Niepokorny Polak, który zagrał Łukaszence na nosie

opublikowano: 2021-12-28, 14:54
wszelkie prawa zastrzeżone
Gdy Aleksander Łukaszenko podjął decyzję o destrukcji krajobrazu po białoruskiej stronie Kanału Augustowskiego, Henryk Dworak, Polak z Dąbrówki, powiedział: dość! Na swoim domu gospodarczym postanowił namalować wielki herb Polski. – „Jestem u siebie i będę malować, co mi się podoba” – odpowiadał reżimowym urzędnikom.
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Adama Hlebowicza „Podróż na Wschód”.

Orzeł w koronie na Białorusi

Kiedy w 1999 roku papież Jan Paweł II odbył niezapomniany, siedmiogodzinny rejs po Kanale Augustowskim, wielu Polaków odkryło, że część jednej z najpiękniejszych w Polsce arterii wodnych przebiega po stronie białoruskiej w tzw. trójkącie sopoćkińskim. Dlaczego trójkącie? Bo tam w jednym miejscu zbiegają się obecnie granice trzech państw: Białorusi, Litwy i Polski. Na terenach położonych na północny zachód od obwodowego Grodna zdecydowaną większość mieszkańców stanowią Polacy. Miejsca te są zresztą bardzo mocno związane z historią Polski. Sopoćkinie król Zygmunt Stary powierzył niejakiemu Szymkowi Sopoćce ‒ od niego miejscowość zaczerpnęła swą nazwę. Twórcą Kanału Augustowskiego był natomiast gen. Ignacy Prądzyński (1792‒1850), a w dziejach najnowszych z ziemiami tymi związany był gen. Józef Olszyna-Wilczyński (1890‒1939), o którym będzie jeszcze mowa.

Malowidło Orła w koronie na domu gospodarczym Henryka Dworaka, Polaka z Dąbrówki. Fot. Adam Hlebowicz (prawa zastrzeżone)

Kiedy płynie się kanałem po stronie białoruskiej, na wysokości wsi Dąbrówka, przy jednej z okazalszych śluz, oko przybysza przyciąga niezwykłe malowidło na nadbrzeżnym drewnianym domostwie. To dużych rozmiarów godło państwa polskiego ‒ Orzeł w koronie umieszczony na czerwonym tle! Jak to? ‒ zastanowi się przez chwilę przybysz – przecież tu jest Białoruś, nie Polska, choć ta ostatnia leży zaledwie pięć kilometrów stąd. Historia ta zaczęła się w 2004 roku, kiedy prezydent Aleksander Łukaszenko podjął decyzję o rekonstrukcji białoruskiej części Kanału Augustowskiego. Na niewielki skrawek przygranicznego terenu zjechało się wielu notabli, urzędników, speców od wszystkiego ze sprawami budowlanymi włącznie. Wycinano, wyrównywano, betonowano, aż 25 km tej części kanału uporządkowano w pełni.

W żadnym kraju europejskim praca ta nie byłaby możliwa ani w takim tempie, ani przy całkowitej zmianie otaczającego szlak wodny krajobrazu. Już widzę ekologów przykuwających się do drzew, słyszę protesty w miastach i w terenie ‒ krzyk, jeden wielki krzyk. Tymczasem na Białorusi cisza.

reklama

Apogeum destrukcji starego krajobrazu nadeszło w 2006 roku. Wtedy mieszkaniec wsi Dąbrówka, czterdziestopięcioletni Henryk Dworak, mieszkający tam z żoną Walentyną, miał tego już dość. Na swoim domu gospodarczym, stojącym frontem do kanału, postanowił wymalować Orła Białego w koronie. Bo Henryk Dworak, jak ogromna większość tutejszych mieszkańców, jest Polakiem. Wielkiego Orła z Dąbrówki jako pierwszy opisał Andrzej Poczobut, działacz nielegalnego dla władz państwowych Związku Polaków na Białorusi i prezes jego Rady Naczelnej.

Dlaczego Dworak tak się zachował? Bo nie mógł znieść wywłaszczania ludzi z ich ojcowizny, wyrąbywania drzew bez opamiętania, patrzenia z góry na miejscowych przez przybyszów z Mińska albo Grodna. Co się do niego urzędników nazjeżdżało po wykonaniu malowidła! „Przecież tu jest terytorium państwa białoruskiego, kto pozwolił obce godła malować?” – słyszał Dworak. „Wolnoć, Tomku, w swoim domku, u siebie będę malował, co mi się spodoba” – odpowiadał na pouczenia niepokorny Polak. Była milicja, była wizyta u władz rejonu w Sopoćkiniach ‒ wszystkie interwencje na nic.

Kiedy zajeżdżam do Dąbrówki, nie zastaję gospodarza w domu. Pytana o zgodę na zrobienie zdjęć żona odpowiada: „A pewnie, róbcie sobie bez problemu. Teraz tu dużo Polaków przyjeżdża, zarówno miejscowych, jak i z kraju, którzy chcą dzieło męża zobaczyć”.

Zamiary prezydenta Łukaszenki – ożywienie białoruskiej części Kanału Augustowskiego ‒ spełzły na niczym. Nie powstała tam infrastruktura turystyczna, brakuje hoteli, stanic żeglarskich i kajakarskich. Wszędzie tylko beton i beton. W sezonie letnim pojawia się, i owszem, sporo ludzi, ale to raczej biesiadnicy, uczestnicy alkoholowych przyśpiewek przy grillu. I być może ta właśnie sytuacja odwróciła uwagę od Henryka Dworaka, bo od pewnego czasu władze dały spokój i jemu, i jego Orłowi.

Cmentarz w Sopoćkiniach, mogiła gen. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego i polskich żołnierzy zamordowanych przez Sowietów w 1939 r. Fot. Adam Hlebowicz (prawa zastrzeżone)

Niezłomna kwatera

Sopoćkiński cmentarz zaskakuje swoimi rozmiarami ‒ jak na niedużą miejscowość, liczącą około 1300 mieszkańców. Trudno przewidzieć, że na dokładne obejście miejscowej nekropolii trzeba poświęcić kilka godzin. W najstarszej części nagrobne kapliczki byłych właścicieli tutejszych majątków. Tuż obok nich zbiorowa mogiła czterech żołnierzy Polskiej Organizacji Wojskowej, poległych w walce z Litwinami pod Kadyszem w 1919 roku. Na środku cmentarza zbiorowy grób 65 mieszkańców Sopoćkiń rozstrzelanych w 1944 roku przez Niemców.

reklama

Uwagę wszystkich, którzy tu trafiają, przyciąga jednak nieduża kwatera wojskowa ‒ siedem białych krzyży, nad którymi powiewa biało-czerwony sztandar. Środkowy krzyż jest lekko podniesiony w stosunku do pozostałych, napis na metalowej tabliczce głosi: „gen. bryg. Józef Olszyna-Wilczyński 27 XI 1890 – 22 IX 1939, dow. III D.O.K. Grodno”.

Wrzesień 1939 roku. Generał Olszyna-Wilczyński, dowódca Grupy Operacyjnej „Grodno”, próbuje przerzucić jak największą liczbę polskich żołnierzy do granicy litewskiej, gdzie będą mogli liczyć na internowanie, a w przyszłości ‒ na szansę walki z dwoma najeźdźcami. Inicjuje, co dopiero po latach odkrył historyk Tomasz Strzembosz, przechodzenie grupy oficerów do podziemia, bo ‒ jak słusznie przewiduje ‒ zmagania mogą być ciężkie i prowadzone w warunkach dalekich od frontowych. Być może to spowodowało, że szkołę w Sopoćkiniach opuszcza wraz z żoną, adiutantem i kierowcą dopiero 22 września.

Tego dnia pada zorganizowana ad hoc obrona Grodna przed sowieckimi czołgami. Sztab generała bezpiecznie dociera do granicy, natomiast auto samego dowódcy zatrzymują koło Góry Koliszówki dwa sowieckie czołgi. Żonę Alfredę Olszynę-Wilczyńską wraz z kierowcą krasnoarmiejcy odprowadzają do pobliskiej szkoły ‒ po chwili oboje zatrzymani słyszą dwa strzały. Generał Józef Olszyna-Wilczyński i jego adiutant kpt Mieczysław Strzemeski giną od kul z broni krótkiej wymierzonej w tył głowy. Pół roku przed decyzją politbiura KPZS o wymordowaniu polskich oficerów z obozów specjalnych NKWD i więźniów z tzw. Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi.

reklama

Ciała zabitych zakopano na miejscu zbrodni, którego strzegła polska ludność. W tajemnicy przed nową władzą szczątki ekshumowano i przeniesiono na sopoćkiński cmentarz. Długo miejsce ich pochówku otoczone było tajemnicą, ale od prawie trzydziestu lat bohaterowie mogą odbierać należny hołd, nad mogiłami powiewa biało-czerwona flaga. Podobno tylko raz w ciągu tak długiego czasu zdarzyło się, że tzw. nieznani sprawcy ją zniszczyli, ale szybko pojawiła się nowa.

Przedwojenny polski sztandar odnaleziony w wieży świątyni, kościół pw. Przemienienia Pańskiego w Nowogródku. Fot. Adam Hlebowicz (prawa zastrzeżone)

Skarby Nowogródczyzny

Ziemia nowogródzka to najwyżej położone tereny na współczesnej Białorusi, a zarazem biegun zimna w tym kraju. Polakom, i nie tylko im, ziemia ta kojarzy się jednak głównie z Zaosiem, Świtezią i samym Nowogródkiem, czyli miejscami, gdzie narodził się i stawiał pierwsze kroki wielki Adam Mickiewicz. W nowogródzkiej farze został ochrzczony w lutym 1799 roku, co upamiętnia okolicznościowa tablica. Ten zabytkowy obiekt, tradycją sięgający średniowiecza, był w przeszłości świadkiem także innych ważnych wydarzeń, a przede wszystkim ślubu Władysława Jagiełły z Zofią Holszańską, z którego to związku urodzili się kolejni polscy królowie i wielcy książęta litewscy: Władysław Warneńczyk i Kazimierz Jagiellończyk. Ofiary bitwy pod Chocimiem z 1621 roku upamiętnia epitafium na jednej ze ścian kościoła.

Po wejściu do tej niezwykłej świątyni uwagę przyciąga ogromny amarantowy sztandar z wyszytym pośrodku Orłem Białym w koronie, zwisający w dół z chóru. Po chwili indaguję jedną z sióstr nazaretanek, gospodyń tutejszej świątyni, o jego pochodzenie. Jak się okazuje, w jednej z wież kościoła odnaleziono podczas remontu wiele starych świeczników, monstrancji, obrazów, feretronów, ornatów, chorągwi kościelnych, a pomiędzy nimi ten unikalny sztandar. Nikt nie zna jego pochodzenia, nikt do tej pory nie określił czasu jego powstania, najpewniej nie jest jednak bardzo stary, na co wskazuje wizerunek orła. Czy był symbolem jakiejś przedwojennej polskiej organizacji, czy powstał w latach wojny lub tuż po niej, już w warunkach okupacji sowieckiej? Ten, kto zna tajemnicę, może się nią z nami podzieli?

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Adama Hlebowicza „Podróż na Wschód” bezpośrednio pod tym linkiem!

Adam Hlebowicz
„Podróż na Wschód”
Wydawca:
Instytut Pamięci Narodowej, 2021
Rok wydania:
2021
Okładka:
miękka
Liczba stron:
512
ISBN:
978-83-8229-264-0
EAN:
9788382292640
reklama
Komentarze
o autorze
Adam Hlebowicz
(ur. 1962) – historyk i dziennikarz, dyrektor Biura Edukacji Narodowej Instytutu Pamięci Narodowej.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone