Narodziny amerykańskiego imperium

opublikowano: 2014-11-20, 12:32
wszelkie prawa zastrzeżone
W jaki sposób kilka niewielkich kolonii na atlantyckim wybrzeżu Nowego Kontynentu rozrosły się w _Imperium Americanum_? Jak się okazuje, głównie dzięki pieniądzom i religii.
reklama
Czym jest biedna Irlandia dla owego straszliwego harpunnika Johna Bulla, jeżeli nie Rybą Przytrzymaną? Czym Teksas dla apostolskiego oszczepnika, Brata Jonatana, jeśli nie Rybą Przytrzymaną? A więc zważywszy na to wszystko, czyż Posiadanie nie jest całością Prawa?

Atoli o ile doktryna Ryby Przytrzymanej daje się niemal powszechnie stosować, to pokrewna doktryna Ryby Wolnej ma zakres jeszcze szerszy. Tę można stosować międzynarodowo i powszechnie.

Czym są Prawa Człowieka i Wolności Świata, jeśli nie Rybami Wolnymi?... Czym jest sama ta wielka kula ziemska, jeżeli nie Rybą Wolną?... Czym była w roku 1492 Ameryka, jeśli nie Rybą Wolną, na której Kolumb zatknął sztandar hiszpański, znacząc ją tym proporcem w imieniu swego królewskiego Pana i Pani? Czym była Polska dla cara? Czym Grecja dla Turka? Czym Indie dla Anglii? Czym wreszcie stanie się Meksyk dla Stanów Zjednoczonych? Wszystko to Ryby Wolne.

Herman Melville, Moby Dick

Imperialne przeczucie

Powszechnie przyjmuje się, że Stany Zjednoczone, które powstały w czasie wojny o niepodległość przeciwko władzy imperialnej, same nigdy nie mogą stać się imperium. Dziś wielu Amerykanów zaakceptowałoby pogląd historyka Ruperta Emersona, który w 1942 roku pisał: „Z wyjątkiem krótkiego okresu imperialistycznej aktywności w czasie wojny hiszpańsko-amerykańskiej Amerykanie wykazywali głęboką niechęć zarówno wobec podbijania odległych lądów, jak i obejmowania władzy nad innymi narodami”. Na ironię zakrawa fakt, że nie było imperialistów bardziej pewnych siebie niż sami Ojcowie Założyciele.

Trzynaście kolonii amerykańskich (fot. nieznany, udostępniono na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0)

Imperium, które sobie wyobrażali, miało mieć z pewnością zupełnie inny charakter niż to, od którego się odłączyli. Nie miało przypominać morskich imperiów zachodniej Europy. Wiele je natomiast łączyło z olbrzymimi terytorialnie dawnymi imperiami. Jak w przypadku Rzymu, zaczęło się od względnie małego rdzenia — obszar połączonych założycielskich stanów stanowi obecnie tylko osiem procent całkowitej powierzchni Stanów Zjednoczonych — a skończyło się panowaniem nad połową kontynentu. Tak samo jak Rzym, było względnie otwartym imperium (choć nie całkiem), bez określonych zasad w sposobie nadawania obywatelstwa. Jak Rzym, przynajmniej przez jakiś czas miało niewolników pozbawionych prawa do głosowania. Jednak w przeciwieństwie do Rzymu jego republikańska konstytucja do tej pory hamuje ambicje potencjalnych Cezarów. (Są to oczywiście początki. Stany Zjednoczone mają 228 lat. Kiedy Cezar przekroczył Rubikon w 49 roku p.n.e., Republika Rzymska liczyła 460 lat).

reklama

O tym, że Stany Zjednoczone będą się rozrastać, zdecydowano niemal w chwili ich powstania. Ustanowienie zachodnich granic stanów, które w projekcie Artykułów Konfederacji w lipcu 1776 roku zaproponował John Dickinson, odrzucono jeszcze w komitecie. Dla George’a Washingtona Stany Zjednoczone były „rodzącym się imperium”, później „początkującym imperium”. Thomas Jefferson powiedział Jamesowi Madisonowi, że jest przekonany, iż „nigdy jeszcze żadna konstytucja nie była tak dobrze przemyślana jak nasza, jeśli chodzi o zwiększenie rozległego imperium i samodzielny rząd”. Pierwotna „federacja” trzynastu [stanów] miała być „gniazdem, z którego zaludniona [zostanie] cała Ameryka, jej Północ i Południe”. Istotnie, w liście z 1803 roku Jefferson zauważył, że krótka historia Stanów Zjednoczonych już dostarczyła „nowego dowodu na fałszywość doktryny Monteskiusza, jakoby republika mogła się utrzymać tylko na niewielkim terytorium. Prawda jest zupełnie inna”. Madison zgodził się z tym — w dziesiątym artykule Federalist Papers stanowczo popierał „rozszerzenie obszaru”, aby stworzyć większą republikę. Przywódca federalistów Alexander Hamilton również odniósł się do Stanów Zjednoczonych — w otwierającym ustępie pierwszego artykułu Federalist Papers — jako „pod wieloma względami najciekawszego [...] imperium [...] na świecie”. Niecierpliwie wyczekiwał powstania „wspaniałego systemu amerykańskiego, sprawującego zwierzchność nad wszystkimi transatlantyckimi siłami wpływów i zdolnego do narzucania warunków związku pomiędzy Starym i Nowym Światem”.

Takie oznaki świetności były powszechne. William Henry Drayton, sędzia najwyższy Karoliny Południowej, w 1776 roku oświadczył, że „Imperia osiągnęły szczyt i chylą się ku upadkowi [sic!] [...]. Okres brytyjski trwa od roku 1758, kiedy pokonali oni swoich Wrogów w każdym zakątku Ziemi [...]. Wszechmocny wybrał to pokolenie, aby zbudowało imperium amerykańskie [...]. I w ten sposób na świecie pojawiło się nowe imperium, zwane Stanami Zjednoczonymi Ameryki. Imperium to, od kiedy powstało do Istnienia, przyciąga Uwagę reszty Świata i ma szansę, z Bożym błogosławieństwem, stać się być może najwspanialszym, jakie kiedykolwiek pojawiło się w Rejestrze”10. Trzynaście lat później pastor Kościoła kongregacyjnego o nazwisku Jedidiah Morse opublikował pracę American Geography, w której przepowiadał, że „siedzibą ostatniego i najbardziej rozległego” imperium będzie Ameryka: „Nie możemy tylko przyspieszyć tego czasu, nie tak odległego, kiedy amerykańskie imperium na zachód od Missisipi będzie obejmowało miliony dusz [...]. Europa zaczęła z niepokojem spoglądać na swoje Wyspy Karaibskie (West Indian Islands), które są naturalną spuścizną tego kontynentu i niewątpliwie za takie będą uważane, kiedy Ameryka osiągnie wiek, który umożliwi jej obronę swoich praw”.

reklama

Powyższy fragment pochodzi z:

Niall Ferguson
„Kolos. Cena amerykańskiego imperium”
Tytuł oryginalny:
Colossus: The Rise and Fall of the American Empire
Wydawca:
Literackie
Tłumaczenie:
Beata Wilga
Okładka:
broszurowa
Liczba stron:
452
Data i miejsce wydania:
I
Premiera:
październik 2014
Format:
160x240 mm
ISBN:
978-83-08-05410-9

W ciągu niecałego stulecia wizja kontynentalnego imperium została w dużym stopniu zrealizowana. Przepowiednia Morse’a, że amerykańska ekspansja wykroczy poza kontynent i poza brzegi dwóch oceanów, spełniła się jednak tylko w niewielkim stopniu. Dlaczego?

Granica na sprzedaż

Ekspansja na lądzie była łatwa — o czym się często zapomina — albowiem rdzenna ludność Ameryki była nieliczna i technologicznie zacofana, a do tego mogła stawiać jedynie sporadyczny i nieskuteczny opór tłumnie zdążającym na Zachód hordom białych osadników zwabionych perspektywą dziewiczej ziemi. W latach 1820–1869 do Stanów Zjednoczonych przyjechało około 6 milionów imigrantów, a do 1913 roku — prawie 16 milionów. Już w 1820 roku rdzenna ludność liczyła tylko 325 tysięcy osób (zaledwie 3 procent populacji), a ich liczba w wyniku chorób i wojen w poprzednim stuleciu zmniejszyła się z grubsza o połowę. Nowa Republika najzwyczajniej kontynuowała starą brytyjską praktykę traktowania tradycyjnych rdzennych terenów łowieckich jako terrae nullius, darmową, bezpańską ziemię. Jefferson mówił o ekspansji opartej „nie na podboju, ale [na] zasadach umowy i równości”. Stwierdzenie to zawierało jednak ukryte ograniczenia, jak wiele z tego, co Jefferson pisał na temat równości. Tak jak ani on, ani inni właściciele niewolników nie respektowali „praw człowieka”, tak ekspansja terytorialna nie miała się opierać na zgodzie rdzennej ludności Ameryki Północnej. Już w 1817 roku sekretarz wojny John C. Calhoun zapoczątkował politykę usuwania Indian za dziewięćdziesiątą piątą linię długości

Andrew Jackson (mal. Thomas Sully, domena publiczna)

geograficznej, politykę, która w 1825 roku stała się prawem. Zapewnienia prezydenta Andrew Jacksona o humanitarnych zamiarach nie były w stanie zamaskować bezlitosnych działań: „Ta sprawiedliwa i ludzka polityka zaleca [...] [Indianom] porzucanie ich posiadłości [...] i udanie się na zachód kraju, gdzie jest wszelkie prawdopodobieństwo, że na zawsze będą wolni od interesownego wpływu białego człowieka [...]. W takich okolicznościach Rząd Główny [General Government] może sprawować ojcowską kontrolę nad ich interesami i być może zachować ich rasę”. Krótko mówiąc, plemiona rdzennych Amerykanów miały być zmuszane do wymiany „ich posiadłości” na „możliwość” zachowania ich rasy, pod „ojcowską kontrolą” tych, którzy ich wywłaszczyli. W swoim znaczącym studium The Significance of the Frontier in American History (1893) Frederic Jackson Turner usiłował przedstawić kontynentalną ekspansję jako źródło rzekomo demokratycznej siły Ameryki. W rzeczywistości ekspansja była możliwa w wyniku połączenia pragnienia ziemi, religijnego zapału i siły wojskowej — w takiej właśnie kolejności. Liczba osadników i sekciarzy była zawsze znacznie większa niż liczba zaangażowanego wojska. W latach 1816–1860 armia amerykańska liczyła średnio mniej niż 20 tysięcy żołnierzy, niewiele więcej niż jedną dziesiątą populacji — co oznacza mały współczynnik udziału sił zbrojnych według standardów europejskich. Wojny z Indianami były bez wątpienia okrutne, ale były to drobne potyczki. Szaunisi i Seminole potrzebowali europejskiego sojusznika, żeby mieć szansę na zwycięstwo. Po 1815 roku perspektywa takiego wsparcia przepadła i Indianie zostali zdani sami na siebie.

reklama

Powstającej Republice sprawę ułatwiał również fakt, że żadne z europejskich (czy zeuropeizowanych) mocarstw mających roszczenia terytorialne względem Ameryki Północnej nie stanowiło po roku 1783 potencjalnego zagrożenia dla Stanów Zjednoczonych. W jednej kwestii Jefferson miał rację. Kiedy przyszło do zabezpieczenia terytorium przed nimi, nie można by tego nazwać imperium ustanowionym w wyniku podboju. Zostało raczej nabyte za pieniądze albo ściśle mówiąc — za rządowe obligacje. Kiedy Stany Zjednoczone zaproponowały owe obligacje w zamian za terytoria, właściciele rzadko się wahali, czy sprzedawać. Terytoria zdobyte w 1803 roku w przybliżeniu podwoiły wielkość Stanów Zjednoczonych, wliczając prawie wszystkie albo przynajmniej część z przyszłych trzynastu stanów. Luizjana, tak wówczas nazywał się ten rozległy obszar, została kupiona, a nie wywalczona, ponieważ jej poprzedni właściciele — Francuzi i Hiszpanie — nie widzieli strategicznych korzyści w jej utrzymaniu. Jak na ironię, to marynarka brytyjska umożliwiła zakup Luizjany; gdyby nie jej dominacja na atlantyckich szlakach morskich, skutecznie ograniczająca imperium Napoleona do kontynentu europejskiego, oferta Jeffersona mogłaby nie zostać przyjęta tak łatwo. Wymiana nieruchomości ziemskiej zajmującej w przybliżeniu 80 tysięcy metrów kwadratowych za świeżo wydrukowane obligacje rządu federalnego warte 11,2 miliona dolarów była dla Francuzów korzystna finansowo. Dla Stanów Zjednoczonych transakcja ta, przy której — co należy dodać — pośredniczył bank londyński Barings, stała się w praktyce matką wszystkich zastawów hipotecznych. Dla porównania, kiedy Stany Zjednoczone prowadziły wojnę z Brytanią w latach 1812–1815, udało im się uzyskać tylko nieznaczny obszar dodatkowego terytorium na południu; po upadku władzy hiszpańskiej na Florydzie i proklamowaniu przez mieszkańców okolic Baton Rouge Republiki Zachodniej Florydy Madison (1751–1836), czwarty prezydent Stanów Zjednoczonych, nakazał jej aneksję. Marzenia o aneksji Kanady rozwiał — mimo krótkotrwałej okupacji Toronto — skuteczny opór Brytyjczyków. Traktaty z 1818 i 1819 roku, odpowiednio z Wielką Brytanią i Hiszpanią, były bardziej sukcesem dyplomacji niż wojska. Wielka Brytania zgodziła się na północną granicę wzdłuż czterdziestego dziewiątego równoleżnika, rezygnując z roszczeń do większości tego, co stało się Dakotą Północną, podczas gdy Hiszpania zrezygnowała z Florydy i uznała nową zachodnią granicę wzdłuż terenu, który miał się stać późniejszą Oklahomą.

reklama

Powyższy fragment pochodzi z:

Niall Ferguson
„Kolos. Cena amerykańskiego imperium”
Tytuł oryginalny:
Colossus: The Rise and Fall of the American Empire
Wydawca:
Literackie
Tłumaczenie:
Beata Wilga
Okładka:
broszurowa
Liczba stron:
452
Data i miejsce wydania:
I
Premiera:
październik 2014
Format:
160x240 mm
ISBN:
978-83-08-05410-9

Teksas został nabyty zarówno dzięki gotówce, pokojowej kolonizacji, jak i za sprawą podboju. Od 1821 do 1834 roku Stephen Austin (1793–1836) — nazywany ojcem Teksasu, ponieważ ustanowił pierwszą amerykańską kolonię w meksykańskiej prowincji Tejas — tworzył i prowadził swoją kolonię za zgodą władz meksykańskich, które były bardziej szczodre w stosunku do przyszłych osadników niż Stany Zjednoczone. W 1829 roku pisał entuzjastycznie do siostry i szwagra, nakłaniając ich do przyjazdu do Teksasu i opisując rząd meksykański jako „najbardziej liberalny i hojny dla emigrantów rząd na świecie”. Po roku swojego pobytu obiecywał: „nie będziecie chcieli zmiany nawet na Wuja Sama”. Aż do 1832 roku jego niezmienne motto brzmiało: „wierność Meksykowi”. Dwa lata wcześniej dekret zabraniał Amerykanom osiedlania się w Teksasie. Ale chociaż zachęciło to osadników do zwołania w 1832 roku własnej konwencji, zdecydowali się tylko wysłać Austinowi petycję dla rządu w Mexico City. Dopiero w 1835 roku, kiedy Austin spędził większą część roku w więzieniu, i po ciągłym nękaniu przez wojska meksykańskie, osadnicy chwycili za broń.

reklama
Gen. Antonio de Padua María Severino López de Santa Anna y Pérez de Lebrón (własność publiczna)

Ale kiedy wszyscy Teksańczycy, świeżo po zwycięstwie nad armią generała Antonia de Santa Anny, głosowali jednomyślnie za przyłączeniem do Stanów Zjednoczonych, zostali odtrąceni. Mimo że prezydent Andrew Jackson zaproponował wcześniej, aby kupić Teksas od Meksyku za pięć milionów dolarów, nie zdołał przezwyciężyć w Kongresie oporu wobec przyłączenia. W rezultacie niepodległość została Teksańczykom narzucona. Tylko przez flirtowanie z Wielką Brytanią, roztaczając wizję brytyjskiego satelity zarówno na południu Stanów Zjednoczonych, jak i na północy, prezydent Teksasu Sam Houston był w stanie reanimować ofertę przyłączenia swojego kraju do Unii; nawet wówczas, w czerwcu 1844 roku, Senat odrzucił drugą propozycję akcesji. Tak wyłonił się Teksas jako kwestia wyborcza, która przechyliła szalę.

Późniejszy prezydent Martin Van Buren stracił nominację demokratów na rzecz Jamesa K. Polka, ponieważ odmówił on poparcia aneksji, podczas gdy Polkowi udało się pokonać wiga Henry’ego Claya, który chciał opóźnić akcesję Teksasu. Kiedy w grudniu 1845 roku Teksas stał się dwudziestym ósmym stanem Unii, John O’Sullivan, redaktor „Democratic Review” nazwał to „wypełnieniem naszego oczywistego przeznaczenia do zajęcia całego kontynentu”. Niemniej możliwość aneksji pojawiła się co najmniej dekadę wcześniej. Fakt, że tak późno do niej doszło, wskazuje, iż istniały też mniej widoczne ograniczenia amerykańskiej ekspansji. Decydującą przeszkodą w tym wypadku był fakt, że w Teksasie niewolnictwo było dozwolone. W kampanii na rzecz przyłączenia nowych stanów na Południu i Zachodzie północni abolicjoniści zwietrzyli podstęp zmierzający do zwiększenia liczby niewolniczych stanów w Unii. Brzemienne w skutkach decyzje podjęte w sprawie niewolnictwa ograniczyły ekspansję Stanów Zjednoczonych aż do momentu rozstrzygnięcia tej kwestii po krwawej wojnie secesyjnej, w której Amerykanie walczyli przeciwko sobie.

reklama

Wojna z Meksykiem nastąpiła raczej przed aneksją Teksasu niż po niej; jej przyczyną była po części niezgoda nabywcy i sprzedawcy co do ceny Teksasu. Obywatele amerykańscy proponowali rządowi meksykańskiemu w sumie sześć i pół miliona dolarów, Meksykanie nie uznali tej kwoty. W marcu 1846 roku prezydent Polk wydał generałowi Zachary’emu Taylorowi rozkaz zajęcia terenów od rzeki Nueces po Rio Grande. Meksykanie ogłosili „wojnę obronną”, administracja Polka oskarżyła ich o rozlewanie „amerykańskiej krwi na amerykańskiej ziemi”. Żadna ze stron nie przewidziała, jak przebiegnie konflikt. Rzeczywiście generał Ulysses S. Grant okazał później skruchę za to, co nazwał „jedną z najbardziej niesprawiedliwych [wojen], jakie kiedykolwiek naród silniejszy prowadził ze słabszym”. W niespełna rok armia USA zdecydowanie wygrała serię potyczek, w tym rozbicie w lutym 1847 roku przeważających sił Santa Anny pod Buena Vista. Armia dowodzona przez generała Winfielda Scotta dotarła do portu Veracruz i pomaszerowała się do Mexico City, zajmując stolicę we wrześniu. Jednak nie same działania zbrojne zdecydowały o losie Teksasu czy losie jego zachodnich sąsiadów. Na mocy traktatu w Guadalupe Hidalgo, zawartego w lutym 1848 roku, Amerykanie po raz kolejny zamienili dolary na ziemię. Ściślej mówiąc, za oszacowane na pięć milionów dolarów żądania swoich obywateli wobec Meksyku Stany Zjednoczone nabyły terytorium aż do Rio Grande, a za kolejne piętnaście milionów dolarów dodały do swojego koszyka z zakupami prowincje Nowego Meksyku i Kalifornii Górnej — terytorium, które obecnie zajmuje większość Nowego Meksyku, Arizony, Kalifornii, Kolorado, Utah i Nevady. Były to rozległe nabytki, ponadto inwestycja błyskawicznie się zwróciła — kilka miesięcy wcześniej w Kalifornii odkryto bowiem złoto. Co więcej, ponieważ spośród nowo nabytych ziem mało co nadawało się pod plantacje rolnicze, aneksja była mniej kontrowersyjna niż w przypadku Teksasu.

Powyższy fragment pochodzi z:

Niall Ferguson
„Kolos. Cena amerykańskiego imperium”
Tytuł oryginalny:
Colossus: The Rise and Fall of the American Empire
Wydawca:
Literackie
Tłumaczenie:
Beata Wilga
Okładka:
broszurowa
Liczba stron:
452
Data i miejsce wydania:
I
Premiera:
październik 2014
Format:
160x240 mm
ISBN:
978-83-08-05410-9
William Henry Seward (fot. Mathew Brady, własność publiczna)
reklama

Przemawiając w senacie w 1850 roku, William Henry Seward entuzjastycznie ogłosił przystąpienie Kalifornii do Unii, oznajmiając, że „nie ma na świecie innej siedziby imperium równie wspaniałej, jak ta, która [...] zaopatruje przeludnioną Europę i jednocześnie przejmuje handel z Indiami na wybrzeżu Pacyfiku. Państwo tak położone musi panować na morzach, państwo, które jest jedynym prawdziwym imperium”. Ale bieg wydarzeń wskazywał, że prawdziwym imperium było imperium dyplomacji i dolara. Rok po przemówieniu Sewarda Stany Zjednoczone zabezpieczyły obszar Oregonu, wyrażając zgodę na to, by istniejąca granica pomiędzy terytorium brytyjskim i amerykańskim (czterdziesty dziewiąty równoleżnik) została rozciągnięta do Pacyfiku. Te wojownicze głosy, które nawoływały do wojny i przesunięcia granicy do pięćdziesiątego czwartego równoleżnika (poza Prince Rupert), pozostały niezauważone. W 1853 roku ambasador amerykański w Meksyku James Gadsden nabył od tego kraju kolejny pas ziemi (obszar na południe od rzeki Gila, który sięga obecnie do południowo-zachodniego Nowego Meksyku i południowej Arizony). Tym razem koszt wyniósł 10 milionów dolarów — najwyższa cena za akr, jaką zapłaciły Stany Zjednoczone (zob. tabela 2). Piętnaście lat później, z inicjatywy sekretarza stanu Williama Sewarda, Stany Zjednoczone nabyły dalsze 570 tysięcy mil kwadratowych czegoś, co okazało się w przeważającej mierze tundrą. Była to Alaska, uzyskana od rosyjskiego cara za 7,2 miliona dolarów.

Nic wyraźniej nie ilustruje ograniczeń amerykańskiej ekspansji niż zakończone porażką próby zdobycia przez Stany Zjednoczone pozostałych terytoriów na północ od czterdziestego dziewiątego równoleżnika. Nie powinniśmy zapominać, że Ojcowie Założyciele mieli pierwotnie zamiar zjednoczyć „mieszkańców wszystkich ziem od przylądka Breton do Missisipi”. Jednak, jak można zauważyć, obie próby zdobycia Kanady siłą nie powiodły się — pierwsza podczas wojny o niepodległość, kolejna w czasie wojny z 1812 roku. Co więcej, jeśli chodzi o ekspansję kontynentalną, Kanada okazała się równie dynamiczna jak Stany Zjednoczone. To właśnie zakup Alaski przyspieszył powstanie w 1867 roku federalnego Dominium Kanady (które do 1871 roku objęło obszar od Atlantyku po Pacyfik (a także sukces gospodarczy, który wyraźnie ukazał, że odrzucenie brytyjskich instytucji politycznych nie było koniecznym warunkiem sukcesu Ameryki Północnej). Nie było i nie ma nic bardziej naturalnego niż północna granica Stanów Zjednoczonych, która biegnie w przeważającej części równoleżnikowo, a później rzeczywiście przecina Wielkie Jeziora, nie tykając nawet koryta Rzeki Świętego Wawrzyńca. Ta umowna linia mierząca dwa i pół tysiąca mil doskonale odzwierciedla ograniczenia dziewiętnastowiecznego amerykańskiego mocarstwa. Prawda jest taka, że w pierwszym stuleciu swojego istnienia jako niezależnej republiki Amerykanie przelali więcej krwi, bijąc się między sobą (co w rzeczywistości było wojną o zjednoczenie), niż walcząc o kontynentalny „Lebensraum”. Do lat sześćdziesiątych XIX wieku sprawą, za którą Amerykanie byli gotowi walczyć i umierać, była jak najszerzej pojęta wolność, a nie powiększanie terytorium państwa.

Powyższy fragment pochodzi z:

Niall Ferguson
„Kolos. Cena amerykańskiego imperium”
Tytuł oryginalny:
Colossus: The Rise and Fall of the American Empire
Wydawca:
Literackie
Tłumaczenie:
Beata Wilga
Okładka:
broszurowa
Liczba stron:
452
Data i miejsce wydania:
I
Premiera:
październik 2014
Format:
160x240 mm
ISBN:
978-83-08-05410-9
reklama
Komentarze
o autorze
Niall Ferguson
Specjalizuje się w historii politycznej i gospodarczej czasów nowożytnych. Profesor historii Uniwersytetu Oksfordzkiego i Uniwersytetu Harvarda. Ceniony analityk sytuacji geopolitycznej świata. Jest uznawany za jednego z najwybitniejszych historyków średniego pokolenia.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone