flocie zakończył w 1771 roku.
Drugi okręt o tej nazwie również pochodził z Francji i jak jego poprzednik był zdobyczą na Francuzach. 23 marca 1779 roku na wodach wokół wyspy Jersey przechwycił go brytyjski HMS „Experiment” i po wcieleniu do floty brytyjskiej nadano mu nazwę HMS „Danae”. Nie zapisał się on jednak w znaczący sposób w dziejach floty brytyjskiej i ostatecznie w 1797 roku został sprzedany.
Do swojego rodzaju tradycji należało już chyba zarezerwowanie tej nazwy dla okrętów zdobytych na Francuzach. Nie inaczej było w przypadku trzeciego okrętu. 7 sierpnia 1798 roku pod wyspą Re Anglicy zdobyli francuska korwetę „Vaillante”, którą przemianowali na „Dannae”. Tym razem jednostka zapisała chlubną kartę historii – okręt brał udział w zdobyciu dwóch innych okrętów francuskich. W przypadku tej jednostki dała znać o sobie jednak przewrotność historii: 15 marca 1800 roku podczas pełnienia służby obserwacyjnej pod Brestem na okręcie wybuchł bunt części załogi. Jego uczestnicy opanowali okręt i poddali go... Francuzom.
Dopiero czwarty okręt o tej nazwie został zbudowany w Wielkiej Brytanii. W 1867 roku w Portsmouth została zbudowana korweta o napędzie parowo-żaglowym, wyporności 1287 t. i 12 działach. Jednostka dysponowała maszyną o mocy 350 kM. Głównym obszarem działania okrętu było środkowe wybrzeże Afryki Zachodniej (Dahomej, Nigeria) oraz Oceania (Wyspy Salomona). Służbę pod banderą Royal Navy zakończył w 1906 roku.
Polecamy e-booka Michała Gadzińskiego pt. „Perły imperium brytyjskiego”:
HMS „Danae”, czyli późniejszy ORP „Conrad”, był piątą jednostka o tej nazwie. Jednym z jego znaczących osiągnięć było opłynięcie globu ziemskiego wraz z innym okrętem wojennym HMS „Hood”. W czasie kryzysu chińskiego (16 sierpnia – 18 października 1937 roku) okręt bazował w Szanghaju jako okręt Starszego Dowódcy Morskiego na Wodach Chińskich. W drugiej połowie sierpnia 1939 roku, w obliczu rosnącego zagrożenia wojną, został przebazowany z Wielkiej Brytanii do Afryki Południowej. 3 września znajdował się w pobliżu Freetown (Sierra Leone) pełniąc służbę na Oceanie Indyjskim jako „Netherland’s East Indies Patrol” (do maja 1940 roku). W okresie od maja do 11 czerwca 1940 roku patrolował wody wokół Wysp Kokosowych. Na europejskim teatrze działań wojennych pojawił się dopiero w operacji normandzkiej.
HMS „Danae” czyli ORP… „Conrad”
Fakt przejęcia okrętu przez Polską MW został potwierdzony rozkazem Szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej wiceadmirała J. Świrskiego: „Dnia 4 października 1944 r. została podniesiona polska bandera wojenna na krążowniku HMS „Danae” i z dniem tym okręt ten pod nazwą ORP „Conrad” wszedł w skład Polskiej Marynarki Wojennej” („Dziennik Zdarzeń Szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej. Tajny”, nr 21, Londyn, dn. 12 października 1944 r.; Polska Marynarka Wojenna... s. 241).
Jednak nie od razu oczywistą była polska nazwa tego okrętu. Dowództwo PMW chciało, by nosił on nazwę jednego z dwóch miast: ORP „Lwów” lub ORP „Wilno”. Na taka propozycję strona brytyjska nie wyraziła zgody, co wynikało z faktu, że już wówczas Brytyjczycy godzili się na przejęcie przez ZSRR polskich terenów wschodnich. Z tego względu „brytyjski Lew” czyli premier Churchill nie chciał drażnić „Wielkiego Sojusznika” czyli Stalina „rewizjonistyczną” w tym układzie nazwą okrętu. W zamian za zgodę na przejęcie Kresów Stalin zobowiązał się bowiem do utrzymania interesów brytyjskich na Dalekim Wschodzie i w rejonie Morza Śródziemnego. Kompromisowym rozwiązaniem w tej grze politycznej okazał się pisarz-marynista obojga narodów Józef Conrad Korzeniowski. To właśnie angielska wersja jego nazwiska posłużyła do rozwikłania sytuacji i nadania nazwy nowowcielonemu okrętowi. Nie były to zresztą pierwsze kłopoty z polską nazwą okrętu. Podobne pojawiły się w przypadku pierwszego krążownika PMW, ORP „Dragon”.
Warto jeszcze w tym miejscu przytoczyć słowa Pierwszego Lorda Admiralicji Brytyjskiej Alberta V. Alexandra, wypowiedziane 10 lutego 1944 roku w dniu Święta Marynarki Wojennej RP na otwarciu wystawy poświęconej osiągnięciom Polski na morzu:
Gdyby Józef Conrad żył dzisiaj, gdyby mógł obejrzeć tę wystawę, pewien jestem, że zrozumiałby, że praca jego życia nie poszła na marne. Conrad służyć musiał w brytyjskiej marynarce handlowej. Tak jak wielu jego rodaków, którzy dzisiaj zdobywają na wszystkich morzach świata wawrzyny dla Polski. Za czasów Conrada nie było bandery polskiej na morzach świata, dzisiaj bandera polska jest wszędzie. (J. Pertek, Wielkie dni małej floty, s. 488).
Z przejęciem okrętu PMW nie miała większych kłopotów. Po stracie ORP „Dragon” załoga z tego okrętu została przesunięta do rezerwy i od 12 lipca była skoszarowana jako oddział gospodarczy „Załoga byłego ORP »Dragon«”. W chwili otrzymania nowej jednostki była gotowa do jej natychmiastowego obsadzenia, tym bardziej, że był to okręt bliźniaczy.
Podniesienie polskiej bandery odbyło się zgodnie z obowiązującym ceremoniałem przewidzianym dla takich uroczystości w Portsmouth 4 listopada 1944 roku. Podczas ceremonii Szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej reprezentował jego zastępca, kmdr Karol Korytowski. Załoga ustawiła się na obu burtach. Marynarze brytyjscy uformowali szyk na rufie. Po przemówieniu dowódcy brytyjskiego, na sygnał trębacza grającego sygnał „Baczność!”, z masztu opuszczono banderę brytyjską. Zaraz po tym, polski trębacz gra sygnał „Podniesienie Bandery!”. Wówczas po raz pierwszy na maszcie załopotała biało-czerwona flaga. O godzinie 10.00 załoga brytyjska opuściła pokład okrętu, który teraz zgodnie z międzynarodowym prawem morskim stanowił integralną część Rzeczpospolitej Polskiej. Fani matematyki mogą obliczyć, o ile powiększyła się powierzchnia wolnej, a za razem walczącej Rzeczpospolitej. Pierwszym dowódcą krążownika został ostatni dowódca ORP „Dragon”, kmdr Stanisław Dzienisiewicz.
Pod polską banderą
Pierwsze miesiące swojej służby pod polską banderą okręt spędził w stoczni w Southampton na remoncie. Jego czas trwania planowany był początkowo na ok. 4 tygodnie (rozpoczął się 10 listopada). Pomimo usilnych wysiłków samej załogi, jak również pracowników stoczni, został on zakończony dopiero 23 stycznia 1945 roku. Kolejne tygodnie upłynęły na szkoleniu bojowym w Scapa Flow. W ich trakcie załogę okrętu zastała wiadomość, na którą niewątpliwie wszyscy czekali – o kapitulacji III Rzeszy. Nie oznaczało to jednak wcale końca służby bojowej okrętu. Wszystkie akweny były usiane minami morskimi, co utrudniało w znacznym stopniu otwarcie morskich szlaków komunikacyjnych dla żeglugi cywilnej. Dlatego też były one obsługiwane przez okręty wojenne. Ta monotonna poniekąd służba stała się również udziałem polskiego krążownika. Jeden z tych rejsów zasługuje na szczególną uwagę.
Polecamy e-book: „Polowanie na stalowe słonie. Karabiny przeciwpancerne 1917 – 1945”
4 czerwca 1945 roku dowódca okrętu kmdr por. Dzienisiewicz otrzymał rozkaz przejścia do bazy w Rosyth. Tam okręt został włączony do zespołu okrętów z 29. Flotylli Niszczycieli, który miał przejść do Wilhelmshaven. Już fakt włączenia do zespołu okrętu pod biało-czerwoną banderą nabiera symbolicznego wyrazu. Okręty wzięły kurs na południe. Na spokojnym morzu, na długiej fali, okręty idące w szyku torowym nabierały równomiernego rytmu kołysania. Jedynym zajęciem załogi była nawigacja utrzymująca jednostki na wyznaczonym kursie, najmniejsze bowiem zejście groziło wejściem na pole minowe. Cały zespół rzucił kotwice w odległości 36 Mm od Wilhelmshaven. Tu zostało wyznaczone spotkanie z niemieckimi trałowcami, które miały bezpiecznie przeprowadzić alianckie okręty do portu. Dopiero następnego dnia o 4.00 zespół podniósł kotwice i eskortowany przez jednostki niemieckie wyruszył w kierunku portu. Na wysokości fryzyjskiej wyspy Wangerooge ORP „Conrad” przyjął na pokład niemieckiego pilota, którego zadaniem było bezpieczne wprowadzenie okrętu do ujścia rzeki Jade i samego Wilhelmshaven.
W tym właśnie czasie doszło do wydarzenia, które może dziś mieć wyraz nieco patetyczny i banalny. Wówczas jednak, w miesiąc po zakończeniu wojny, wśród polskiej załogi od sześciu lat pozbawionej ojczyzny, zdarzenie to nabrało szczególnej wymowy. Aby oddać pełnię tego wydarzenia najlepiej będzie oddać głos ówczesnemu korespondentowi „Polski Walczącej” Stanisławowi Sikorskiemu, który uczestniczył w tym rejsie:
W pewnej chwili oficer łącznikowy podaje mi lornetkę i wskazuje coś ręką. Przykładam lornetkę i na dominującej nad miastem wieży spostrzegłem polską flagę. Pokazuję ją innym. Radość na pomoście wyrażona została kolejno przekazywanymi spojrzeniami. Polska flaga nad Wilhelmshaven! (J. Pertek, Wielkie dni…, s. 492).
Czyż w sercach skołatanych żołnierską tułaczka marynarzy, pozbawionych ojczyzny nie mogła rosnąć duma z dziejowej sprawiedliwości? Ten właśnie moment udowodnił wszystkim na pokładzie krążownika, że nadszedł faktyczny kres wojny. Dumę i satysfakcję z dziejowej sprawiedliwości podkreślał fakt, że flaga ta została zatknięta 1 maja 1945 roku przez żołnierzy 1. Dywizji Pancernej dowodzonej przez gen. Stanisława Maczka, którzy zdobyli Wilhelmshaven. Pamiętać tu musimy, że do bazy Kriegsmarine zawijały również dwa inne niszczyciele eskortowe pod polską banderą – OORP „Ślązak” i „Krakowiak”.
Kolejne tygodnie i miesiące to dalsza służba transportowo-łącznikowa ORP „Conrad” pomiędzy Wyspami Brytyjskimi, Norwegią i portami północnych wybrzeży Europy Zachodniej, a więc w całym obszarze Morza Północnego i Kanału La Manche. W tym czasie nastąpiła również zmiana na stanowisku dowódcy okrętu. Został nim kmdr por. Romuald Nałęcz-Tymiński (15 sierpnia 2000 roku Prezydent RP Aleksander Kwaśniewski na uroczystości w Belwederze wręczył p. Nałęcz-Tymińskiemu akt nominacji na stopień kontradmirała).
