Noc historycznego komiksu

opublikowano: 2009-01-10, 21:56
wszelkie prawa zastrzeżone
Nie jestem specjalistką od komiksu, nie mam tej specyficznej podzielności uwagi, która pozwoliłaby mi skupić się równocześnie na obrazie i tekście. Jednak, kiedy pewien student grafiki pokazał mi wiele lat temu „Sin City” Franka Millera, zdarzyło mi się zapamiętać autora, tytuł i kanciastego bohatera. A przede wszystkim fantastyczną grafikę, odbiegającą od kolorowej papki serwowanej w popularnych komiksach dla dzieci (w Polsce do niedawna komiksy, nawet ociekające krwią i seksem, zaliczano do literatury dziecięcej).
reklama
Plakat maratonu filmowego, który odbył się w nocy z 9 na 10 stycznia w siedmiu miastach: Krakowie, Poznaniu, Bydgoszczy, Łodzi, Wrocławiu, Rybniku i Warszawie. Autorka relacji brała udział w pokazie w tym ostatnim mieście.

W ramach babskiego wieczoru udałam się z pięcioma koleżankami na nocny maraton pt. „Kino Akcji”. Wydaje mi się, że jednak bardziej adekwatny byłby tytuł „Kino Animacji”, gdyż to nie krwawa jatka jest siłą obrazów „300”, „Sin City – miasto grzechu” oraz premierowego „Spirit – duch miasta”. Filmów, w których maczał palce Frank Miller.

„300”

Na początek wyświetlono film w reżyserii Zacka Snydera z 2006 roku, zrealizowany na podstawie komiksu Franka Millera.

Wiele złego słyszałam o tym filmie. Wyśmiewano „facetów w majtach”, szydzono z drętwych dialogów i braków historycznych. Film lepiej się ogląda ze świadomością, że jest to „ruchomy komiks”. Wtedy można zachwycać się typowymi kadrami, skupieniem na twarzy. Nie drażnią krótkie puenty wypowiadane przez bohaterów, ot tak, dopasowane do szerokości okienka. Jeśli tego nie uwzględnimy, film jest po prostu słabym freskiem wojennym.

Nie sposób jednak zapomnieć, że jest to produkcja amerykańska. Wobec przerażającej przewagi nieobliczalnych Persów Leonidas, jego żona czy żołnierze wypowiadają kwestie, które równie dobrze mogłyby paść z ust George’a W. Busha lub kogoś z jego ekipy. Filmowi Persowie są przerysowani. Ich armia składa się z dziwnych potworów, zmutowanych ludzi, przerażających stworzeń. Równie dobrze mógłby to być kadr z „Trylogii” Tolkiena. Mnie osobiście zafascynowała postać Kserksesa, tutaj przypominającego bardziej drag queen niż wschodniego władcę.

Obawiałam się tego filmu i początkowo wcale nie miałam ochoty go oglądać. Jednak atmosfera nocnego, komiksowego maratonu w zaprzyjaźnionym gronie sprzyja oglądaniu niekonwencjonalnych produkcji.

„Sin City – miasto grzechu”

Drugi film maratonu to wejście do kina Franka Millera jako reżysera. Wraz z Robertem Rodriguezem w 2005 roku przeniósł na ekrany swój własny komiks.

Cykl „Sin City” wszedł do klasyki gatunku dzięki świetnej grafice ograniczonej do czerni i bieli, bez półtonów, bez gradacji. Stał się kultowy dla wszystkich facetów, którzy chcieli być psychopatycznymi twardzielami z zasadami. Naprawdę jedynymi porządnymi facetami w świecie nieudaczników i mięczaków (wiem, bo jednego takiego znałam).

W filmie „Sin City” wykorzystano animację, ostre kontrasty czerni i bieli przecięte żółcią, czerwienią i niebieskim. Na graficzne tło nałożono, oczywiście czarno-białych, aktorów. Całość, obraz i narracja, nawiązują do stylistyki kryminałów z lat 40. Narracja z offu, głosem przetrawionym gorzałą i papierosami, jest uzupełnieniem kadru, podobnie jak tekst umieszczony w rogu obrazka na karcie komiksu. Film może drażnić brutalnością, choć krew nigdy tu nie jest widoczna. Ale w Mieście Grzechu nawet najbardziej prawy bohater musi uciec się do przemocy, aby zaprowadzić porządek. Tu nikt, oprócz kobiet, nie jest ładny, wszyscy są przetrąceni przez los. Ten film trzeba oglądać jak montażowy majstersztyk i nie stosować do niego dotychczasowych standardów, bo jest w swojej klasie pionierem.

reklama

„Spirit – duch miasta”

Inaczej jest w przypadku ostatniego filmu maratonu, „Spirit – duch miasta”. Tym razem Frank Miller sam wyreżyserował film na podstawie starego komiksu Willa Eisnera z końca lat 30. o superbohaterze Spirit’cie. Mamy tu wszystko, co powinno być w klasycznym czarnym kryminale: eleganckich dżentelmenów, piękne, świetnie ubrane kobiety, bohatera w masce i… w trampkach. Właśnie w tym klasycznym obuwiu Spirit rusza do akcji. Wówczas obraz staje się czarno-białą grafiką, z jedynym wyróżnionym na czerwono elementem – krawatem. Jest też oczywiście psychopatyczny bohater, który chce zdobyć tajemnicę nieśmiertelności. Wszystko to w stylizacji lat 30. i 40., kiedy królowała modernistyczna architektura, wielkie wygodne samochody, fascynacja wieżowcami.

O ile strona wizualna jest jeszcze do przyjęcia, to film wydaje się przegadany. W porównaniu do „300” i „Sin City”, gdzie na jeden kadr padało jedno zdanie, tutaj bohaterowie mówią z szybkością karabinu używanego przez czarnego typa Octopusa. Dodatkowym uprzykrzeniem jest, jak zwrócił uwagę Paweł Mossakowski w „Co jest grane”, „nadużywanie zbliżeń kosztem szerokich planów, przez co chwilami nie wiadomo, gdzie rozgrywa się akcja”. Ja bym dodała jeszcze, że niejednokrotnie złapałam się na chęci odsunięcia, by lepiej ogarnąć całość.

Nie wiem, czy wynikało to ze zmęczenia materiału (ok. godz. 3 rano), czy film jest rzeczywiście słaby, ale znaczna część widowni wyszła niedoczekawszy nawet połowy filmu. Można powiedzieć, że reżyser niczym nas nie zaskoczył. Wizualnie „Spirit” kojarzy mi się z innym komiksowym filmem, „Sky Kapitan i świat jutra”, ale po człowieku, który stworzył „Sin City”, oczekiwałabym czegoś więcej. Filmowi brakuje wizualnej oryginalności poprzednika, a przede wszystkim pomysłu w warstwie tekstowej.

Napisy końcowe

We wszystkich trzech filmach, tak jak teraz za oknem, wszechobecnym elementem jest śnieg. Jeśli komuś jeszcze mało...

Zredagował: Kamil Janicki

Korektę przeprowadziła: Joanna Łagoda

reklama
Komentarze
o autorze
Anna Nowakowska-Wierzchoś
Doktor historii, archiwistka. Autorka książki Wanda Gertz. Opowieść o kobiecie żołnierzu (Kraków 2009) oraz artykułów naukowych i popularnych poświęconych aktywności społecznej i politycznej Polek w kraju i na emigracji w XX w., a także edycji tekstów źródłowych. W 2014 r. obroniła w IH PAN doktorat pt. „Konopniczanki”. Związek Kobiet Polskich we Francji im. Marii Konopnickiej w latach 1944-1950.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone