Nina Majewska-Brown – „Z czworaków na salony” – recenzja i ocena
Nina Majewska-Brown – „Z czworaków na salony” – recenzja i ocena
Czworak to budynek dla służby folwarcznej lub robotników pracujących dla dworu. Nazwa pochodzi stąd, że znajdowały się tam cztery mieszkania. Były także dwojaki, sześcioraki, ośmioraki. I tak do wczesnych lat powojennych. Na prowincji można niekiedy wciąż znaleźć dawne budowle tego typu. Dziś nie pełnią już swojej pierwotnej funkcji i, najczęściej po gruntownej modernizacji, pełnią zwykłe funkcje mieszkalne o odpowiednim standardzie.
Wokół powieściowego czworaka rozgrywają się wydarzenia obrazujące przemiany społeczne i mentalnościowe. Nie ma tu jednego bohatera, któremu można kibicować. A zarazem kibicujemy wszystkim, bo też ta mała społeczność opisywana w książce jest jak gdyby bohaterem zbiorowym. Każdy nosi w sobie mniej lub bardziej ukryte rany, ale także tęsknoty i marzenia. Dlatego też nie będę w tej recenzji skupiać się na bohaterach, ile raczej na ich świecie.
„Z czworaków na salony” Niny Majewskiej-Brown nie jest powieścią, w której akcja goni akcję, a suspens sprawia, że długo nie możemy się otrząsnąć po zamknięciu książki. To historia, w której emocji doświadczamy wówczas, gdy zrozumiemy złożony kontekst obyczajowy. Oto bowiem od niepamiętnych czasów istnieje pewien ugruntowany system. Uporządkowany, niekiedy trochę ciasny. Z całą pewnością świat właścicieli i służby, wydawałoby się: tak odległych od siebie, nieustannie przenika się ze sobą. I przenika się coraz bardziej intensywnie, zwłaszcza po przekroczeniu pewnej granicy – aby nie zdradzać szczegółów fabuły, poprzestanę na tym stwierdzeniu. Zmieniająca się obyczajowość, wrażliwość (zwłaszcza wśród młodszego pokolenia) nie jest akceptowalna dla ogółu. Owo przekroczenie granicy konwenansu wcale nie daje szczęścia, a sprawia ból. Jest jak zerwanie jabłka w rajskim ogrodzie. Czy przynosi wyzwolenie?
Chyba nie. Rodzi nowe problemy. Poza wszystkim jest i wesoło, i smutno. Jest trochę mądrości zbudowanej na doświadczeniu, ale też lekkomyślności i niedojrzałości wynikających z nieokrzesanego temperamentu. Do tarcia dochodzi więc na wielu poziomach. Każdy uczynek i wydarzenie mają swoje konsekwencje niezależnie od okoliczności.
Ale Nina Majewska-Brown odmalowuje tę historię w sposób wyrazisty, jednakowoż subtelny. Narracja nie jest zbyt pośpieszna, co w moim odczuciu stanowi dużą wartość. Jeżeli miałabym doszukiwać się jakichś mankamentów, to zwróciłabym uwagę na ostatnie partie książki. Są książki, którym dobrze robi odchudzenie. „Z czworaków na salony” to z kolei publikacja, którą chciałoby się chłonąć trochę dłużej. Dlaczego? Może za sprawą formy. Historie zwykłych ludzi stają się pełniejsze, gdy dobudowuje się do nich kolejne warstwy. No ale w tej sytuacji autorka musiałaby napisać sagę.
Ciekawym zabiegiem jest zamieszczenie w książce… tradycyjnych, przedwojennych przepisów kulinarnych. Nie tylko dzięki dialogom przenosimy się w przeszłość – autorka dotyka również innych zmysłów. I za ten pomysł należą się wielkie brawa.
Nie wiem, czy dobrze odczytałam intencje autorki, jednak historię przedstawioną w recenzowanej powieści postrzegam jako pretekst do ukazania głębokich przemian społecznych po II wojnie światowej. Za sprawą narzuconego siłą ustroju komunistycznego dawny, uporządkowany (co nie oznacza: idealny) świat odszedł w niepamięć. Dawny porządek został wywrócony do góry nogami. Starty został podział klasowy, a jednak problemy i podziały zostały. Ba, pojawiły się nowe. Nie w konwenansie i obyczajowości leży klucz do lepszego życia. Zmieniają się realia polityczne i społeczne, ale jedno pozostaje niezmienne. Ludzkie namiętności.