Nowy dowódca przyjął okręt z załogą o nie najlepszym morale. Sytuacja ta została spowodowana m. in. zaistniałą po wojnie sytuacją polityczną Polski. Były również i inne czynniki mające destrukcyjny wpływ na załogę. Choroba dotychczasowego dowódcy, odejście jego zastępcy do innych zadań na lądzie a także monotonia służby transportowo-łącznikowej pogłębiały nie najlepsze nastroje wśród członków załogi. Od pierwszych chwil swego dowodzenia nowy dowódca podjął się trudnego zadania zmiany tej sytuacji. Jedynie podjęcie intensywnych zajęć przez całą załogę mogło tą sytuację zdecydowanie odmienić. Czas postoju w porcie wypełniały ćwiczenia, wykłady, pogadanki czy zajęcia sportowe. Celem nadrzędnym było utrzymanie okrętu, jego uzbrojenia i sprzętu w należytym porządku. Inaczej sytuacja przedstawiała się w dniach wyjścia w morze. Tutaj rytm dnia, regulowany wachtami, pozostawiał niewielki margines na czas wolny i nudę.
Pierwszym portem do którego zawinął ORP „Conrad” było Oslo. Przywiózł on do Norwegii paczki Czerwonego Krzyża. Pobyt w Norwegii, oprócz codziennej służby, to również kurtuazyjne wizyty składane wojskowym władzom kraju. Była ona również okazją do odwiedzin przez przedstawicieli polskiej placówki dyplomatycznej pracujących w stolicy tego państwa. I tak na rejsach w trójkącie Rosyth (Wielka Brytania) – Norwegia – Dania upływała druga połowa 1945 roku. Tą drogą równie płynął Szef Kierownictwa MW wiceadmirał Józef Unrug po swoją małżonkę, znajdującą się w Niemczech. W swoich rejsach okręt raz jeszcze przyczynił się do połączenia rodziny po sześciu latach wojny. Tym drugim razem sprawa dotyczyła osobiście rodziny dowódcy okrętu, jego żony i sześcioletniej córki.
Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!
Znany jest jeszcze jeden fakt udziału okrętu w życiu rodzinnym. Otóż jeszcze jako HMS „Danae”, podczas swojej podróży dookoła świata, okręt zawinął w 1924 roku do jednego z portów Nowej Zelandii. Wówczas z dowódcą okrętu zaprzyjaźnili się państwo Hazardowie. W wyniku tego spotkania nowozelandzkie małżeństwo swojej córce nadało imię Danae, na co załoga zareagowała przesłaniem prezentu, uznając dziewczynkę za swoja chrześniaczkę. Po latach, gdy okręt pływał pod polską banderą, załoga dowiedziała się, że panna Hazard zamierza wstąpić w związek małżeński. Czując się kontynuatorami zobowiązań załogi brytyjskiej, polscy marynarze przesłali nowożeńcom prezent ślubny.
Zbliżał się jednak czas zakończenia służby okrętu pod polską banderą. W wyniku zakończenia wojny i w obliczu zaistniałej sytuacji politycznej, polskie władze w Wielkiej Brytanii podjęły decyzję o rozwiązaniu Polskiej Marynarki Wojennej. Wiązało się to również z koniecznością zwrotu okrętów flocie brytyjskiej. Kwestia ta dotyczyła szczególnie tych jednostek, które otrzymaliśmy w czasie wojny od Brytyjczyków. Decyzja ta nie ominęła również krążownika ORP „Conrad”. Datę opuszczenia polskiej bandery na krążowniku wyznaczono na dzień 28 września 1946 roku. Po z górą dwóch latach służby okręt wracał do swej pierwotnej nazwy i macierzystej bandery. A oto fragment rozkazu szefa KMW, wydanego na okoliczności tej uroczystości:
[…] ORP „Conrad” jest spadkobiercą pierwszego polskiego krążownika ORP „Dragon”, na którym liczni nasi towarzysze broni oddali życie za Polskę i za wolność innych narodów podczas inwazji Francji i którego załoga w dużej części pływała na ORP „Conrad”. Wymieniając więc ORP „Conrad” należałoby raczej połączyć z czynami dokonanymi przez pierwszy polski krążownik, którego nie ma przy tym ostatnim apelu powojennym polskiej Marynarki Wojennej, a którego wojenną pracę kontynuował ORP „Conrad” (Rozkaz dzienny Szefa KMW Nr 51, Londyn, dnia 19 września 1946 r. [w:] Piaskowski Stanisław M., Kroniki..., T. III).
Uroczystość ta, podobnie jak ta z 1944 roku, miała podobny przebieg. Rozpoczęła ją o godzinie 11.00 Msza św. odprawiona przez księdza kapelana Klementowskiego. Po niej dowódca okrętu wydał uroczysty obiad pożegnalny. O godzinie 14.00 odbyła się zbiórka całej załogi na rufie. Na nabrzeżu ustawiła się orkiestra Royal Navy. W imieniu władz brytyjskich przemówił witany z należnymi honorami adm. sir Henry D. Pridham-Wipple wraz ze swym oficerem flagowym. Po obustronnych przemówieniach, przy dźwiękach polskiego hymnu, z masztu zostały opuszczone znaki polskie. Była godzina 15.15. Zgodnie z wcześniejszym porozumieniem tego dnia na okręcie nie została podniesiona bandera brytyjska.
Epilog
Zakończenie działań wojennych powodowało, że nie tylko ludzie kończyli swoją służbę i przechodzili do cywila. Taki los spotykał również okręty, również te pływające pod biało-czerwona banderą. 28 września 1946 roku był ostatnim dniem tych trudnych chwil dla polskich marynarzy i okrętów. W tym dniu w godzinach przedpołudniowych została spuszczona również polska bandera na ORP „Błyskawica”, która bazowała w Rosyth a w lipcu 1947 roku powróciła do kraju.
ORP „Conrad” był ostatnim okrętem, na którym spuszczono polska banderę. Po zejściu polskiej załogi, okręt objęła załoga brytyjska, tzw. „Care and Maintainnance Party”, dowodzona przez Lieutnant Commandera (kapitana marynarki) R. N. Clarke'a. Był to ostatni okręt klasy D pozostający w służbie. Do roku 1948 bazował w Falmouth w Kornwalii. Swój żywot zakończył w stoczni Burrow-in-Furness pocięty na przysłowiowe żyletki.
Jednak z rejestrów brytyjskiej floty nazwa okrętu HMS „Danae” nie zniknęła. W 1965 roku w Devenport zwodowano szósty okręt w tej nazwie. Podobnie jak jeden z wcześniejszych, tak i ten był fregatą o wyporności 2800 t. Rozwijał prędkość 30 węzłów. Uzbrojenie artyleryjskie składało się z podwójnego działa 4,5 calowego (114,5 mm) i dwóch działek Oerlikon kal. 20 mm, przeciwlotniczych pocisków rakietowych „Seacat” oraz trzylufowego miotacza pocisków przeciw okrętom podwodnym. Uroczystość podniesienia bandery miała miejsce w Devenport 10 października 1967 roku. Dowódca fregaty nawiązał kontakt z ostatnim dowódcą swego poprzednika w nazwie, kmdr. Romualdem Nałęcz-Tymińskim. Ten zrewanżował mu się fotografią okrętu z informacją o służbie pod polska bandera. Zdjęcie to zostało umieszczone na grodzi obok kabiny dowódcy fregaty w taki sposób, by wszyscy poznali historię swojego poprzednika.
Opisana powyżej historia okrętu brytyjskiego pod polska banderą stanowi doskonałą ilustrację idei patrona okrętu, wielkiego pisarza-marynisty Józefa Conrada Korzeniowskiego: z urodzenia i wychowania Polaka, a w wyniku sytuacji politycznej emigranta w służbie brytyjskiej. Czyż nie podobnie było z ORP „Conrad”? Okręt brytyjski został przekazany polskiej załodze – żołnierzom-tułaczom. Z dala od okupowanej ojczyzny, niepewni swego losu w wyniku zawirowań politycznych, musieli zadowalać się namiastką ojczyzny, którą stanowił ten okręt. Tym bardziej właściwym wydaje się wybór nazwy dla tego krążownika.
Bibliografia:
- Nałęcz-Tymiński Romuald, Żagle staw, banderę spuść, Dowództwo Marynarki Wojennej – Muzeum Marynarki Wojennej, Gdynia 1999.
- Pertek Jerzy, Wielkie dni małej floty, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1999.
- Piaskowski Stanisław M., Kroniki Polskiej Marynarki Wojennej 1918–1946, t. I–III; Sigma Press, Albany N. Y., USA [b.r.w.]
- Polska Marynarka Wojenna 1939-1947. Wybór dokumentów, t. 1, wybór i opracowanie Zbigniew Wojciechowski, Dowództwo Marynarki Wojennej – Muzeum Marynarki Wojennej, Gdynia 1999.