Narodowy Dzień Pamięci... Pozytywistów
Zobacz też: Żołnierze Wyklęci – historia i pamięć
Bynajmniej nie chodzi tu o „mądrych działaczy PPR” i „dzielnych funkcjonariuszy KBW”. W rozmowie publikowanej w naszym serwisie przy okazji zeszłorocznych obchodów dnia pamięci prof. Antoni Dudek twierdził co prawda, że spór o PRL nadal jest konfliktem między jego apologetami a krytykami. Twierdzenie takie ma pewne podstawy, jednak w obliczu zmian pokoleniowych, a co za tym idzie przemian pamięci zbiorowej (spowodowanych m.in. edukacją), bez wątpienia spór taki będzie coraz bardziej wygasać.
Kim więc byli ci ludzie? Jeden z nich, prof. Tadeusz Manteuffel, urodził się dokładnie 110 lat temu w miasteczku Rzeżyca w Inflantach Polskich. Ten wybitny mediewista, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, znawca monarchii frankijskiej, autor Narodzin herezji i Historii powszechnej średniowiecza, był bez wątpienia żarliwym polskim patriotą. Warto dodać, że w 1920 r. odbył ochotniczą służbę wojskową i stracił rękę w bitwie warszawskiej. W czasie drugiej wojny światowej nie tylko podjął aktywną pracę w Biurze Propagandy i Agitacji Komendy Głównej AK, ale miał także zerwać kontakty ze swoimi dalszymi, niemieckimi krewnymi.
I właśnie ten człowiek, znany powszechnie z twardego charakteru, w 1945 r. wybrał pracę u podstaw. Koniec. Wojna się skończyła. Sytuacja jest ukształtowana na długo. Teraz należy uczyć młodzież – miał powiedzieć Aleksandrowi Gieysztorowi, swojemu młodszemu koledze z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego oraz Biura Informacji i Propagandy AK, utrzymującemu nadal kontakty służbowe z ich byłym szefem płk. Janem Rzepeckim, pierwszym komendantem Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Profesor Manteuffel wrócił na UW, odtwarzał Instytut Historyczny jako miejsce możliwie jak najbardziej rzetelnych badań nad przeszłością i solidnego wychowywania młodej inteligencji. Współtworzył również Instytut Historii PAN (noszący dzisiaj jego imię). Aleksander Gieysztor również wrócił na uczelnię, w 1955 r. został następcą Manteuffla na stanowisku Dyrektora IH UW, później zaś członkiem Obywatelskiego Komitetu Odbudowy Zamku Królewskiego i jego pierwszym dyrektorem oraz prezesem Polskiej Akademii Nauk.
Wśród ludzi, który wówczas „robili to, co do nich należało”, Andrzej Mencwel ([Lud Polski Ludowej], „Polityka”, 20 lipca 2011), wyróżnia oprócz Manteuffla i Gieysztora również Marię Dąbrowską, gen. Romana Abrahama, Eugeniusza Kwiatkowskiego, Stanisława Lorentza, Kazimierza Ajdukiewicza, Konrada Górskiego, Kazimierza Kumanieckiego, Adama Krzyżanowskiego, Józefa Chałasińskiego, Tadeusza Kotarbińskiego, Stanisława Kutrzebę, Juliana Krzyżanowskiego czy też Stanisława i Marię Ossowskich. W wielu miastach i miasteczkach da się znaleźć wielu im podobnych, nieznanych działaczy, społeczników i inteligentów. Dziś nie mamy nawet prostego określenia, którym można by nazwać tych wszystkich ludzi. „Realiści”? „Pozytywiści”? „Zwolennicy pracy u podstaw”?
Ochrona substancji narodowej, edukacja młodzieży, podtrzymywanie polskiej kultury – to tylko kilka celów, które przyświecały ludziom wybierającym po wojnie drogę pracy organicznej. Profesorowi Gieysztorowi, jako kierownikowi prac nad odbudową Zamku Królewskiego, przyświecała idea ukazywania bogactwa polskich tradycji państwowych, zawłaszczanych od 1945 r. przez komunistów, a symbolizowanych przez siedzibę dawnych królów. Były też cele bardziej pragmatyczne, takie jak zagospodarowanie Ziem Zachodnich i Północnych czy odbudowa leżącego w gruzach kraju.
Ci „przedwojenni profesorowie” stanowili dla młodych ludzi niezwykle cenny łącznik z tradycją II Rzeczpospolitej i zupełnie innym sposobem myślenia. W okresie stalinowskim, tak ciemnym i strasznym, mogli chociaż w małym zakresie sprawiać, że nie był on jeszcze gorszy niż w innych krajach demokracji ludowej. Po 1956 r., odwilży i wywalczeniu nowych obszarów wolności, współkształtowali (często wspólnie z aktywną grupą intelektualistów katolickich) nowe pokolenia polskiej inteligencji.
Nie rzadko byli spychani na drugi plan bądź wysyłani na przymusową emeryturę. Często szli na kompromisy z władzą, legitymizując pośrednio system komunistyczny. Wielu rzeczy nie udało im się uratować. Czy jednak pozytywne skutki ich działalności nie stanowią najlepszego dowodu na słuszność ich wyboru?
Czy również oni, tak jak Żołnierze Wyklęci, mogą stać się bohaterami polskiej pamięci zbiorowej? Nie będzie to łatwe – brakuje im nie tylko karabinów maszynowych, orzełków w koronie na czapkach czy schludnych oficerek, ale także romantyczności straceńczej walki, nostalgii za leśną partyzantką czy wreszcie bezkompromisowości i jasności celów.
Zarówno „wyklęci”, jak i „realiści”, działali w określonych warunkach i przyjmowali inne pryncypia. Wielu żołnierzy akowskiej partyzantki mogło być pewnych, że po wojnie dotkną ich prześladowania, a często miała spotkać ich również śmierć. Jednak uświadomienie sobie, że za każdą z tych postaw stały określone racje i każda z nich pozwoliła wypracować niezaprzeczalny dorobek, jest fundamentem jakiegokolwiek zrozumienia polskiej historii drugiej połowy XX wieku. Dziś obok Żołnierzy Wyklętych musimy upamiętniać także tych, którzy podjęli nie mniej heroiczną walkę o polską kulturę, tradycję i wychowanie młodych pokoleń. Kto w imię odkrywania „prawdy” zatrzyma się przy jednym tylko nurcie polskiej drogi do niepodległości, ten wcale się do tej prawdy nie zbliży...
Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.
Redakcja: Roman Sidorski