Mustangi nad Europą
Ten tekst jest fragmentem książki Wacława Króla „Mustangi nad kontynentem”.
Ósmego czerwca dywizjony 133 skrzydła operowały w przydzielonym przez 84 Grupę Myśliwską obszarze Falaise – Alençon – Vire. Zadanie brzmiało: obezwładnić ruch kolejowy i na drogach prowadzących w kierunku na północ do rejonu walk na plażach Normandii. Dywizjony wykonywały je małymi zespołami – od czterech do ośmiu samolotów – według ustalonego przez 18 Sektor planu. Czas trwania lotu określono na dwie godziny. Bombardowano stacje kolejowe i składy, rozwidlenia i skrzyżowania torów, mosty, przekopy, pociągi towarowe i osobowe. Po zrzucie bomb piloci atakowali z broni pokładowej samochody ciężarowe, wozy konne ze sprzętem wojennym, oddziały wojskowe w marszu i na postoju, stanowiska dowodzenia, baraki wojskowe i inne cele godne uwagi. No i oczywiście nieprzyjacielskie samoloty, o ile je spotkano. W tym dniu jednak do spotkań takich nie doszło, co, rzecz jasna, sprawiło pilotom przykry zawód.
W tym dniu dywizjony skrzydła wykonały następujące operacje bojowe:
– dywizjon 306 – lot w składzie 8 Mustangów, start o godzinie 5.46, lądowanie o 7.50, dowodził s/ldr Marciniak. Samolot f/lt Budrewicza został uszkodzony przez ogień niemieckiej obrony; pilotowi udało się dolecieć do własnych pozycji nad morzem, gdzie wylądował przymusowo ze schowanym podwoziem; pilot cały, samolot uszkodzony;
– dywizjon 129 – lot w składzie 8 Mustangów, start o godzinie 6.24, lądowanie o 8.22, wszyscy piloci powrócili cało do Coolham;
– dywizjon 315 – w locie wzięło udział 8 pilotów, dowodził s/ldr Horbaczewski, start o godzinie 7.15, lądowanie o 9.10. Bomby ulokowano w kolumnie samochodów ciężarowych, napotkanych na szosie gęsto obsadzonej drzewami, wzniecono kilka pożarów; potem samochody ostrzelano z karabinów maszynowych, zauważono wielki popłoch wśród żołnierzy, kryjących się za pniami drzew i w rowach;
– dywizjon 306 – start 6 Mustangów o godzinie 9.12, lądowanie o 11.10, zbombardowano pociąg towarowy i magazyny na stacji w Falaise;
– dywizjon 129 – lot operacyjny w składzie 6 samolotów od godziny 9.48 do 11.40, zbombardowano wiadukt kolejowy w pobliżu Vire, a na stacji ostrzelano wagony towarowe z załadowanym sprzętem bojowym;
– dywizjon 315 – start 8 samolotów o godzinie 10.16, lądowanie o 12.21, operacja udana;
– dywizjon 306 – w locie wzięły udział 4 Mustangi, start o 12.59, lądowanie o 14.51;
– dywizjon 315 – klucz czterosamolotowy wystartował pod dowództwem f/lt Cwynara o godzinie 15.19, lądowanie trzech samolotów w Coolham odbyło się o 16.58. Samolot dowódcy został trafiony przez ogień obrony i uszkodzony, pilotowi udało się wylądować przymusowo na terenie zajętym przez własne wojska, pilot bez obrażeń, samolot uszkodzony.
Obaj zestrzeleni piloci – Budrewicz i Cwynar – powrócili tego samego dnia do Anglii na pokładzie brytyjskiego okrętu wojennego. Szybko powiadomili sztab 133 skrzydła, że już nazajutrz zameldują się na lotnisku w swoich dywizjonach.
Następnego dnia warunki atmosferyczne nie zezwoliły na intensywne operacje lotnicze. Dywizjony 138 skrzydła miały dzień wolny. Mechanicy przeznaczyli go na doprowadzenie jak największej liczby samolotów do stanu gotowości bojowej, piloci zaś, którzy zgodnie stwierdzali, iż loty na małych wysokościach są bardzo męczące i ze względu na silną nieprzyjacielską obronę naziemną bardzo niebezpieczne, odpoczywali.
Dziesiątego czerwca warunki meteorologiczne poprawiły się, było słonecznie i na ogół bezchmurnie. Dywizjony znów od samego rana przystąpiły do wykonywania tych samych zadań, co dwa dni przedtem, a określonych przez sztab 84 Grupy kryptonimem „Ramrod 986 – armed reco”. Polakom przydzielono okolice Caen – