Nazywałam się Irena Likierman

opublikowano: 2020-02-04, 14:23
wszelkie prawa zastrzeżone
Irena Likierman przeżyła piekło II wojny światowej. Nikogo nie skrzywdziła. Jedyną jej winą było to, że urodziła się w żydowskiej rodzinie.
reklama

Dotychczasowe życie się kończyło. Kroczyliśmy ku nowemu, nieznanemu. Ale wszyscy czuli, że nic dobrego w getcie na nas nie czeka. Wśród ludzi panowała groza… Rzeczywistość przerosła jednak wszelkie, nawet najbardziej pesymistyczne wyobrażenia.

Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam w getcie, był plakat. Wisiał na murze i ostrzegał. Na czarnym tle narysowana była karykatura Żyda – duża, zapadnięta, ziemista twarz, wielki haczykowaty nos. Jedno oko straszyło czarnym trupim oczodołem. Zęby wybite albo wypadły. A na pierwszym planie wielka, tłusta, obrzydliwa wesz, która swoimi odnóżami obejmowała twarz Żyda.

„Żydzi – wszy – tyfus plamisty” – głosił napis.

Ten plakat prześladował mnie przez całe życie. Prześladuje mnie do dziś. Przez ten rysunek czułam się gorsza. Okropna. Zła. Tak bardzo nie chciałam być Żydówką. Nie chciałam mieć wesz ani tyfusu. Bycie Żydem w trakcie wojny postrzegałam przez pryzmat tego plakatu. Jako piętno, nieszczęście. Wiele lat później, już w dorosłym życiu, doszłam do wniosku, że w pewnym sensie miałam wtedy sporo racji. Bycie Żydem w trakcie wojny rzeczywiście było niczym przekleństwo.

[…]

Kiedy było już bardzo źle i Niemcy wywozili z getta coraz więcej ludzi, mama postanowiła, że trzeba uciekać. Musimy się ratować. Z czasem wszystkie wspomnienia z tamtego okresu zatarły się i przeistoczyły w jeden mglisty, zamazany obraz. Trudno mi więc odtworzyć całą sekwencję zdarzeń. Pamiętam tylko samo przejście. To, jak mama stała przed surową ścianą muru i szukała w nim dziury. Było ciemno, noc. Musiała być zima, bo ubrana byłam w grube palto.

Zapamiętałam ten obraz i wszechogarniający lęk. Żeby nie zostać przyłapanym, żeby nikt nie zauważył. Niemcy w takich sytuacjach się nie patyczkowali. Strzelali bez ostrzeżenia. Zabijali ludzi na ulicy i nawet nie zbierali ich z chodnika. Zostawiali na postrach innym.

Pamiętam jakieś przyciszone, zdenerwowane głosy. Syknięcia. Wreszcie udało się znaleźć dziurę w murze. Ale ja za nic nie chciałam do niej wejść. Cegły były zimne, wilgotne. A przejście ziało czarną czeluścią. Bałam się. Mama jakimś cudem mnie jednak przepchnęła, i nagle znalazłam się po drugiej stronie. Po aryjskiej stronie Warszawy.

Anna Likierman z córką Haliną, 1936 r. (fot. materiały Wydawnictwa Znak Horyzont)

Nie pamiętam, czy ktoś tam na nas czekał. Pamiętam tylko, że to przejście było w pobliżu Dworca Głównego. Mama miała tak zwany dobry wygląd, na dodatek doskonale mówiła po niemiecku. I była bardzo odważna. Otrzepała nas z ceglanego pyłu, zdjęła z ramion opaski z gwiazdą Dawida i wyrzuciła je precz. A potem zdecydowanym krokiem, trzymając mnie mocno za rękę, ruszyła prosto na stację. I wtedy wydarzyło się coś niesamowitego. Aż trudno w to dziś uwierzyć. Otóż moja mama wsiadła do pociągu, do wagonu nur für Deutsche. Tylko dla Niemców! I zapytała siedzących tam żołnierzy w mundurach, oczywiście po niemiecku, czy może tu usiąść z córeczką.

reklama

Niemcy spojrzeli na mamę i odpowiedzieli grzecznie, że oczywiście, proszę bardzo, proszę siadać. Do dziś zastanawiam się, co kierowało moją mamą, że podjęła takie ryzyko. Czy wychodziła z założenia, że najciemniej jest pod latarnią? Że uratować nas może tylko odwaga i pewność siebie? Niestety długo w tym wagonie nie jechałyśmy, bo przyszedł konduktor i nas stamtąd wyrzucił. Pewnie rozpoznał w nas Żydówki i bał się. Musiałyśmy przesiąść się do wagonu polskiego.

W ten sposób dojechałyśmy do Międzyrzeca Podlaskiego, gdzie było jeszcze względnie spokojnie. Tam Niemcy nie stworzyli jeszcze getta. Mieszkała tam siostra mojego ojca, nazywała się Sabina Kozes. Jej mąż był znanym w Międzyrzecu lekarzem i dyrektorem miejscowego szpitala. Mieli jednego syna, miał tyle lat co ja.

Był rok 1942. Nie pamiętam dokładnie, jak długo u nich mieszkałyśmy. Mama co pewien czas znikała. Nie wiem gdzie i po co. Może szukała taty i siostry? A może żeby zdobyć pieniądze, żywność. Znaleźć pewną kryjówkę. Nie rozmawiała ze mną na ten temat.

Niestety w sierpniu 1942 roku Niemcy stworzyli w Międzyrzecu getto. Wszystko zaczęło się od nowa. Znowu znalazłyśmy się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Mama postanowiła, że za nic nie da się znowu zamknąć za murem. Nie po to uciekałyśmy z warszawskiego getta, żeby trafić do kolejnego w Międzyrzecu. Mama uznała, że w miastach nie mamy czego szukać. Trzeba było uciekać na wieś.

Ukryła mnie u chłopa w gospodarstwie we wsi Misie. A sama – znowu zniknęła. Znalazła kryjówkę gdzieś indziej. Niestety za bardzo różniłam się od wiejskich dzieci, aby wtopić się w otoczenie. Mówiłam zupełnie innym językiem, inaczej wyglądałam. Nie mogłam, nie potrafiłam udawać Polki. W efekcie chłop po tygodniu wsadził mnie na furmankę i przywiózł z powrotem do Międzyrzeca. Zrzucił mnie z wozu niczym worek kartofli i powiedział, żebym sobie poszła, bo on nie będzie dla mnie narażał życia. Swojego i swojej rodziny. Gdzie miałam się udać? Wcale go to obchodziło. Po prostu porzucił dziecko na ulicy.

reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Anny Herbich „Dziewczyny ocalałe”:

Anna Herbich
„Dziewczyny ocalałe”
cena:
46,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Znak Horyzont
Okładka:
twarda
Liczba stron:
304
Premiera:
29.01.2020
Format:
158x225mm
ISBN:
978-83-240-5664-4
EAN:
9788324056644

Poszłam w jedyne miejsce, które znałam. Do domu cioci i wujka. Ale oczywiście nikogo tam nie zastałam. Sąsiedzi powiedzieli mi, że przenieśli się już do getta. Nie miałam wyboru. Musiałam do nich dołączyć. Nie mogłam przecież wiecznie pałętać się po ulicach. Zaczęłam szukać dzielnicy zamkniętej. Wreszcie znalazłam, ale wcale nie było mi łatwo dostać się do środka. Strażnicy odpędzali mnie, ale ja się upierałam, że muszę tam wejść, bo tam jest moja rodzina. Brali mnie za jakąś wariatkę – bo nikt normalny nie pchałby się przecież dobrowolnie do getta. Po drugiej stronie czekała mnie jednak śmierć głodowa. Byłam całkowicie sama… Paradoksalnie tylko w getcie mogłam przeżyć.

W końcu mnie wpuścili i udało mi się znaleźć ciocię i wujka. Dotarłam do nich w opłakanym stanie. Obszarpana, zawszona, miałam świerzb. Tymczasem Niemcy zaczęli przeprowadzać „akcje wysiedleńcze”. Czyli wywozić Żydów do obozu zagłady w Treblince. Prosto do komór gazowych. Zostaliśmy wszyscy wypędzeni z domów na ulicę, tam uszeregowani i w zwartej kolumnie Niemcy popędzili nas na stację kolejową. Szliśmy długo, bardzo długo. Trudno mi dziś określić tę odległość w kilometrach. Dla dziecka wszystko jest większe, dłuższe, dalsze.

Wujek wiedział, co nas czeka. Mówił, że my tego „wysiedlenia” na pewno nie przeżyjemy. Że to koniec. Nie chciał mnie oszukiwać. Powiedział mi, że ma odpowiednie „środki” i że się zabijemy. Że lepiej z godnością popełnić samobójstwo, niż dać się zamordować tym bandytom.

