Nierówne szale wagi „Gazety Wyborczej”
Sam tekst nie jest niczym dziwnym. Faktycznie sytuacja, w której ludzie, którzy mordowali albo przyczyniali się do mordów, dzisiaj żyją spokojnie, jest dalece niestosowna, żeby nie powiedzieć wręcz przerażająca. Pikanterii dodaje fakt, że ludzie ci, z racji pokątnych procedur prawnych, nie staną już nigdy przed stosownym trybunałem. Tekst jednak pokazał się na stronie gazety, która jednocześnie jest przeciwna sądzeniu wysokich dostojników PRL, ludzi, którzy swoimi poczynaniami doprowadzili do śmierci wielu osób, chociażby poprzez wprowadzenie stanu wojennego. Zaciekawiło mnie, czy można w ogóle w spójny sposób uważać, że jednych należy koniecznie postawić przed trybunał, a od innych, cytując naczelnego tejże gazety, „odpieprzyć się”.
Dwie szale
Po pierwsze, aby już na samym początku nie wpaść w sidła, trzeba znaleźć jakiś sposób, dzięki któremu rozróżni się zbrodniarzy hitlerowskich od zbrodniarzy komunistycznych. Moim zdaniem pierwszą wyraźną różnicą jest skala. Nawet najbardziej zaciekły przeciwnik PRL nie powie, że pochłonął on więcej ofiar niż machina hitlerowska. Sprawa wydaje się zatem zupełnie bezdyskusyjna. Pytanie, czy szastanie liczbami, na końcach których jest sześć czy też trzy lub dwa zera ma jakiekolwiek znaczenie? Zabicie człowieka zawsze pozostaje zabiciem człowieka, bez względu na to, czy jest się strażnikiem w Auschwitz czy komendantem Milicji. Oczywiście zwraca się uwagę, że zabicie jednego człowieka to nie to samo, co uśmiercenie dziesięciu ludzi, ale nikt nie powie, że ten, który zabił jednego, jest bardziej usprawiedliwiony (mowa oczywiście o sytuacjach zbliżonych, w których nie ma miejsca na inne czynniki, a intencje sprawców są jednoznaczne).
Można próbować argumentować przy pomocy teorii utylitarystycznych. Hitlerowscy zbrodniarze są o tyle podlejsi i straszniejsi, że ich czynny spowodowały (ilościowo) więcej nieszczęść, tymczasem luminarze PRL zabili mniej osób, ergo pozbawili mniejszą liczbę ludzi szczęścia. Strategia mogłaby się przy pewnych założeniach obronić, gdyby nie fakt, że nikt już nie sądzi autorów nazistowskiego terroru, a pojedynczych strażników i żołnierzy, o których nie wiadomo, ile dokładnie zabili osób, jednak co do których można spokojnie założyć, że nie zabili więcej niż wyniosła suma ofiar stanu wojennego. Utylitarystyczne próby wyjaśnienia należy odrzucić.
Można się również odwołać do argumentu z podłoża prawnego, czyli – mówiąc dokładniej – zastanowić się, czy czyn, za który chcemy ścigać daną osobę, był zgodny z prawem czy nie. I tutaj natrafiamy na poważny problem. Tych dziesięciu ludzi, z powodu których dziennikarz „Gazety Wyborczej” rwie szaty, nie złamało prawa III Rzeszy. Co więcej, ich czyny były dokładnie tym, czego od nich oczekiwano. Chociaż dopuścili się straszliwych zbrodni, nie złamali jednak żadnego z przepisów systemu prawnego, wewnątrz którego działali. Na drugiej szali mamy przypadek ludzi, którzy nie tylko dopuścili się licznych zbrodni (nawet jeżeli ograniczymy się do stanu wojennego, to liczba ofiar wynosi ok. 100), ale jeszcze mamy do tego problem złamania prawa - przecież, jak osądził całkiem niedawno Trybunał Konstytucyjny, stan wojenny był po prostu nielegalny, nawet w nawykłym do sprzeczności prawnych PRL. Oznacza to kolejny ciężarek na lewą szalę.
Możliwości można mnożyć dalej, jednak zawsze wychodzi to samo. Ilekroć będzie się chciało znaleźć argument za ściganiem strażników z Auschwitz albo likwidatorów któregoś z gett, trzeba będzie przyznać, że dokładnie takie same racje przemawiają za próbami osądzenia dawnych dygnitarzy partyjnych. Że miecz, którym się posługuje, jest najzwyklej w świecie obusieczny.
Dlaczego w takim razie z takim zapałem ściga się jednych i broni drugich? Odpowiedzi można szukać wiele. Można mówić o układzie, o spisku i tego typu rzeczach. Ale można też zauważyć pewnien prosty fakt. III Rzesza została zdruzgotana alianckimi butami. Najwyżsi spośród jej luminarzy popełnili samobójstwo albo niczym wszy zostali wyłapani i zaprowadzeni przed sąd. PRL umarł podczas rokowań okrągłego stołu. Bez krzyku i przemocy. A co za tym idzie – bez pokazowych procesów.
Jeżeli o mnie chodzi, przyjmuję rozwiązanie maksymalistyczne. Albo ścigamy każdego, bez względu na to, czy zabijał napojony krzykiem podczas narodowej orgii NSDAP, czy dlatego, że wtłoczył mu to do głowy wszechwładny bóg-Kreml, albo dajemy spokój wszystkim stetryczałym byłym zbrodniarzom, bez względu na to, w imię jakich ideałów zabijali. Rozróżnianie jednych od drugich może tylko spowodować, że zostaniemy utożsamieni z poglądami tych, o których zostawieniu w spokoju apelujemy.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz