Najazd armii Wittenberga i hańba pod Ujściem
Ten tekst jest fragmentem książki Bartosza Staręgowskiego „Powstanie wielkopolskie 1655-1657”.
Gdy tylko Szwedzi przekroczyli granicę, Skoraszewski, widząc ich ogromne siły i bojąc się okrążenia, a w konsekwencji oblężenia, na które nie mógł sobie pozwolić, wycofał się pod Ujście, gdzie zgromadziły się wszystkie zdolne do walki wojska. Szwedzi zajęli opustoszały zamek 21 lipca. Niektórzy spośród dowódców, nie czekając rozkazów wojewodów i starosty generalnego, sami zaczęli organizować podjazdy. 22 lipca Jan Piotr Opaliński na czele grupy pospolitego ruszenia skierował się w stronę Wałcza i przeprowadził rekonesans, w wyniku którego udało mu się pojmać dziewięciu Szwedów, od których pozyskano informacje o zamiarach wroga. W trakcie przeprowadzania zwiadu doszło do walki i oddział Opalińskiego poniósł niewielkie straty. Inną grupą dowodził Władysław Kłodziński, który rozbił w pobliżu Drahimia mały oddział szwedzki, wchodzący w skład straży przedniej dowodzonej przez Adama Henryka Wussowa. Istotne informacje udało się pozyskać również oddziałowi Jakuba Rozdrażewskiego, który informował o 12 000 szwedzkich żołnierzy zmierzających w stronę Ujścia.
24 lipca wojsko szwedzkie rozpoczęło spod Wałcza marsz w kierunku umocnionych pozycji polskich. Wieczorem forpoczta sił Wittenberga pod komendą Konrada Mardefelta, licząca trzy regimenty jazdy, zaatakowała i rozbiła polskie oddziały stacjonujące w Pile. Po oczyszczeniu terenu przeprowadzono atak na odcinek dowodzony przez Andrzeja Karola Grudzińskiego. Wojewoda dał rozkaz do ataku swojej chorągwi husarskiej, jednakże błotnisty teren uniemożliwił efektywne zastosowanie szarży husarskiej, przez co atak ten okazał się nieskuteczny. Tymczasem Wittenberg uszykował swoje wojska w polu, rozciągając szyk i dodając do każdego szwadronu jazdy 50 pieszych. Spowolniona przez bagna jazda poruszała się wolno, toteż stanowiła doskonały cel dla szwedzkich muszkietów. Na osłabionych uderzyła rajtaria, która dokończyła dzieło klęski i zdobyła dwa polskie sztandary.
Następnie atak skierował się na polskie szańce, bronione przez chorągwie łanowe, piechotę wybraniecką i prywatne siły wojewody kaliskiego. Komendę nad szańcem sprawowali Władysław Skoraszewski oraz Stanisław Skrzetuski. Od razu rozpoczęto silny ostrzał artyleryjski z 20 ciężkich armat, który czynił znaczne wyłomy w nadnoteckich umocnieniach. Polacy nie mogli należycie odpowiadać ogniem, gdyż dysponowali zaledwie sześcioma działkami. Szwedzi utworzyli na wydmie przyczółek, na którym ustawili działa oraz piechotę, której zasięg strzału objął polskich łanowych. Pierwsze ataki wytrzymano, a podkomendni Władysława Skoraszewskiego wyparli Szwedów i zahamowali ich uderzenie. Jednakże był to sukces jedynie pozorny. Uszykowana w dwie baterie artyleria szwedzka z jednej strony atakowała obóz pospolitego ruszenia, a z drugiej nieprzerwanie ostrzeliwała szańce, na których broniła się piechota.
W ciągu pięciu godzin sytuacja zaczęła się zmieniać na niekorzyść strony polskiej. Pospolite ruszenie, które w większości składało się z jazdy, nie mogło podjąć skutecznej akcji zaczepnej, ponadto znajdowało się pod silnym ostrzałem baterii artyleryjskich Karola Gustawa. Piechota broniła się dzielnie, ale zaczęło jej brakować prochu. Najprawdopodobniej kierując się tym powodem, Grudziński nakazał wycofanie się piechocie z zajmowanych stanowisk. Patrząc z perspektywy czasu, była to dziwna decyzja, tym bardziej że straty wśród piechoty nie były na tyle wysokie, by nie mogła ona kontynuować walki. Rozkaz ten spowodował zamęt w polskich szeregach, co szybko wykorzystali Szwedzi.
Feldmarszałek skierował w stronę dziembowskiego szańca 3000 jazdy i piechoty, nakazując szturm, który okazał się skuteczny. Siły szwedzkie przełamały linie obrony i wdarły się na polskie pozycje, wywołując popłoch. Jedynie chorągiew Stanisława Skrzetuskiego nie straciła głowy i stawiła zacięty opór, jednakże w wyniku strat własnych (ok. 60 piechurów) była zmuszona się poddać. Następnie kawaleria szwedzka wdarła się do obozu pospolitego ruszenia i spowodowała odwrót wojsk polskich, który przybrał formę dramatycznej rejterady z pola bitwy.
Co zawiodło? Cóż odpowiedź na to pytanie już wielokrotnie dawali historycy, upatrując przyczyn klęski w postawie naczelnego dowództwa i braku jednolitego dowodzenia. Do tego dochodziło niedoświadczenie żołnierzy, którzy mieli słabe morale, brak odpowiedniego zaopatrzenia w proch i armaty, a co najważniejsze, brak wiary w możliwość zwycięstwa nad Szwedami. Opaliński od samego początku prowadził kontrowersyjną politykę, Grudziński miał dobre chęci, ale w godzinie próby zabrakło mu charakteru, a Bogusław Leszczyński uciekł, zanim na dobre rozpoczęły się działania zbrojne. „Generał” wielkopolski miał zresztą tendencje do tego, by w odpowiednim momencie wymawiać się chorobą i nie brać na siebie odpowiedzialności. Dodatkowo w wypadku Leszczyńskich zachodziła obawa o rewanż ze strony Hieronima Radziejowskiego, który towarzyszył wojsku szwedzkiemu. To właśnie m.in. Leszczyńscy odpowiadali za niekorzystny dla niego wyrok sądu sejmowego. Obawiali się zatem odwetu i grabieży swoich majątków. Poza tym mieszkańcy Wielkopolski, którzy od lat nie mieli do czynienia z zagrożeniem wojennym, odwykli od wojaczki. Z tego punktu widzenia bardzo istotną rzecz zauważył Andrzej Kamieński.
Z trzynastu kasztelanów, którzy mieli obowiązek przeprowadzić popisy i dowodzić pospolitym ruszeniem, swoją obecność poświadczyła niecała połowa. Nie da się wskazać jednoznacznie, kto ponosi odpowiedzialność za klęskę, ale wydaje się, że należałoby ją rozłożyć na wszystkie strony. Wśród argumentów działających na korzyść Wielkopolan bardzo często podawano argument o tym, że zostali oni pozostawieni przez króla sami sobie. Jan Kazimierz co prawda ostatecznie podjął pewne działania, które w zamyśle miały pomóc broniącym, ale były one spóźnione i mało skuteczne.
Znajdujący się w obozie senatorowie, nie widząc sensu dalszych działań obronnych, podpisali akt kapitulacji. W akcie tym znajdowały się zapisy o oddaniu się pod protekcję Karola Gustawa, przekazywaniu pieniędzy z podatków władzom szwedzkim, oddaniu pod ich kontrolę miast i miasteczek oraz przekazaniu komendy nad piechotą Hieronimowi Radziejowskiemu. W zamian monarcha gwarantował bezpieczny odjazd do domu, nienaruszalność majątków oraz zachowanie ciągłości pracy urzędów i instytucji lokalnych, ale zarządzanych przez administracyjny aparat szwedzki. Końcowa konkluzja brzmiała: „Obydwa województwa, poznańskie i kaliskie, od zawarcia ugody, to jest od dziś dnia, na zawsze mają pozostawać pod opieką najjaśniejszego króla szwedzkiego, któremu obiecują zachować wierność i posłuszeństwo na tej samej zasadzie, na jakiej byli dotąd obowiązani względem króla polskiego […]”.
Pod aktem swoje podpisy złożyli obaj wojewodowie w osobach Andrzeja Grudzińskiego i Krzysztofa Opalińskiego oraz kilku kasztelanów: międzyrzecki Paweł Gembicki, krzywiński Maksymilian Miaskowski i santocki Wojciech Miaskowski. Przeciwni kapitulacji byli Jan Piotr Opaliński, który nazwał ten haniebny akt „nieszczęśliwą transakcyją”, Jakub Rozdrażewski oraz zdecydowana większość szlachty wielkopolskiej, przez którą: „[…] wielki tak dalece tumult powstał i turbatis, że prawie wszystka nobilitas wolałaby tam poumierać […]”. Jedynie niewielka część żołnierzy przeszła pod szwedzka komendę. Pozostali rozjechali się do domów.
Tak kończył się pierwszy etap potopu szwedzkiego na terenie obu województw wielkopolskich. Rzeczpospolita przegrała i tendencja ta będzie trwała przez najbliższe miesiące. Jan Kazimierz opuścił kraj i udał się na Śląsk, Radziwiłłowie na mocy układów kiejdańskich oddali się pod protekcję Karola Gustawa, a w dalszej kolejności uczynili to także polscy dowódcy. Zwycięstwo szwedzkiego monarchy wydawało się być coraz bardziej realne. Jednakże wciąż pozostawali ci, którzy nie godzili się na taki obrót sprawy, a ich postawa mogła doprowadzić do całkowitego odmienienia sytuacji. Na marginesie należy dodać, że postawa, jaką zaprezentowali Wielkopolanie, nie musiała być aktem całkowitej kapitulacji. Być może chciano zrobić w owym czasie krok w tył, by gdy tylko nadarzy się odpowiednia okazja, zaatakować wroga. Chwilowo przeciwnik był zbyt silny, ale kto mógł przewidzieć, jak długo potrwa taka sytuacja. Dlatego też wydarzenia pod Ujściem należy rozpatrywać obiektywnie i patrzeć na nie przez pryzmat zdarzeń, które w niedługim czasie staną się udziałem mieszkańców Wielkopolski.