O idei Piłsudskiego i dualizmie na Łabie
Zacznę od tego, że to świetna mapa. Wcześniej właściwie jej nie widziałem, a ona dużo mówi o tym właśnie, co jest przedmiotem dzisiejszego spotkania, co wydaje się oczywiste, ale nie zawsze mapy oddają treść spotkań. Spójrzcie Państwo na mapę tam, gdzie jest zaznaczone – to Unia Europejska, a to Międzymorze nasze à la polonais, jak lubię je nazywać. Zgadzam się z tym, co na pisał profesor Chodakiewicz – że w naszej części Europy, na pomoście bałtycko-czarnomorskim, geografia stworzyła doskonałe warunki dla zaistnienia organizmu politycznego – silnego i dominującego w Europie Środkowowschodniej, a także dominującego na osi północ-południe, wschód-zachód. Tyle że z jakiegoś powodu ten organizm nie istnieje. Powinniśmy się zastanowić – dlaczego na pomoście czarnomorskim nie zakotwiczył się tak duży organizm państwowy? Bo to jest pytanie o przyszłość Polski. Wróćmy do mapy, do rudymentów geografii – jeżeli spojrzymy na układ rzek w tej części Europy na pomoście bałtycko-czarnomorskim – pomost spina Morze Czarne i Bałtyk. Łączy handel lądowy z morskim, łączy też kulturowo podobne narody czy też podobne społeczeństwa, i w dużej mierze zawsze tak było.
Ta przestrzeń dysponuje ogromnym potencjałem. Natomiast cała rzecz w tym, że ten potencjał pozostaje niewidoczny do momentu, aż ten bałtycko-czarnomorski organizm osiągnie odpowiednią wagę.
I tylko za czasów I Rzeczypospolitej ów organizm polityczny osiągnął odpowiednią wagę. Natomiast potem, po wielkich odkryciach geograficznych, nastąpiła utrata osiągniętego prymatu w regionie. Bez zrozumienia tego procesu i bez odwrócenia podstawowej zależności, jaką jest powstały wówczas dualizm na Łabie, nie da się pomyśleć o przyszłości Polski. Bez tego wszystkie nasze koncepcje Międzymorza są tylko jakimiś wtórnymi imitacjami, często planami innych podmiotów politycznych.
Podkreślę; bez odwrócenia tej fundamentalnej dla nas zależności, czyli dualizmu na Łabie powstałego po wielkich odkryciach geograficznych, nie da się myśleć o osiągnięciu przez Rzeczpospolitą odpowiedniej wagi geopolitycznej.
Odkrycia geograficzne bowiem sprawiły, że główna oś handlu światowego zaczęła przebiegać przez Ocean Atlantycki, zasilając z niego poprzez inne morza i oceany potęgę, bogactwo i władzę Europy Zachodniej, a z czasem innowacyjność w stosunkach kapitalizmu, manufaktury itd., itd. Ta przewaga utrwaliła się w XIX, XX wieku kosztem tego regionu, który jest zaznaczony kolorem seledynowym. Czyli – nas.
Obszar zaznaczony na seledynowo jest dotknięty wtórnym uwarunkowaniem podporządkowania w strefie brzegowej Europy Zachodniej.
Bądź to w sytuacji, gdy podlegał dominacji wojskowej Wschodu, bądź innego rodzaju przemocy ze Wschodu, która jednocześnie nie dawała żadnych korzyści cywilizacyjnych.
Zachód natomiast takie korzyści oferował, w związku z tym obszar ten aspirował często do Zachodu, chociaż nie mógł tego robić efektywnie ze względu na niższą cywilizacyjnie twardą przemoc przychodzącą ze Wschodu.
I w taki właśnie sposób obszar Międzymorza wpadał w pułapkę strefy zgniotu, o której często piszą geostratedzy i geopolitycy anglosascy. Pułapkę, z której nie da się nic wykrzesać. Tak ujmował to George Kennan – sławny twórca teorii powstrzymania Sowietów w latach zimnej wojny.
Niemoc Międzymorza wynika z dwóch powodów. Pierwszy tak naprawdę jest symptomem tego drugiego – że strefa nie jest w stanie wykreować organizmu na tyle silnego, żeby przetrwał i się przebił na arenie międzynarodowej. Przede wszystkim stał się silniejszy od Rosji, a bez tego nie można osiągnąć odpowiedniej wagi geopolitycznej.
Bezpośrednią przyczynę podstawową zaistniałej sytuacji stanowi fakt, że obszar ten jest podporządkowany rynkowi pierwotnemu w systemie światowym, Wallersteinowskim.
Jest to teren zależny aż do tej pory od rynków Europy Zachodniej, lepiej dokapitalizowanych, lepiej zorganizowanych, bardziej zaawansowanych kapitałowo, z lepszymi dostępami do rynków światowych itp. To utrwaliło się od czasu odkryć Kolumba i Vasco da Gamy. Stawaliśmy się powoli producentami zboża, drewna, smoły. Dostarczycielami taniej siły roboczej czy półproduktów dla rozwiniętych gospodarek Zachodu.
O ile jeszcze w pierwszym wieku wielkich odkryć geograficznych stopy zwrotu na handlu zbożem były tak ogromne, że nasza szlachta się bogaciła, o tyle potem uwsteczniło to Rzeczpospolitą. Uniemożliwiło zbudowanie fundamentów mocnego konstruktu Międzymorza.
Bez odwrócenia tej zależności nie da się stworzyć Międzymorza à la polonais. Czyli takiego Międzymorza, które byłoby pulsującą siłą, wokół którego by się skupiały inne narody, po prostu takiego, które samo by się tworzyło.
Ukraińcy głównie, Białorusini, państwa bałtyckie w zakresie bezpieczeństwa orientowałyby się na nas, a nie tak jak teraz na Niemców albo Skandynawów bądź Amerykanów. Także Turcy z czasem ciągnęliby do naszego rynku, do naszego handlu, bo proszę zwrócić uwagę, monopolizowalibyśmy ruch z północy na południe i ze wschodu na zachód w głównym trzonie lądowym w Europie.
Tylko jak to zrobić, żeby przy okazji odwrócić dualizm na Łabie? Musi istnieć magistrala handlu światowego przebiegająca przez Polskę. Na razie jeszcze nie sposób znaleźć odpowiedzi, jak to zrobić. Jest wiele pomysłów. Mackinder mówił, że kto połączy wielką siecią handlową i wielkim szlakiem komunikacyjnym Chiny i Indie z Europą Zachodnią, ten będzie dominował na całym świecie. Chińczycy chcą to zrobić – jest Nowy Jedwabny Szlak. To jest pomysł, który gdyby powstał – po drodze może być konfrontacja, wojna dominacyjna między mocarstwem morskim, światowym hegemonem a Chinami, które by chciały to zrobić. Przy takim rozwoju wydarzeń Polska automatycznie jest w dużo lepszej geograficznej sytuacji niż Francja. Jesteśmy wówczas na głównym szlaku handlowym. Wracamy do dystrybucji lądowej i pytanie tylko, czy to się opłaca ekonomicznie. Na tym etapie trudno ocenić i wyliczyć, czy i co powstanie docelowo. Mamy do logistycznego zagospodarowania ogromny obszar Eurazji.
Nie wiadomo, czy po drodze nie będzie systemowej wojny, czy rywalizacji dominacyjnej, której zaczątki już widać.
Podkreślę raz jeszcze. Bez stworzenia fundamentu, pulsującej siły, wokół której wszyscy chcą budować swoje gospodarki, nic się nie wydarzy. Na razie wszystko się dzieje zgodnie z zasadami sztuki, samorzutnie w dużej mierze. Politycy poprawiają tylko bieg tej rzeki. Wszystkie plany Międzymorza, czyli budowy sojuszu czy wspólnoty państw pomiędzy Niemcami a Rosją, pomiędzy Bałtykiem a Morzem Czarnym, są pewną wypadkową napięcia geostrategicznego między Morzem a Lądem. Międzymorze, na przykład serwowane przez Stany Zjednoczone, może być użyte – tylko tyle i aż tyle – do tworzenia zakotwiczenia wpływów amerykańskich i powstrzymywania rewizji systemu międzynarodowego, którego dokonują teraz Amerykanie. Polska i Rumunia wraz z Ukrainą stanowią świetny bastion wpływów między Rimlandem a Heartlandem na limes oddziaływania słabnącego mocarstwa morskiego. Natomiast to jest właśnie tylko tyle i aż tyle. Nawet jeżeli podoba się nam ta idea, to musimy pamiętać, że ona ma swoje ograniczenia.
Tekst jest zapisem wykładu Jacka Bartosiaka z 2017 r., zamieszczonym w książce „Przeszłość jest prologiem” (przyp. – red.)
Ten tekst jest fragmentem książki Jacka Bartosiaka „Przeszłość jest prologiem”:
Newt Gingrich mówił ostatnio, że Tallin leży na przedmieściach Sankt Petersburga. I był oczywiście cytowany prześmiewczo w różnych telewizjach, bo „facet nie zna geografii”. Otóż z punktu widzenia geografii wojskowej Tallin znajduje się naprawdę na przedmieściach Sankt Petersburga.
Warto zobaczyć, jak wygląda mapa Europy Środkowowschodniej i gdzie leży Estonia, ile to kilometrów od Warszawy. To są twarde fakty. Niezależnie od tego, że wszyscy wierzymy, w razie militarnej potrzeby, w rzetelne wykonanie Artykułu V Paktu Północnoatlantyckiego przez sojuszników i wszyscy pokładamy nadzieję w przewadze NATO nad potencjalnymi rywalami.
Rywalizacja o ład światowy toczy się na naszych oczach pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Chinami, a Rosja rozgrywa swoje interesy w tle. Rosja jest karłem ekonomicznym, ale zajmuje kluczowe miejsce geograficzne w Eurazji, spinając Azję i Europę. Bez niej nie da się stworzyć stabilnej architektury bezpieczeństwa, co obie wojny światowe znakomicie udowodniły.
Rosja rozgrywa swoją partię, wielką grę o swoje miejsce w świecie. My jesteśmy bardzo blisko tej gry.
Natomiast narasta ponad naszymi głowami rywalizacja główna pomiędzy Chinami a Stanami Zjednoczonymi. Gdy przypatrywałem się poczynaniom Xi Jinpinga w tym roku, miałem takie wrażenie, że mam przed sobą Prometeusza – zapewne on sam siebie też tak postrzega – postanowił rzucić wyzwanie systemowi światowemu, który istnieje od 500 lat. Zmienia jego bieguny. Istnieją, oczywiście tacy, którzy twierdzą, że jest to zamierzenie typu z „motyką na słońce”.
Uważam jednak, że Nowy Jedwabny Szlak – czyli One Road, One Belt, inicjatywa jednej drogi i jednego szlaku – jest wielką, mackinderowską w swoim zamyśle, ideą połączenia Europy i Azji lądowym szlakiem bez wpływów dominującego w systemie mocarstwa morskiego. Czyli – że jest to idea, której się obawiali Brytyjczycy przy budowie kolei bagdadzkiej, bo wcześniej Niemcy też próbowali stworzyć taki model komunikacji. Wszystko już było.
Jeżeli tak jest w istocie, to mamy do czynienia z największym geostrategicznym planem w historii świata. Wielkim planem na miarę tego, co Chińczycy w przeszłości naprawdę robili przesuwając góry, wykuwając w nich wielokilometrowe tunele i budując Wielki Kanał. Xi Jinping ma zamiar zmierzyć się z największym wyzwaniem geopolitycznym historii. To romantyk. Jego decyzja uruchamia przedsięwzięcie naprawdę na miarę wielkiej cywilizacji o tysiącletnich tradycjach, ale – podkreślmy – jeszcze nigdy nikomu nie udało się zmienić bieguna systemu światowego, nigdy. Nigdy bezpiecznie.
Przecież Kolumbowi też to się nie udało w sposób zaplanowany. Morze zaczęło, owszem, przynosić lepsze stopy zwrotu, ale nikt tego z góry nie zaplanował, ani z góry nie sfinansował. A takie są oficjalne zamierzenia chińskie.
Paradoksalnie, realizacja takiej epickiej wizji przynosi ogromne napięcia. To, co nam serwują na ekranach telewizorów, jest wynikiem między innymi chińskiej konstatacji, iż muszą budować Nowy Jedwabny Szlak od podstaw.
Inaczej Amerykanie nie pozwolą im uciec z pułapki średniego dochodu, będzie wdrażana koncepcja wojny powietrzno-morskiej, membrany wpływów amerykańskich w pierwszym łańcuchu wysp na Pacyfiku, obrona starego ładu. Realizując plan Nowego Jedwabnego Szlaku Pekin ucieka od potencjalnego okrążania.
Po 1989 roku Polska doszlusowała do świata atlantyckiego, do świata Bretton Woods, do systemu światowego Wallersteina. Dołączyliśmy jako półperyferie i peryferie ze względu na taniość siły roboczej.
Od roku znaleźliśmy się w nowej sytuacji geostrategicznej, kiedy po raz pierwszy na nasz obszar, na naszą niepodległość, podmiotowość, politykę zaczynają oddziaływać siły zupełnie inne niż dotychczas w nowożytnych dziejach.
Nie tylko Niemcy, Rosja, może Francja, Wielka Brytania jako mocarstwo morskie mające wpływy i Stany Zjednoczone – ale pojawiają się też Chiny z wielkim planem. Planem, który w ogóle na dodatek ma zniszczyć potencjalnie świat atlantycki, który był przedmiotem naszej aspiracji, do którego zawsze zmierzaliśmy. Jednocześnie Nowy Jedwabny Szlak może podmyć fundamenty gospodarcze Zachodu i jego przewagę nad resztą świata, które w punkcie szczytowym nawet skończyły się kolonizacją niemal całego świata, w tym także i Chin.
Tak można odczytać zamierzenia Chińczyków, a my jesteśmy bodajże w najważniejszym miejscu Jedwabnego Szlaku w Europie. Bez nas nie da się nic zrobić z powodu geografii. Pomost bałtycko-czarnomorski, w tym Polska, jest najważniejszym miejscem dla zwieńczenia Nowego Jedwabnego Szlaku.
Z Szanghaju na Atlantyk najkrótsza droga prowadzi przez Gdańsk. W Pekinie to wiedzą.
Niemcom też nie będzie w smak, że centrum wymiany handlowej może przesunąć się z Niemiec do Polski. Każdy chce zachować swoje przewagi konkurencyjne. Innymi słowy, sytuacja przypomina rozsypanie puzzli ze wszystkimi niebezpieczeństwami z tego płynącymi. (Mówię o modelu, bo czym innym jeszcze jest wola polityczna). Natomiast powstaje napięcie – z jednej strony bronimy starego ładu atlantyckiego, do którego symbolicznie, instynktownie, kulturowo zawsze zmierzaliśmy i czujemy się bezpiecznie z Amerykanami – a z drugiej strony możemy szukać szansy w rozumieniu tego modelu, który mógłby nadejść, bez przesądzania, który model jest lepszy.
Ja, na przykład, nie umiem się podjąć takiej oceny, zwłaszcza że w naszej układance nieznana jest zupełnie rola Rosji. Rosja położona tak, jak jest położona, na styku Europy i Azji i będąc słabym państwem, jest naturalnym sojusznikiem dla mocarstwa morskiego dominującego w systemie. Ale nie przystaje na tę rolę w scenariuszu rozpisanym przez Amerykanów.
Za Napoleona Wielka Brytania dogadała się z Rosją przeciwko Napoleonowi, bo z Rimlandu płynęło zagrożenie europejskiej strefy brzegowej dla dominacji Wielkiej Brytanii. Podobnie – ententa dogadała się z Rosją, bo kajzerowskie Niemcy były głównym zagrożeniem kontynentu.
W II wojnie światowej anglosaskie mocarstwo morskie również dogadało się ze Stalinem, bo z Niemiec płynęło zagrożenie. Po II wojnie historia potoczyła się inaczej, bo Sowiety były tak potężne, że mogły w ogóle zdominować całą Eurazję i dlatego były powstrzymywane.
W naszych rozważaniach musimy brać pod uwagę, że w czasach, kiedy Rosja jest słaba, to dążenie hegemona do dogadywania się z nią jest niemal automatyczne, zwłaszcza teraz, kiedy w siłę rosną Chiny. To dlatego z obozu Trumpa dobiegają dziwne dla nas sygnały, imperialna klasa amerykańska doskonale zdaje sobie sprawę z tego nowego wyzwania współczesności.
Zwróćmy uwagę, że jeszcze całkiem niedawno mówienie o Międzymorzu czy, jak je opisywano, „jakichś tam koncepcjach Jagiellonów” było powszechnie wyśmiewane.
Tymczasem historia na tyle przyśpieszyła, że być może kształt Europy nieco zbliżony do tej mapki, którą widzimy, rzeczywiście fizycznie kiedyś zobaczymy. Już niedługo odbędą się wybory prezydenckie we Francji. Jeśli rzeczywiście wygra je Marine Le Pen, w co jeszcze rok temu nikt nie wierzył, a w co teraz już wszyscy powoli zaczynają wierzyć, to wtedy, jeśli ona faktycznie zrobi referendum w sprawie obecności Francji w Unii Europejskiej, przyszłość Unii będzie można zacząć liczyć w latach, dosłownie.
Bo z trzech głównych państw europejskich, które tworzyły Unię Europejską, czyli Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec, zostaną tylko Niemcy. Jak na to zareagują Niemcy? Są tacy geopolitycy, którzy przekonują, że historyczne napięcie niemiecko-francuskie w tym momencie ożyje. W jakim kształcie ono ożyje, to jest pytanie.
Tekst jest zapisem wykładu Jacka Bartosiaka z 2017 r., zamieszczonym w książce „Przeszłość jest prologiem” (przyp. – red.)