Niezwyciężony Saladyn pod Bejrutem
Maszerowaliśmy w dobrych nastrojach. Sułtan nie chciał przemęczać ludzi. Wioski i miasta poddawały się bez walki. Jedno po drugim stawały się trofeami sułtana, co przypominało trochę nawlekanie pereł na sznur. Mieszkańcy każdego z nich – czy to chrześcijanie, czy muzułmanie, a także wyznawcy mojej wiary – gromadzili się, żeby poznać nowego władcę. Często przyprowadzano mu dzieci, żeby je ucałował. Muzułmanie cieszyli się, choć nie byli zbyt wylewni w okazywaniu swoich emocji. Zauważyłem, jak powszechne w tym społeczeństwie było gromienie pokonanych i równoczesne wiwatowanie na cześć zwycięzców. Takie jest prawo wojny. Umarł król, niech żyje król! W taki sposób ludzie bronią się przed nieznanym.
Mimo to wszędzie można napotkać takich, którzy okazują fałszywą radość. Przyrzekając lojalność nowemu władcy, jednocześnie hańbili imię poprzedniego, opowiadali na jego temat niesmaczne żarty i szargali jego reputację. Byli to najczęściej ci sami ludzie, którzy nigdy nie stawili żadnego oporu krzyżowcom. Dzisiaj zaś, w obliczu porażki niewiernych, chcieli się na nich zemścić, by w ten sposób zyskać dla siebie nową tożsamość, imię i miejsce w społeczeństwie. Jeden z nich przechwalał się, że spotkał nad strumieniem samotnego frankońskiego rycerza i ściął mu głowę, tak że woda spłynęła krwią. Inny opowiadał bardziej zajmującą historię, twierdząc, że przyłapał niewiernego rycerza gwałcącego bezbronną kobietę – rzecz jasna, muzułmankę – i nie namyślając się długo, ugodził go swym mieczem, a następnie wypruł mu wnętrzności i rzucił je na pożarcie psom. Po kilku takich opowieściach sułtan wydał rozkaz, żeby każdego, kto zostanie przyłapany na kłamstwie, publicznie wychłostać. Szybko rozeszła się wieść, że Salah ad-Din nie poważa pochlebców i oszustów. Ich liczba od razu się zmniejszyła. Sułtana drażnili zarozumialcy, wspinający się po trupach tych, którzy – choć nie byli bez wad – przynajmniej oddali życie w walce. W miarę jak zbliżaliśmy się do Suru, w naszych szeregach pogłębiały się podziały. ‘Imad ad-Din obstawał przy swoim zdaniu, że miasto należy zdobyć szybko, mimo fortyfikacji i silnego oporu, jaki niechybnie stawi. Popierała go większość emirów, którzy podkreślali, że skoro sam sułtan przyznał, że Sur jest dla niego nawet ważniejszy niż Jerozolima, nie ma sensu odwlekać szturmu. Dobrze pamiętam wieczór, w którym rozbiliśmy obóz wśród pomarańczowych gajów i dzikich kwiatów. Ten zapach towarzyszy mi do dziś. Niebo zasnuły ciemne chmury, kiedy Salah ad-Din dokonywał inspekcji obozu. Z nikim nie zamienił ani słowa. Zrywał tylko pomarańcze z drzew, obierał je ze skóry i zjadał. Z zamyślenia wyrwał go odgłos zbliżającej się burzy. Zaczął padać deszcz. Ten samotny spacer trwał ponad godzinę. ‘Imad ad-Din i emirowie czekali w tym czasie przed jego namiotem. Teraz, jak na komendę, wbiegli do środka, szukając schronienia przed deszczem. O czym myślał Salah ad-Din? Obserwował ich twarze przez dłuższy czas. Wiedział, co zaprząta ich umysły. Podszedł do wejścia do swojego namiotu i wyjrzał na zewnątrz. Nadal padało. Wrócił do swoich doradców i obwieścił im, że podjął właśnie decyzję o minięciu Suru. Mieliśmy pomaszerować do Sajdy, a stamtąd prosto do Bejrutu. Sur zaczeka aż do naszego powrotu do Jerozolimy.
Na twarzach zgromadzonych w namiocie widać było rozczarowanie, ale nikt nie ośmielił się zakwestionować decyzji sułtana. Nawet ‘Imad ad-Din, który zawsze miał coś do powiedzenia, milczał. Powiedział mi później, że wiedział, iż ta decyzja jest zła, ale nie uważał się za wystarczająco obeznanego w sprawach militarnych, by zwrócić uwagę sułtanowi. Decyzja władcy miała niewiele wspólnego z potrzebami dżihadu. Była nietypowym przejawem czystego sentymentalizmu.
Zobacz też:
– Ibn Jakubie, wiem, że moi doradcy uważają, iż postąpiłem źle – przyznał sułtan, rozmawiając ze mną wieczorem po posiłku, który stanowiła jego ulubiona gotowana fasola. – Faktem jest, że mój stary przyjaciel Rajmund z Trypolisu ukrywa się w cytadeli w Surze. Pozwoliłem mu uciec pod Hittin. Jego duma nie pozwoli mu poddać twierdzy, a ja wciąż nie mam zamiaru go zabić. Los najpierw zbliżył nas do siebie, a teraz uczynił wrogami, ale ja wciąż czuję do niego sympatię. Przyjaźń to uświęcona forma zaufania. Ojciec i wuj nauczyli mnie tego, kiedy byłem jeszcze dzieckiem, i nigdy o tym nie zapomniałem. Teraz rozum podpowiada mi, że się mylę, ale serce nie pozwala złamać więzów zaufania. Czy mnie rozumiesz? A może, tak jak ‘Imad ad-Dina, nasze zwycięstwa wciągnęły cię do tego stopnia, że zaufanie i przyjaźń stały się dla ciebie pustymi i nic nieznaczącymi słowami? Zawsze tak jest. My, którzy toczymy wojnę, lepiej rozumiemy wiążące się z nią ograniczenia, niż wy, którzy siedzicie w namiotach i piszecie swoje książki.
Skorzystałem ze wspaniałomyślnie danej mi przez sułtana okazji, żeby zwrócić mu uwagę, iż moje opinie różnią się od tych wyrażanych przez ‘Imad ad-Dina. Powiedziałem także, że nie tylko wielki uczony jest zasmucony. Emirowie i część żołnierzy również uważali, że rezygnacja ze zdobycia Suru jest błędem. Wtedy zapadło milczenie – sułtan zamyślił się znowu i tego wieczoru zrezygnował z moich usług.
Tekst jest fragmentem książki:
Gdy wyszedłem z jego namiotu, było już ciemno, poczułem delikatny wietrzyk. Deszcz przestał padać. Chmury przerzedziły się i ujrzałem niebo utkane kobiercem gwiazd. Nagle wszystkie moje zmysły zaatakowała mieszanina zapachów dobiegających z gaju pomarańczowego. Dzikie kwiaty. Jaśmin. Pomarańcze. Zioła. Wilgotna ziemia. Połączenie tych zapachów tworzyło niepowtarzalną, intensywną, niezwykłą kompozycję. Postanowiłem się przejść, ale ‘Imad ad-Din nie pozwolił mi nacieszyć się samotnością. Jego sługa czekał, aż wyjdę z namiotu sułtana, i poinformował mnie, że jego pan oczekuje mnie z niecierpliwością. Jaki wybór mógł mieć taki pokorny skryba jak ja wobec tego znaczącego gestu? Zrezygnowałem ze spaceru i podążyłem za służącym do namiotu ‘Imad ad-Dina. Uczony miał zły humor. Trudy wojny i warunki życia w obozie nie służyły temu wielkiemu człowiekowi. Brakowało mu wygód, chłopców, wina, jedzenia i ukochanego Damaszku.
– No i co? – warknął na mój widok.
Udałem zaskoczenie jego pytaniem.
– Dlaczego, na Allaha, Salah ad-Din odpuścił sobie Sur? To bardzo głupia decyzja!
Uśmiechnąłem się i wzruszyłem ramionami.
– Jestem tylko kronikarzem, panie. Sułtan mi się nie zwierza.
– Jesteś przebiegłym, kłamliwym sukin…
Poprosiłem go, żeby nie kończył zdania.
– Kiedy wiele lat temu w Kairze sułtan zdecydował się mnie zatrudnić, dał mi jasno do zrozumienia, że wszystko, co mi powie, jest ściśle tajne. Nie zapraszał mnie także na obrady swojej rady wojennej, ponieważ obawiał się, że krzyżowcy mogą mnie porwać i torturować, żeby poznać szczegóły jego planów wojennych. Nie wiem, jakie powody natury militarnej zdecydowały o tym, że odstąpił od oblężenia Suru.
‘Imad ad-Din wstał, uniósł prawą nogę i wypuścił wiatry.
– Stałeś się bardzo przebiegły, głównie dla własnego dobra. Nie ma żadnego militarnego powodu. Ta decyzja została podyktowana sentymentem. W Surze jest jego przyjaciel Rajmund z Trypolisu. Wszyscy o tym wiemy. Gdyby Rajmund był kochankiem sułtana, nadal krytykowałbym tę decyzję, ale mój sprzeciw mieszałaby się przynajmniej ze zrozumieniem. W obliczu świętej wojny, gdzie stawką jest przyszłość naszej wiary, nie ma miejsca na przyjaźń. Tym razem instynkt zawiódł sułtana. Jego decyzja jest chybiona. Wielki Nur ad-Din nigdy nie pozwoliłby na taki nonsens!
– Być może masz rację – odparłem. – Nie zapominaj jednak, że pobożny sułtan Nur ad-Din, mimo wielkich chęci, nie zdołał odbić Jerozolimy. Nasz sułtan nie zawiedzie nas w tej sprawie.
– Mam nadzieję – powiedział ‘Imad ad-Din – i modlę się, żeby twoje słowa się spełniły. W historii nie ma nic pewnego.
Dwa dni później Sajda poddała się i wkroczyliśmy do miasta. Przez chwilę sprawa Suru zeszła na dalszy plan. Sułtan cieszył się, że obyło się bez rozlewu krwi. Chciał zostawić w mieście niewielki garnizon i jeszcze tego samego popołudnia ruszyć na Bejrut. Uległ jednak arystokratom z Sajdy, którzy prosili go, by uświetnił miasto swoją obecnością, choćby na jedną noc. Salah ad-Din zrobił to niechętnie, nie lubił tego rodzaju gestów. ‘Imad ad-Din był przerażony, usłyszawszy, że sułtan rozważa odrzucenie zaproszenia. Nachylił się i szepnął mu do ucha, że byłoby to wysoce niestosowne. Sułtan jak zwykle nadąsał się, słysząc taką radę, ale w końcu ustąpił. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Żołnierze byli zmęczeni, a Sajda kusiła swoim uwodzicielskim wdziękiem.
Zobacz też:
Sułtan i jego emirowie, a także ‘Imad ad-Din i ja, mieliśmy odpocząć w cytadeli. Stamtąd ujrzeliśmy, jak nasi żołnierze biegną w stronę wody, zdejmują ubrania i rozkoszują się jej chłodem. W porównaniu z morzem miejskie łaźnie były zbyt gorące i ciasne.
Tego wieczoru sułtan wcześnie się położył, ‘Imad ad-Din zaś i ja gościliśmy na wieczerzy u tamtejszych arystokratów. Cóż to była za uczta! Tylu różnych gatunków ryb nie jadłem, od kiedy opuściłem Kair. Ryby łowione w Nilu, choć przyrządzane na różne sposoby, należały do tej samej rodziny. Tej nocy w Sajdzie uraczono nas niezwykłymi morskimi specjałami, godnymi naszego podniebienia. Smakowite dania to jednak nie wszystko. Zawsze pełne butelki wina były serwowane przez piękne młode dziewczęta, które nawet nie starały się ukryć swoich wdzięków. Oczywiście, na ‘Imad ad-Dinie nie robiło to żadnego wrażenia, w przeciwieństwie do trzech emirów z Damaszku. Wkrótce wszyscy oni marzyli wyłącznie o innego rodzaju uciechach i czekali, co przyniesie im nadchodząca noc. Ja także chętnie skorzystałbym z możliwości zabawy, w przeciwieństwie do wielkiego uczonego, który nie miał czasu na takie głupstwa. Gdy tylko wieczerza dobiegła końca i wypiliśmy po szklance gorącej wody doprawionej do smaku esencją z kwiatów pomarańczy, ‘Imad ad-Din wstał od stołu, podziękował za wszystko gospodarzom i poprosił, żebym poszedł z nim do jego komnaty.
Tekst jest fragmentem książki:
– Wybacz, że popsułem ci wieczór, Ibn Jakubie. Widziałem pożądanie w twoich oczach, kiedy patrzyłeś ukradkiem na te dziewki służebne, ale muszę omówić z tobą jeszcze dzisiaj pewną ważną kwestię. Prawdę mówiąc, potrzebuję twojej pomocy. Martwię się o Salah ad-Dina.
Zawsze byłem przekonany, że ‘Imad ad-Din uważa mnie za podrzędnego żydowskiego skrybę, któremu jakimś cudem udało się znaleźć w bezpośrednim otoczeniu sułtana. Do tej pory ton, jakim się do mnie zwracał, był zazwyczaj sarkastyczny albo protekcjonalny. Co spowodowało w nim taką zmianę? Byłem zaskoczony, a jednocześnie schlebiało mi, że ‘Imad ad-Din traktuje mnie jak równego sobie.
– Dlaczego martwisz się o sułtana?
– Niepokoi mnie stan jego zdrowia. Cierpi na bóle kolkowe i Allah może go wezwać w każdej chwili. Jeżeli nadal będzie zwlekał z zajęciem Al-Quds, możemy stracić tę szansę na zawsze. Kiedy Salah ad-Din umrze, emirowie skoczą sobie do gardeł i zapomną o wspólnym wrogu. To jest przekleństwo mojej religii, Ibn Jakubie. Jest tak, jakby Allah prowadził nas za życia proroka Muhammada, a teraz karał za naszą chciwość. Powiedziałem sułtanowi – i wsparł mnie także Al-Fadil – że po zajęciu Bejrutu nie powinniśmy tracić więcej czasu na wybrzeżu. Salah ad-Din musi zdobyć Al-Quds. Chcę, abyś dał mu tę samą radę.
Z wrażenia zaniemówiłem. Czyżby ‘Imad ad-Din sugerował, że jestem brakującym ogniwem wielkiej trójcy?
– Nie czas na skromność, Ibn Jakubie. Obaj wiemy, że sułtan bardzo sobie ceni twoje rady. Nie zawiedź nas.
Dwa dni później rozbiliśmy obóz blisko murów Bejrutu, skąd rozpościerał się widok na morze. Dzień był bardzo wilgotny i ta pogoda dawała się sułtanowi we znaki. Był rozdrażniony i zniecierpliwiony. ‘Imad ad-Din też zachorował. Skarżył się na silny ból żołądka i nudności. Marwan – osobisty lekarz Salah ad-Dina – przepisał mu dietę. Miał pić napary z ziół i jeść warzywa. Zabroniono mu spożywać mięso i stopniowo jego stan zaczął się poprawiać. Jednak na drugi dzień po zastosowaniu kuracji bóle wróciły. Marwan zasugerował sułtanowi, by odesłał chorego do Damaszku. Tam będzie można go spokojnie obserwować i zastosować właściwe leczenie. Sam Marwan był specjalistą od leczenia ran. Salah ad-Din, który zawsze bardziej dbał o zdrowie przyjaciół niż własne, wydał rozkaz, aby szwadron żołnierzy zaniósł cierpiącego sekretarza do Damaszku. ‘Imad ad-Din protestował nieśmiało, ale widziałem, że tak naprawdę jest zachwycony. Gdy się z nim żegnałem, mrugnął do mnie porozumiewawczo okiem.
– Samotność, Ibn Jakubie. Tęsknię za samotnością. Dżihad jest sprawą konieczną, ale cierpi na tym moja praca naukowa. Niełatwo jest kontemplować przeszłość, kiedy teraźniejszość wydaje się taka niepewna i czyha na nas śmierć w postaci krzyżowców. Moja nieobecność rozdrażni sułtana, ale zrób, co w twojej mocy.
Przytaknąłem, wymamrotałem kilka słów pocieszenia i wyraziłem nadzieję, że wkrótce zobaczę go w Damaszku, w pełni zdrowia. Lecz gdy patrzyłem za nim, niesionym w lektyce, przypomniałem sobie słowa Szaziego: „Nie lubi życia w obozie, co? Marzy mu się samotność, tak? Jestem zaskoczony. Ten dupowłaz i cichodajek zaliczył już tylu młodych żołnierzy, że dawno straciłem rachubę. Jego choroba to niepohamowanie w zaspokajaniu żądzy, nic więcej”.
Sułtan zakładał, że Bejrut – podobnie jak inne miasta na wybrzeżu – podda się bez rozlewu krwi, ale goniec, którego wysłaliśmy do miasta, wrócił ze złymi wiadomościami. Krzyżowcy byli gotowi walczyć.
Salah ad-Din westchnął ciężko.
– Miałem nadzieję, że nie zobaczymy już trupów aż po same szańce Al-Quds. Czemu ci głupcy chcą się bić, Ibn Jakubie?
‘Imad ad-Din i Al-Fadil mieliby w zanadrzu gotową odpowiedź na to pytanie, ale ja byłem do tego stopnia przyzwyczajony do słuchania sułtana i zapisywania jego opinii, że sam rzadko formułowałem własne sądy, chyba że mnie do tego zmusił. Salah ad-Din zmarszczył brwi.
– No więc? Masz jakieś wytłumaczenie?
Uśmiechnąłem się nieśmiało i potrząsnąłem głową. Sułtan podniósł głos.
– Ci durnie wyobrażają sobie, że jeśli stawią nam krótkotrwały opór i poświęcą życie kilku rycerzy, zostaną nagrodzeni przez swoich przywódców. Chcą pokazać, że nie poddali się łatwo. Ibn Jakubie, wyślij im moją odpowiedź. Napisz, że jeżeli natychmiast nie złożą broni, spotka ich za to surowy gniew Allaha. Zalejemy ich ogniem i zniszczymy ich miasto. Przekaż im, że ich impertynencja nie pozwala nam na złożenie bardziej korzystnej oferty.
Ukłoniłem się i odszedłem do swojego namiotu, gdzie zacząłem pisać list dla sułtana. Byłem zaszczycony, że mogłem zastąpić ‘Imad ad-Dina, nie wiedziałem jednak, czy mam naśladować styl sułtana, czy też opierać się na własnych umiejętnościach. ‘Imad ad-Din tak doskonale opanował sztukę pisania listów za swojego władcę, że gdy ten je czytał, był przekonany, że wyszły spod jego własnego pióra. Zachwycał się, co do niego niepodobne, pochlebstwami, które często towarzyszyły przyjęciu takiego listu. Jedynie Al-‘Adil, młodszy brat sułtana, ośmielał się wówczas z niego żartować. Kilka miesięcy temu, po zakończonej wieczerzy, Al-‘Adil spytał ‘Imad ad-Dina, co myśli o liście, który sułtan wysłał tego dnia do Rajmunda z Trypolisu. Uczony zastanowił się przez chwilę i odpowiedział: „Nie jest to jedno z najznamienitszych dzieł sułtana”. Salah ad-Din wydawał się zaskoczony, natomiast Al-‘Adil rzekł: „Daj spokój, ‘Imad ad-Dinie, taka skromność ci nie przystoi”.
Tekst jest fragmentem książki:
Spędziłem całą noc, układając pismo z warunkami kapitulacji. Dokument był krótki, ale musiałem przepisać go kilkakrotnie, aż byłem przekonany, że jest idealny. Sułtan ujrzał go po porannej modlitwie i zmarszczył czoło.
– Zbyt kwiecisty. Zbyt pedantyczny. I ma za długi wstęp, zanim przechodzi do listy konkretnych warunków, które im stawiamy. Zapieczętuj go i wyślij.
Krytyka sułtana dotknęła mnie, chociaż wiedziałem, że jest ona przynajmniej w części uzasadniona. Zdałem sobie sprawę, że nie powinienem był naśladować stylu ‘Imad ad-Dina. Jednak dalsze refleksje na ten temat zostały brutalnie przerwane przez przybycie posłańca od wroga. Nasza szczodra oferta została odrzucona. Frankońscy arystokraci nie zgodzili się poddać Bejrutu.
Gniew, którym zapałał Salah ad-Din, udzielił się całej jego armii. Sułtan wydał rozkaz natychmiastowego szturmu na miasto i wieże oblężnicze ruszyły w kierunku jego murów. Jechałem na koniu u boku sułtana – po raz pierwszy dane mi było dostąpić tego zaszczytu – lecz nie dowiedziałem się, jakie myśli kłębią się w jego głowie. Salah ad-Din milczał. Nasza taktyka była sprawdzona i wypróbowana. Emirowie dowodzący poszczególnymi oddziałami wiedzieli doskonale, co mają robić. Jednak obrońcy zaskoczyli nas po raz kolejny. Zamiast zostać za murami i starać się odeprzeć stamtąd nasz atak, krzyżowcy otworzyli bramy i wyszli walczyć z nami na przedpolu. Za wszelką cenę chcieli uniknąć podłożenia prochu pod zamek.
Salah ad-Din nie musiał osobiście brać udziału w walce. Jego emirowie zadali wrogom dotkliwe straty i zapędzili obrońców z powrotem za mury. Jak się okazało, miało to tragiczny w skutkach wpływ na morale mieszkańców, którzy byli przekonani, że to nieprzyjaciel wtargnął do miasta. Wybuchła panika – kto żyw, podążał w stronę portu z nadzieją na znalezienie bezpiecznego schronienia na pełnym morzu. Frankońscy przywódcy zdecydowali się poddać miasto. Do naszego obozu przybyli ich wysłannicy, oznajmiając, że przyjmują warunki rozejmu, które spisałem kilka dni wcześniej. Sułtan mógł ich ukarać za marnowanie naszego czasu, tymczasem uśmiechnął się dobrodusznie i przyjął kapitulację miasta.
– No cóż, Ibn Jakubie, wygląda na to, że niewierni okazali się mniej krytyczni wobec twojego listu niż ja.
Wkroczyliśmy do miasta. Tym razem nikt nie wiwatował na nasz widok, panowała cisza, a mieszkańcy nie wyglądali na zadowolonych. Wręcz przeciwnie, byli wściekli z powodu niepotrzebnych ofiar oraz zniszczeń, które powstały przecież z winy ich własnych przywódców. To jednak nas woleli o nie oskarżyć.
Zobacz też:
Na ulicach słychać było jedynie głos miejskiego herolda, który obwieszczał klęskę.
– Wielki Sułtan Salah ad-Din wkroczył do miasta. Słuchajcie warunków kapitulacji…
Tego samego wieczoru, po kąpieli i odpoczynku, staliśmy z sułtanem na murach cytadeli i obserwowaliśmy fale rozbijające się o skały. Słońce chyliło się właśnie ku zachodowi. Sułtan patrzył przed siebie. Majestatyczność morza koiła jego nerwy i pozwalała mu zatopić się głęboko w myślach. Przez dłuższy czas żaden z nas się nie odzywał. W końcu sułtan odwrócił się w moją stronę, ale jego spojrzenie było dziwne, jakby nieobecne.
– Wiesz co, Ibn Jakubie? Jeżeli Allah pozwoli mi podbić całe wybrzeże i kiedy już odbijemy Al-Quds, podzielę nasze imperium. Rozdam je moim braciom i synom. A sam udam się na pielgrzymkę do Mekki i pożegnam się z Allahem. Potem przygotuję się do przeprawy przez to wzburzone morze, którego spokój, Ibn Jakubie, bywa zwodniczy. Popłynę do ziemi Franków i będę prześladował tych drani, aż wszyscy pokłonią się przed Allahem i jego prorokiem. Zrobię to, nawet gdybym miał oddać za to życie. To bardzo ważne, ponieważ kiedy odejdę, inni podniosą mój miecz i dokończą to, czego mnie nie udało się dokonać. Jeśli nie wyplenimy niewiernych z korzeniami, nadal będą jeść nasze mięso jak szarańcza, która przesłania niebo i pożera nasze plony.