Nikt nie spodziewa się Hitlera w Minehead, czyli Monty Python i skecze historyczne
Monty Python – zobacz też: Grecki przodek „Skeczu z papugą
5 grudnia 1974, wyemitowano w BBC ostatni odcinek Latającego Cyrku Monty Pythona. Czterdzieści pięć odcinków nadanych w czterech seriach na przestrzeni pięciu lat pobiło chyba wszelkie ówczesne rekordy w wyszydzaniu, drwieniu, ośmieszaniu i dworowaniu – dyskusyjne jest zresztą, czy komuś udało się ten sukces powtórzyć, i to w takim stylu. Na swoją porcję kpin załapali się chyba wszyscy i wszystko: ludzie wszelkich zawodów i klas społecznych, ich zachowania i przywary, mentalność. Nie oszczędzono zwłaszcza telewizji i jej widzów – wszystkie formaty telewizyjne: od programów rozrywkowych, poprzez edukacyjne, aż do informacyjnych, znalazły swe zdeformowane odbicie w skeczach Latającego Cyrku.
Nie na tym jednak koniec. Monty Python, grając głównie absurdem, jednocześnie potrafił sprawić, że kreowany w każdym z odcinków świat swe granice absurdu miał zupełnie rozmyte. Widz ze zdumieniem mógł tylko (i może nadal!) obserwować, jak każdy zdający się myśleć rozsądnie bohater i jak wszystkie pewne elementy otoczenia zwyczajnie dziwaczeją i ulegają wszechobecnemu nonsensowi. W ten sposób Pythoni obalali wszystkie schematy rządzące życie społecznym, porządkujące świat, pomagające nam się w nim odnaleźć - pokazywali, jak każda codzienna sytuacja: kolacja w restauracji, rozmowa o pracę czy wizyta w urzędzie lub na poczcie może zachwiać naszym poczuciem normalności. No, powiedzmy, że w przypadku tego urzędu jesteśmy zwykle trochę przygotowani...
Monty Python: Ministerstwo Odzierania z Patosu
Chętnie i często Pythoni sięgali także do historii. Dlaczego? Oczywiście można założyć, że bez żadnego konkretnego powodu i że skoro ma być nonsensownie, zamiast pojawiającej się nieoczekiwanie hiszpańskiej inkwizycji mógł pojawiać się równie dobrze Francis Scott Fitzgerald albo po prostu Szkot na koniu – który w skeczach Latającego Cyrku był już nieźle zadomowiony. I oczywiście programy Monty Pythona da się oglądać w ten sposób: przyjmując, że to wszystko jest jednym wielkim wygłupem i niczym więcej. Wydaje się jednak, że grupa wyraźnie dostrzegała (lub może po prostu czuła instynktownie), jak ważne miejsce zajmuje historia w ludzkiej świadomości, jaką rolę pełni w społeczeństwie, jak ją postrzegamy i jak chcemy o niej pamiętać. Jak o niej mówimy i w jaki sposób się jej uczy. I dworowała sobie z tego do woli.
Przede wszystkim Pythoni szczególnie alergicznie reagowali na patos. Wszystko, co pompatyczne i nadęte, niemal samo pchało się pod ich pióro. Mieli być obrazoburczy – a przy naigrywaniu się z Wielkich Wydarzeń i Ważnych Postaci Historycznych efekt ten przychodził niemal sam. Bo zgoda widza na absurdalny tok myślenia to dopiero pierwszy krok przy odbieraniu ich twórczości. Kolejnym powinno być zrozumienie, że wyszydzana jest na ogół nie treść, ale forma. W Latającym Cyrku nie ma więc momentów, w których przedmiotem żartów jest historia sama w sobie. Nikt nie śmieje się z drugiej wojny światowej, a najwyżej ze sposobu jej przedstawiania i budowania pamięci o niej. Patos zamienia się więc w groteskę, a życie bohaterów znanych nam z kart podręczników nagle zaczyna składać się z czegoś więcej niż Ważnych Decyzji czy Heroicznych Czynów. Weźmy taką królową Wiktorię – spędzającą, jak się okazuje, swój wolny czas z premierem Gladstonem na tanich żarcikach z przewracaniem się i rzucaniem ciastem. Lorda Tennysona też nie znaliśmy od tej strony.
Polecamy e-book Michała Rogalskiego – „Bohaterowie popkultury: od Robin Hooda do Rambo”
Nie tylko papuga jest martwa
Jednym z najczęściej wykorzystywanych przez Monty Pythona sposobów na wprowadzenie do skeczu wątku historycznego jest wyrwanie danej postaci z jej epoki i wrzucenie jej w drugą połowę XX wieku. Motyw podróży w czasie jest w końcu znany od dawna. Sęk w tym, że tu żadnej podróży w czasie nie ma. Nie pojawia się więc – zwykle będący główną przyczyną szeregu zabawnych sytuacji – problem odnalezienia się bohatera w zupełnie obcych mu realiach. W Latającym Cyrku postaci z poprzednich epok w czasach współczesnych czują się zupełnie naturalnie – na tyle naturalnie, że są gospodarzami programów telewizyjnych.