Tymczasem Niemcy przy akompaniamencie wrzasków i ujadania psów władowali nas do pociągu. W wagonie był okropny ścisk. Stłoczyli nas tak, że nie dało się wcisnąć choćby zapałki. Ludzi ogarnęła panika, mieli obłęd w oczach. Brakowało powietrza. Tłum zaczął falować, przemieszczać się. Zwarta ściana ludzkich ciał rozdzieliła mnie od mojej rodziny…

Właśnie w momencie, w którym wuj zamierzał popełnić samobójstwo… A ja miałam się zabić razem z nimi…

reklama
Agata Bołdok z domu Irena Likierman (fot. materiały Wydawnictwa Znak Horyzont)

Dziś zastanawiam się nad tym, co się wtedy stało. Może to tłum mnie wciągnął. A może to ja sama się wycofałam. Uciekłam. Może nie chciałam tak ginąć? Może do końca miałam nadzieję, że jednak wyjdę z tego obronną ręką? Że przeżyję? Trudno mi dziś to wytłumaczyć. Człowiek w takich chwilach nie myśli, tylko działa. Instynktownie. Nie ma czasu na analizowanie wszystkiego w głowie, rzeczy dzieją się same. Gdybym wtedy została przy wujku – dzisiaj byśmy nie rozmawiały…

Znalazłam się przy drzwiach, w ostatnim wagonie. Niemcy w pośpiechu upychali ludzi do środka niczym węgiel czy bydło. Byle prędzej, byle więcej. W końcu załadunek dobiegł końca. Wszyscy Żydzi zniknęli z peronów i znaleźli się w pociągu. Z jakiegoś powodu Niemcy nie zamykali jednak jeszcze drzwi. Dopiero po pewnym czasie usłyszałam przeciągły świst. To był sygnał do odjazdu. Transport nieszczęsnych Żydów z Międzyrzeca miał wyruszyć ku swojemu przeznaczeniu.

Wówczas Niemcy zaczęli ryglować wagony. Rozległ się huk zatrzaskiwanych drzwi. Metaliczny szczęk rygli. Jeden, drugi, trzeci… Coraz bliżej. W tym momencie zwrócił na mnie uwagę polski kolejarz, który stał na peronie i pilnował odjazdu pociągu.

 – Dziecko – powiedział – ty masz takie same niebieskie oczy jak moja córka.

Widocznie to wspomnienie obudziło w nim uczucie litości wobec innego dziecka. Dziecka, które właśnie miało odjechać na śmierć.

Kolejarz rozejrzał się nerwowo.

 – Zobacz, tam za pociągiem stoi sławojka – powiedział szybko. – Jak ci dam znak, to uciekaj do niej. Tylko prędko! Ja po ciebie potem przyjdę.

Na umówiony znak rzuciłam się do przodu, wyskoczyłam na zewnątrz, i niezauważona przez Niemców, pobiegłam prosto do kryjówki. W ostatniej chwili uciekłam z transportu do obozu zagłady! Niemcy zaryglowali drzwi do naszego wagonu, pociąg odjechał. Z moją ciocią, wujkiem, kuzynem i setkami innych Żydów. A ja siedziałam cicho w sławojce, starałam się nie oddychać. Patrzyłam na zewnątrz przez szpary między deskami. Serce biło mi jak oszalałe. Czekałam i czekałam, ale kolejarz po mnie nie przyszedł…

Wyszłam dopiero, kiedy na zewnątrz było już całkowicie ciemno. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Gdzie iść. Nie miałam już przecież nikogo. Po kilku latach dowiedziałam się, że cała moja rodzina popełniła w tym pociągu samobójstwo.

Ten tekst jest fragmentem książki Anny Herbich „Dziewczyny ocalałe”:

Anna Herbich
„Dziewczyny ocalałe”
cena:
46,99 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Znak Horyzont
Okładka:
twarda
Liczba stron:
304
Premiera:
29.01.2020
Format:
158x225mm
ISBN:
978-83-240-5664-4
EAN:
9788324056644
reklama
Komentarze
o autorze
Anna Herbich
Dziennikarka i pisarka. Autorka bestsellerowych „Dziewczyn sprawiedliwych” i „Dziewczyn z Wołynia”. Urodziła się i mieszka w Warszawie. Jej babcia jest jedną z bohaterek „Dziewczyn z Powstania”.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone