O polskich wynalazcach i odkrywcach wiemy zdecydowanie za mało!
Maciej Zaremba: W Pana książce możemy przeczytać o wielu polskich odkrywcach i wynalazcach, od najdawniejszych czasów do XX wieku, od Kopernika po Bekkera, od odkryć z dziedziny nauki, po praktyczne wynalazki, od tych ułatwiających życie, po te życie ratujące. Dlaczego wybrał Pan akurat te historie wynalazców i odkrywców?
Andrzej Fedorowicz: Klucz był prosty – chciałem pokazać ludzi, którzy odnieśli sukces i stworzyli rzeczy, które trwale zmieniły naszą cywilizację i życie ludzi, aż po dzień dzisiejszy. Niektórzy na wielką skalę, jak Kopernik czy Skłodowska, którzy w zasadzie przemeblowali cały ówczesny światopogląd naukowy. Niektórzy na mniejszą, w jednej, czasami wąskiej dziedzinie, ale za to w sposób trwały i nieodwracalny. Polskich wynalazców było oczywiście o wiele więcej. Polacy co najmniej od czasów pierwszej rewolucji przemysłowej brali udział w tym wyścigu i bardzo często przez długi czas w nim prowadzili. Ale zdarzało się, że dosłownie na „ostatnich metrach” wyprzedzał ich ktoś inny. Czasem po prostu zabrakło szczęścia. Kto wie, może gdyby nie śmiertelna choroba Jana Szczepanika to jego system nagrywania filmów, a nie amerykański Technicolor zdominowałby światową kinematografię na 50 lat? Czasem, paradoksalnie, przeszkadzała zbyt duża wszechstronność zainteresowań. Gdyby Mieczysław Wolfke, wspaniała zresztą postać, w większym stopniu skupił się na rozwijaniu wymyślonej przez siebie idei holografii, to on, a nie Dennis Gabor, który nadał jej ostateczny kształt, zostałby laureatem nagrody Nobla za ten wynalazek. Jak widać wielu Polaków nadawało światowemu tempo wyścigowi wynalazców i było inspiracją dla tych, którzy ostatecznie zebrali laury. Takich, chociaż z wielkim żalem, musieliśmy pominąć.
A które polskie wynalazki i odkrycia uznałby Pan za najważniejsze i najbardziej przełomowe dla Polski i świata?
Nie będę chyba oryginalny, wymieniając Kopernika? Ale od niego wszystko się zaczęło. To wręcz pewien symbol polskiej nauki – funkcjonującej na obrzeżach Europy, w spartańskich często warunkach, posługującej się wręcz domowej roboty aparaturą, ale przy tym niezmiernie oryginalnej, kreatywnej i nie oglądającej się na tzw. uznane autorytety. Wydaje nam się, że o Koperniku wiemy wszystko, a tak naprawdę wiemy bardzo niewiele. Astronom-amator, bez formalnego wykształcenia w tym kierunku, zajmujący się tą dziedziną wręcz „po godzinach” – w końcu współczesnym znany był przede wszystkim jako niezły lekarz – obalił swoim dziełem tkwiące w głowach ludzi od półtora tysiąca lat przekonania. I zrobił to za pomocą marnej jakości przyrządów, które kupował z własnej, skromnej pensji, a do tego swoje badania prowadził w najgorszym chyba do tego miejscu w Europie, gdzie bezchmurnych nocy było tyle, co kot napłakał. Kopernik jest więc dla mnie pewnym symbolem polskich odkrywców, którzy zawsze mieli „pod górkę” bardziej niż inni, ale mimo to, a może właśnie dzięki temu, powstawały dzieła oryginalne i wyjątkowe.
Czyli Polakom było trudniej rozwijać się naukowo i technicznie niż przedstawicielom innych narodów? Dlaczego?
Zdecydowanie. Przyczyn było wiele. Patrząc od czasów Kopernika środowiska naukowe w Polsce były zwykle małe i konserwatywnie nastawione. Ludzie wybijający się ponad przeciętność byli często „ściągani w dół” przez swoich mniej ambitnych kolegów, a często wręcz dyskredytowani. Za pewien wyjątek można uznać tu okres dwudziestolecia międzywojennego, kiedy to, między innymi dzięki silnemu wsparciu ze strony państwa, nastąpiła prawdziwa eksplozja talentów technicznych, które wzajemnie się inspirowały. Przecież praktycznie od zera stworzyliśmy wtedy przemysł lotniczy, telekomunikacyjny i zbrojeniowy, a inżynierowie z tamtych czasów aż do końca lat 70. XX wieku byli w światowej elicie tych dziedzin, chociaż niestety, w większości pracowali już nie dla Polski. Ale zwykle było „pod górkę”, między innymi z tego powodu, że rewolucja naukowa i techniczna XIX wieku przypadła na czas zaborów. Przebić mogły się więc jedynie jednostki naprawdę wyjątkowe.
A co sprawiało, że opisywani przez Pana ludzie podejmowali się ciężkiej pracy, bardzo często ryzykownej i niepewnej na rzecz szukania nowatorskich konstrukcji, czy teorii mających uczynić ludzkie życie lepszym?
Motywacji było wiele. Różnych – osobistych, rodzinnych… Był czas, kiedy na polskich ziemiach nie było ani jednej technicznej uczelni. Kto chciał studiować, musiał to robić w Niemczech, Rosji, Francji. Ludzie którym się to udało mieli świadomość ogromnej szansy, którą dostali od losu, i chcieli jak najlepiej ją wykorzystać. Ale trzeba tu powiedzieć, że działali beż żadnych kompleksów. Nie było u nich myślenia, że „Niemcy i Anglicy to mogą, ale Polacy to już nie”. Wiedza to wiedza. Kto ją zdobył i potrafił dobrze wykorzystać, mógł działać z najlepszymi. Żadnego samoograniczania się nie było. „The sky is the limit”. Stanisław Janicki, budowniczy mostu Kierbedzia w Warszawie, został po skończeniu tej pracy został jednym z trzech głównych budowniczych największego inżynierskiego dzieła swojej epoki – Kanału Sueskiego. Tadeusz Sendzimir pojechał do Stanów Zjednoczonych, aby zainteresować Amerykanów wynalezioną przez siebie metodą cynkowania blach, ale trafił na Wielki Kryzys i wrócił z kwitkiem. No i skończyło się tak, że to w końcu Amerykanie musieli przyjeżdżać do niego, do Polski, aby uczyć się tej metody. Niewątpliwie jedną z najważniejszych motywacji polskich wynalazców i odkrywców XIX wieku był ich patriotyzm. Kiedy Polski nie było na mapie, kiedy jej imię zostało wymazane z historii – wydawało się – na zawsze, sukcesy w nauce i technice Polaków były tym, co sprawiało, że o ich kraju znów robiło się głośno. Tak było ze Skłodowską i wieloma innymi.
Polecamy książkę Andrzeja Fedorowicza i Ireny Fedorowicz „25 polskich wynalazców i odkrywców, którzy zmienili świat”:
A który z wynalazców lub odkrywców jest Pana zdaniem najbardziej zapomniany, a jego historia bezwzględnie zasługuje na przypomnienie?
O, takich jest wielu. Co najmniej połowa tej książki to historie ludzi, którzy – z różnych powodów – nie funkcjonują w powszechnej świadomości jako wielcy polscy wynalazcy. Często z powodów politycznych, ponieważ wielu inżynierów po wojnie zostało na emigracji i pracowało tam, głównie w Stanach Zjednoczonych i to w dziedzinach uważanych za strategiczne, więc w PRL cenzurowano takie informacje. Tak było z Mieczysławem Bekkerem, konstruktorem pojazdu księżycowego i wynalazcą terramechaniki, Jerzym Dąbrowskim, konstruktorem bombowca „Łoś” a później projektantem kabin pierwszych promów kosmicznych czy Henrykiem Magnuskim, wynalazcą „walkie-talkie” i jednym z ojców współczesnej łączności mobilnej, bez której nie wyobrażamy już sobie życia. Można długo wymieniać...
A która historia jest Pana zdaniem najciekawsza / najdziwniejsza?
Zdecydowanie wynalazek kamizelki kuloodpornej. Wymyśliło ją dwóch Polaków, którzy pracowali po obu stronach Atlantyku – jeden w Chicago, drugi w Krakowie - chociaż urodzili się w tej samej Małopolsce. Pierwszy z tych wynalazców, Kazimierz Żegleń, pracował w polskiej parafii w USA. Chociaż był kapłanem, nie wahał się testować swojego wynalazku na zwłokach, czym budził powszechne zgorszenie, ani na sobie samym, chociaż łamał w ten sposób prawo i ryzykował życiem. Kiedy jednak pojawiła się potrzeba masowej produkcji kamizelek i Żegleń zaczął szukać człowieka, który pomoże mu w opracowaniu techniki ich precyzyjnego szycia, trafił na … krajana, wspomnianego już zresztą wcześniej Jana Szczepanika. I tak, we dwóch, stworzyli model kamizelki kuloodpornej, który stał się prekursorem współczesnych. A kilkadziesiąt lat później swoją pracę dołożyła do niej Stefania Chwałek, córka emigrantów z Polski, która wynalazła kevlar. Jeśli więc Amerykanie twierdzą dziś, że to oni wynaleźli kamizelkę kuloodporną to mylą się, i to potrójnie.
Jednak niektórzy z opisywanych przez Pana wynalazców budzą kontrowersje. Mówi się, że to nie Polacy, których my uważamy za pierwszych odkrywców czy konstruktorów byli rzeczywiście tymi pierwszymi ale często po prostu albo innowacyjnie ulepszali starsze pomysły albo dokonali swoich odkryć prawie równolegle z innymi odkryciami w innych miejscach na świecie. Czy taka dyskusja Pana zdaniem w ogóle ma sens?
Jak już wspomniałem wcześniej, w książce opisuję tych polskich wynalazców, którzy odnieśli sukces. Czyli innymi słowy – byli pierwsi. Oczywiście, czerpali z wiedzy innych, wyścig trwał, ale to oni dotarli na metę przed innymi. Czasem to wynalazcom z innych krajów udało się wyprzedzić Polaków, ale równie często Polakom udawało się wyprzedzić zagraniczną konkurencję.
Czy zawsze odkrycia były wynikiem zaplanowanych działań? Czy zdarzały się także szczęśliwe przypadki?
Żadne z tych odkryć czy wynalazków nie było dziełem przypadku. Ci ludzie doskonale wiedzieli, co chcieli osiągnąć. Składały się na to lata badań, eksperymentów, doświadczeń. O szczęściu można jednak mówić w innym kontekście. Gdyby Maria Skłodowska nie poznała Piotra Curie, nikt inny nie potrafiłby jej zbudować tak czułej aparatury do badań nad radem. Gdyby Kazimierz Funk nie trafił do pracy w londyńskiej klinice, w której badano właśnie chorobę beri-beri, straciłby okazję do odkrycia witamin. Ale bywały też sytuacje zupełnie paradoksalne. Gdyby Ignacy Łukasiewicz po wyjściu z więzienia za działalność niepodległościową nie dostał zakazu opuszczania Lwowa, pewnie nie zatrudniłby się w tamtejszej aptece i nie rozpoczął prac nad destylacją ropy naftowej. W niektórych z tych historii widać wręcz niemal jakiś rodzaj przeznaczenia, które kierowało działaniami ich bohaterów.
Czy sądzi Pan, że Polacy wystarczająco dużo wiedzą o swoich osiągnięciach? Jeśli nie to dlaczego?
O polskich wynalazcach i odkrywcach wiemy zdecydowanie za mało. Może lokalnie, w miejscach, z którymi byli związani, ta wiedza jest większa. Ale na poziomie ogólnej edukacji mamy tu potężne braki. Dlatego w tej książce starałem się koncentrować na wynalazkach właśnie, aby pokazać, co konkretnie nasza cywilizacja zawdzięcza Polakom. Co zmieniły ich dzieła i w jaki sposób nadal wpływają one na nasze życie? Jak wyglądał świat przed tym wynalazkami?
To czy współcześnie nie powinniśmy przykładać większej wagi do naszych naukowców, doceniać ich przynajmniej tak samo jak chociażby bohaterów politycznych czy wojennych?
Na pewno powinniśmy więcej miejsca w nauce historii poświęcać na pokazywanie tych osiągnięć cywilizacyjnych, które są dziełem Polaków-wynalazców. Oni też działali z pobudek patriotycznych, a ich praca ma tym większe znaczenie, że nie były to spektakularne zrywy, ale lata, a czasami dziesięciolecia ciężkiej, mozolnej harówki. Jakie znaczenie mają takie biografie na przykład dla polskich inżynierów pracujących za granicą, miałem się już okazję przekonać. Zanim jeszcze książka pojawiła się na rynku, odezwał się do mnie, na Facebooku, pewien mieszkający w Niemczech Polak. Napisał mi, że słyszał w radiu, iż napisałem historię polskich wynalazków i zamówił już książkę w wydawnictwie. Chce ją pokazać swoim kolegom-niemieckim inżynierom jako dowód, że polska myśl techniczna i naukowa ma wielkie i wspaniałe tradycje. O których niestety sami zbyt mało wiemy.
Czy znajdzie się jeszcze tylu polskich wynalazców i odkrywców, żeby napisać o nich kolejną książkę? Jakie są Pana dalsze plany autorskie?
Jak już w wspomniałem, ta lista jest o wiele dłuższa, ale kryteria wyboru bohaterów były bardzo ostre. Chciałem pokazać polskie wynalazki i odkrycia, które trwale zmieniły naszą cywilizację i sposób życia. Ale jest w tej dziedzinie jeszcze tyle wspaniałych biografii, z którymi zetknąłem się w czasie researchu materiałów do książki, że będę szukał pomysłu na ich opowiedzenie w kolejnej książce. Ale najbliższe plany pisarskie mam nieco innego rodzaju. Następna książka, którą mam w planach, dotyczyć będzie zupełnie innego rodzaju polskich wyczynów. Jaki dokładnie – tego na razie nie zdradzę. Powiem tylko, że chodzi o wyczyny, w których też jesteśmy niezłymi specjalistami. I także będzie miała związek z historią.