Już pierwszy odcinek Latającego Cyrku Monty Pythona przypomina nam, historykom, że większość ludzi, o których piszemy w swych pracach, nie żyje. Niby nic odkrywczego. Niby wiemy. Ale jednak Mozart prowadzący program poświęcony najbardziej widowiskowym śmierciom w historii to coś, co każe nam się na chwilę przy tym problemie zatrzymać. Nie mówmy już nawet o dylemacie: „czy skoro nie jesteśmy w stanie poznać bohatera naszych badań, porozmawiać z nim, to czy naprawdę możemy uznać, że coś o nim wiemy?” Nie zastanawiajmy się nawet, dlaczego Edward VII za swą śmierć dostał jedynie trzydzieści jeden punktów na trzysta możliwych. Zastanówmy się lepiej, jakimi metodami Monty Python wprawia nas w spore zakłopotanie. A są to metody okrutne. Spójrzmy na wyniki klasyfikacji: św. Szczepan rzeczywiście został ukamienowany, wszystko się zgadza. Joanna d’Arc na stosie, Marat w wannie. W tym kontekście admirał Nelson wypadający z bloku i film to dokumentujący (jako źródło!) może u historyka budzić coś, co można nazwać co najmniej niepokojem badawczym. A niepokój badawczy to rzecz straszna! Na szczęście w innych skeczach Latającego Cyrku, między wierszami, Monty Python porusza problemy warsztatu i zawodu historyka, a także podrzuca kilka cennych rad dla wszystkich, którzy jednak zdecydują się na to porwać.
„Zajrzyj do Trevelyana na stronę 468!”
Gdy czterech wielkich przywódców komunistycznych spotyka się w studiu programu „Forum Światowe” (i pamiętamy, że oglądamy Monty Pythona), spodziewamy się, że mogą rozmawiać o wszystkim, ale z pewnością nie o komunizmie. Quizu wiedzy, w którym większość pytań dotyczy brytyjskiej piłki nożnej, jednak się nie spodziewamy. Przyznam, że trudno pamiętać o wszystkich straszliwych skutkach budowanego przez nich systemu, gdy widzimy ich zagubienie i rozpaczliwe próby udzielenia odpowiedzi na któreś z pytań. Prawdziwie przejmujący jest moment, w którym Marks w ostatniej chwili traci szansę na wygranie kompletu wypoczynkowego. Gdzieś z tyłu głowy pojawia się tylko pytanie, czy gdyby mu się udało, kupiłby jakiś mały domek, do którego takie meble pasowałyby idealnie, czy jednak wróciłyby one razem z nim do Londynu sprzed wieku. I czy podzieliłby się z Leninem, który z pewnością ma już dość swojego niewygodnego mauzoleum.
Ale historyk dostrzeże też pewien istotny problem, który leży u podłoża komizmu w tym skeczu. Otóż trzeba umieć zadawać właściwym źródłom właściwe pytania. Inaczej nie mamy szans na dobrą odpowiedź i właściwe wnioski. Choć i tu zdarzają się sytuacje zaskakujące i na potrzebne nam informacje możemy trafić tam, gdzie pewnie byśmy nie szukali. Odpowiedź Mao na pytanie o zwycięzców Eurowizji chyba na każdym zrobiła wrażenie.
Dyskusje są zawsze inspirujące i pobudzające intelektualnie. Potrafią być jednak również bardzo uciążliwe. Zwłaszcza jeśli obydwie strony traktują temat śmiertelnie poważnie i nie chcą ustąpić ze swego stanowiska ani o krok. Połowę znajomych można mieć potem poobrażanych – naprawdę to bardzo męczące. Dodatkowo takie burzliwe spory zdarzają się nie tylko w środowisku naukowym, ale także wśród wszystkich interesujących się historią zupełnie amatorsko (cieszy ogromnie, że także całą załogę kopalni tak ekscytuje nowożytna historia powszechna!). Nic dziwnego, skoro prawie wszystko, jeśli się uprzeć, może być dyskusyjne i trudno o odpowiedź ostateczną.
Czasem jednak da się udzielić odpowiedzi. Redakcja Histmaga rozwiewa więc wątpliwości i odpowiada: pokój w Utrechcie był bez wątpienia w 1713 roku. 7 marca 1714 roku podpisany jednak został pokój w Rastatt i choć wszystkie najważniejsze postanowienia zostały zawarte w utrechckim, to jednak dopiero pokój w Rastatt ostatecznie kończył wojnę o sukcesję hiszpańską.
Kolejny poruszany problem to skomplikowana rola rekonstruktora historycznego. Groteskowy efekt skeczu „Atak na Pearl Harbor”, osiągnięty przez zestawienie podniosłych słów ubranego w tweedową marynarkę prowadzącego z dzikimi wrzaskami i uwalanymi błotem sukienkami pań w kapelusikach, każe zastanowić się, co tak naprawdę decyduje o udanej rekonstrukcji wydarzeń sprzed lat. To nie miejsce na odpowiedź - choć niewątpliwie dostrzegalne od razu emocje pań rekonstruktorek też są istotne. Bo czyż w tej furii nie ma jakiejś prawdy historycznej?
„Strach, zaskoczenie. I skuteczność!”
Wskazówka pierwsza i najważniejsza: dużo czytać, dużo sprawdzać, zrobić staranny research. Odcinek o braciach Montgolfier jednoznacznie dzieli postaci właśnie według tego kryterium. Po jednej stronie mamy więc złodzieja podszywającego się pod Ludwika XIV oraz Jacques’a Montgolfier, po drugiej jego brata Josepha oraz króla Jerzego III. Dwaj pierwsi nie zadali sobie trudu, żeby sprawdzić, kto obecnie włada Francją: pierwszemu pokrzyżowało to plany, drugi prawie stracił w ten sposób cenne projekty. Wszystko jednak skończyło się dobrze, a złodziej został złapany - wystarczyło skorzystać z encyklopedii! Szczególnie zaś pochwalić należy postawę Jerzego III. Znajomość faktów, które jeszcze nie miały miejsca, świadczy o kwerendzie wyjątkowo dokładnej.
Polecamy e-book Agaty Łysakowskiej – „Damy wielkiego ekranu: Gwiazdy Hollywood od Audrey Hepburn do Elizabeth Taylor”:
Akurat tym razem wszyscy się chyba spodziewali, że hiszpańska inkwizycja się pojawi. Przy takim temacie nie mogłoby jej zabraknąć. Zwłaszcza że z punktu widzenia miłośnika historii skecz pokazuje coś niezwykle istotnego: nie sam efekt zaskoczenia się liczy. Nieprzygotowani inkwizytorzy, bez zestawu odpowiednich narzędzi tortur i – przede wszystkim! – bez spójnej, złowrogo brzmiącej autoprezentacji zdecydowanie nie robią już takiego wrażenia. Tak więc, pisząc cokolwiek, pamiętajmy: nowatorskie wyniki badań – jak najbardziej! Kontrowersyjna teza? Czemu nie? Ale uzbrójmy się też w odpowiednie argumenty, inaczej na nas również będą patrzeć z politowaniem.
Owszem, hiszpańskiej inkwizycji w wydaniu Pythonowskim nie sposób nie lubić! Ale my na taką sympatię nie powinniśmy liczyć – nie jesteśmy w końcu bohaterami kultowego skeczu (chociaż przypuszczam, że tak naprawdę mogłyby wystarczyć czerwona szata plus pilotka).
Dla kontrastu z zagubionymi inkwizytorami mamy profesjonalnie nakręcony program o przebiegu drugiej wojny światowej (czy i Wy odnajdujecie tu format, w jakim zostały nakręcone „Sensacje XX wieku”?). Cała narracja skeczu o zabójczym dowcipie skonstruowana jest perfekcyjnie: jest geneza, trudna droga do sukcesu, budowanie napięcia, punkt kulminacyjny, a na koniec kilka okrągłych zdań i zapadający w pamięć obrazek. Jest też akcja, walka, wybuchy. Jest historia dzielnego, inteligentnego żołnierza, któremu możemy kibicować. Niestety – mam nadzieję, że wiedzieliście – cała historia jest nieprawdziwa. Prawdziwy jest za to wniosek, że wystarczy temat odpowiednio zapakować i nadać mu charakter sensacyjno-ciekawostkowy, dołożyć do tego trochę dramatyzmu i sporo szczegółów, a całość wydawać się będzie niezwykle wiarygodna. Niby to jakaś wskazówka, jak sprzedać swoje pomysły – ale jednak nie polecam. Tym razem śmiertelnie poważnie. Ja jednak mogę być mało przekonująca. Może Pythoni będą bardziej.
Nikt nie spodziewa się, że będzie łatwo
Męcząc strona po stronie dziesiątki monografii. Panikując, że nikt żadnej monografii o interesującym nas konflikcie (władcy/ ustroju/ źródle) jeszcze nie napisał. Wpadając w prawdziwą panikę, gdy okazuje się, że ktoś jednak napisał – i odbiera nam temat! Z dziką satysfakcją stwierdzając, że owszem, napisał, ale że to same bzdury. Przeżywając to wszystko, chcielibyśmy wierzyć, że jest w tym jakikolwiek sens. A jeśli okazać by się miało, że to naprawdę nic mądrego ani ważnego – dobrze pomyśleć, że chociaż było wesoło.
A, i jeszcze coś. Może badanie historii to spore wyzwanie. Ale czasem warto ją znać. Bo jak uczy nas ostatni odcinek Latającego Cyrku, nigdy nie wiadomo, na jakiego lekarza trafimy i czego będzie wymagać od nas, zanim udzieli nam pierwszej pomocy.
Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!
Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!
Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/
Redakcja: Tomasz Leszkowicz