Niczym w spalonej Warszawie: bitwa o Manilę 1945 roku
Dobiegający końca 1944 rok był dla walczących przeciwko Cesarstwu Japonii Amerykanów okresem kolejnych sukcesów osiągniętych w boju ze znienawidzonym wrogiem. W lutym przypuścili oni atak na Archipelag Marshalla, zdobywając przy tym jego najważniejsze wyspy. Cztery miesiące później okręty US Navy znalazły się w rejonie zajmowanych przez Japończyków Marianów. W wyniku tej operacji „gwiaździsty sztandar” zastąpił flagi ze wschodzącym słońcem na Saipanie, Tinianie i Guam, duża część floty Nipponu spoczęła na dnie Pacyfiku, a piloci z amerykańskich lotniskowców mieli uciechę w czasie tzw. „wielkiego strzelania do indyków na Marianach”. Cesarstwo poniosło ogromne straty w ludziach i sprzęcie.
Utrata najważniejszych wysp tego archipelagu miała dla Japończyków jeszcze inne, straszliwe konsekwencje. Po zdobyciu Marinaów Amerykanie od razu zaczęli prace nad lotniskami znajdującymi się na Saipanie i Tinianie. Pasy startowe przygotowano specjalnie pod bombowce dalekiego zasięgu B-29 Superfortress, które już pod koniec października znalazły się nad Tokio. Japonia doświadczyła wojny w całej okazałości.
W czasie, gdy Armia, Korpus Piechoty Morskiej oraz Marynarka dawali się we znaki oponentom, w Waszyngtonie cywilni i wojskowi decydenci ślęczeli nad planem wyeliminowania Cesarstwa z wojny. Konkluzja, do jakiej doszli, była jasna - należało przypuścić atak i zająć macierzyste wyspy Nipponu. Jednak bezpośrednia inwazja z Hawajów lub zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych nie wchodziła w grę. Przed uderzeniem na wrogie ziemie trzeba było zdobyć tereny znajdujące się od nich odpowiednio blisko, by następnie stworzyć w tych miejscach bazy dla dalszych operacji. W grę wchodziły dwie opcje – przeprowadzenie operacji przeciwko Formozie (Tajwanowi) lub Filipinom. Zdecydowano się na drugie rozwiązanie.
Bitwa o Manilę: „Perła Orientu”
Filipiny leżą w Azji Południowo-Wschodniej. Ich tereny obejmują ponad 7 tys. wysp, z czego jedynie niecały tysiąc jest zamieszkały przez ludzi. Największe z nich, stanowiące w sumie 66% powierzchni państwa, to znajdujący się na północy Luzon ze stolicą kraju w Manili oraz Mindanao na południu.
Początków amerykańskiej obecności na archipelagu należy doszukiwać się na przełomie XIX i XX w., kiedy to wojska Stanów Zjednoczonych najpierw rozprawiły się z Hiszpanami władającymi Filipinami od wieków, by następnie zdławić wrogie działania tubylców. To właśnie dzięki amerykańskim pieniądzom państwo rozwijało się w nowym wieku bardzo pomyślnie.
Stolica kraju, portowe miasto położone w południowej części Luzonu nad Zatoką Manilską, znane było z wielokulturowości miliona swych mieszkańców. Z kolei jego zabytkowa część, pamiętająca czasy średniowiecza dzielnica Intramuros, już w międzywojniu przyciągała licznych turystów. Zresztą przyjezdnych interesowały nie tylko świadectwa przeszłości. W Manili pełno było kasyn i innych miejsc rozrywki, a hotele „Perły Orientu” zaliczano do światowej czołówki. Właśnie w jednym z nich, pięciogwiazdkowym Manila Hotel, zamieszkiwał dowódca filipińskich sił zbrojnych, amerykański generał Douglas MacArthur. Mający w zwyczaju palić kukurydzianą fajkę wojskowy powiedział nawet kiedyś o swoich podwładnych: „Dajcie mi dziesięć tysięcy Filipińczyków, a podbiję cały świat.”
Jednak nawet kilkukrotnie większe siły, złożone z mieszkańców archipelagu oraz wojsk USA, nie były w stanie zatrzymać pochodu Cesarskiej Armii Japońskiej. Poczynając od grudnia 1941 r. mniej liczne, lecz bardziej zaprawione w boju wojska Nipponu, deklasowały swych nieprzyjaciół. Manila wpadła w ręce agresorów już 2 stycznia. W tym czasie obrońcy wycofali się na półwysep Bataan, znajdujący się po drugiej, zachodniej stronie Zatoki Manilskiej.
Położenie Amerykanów i Filipińczyków było nie do pozazdroszczenia. Brak odpowiednich medykamentów, jedzenia, podstawowych wygód oraz ciągłe bombardowania lotnicze i napór wrogich oddziałów nie wpływały dobrze na przemęczonych nerwowo i fizycznie sprzymierzeńców. Niestety, mimo ich wytrwałości, oczekiwane posiłki ze Stanów, mające przebyć Pacyfik niosąc odsiecz, nigdy nie dotarły. Waszyngtońscy decydenci zdecydowali się poświęcić obrońców Bataanu. Wielu z nich po tym, gdy trafiło do niewoli w kwietniu 1942 r., musiało następnie podążać przez dziesiątki kilometrów w zgotowanym im przez Japończyków niesławnym „marszu śmierci”. W czasie tego okrutnego pochodu jeńców bito i poniżano. Ci, którzy padali z wykończenia, dobijani byli ostrzami japońskich bagnetów. Nie do pozazdroszczenia był także los tej części obrońców Bataanu, którzy przeżyli wędrówkę. W czasie wojny na Pacyfiku śmiertelność w obozach jenieckich przeznaczonych dla zachodnich wojskowych wynosiła 25%.
W przeciwieństwie do swych podkomendnych, gen. MacArthur nie trafił do niewoli. Oficer wraz ze swoją rodziną opuścił Filipiny na kutrze torpedowym, by następnie udać się do Australii. „Wrócę” powtarzał.
Obietnica oficera miała spełnić się rzeczywiście dwa i pół roku później. MacArthur wylądował 20 października 1944 r. na wyspie Leyte, prowadząc do boju tysiące amerykańskich żołnierzy. „Mieszkańcy Filipin, wróciłem!” informował w oficjalnej audycji. Dwa miesiące później, 15 grudnia 1944 r., jednostki US Army znalazły się na leżącej na południe od Luzonu wyspie Mindanao. Działania na niebronionym terytorium, przypominające bardziej manewry, dość szybko zakończyły się jego zajęciem. Następnym celem żołnierzy MacArthura była leżąca na północy wyspa Luzon wraz ze stolicą państwa, Manilą.
Bitwa o Manilę: wyrok na miasto
Luzonu miało bronić w sumie 262 tys. Japończyków tworzących 14. Armię, dowodzonych przez gen. Tomoyuki Yamashitę. Wojskowy, który po swym błyskawicznym zwycięstwie nad Brytyjczykami w 1942 r. otrzymał przydomek „Tygrysa Malajów”, uznał, że obrona filipińskiej stolicy nie ma najmniejszego sensu. Po kilku tygodniach walk na wyspie, polecił on swoim ludziom wycofać się w jej górskie i pokryte dżunglą rejony, gdzie przez wzgląd na panujące warunki cesarscy żołnierze mieli stawiać dużo dłuższy i bardziej skuteczny opór. O słuszności koncepcji dowódcy 14. Armii świadczy fakt, że ostatnim z jego żołnierzy, który postanowił się poddać, był słynny Hiroo Onoda. Cały świat dowiedział się o tym podporuczniku Cesarskiej Armii Japońskiej w 1974 roku, ponieważ oficer dopiero wtedy postanowił wyjść z luzońskiej dżungli i złożyć broń.
Polecamy e-book Mateusza Kuryły – „Powaby totalitaryzmu. Zarys historii intelektualnej komunizmu i faszyzmu”
Decyzja Yamashity nie podobała się jednak członkom Cesarskiej Marynarki Wojennej (jap. Nippon Kaigun), którzy mimo tego, że teoretycznie podlegali armijnemu dowódcy, zdecydowali się bronić Manilę. W mieście pod komendą kontradmirała Sanijo Iwabuchiego pozostawało 17 tys. ludzi. Większość z nich była słabo uzbrojona i wyszkolona. Pochodzili oni z najróżniejszych jednostek. Wśród przyszłych fanatycznych obrońców miasta znaleźli się m.in. marynarze z zatopionego pancernika Musashi, personel z pobliskiej bazy lotniczej Nichols Field, czy też załogi okrętów stojących w manilskim porcie. Wielu z nich uzbrojono w amerykańskie karabiny M1903, które zbierały kurz w miejskich magazynach od 1942 r. Jednak mimo tych niedogodności Japończycy postanowili bić się do końca. Kontradmirał Iwabuchi donosił w meldunku z 18 lutego:
Odczuwam wielki wstyd z tego powodu, że śmierć poniosło wielu ludzi pod moim dowództwem, i przez to, że z powodu mojej niekompetencji nie zdołałem wypełnić swoich obowiązków […] Z pozostałymi siłami zetrzemy się mężnie z nieprzyjacielem. Banzai na cześć cesarza! […] Jesteśmy zdecydowani walczyć do ostatniego człowieka. [cyt. za: M. Felton, Rzeź na morzu…]
Jeszcze nim na Filipinach rozpoczęły się działania, gen. MacArthur stwierdził, że ich mieszkańcy „nie będą w stanie zrozumieć oswobodzenia, jeśli będzie ono połączone z bezkarną destrukcją ich domów, posesji, cywilizacji i życia…” Dlatego też dowódca uczulał swoich podkomendnych, aby ci wstrzymywali się z niepotrzebnym otwieraniem ognia. Jednak Japończycy, walczący z Amerykanami wśród murów Manili od 3 lutego 1945 r., stawiali zażarty opór do końca. „Obawy, że za każdymi zamkniętymi drzwiami lub za każdym ciemnym oknem mogą kryć się Japońce, szargały nasze nerwy.” – wspominał jeden z amerykańskich oficerów. Ich stanowiska, poumieszczane w średniowiecznych konstrukcjach, były często nie do zdobycia bez całkowitego zniszczenia. „Perłę Orientu” trzeba było odbijać dom po domu, ulicę po ulicy, wielokrotnie pozostawiając tylko gruzy. Żołnierz z 37. DP, jednostki złożonej z członków Gwardii Narodowej z Ohio, relacjonował:
Potężne języki płomieni rozchodziły się po szczytach dachów, czasami rozciągając się na kilka przecznic w swym trawiącym locie… Widzieliśmy przerażające zniszczenia pirotechniką rozprzestrzeniające się coraz szybciej, by objąć i obrócić w popiół najpiękniejsze miasto Dalekiego Wschodu.” [cyt za: M. Hastings, Nemessis…]
Nie należy się dziwić, że w takich warunkach bardzo często dochodziło do śmierci cywilów przebywających w budynkach. Nieumyślnie zastrzelonych, spalonych lub przysypanych gruzem mieszkańców miasta liczono w tysiącach. Zresztą gen. Oscar Griswold, dowódca XVI Korpusu atakującego Manile od północy, przedstawił swoją opinię na ten temat następująco:
Głównodowodzący odrzucił moją prośbę użycia wsparcia powietrznego przeciwko Intramuros [zabytkowej dzielnicy Manili – dop. red.]. […] Rozumiem jak się czuł zrzucając bomby na ludzi – ale to działo się na całym świecie – w Polsce, Chinach, Anglii, Niemczech i Włoszech – więc czemu nie tutaj! Wojna nigdy nie jest piękna. Przykro mi to mówić, ale w tych okolicznościach wolałem poświęcić życie Filipińczyków, aby uratować swoich własnych ludzi. Nocami wciąż czuję się tym strasznie rozgoryczony.” [cyt za: M. Hastings, Nemessis…]
Bitwa o Manilę: rzeź „Perły Orientu”
W czasie, gdy Amerykanie mozolnie usuwali wroga z kolejnych zabudowań, w trzymanej wciąż przez Japończyków dzielnicy Intramuros doszło do niezliczonych orgii okrucieństwa. Cesarscy marynarze postanowili zabrać ze sobą na tamten świat jak najwięcej znienawidzonych Filipińczyków. Oficjalny rozkaz dowództwa japońskiej załogi Manili brzmiał następująco:
Należy uważać, aby nie popełnić pomyłek podczas wysadzania i podpalania obiektów przy natarciu nieprzyjaciela. Zabijając Filipińczyków, należy ich w miarę możliwości zebrać w jednym miejscu, aby oszczędzać amunicję i wysiłek. [cyt za: M. Felton, Rzeź na morzu…]
Mieszkańców miasta mordowano w najwymyślniejsze sposoby, często ich przed tym torturując. „Będzie na co patrzeć, kiedy będziemy likwidować bandytów”. – zapisał w swym dzienniku japoński żołnierz. Podstawowym japońskim przyrządem do zadawania cierpień cywilom był karabin z nasadzonym nań bagnetem. Ostrzami dźgano nie tylko mężczyzn, ale też kobiety i nawet najmłodsze dzieci, które dodatkowo „chwytano za nogi i rozbijano im czaszki o mur”.
12-ego lutego ok. 20 członków Cesarskiej Marynarki Wojennej dowodzonych przez oficera wdarło się do La Salle College. W budynku skrywało się siedemdziesięciu pięciu cywilów. Straszny los, jaki ich spotkał, został opisany przez duchownego, jednego z ośmiu szczęśliwców, którym udało się przeżyć masakrę:
Gdy było po wszystkim, usypali stos ciał u dołu schodów. Martwych rzucano na żywych. Niewielu zmarło od razu, kilku zmarło po godzinie lub dwóch, a pozostali powoli się wykrwawiali. Żołnierze odeszli i słyszeliśmy później, że pili na zewnątrz. Często wracali, żeby się pośmiać i szydzić z naszych cierpień. [cyt za: M. Felton, Rzeź na morzu…]
Przy krzywdach, które Japończycy zadali wielu filipińskim kobietom, śmierć okazywała się raczej wybawieniem. Pozostający w niszczycielskim amoku okupanci stolicy, najpierw gwałcili jej mieszkanki, a dopiero później je mordowali. Wiek rezydentek Manili nie grał roli, żadna z nich nie mogła czuć się bezpiecznie. Tak było np. w przypadku dwóch młodszych sióstr dwudziestoczteroletniej wówczas Esther Garcii. Filipinka wspominała z przerażeniem los, jaki japońscy żołnierze zgotowali piętnastoletniej Priscilli oraz czternastoletniej Evangelinie:
Zabrali moje dwie siostry. Były za moimi plecami. Nie mieliśmy pojęcia co oni zamierzając zrobić. Więc moje siostry zaczęły z nimi walczyć, ale nie mogły nic wskórać. Dlatego złapali je za ręce i wyciągnęli z pokoju. I czekaliśmy i czekaliśmy i w końcu jedna z moich sióstr wróciła cała zapłakana. I zapytałam jej „Gdzie jest Priss? Gdzie jest Priss”? […] Kiedy Priscilla wróciła, powiedziała: „Esther, oni mi coś zrobili. Chce umrzeć! Chce umrzeć”! [cyt. za; M. Hastings, Nemesis…]
– okazało się, że oprawca przeciął nożem narządy rozrodcze piętnastolatki.
Bitwa o Manilę: smutny koniec
Walki o stolicę Filipin, trwające dokładnie miesiąc, zakończyły się 3 marca 1945 roku. Średniowieczna zabudowa miasta leżała w gruzach. W czasie walk i rzezi przeprowadzonej przez Japończyków, życie straciło ok. 100 tys. cywilów. Szacuje się, że na każdych dziesięciu mieszkańców Manili poległych lub zamordowanych w czasie walk, w wyniku amerykańskiego ostrzału zginęło czterech, zaś pozostałych sześciu zabili członkowie Cesarskiej Marynarki Wojennej.
Straty wśród walczących były jednak dużo mniejsze. W ciągu miesiąca działań życie straciło 16 665 obrońców. Po drugiej stronie martwych było 1010 żołnierzy Armii Stanów Zjednoczonych. Co ciekawe, za zbrodnie popełnione przez japońskich marynarzy karę poniósł wspomniany gen. Yamashita. Mimo, że „Tygrys Malajów” kazał wycofać się własnym oddziałom z miasta, a rzezi Manili dopuściły się oddziały Nippon Kaigun, powojenny trybunał nie miał dla wojskowego litości. Oficera skazano na karę śmierci, a wyrok wykonano 23 lutego 1946 r. Yamashitę powieszono w pobliżu ruin Manili.
Bibliografia:
- Clayton K. S. Chun, Luzon 1945. The final liberation of the Philippines, Osprey, Oxford 2017.
- Mark Felton, Rzeź na morzu. Zbrodnie Cesarskiej Marynarki Wojennej Japonii, tłum. Jacek Lang, Replika, Zakrzewo 2009.
- Max Hastings, Nemesis. The Battle of Japan, 1944-45, Harper Perennial, London 2008.
- Jarosław Wojtczak, Filipiny 1898-1902, Bellona, Warszawa 2015.
Redakcja: Mateusz Balcerkiewicz