„Norymberga” - reż. Dorota Ignatjew – recenzja i ocena spektaklu
- Jerzy Dziedzic
- Magdalena Korczyńska
- Jadwiga Grygierczyk
„Norymberga” to tytuł nowej premiery Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Tekst autorstwa Wojciecha Tomczyka wielu jest znany – spektakl na podstawie tej sztuki wystawiany był na deskach Teatru Narodowego (reżyseria Agnieszka Glińska), a Waldemar Krzystek zdecydował się na realizację telewizyjną.
Czym jest Norymberga tłumaczyć nie trzeba. To miejsce procesu zbrodniarzy hitlerowskich. Sztuka – w reżyserii Doroty Ignatjew – opowiada o potrzebie Norymbergi dla komunistów. Na scenie gęstnieje potrzeba odwetu i odkupienia win.
„Norymbergę” można czytać w trzech płaszczyznach. W pierwszej to denerwujący edukacyjny spektakl pełen pustych frazesów i taniej demagogii. Widz musi odkryć – a pozwolę sobie użyć to słowo z przekąsem – że Stalin jest większym zbrodniarzem niż Hitler, a komunizm jest ideologią zbrodniczą. O wiele ciekawsze zdaje się sposób narracji tej opowieści. Nad tą historią unosi się mgła manipulacji i niepewność - trudno orzec faktyczne powody takiego zachowania byłego oficera kontrwywiadu PRL, który dziennikarce poszukującej materiałów do tekstu o Kuklińskim wyznaje najgłębsze tajemnice swej duszy. W tej grze, którą toczą ze sobą media i służby specjalne trudno orzec kto kim manipuluje i w czyim interesie.
Niestety, ta niejednoznaczność świata nie uchroni twórców spektaklu przed wydawaniem ostatecznych osądów w publicystycznym stylu. Sytuacja staje się nie do zniesienia, kiedy na scenie słyszymy fragment programu „Teraz My” z udziałem Wojciecha Jaruzelskiego. W skrócie, spektakl przekonuje nas w wyjątkowo prymitywny sposób: „gruba kreska” jest zbrodnią, a umysły wszystkich, którzy tak nie myślą zostały zmanipulowane przez grupy komunistycznych aparatczyków, którzy świetnie odnaleźli się w III RP.
To fajnie, że teatr zajmuję się gorącymi problemami współczesności, szkoda tylko, że robi to ze zgrabnością cepa.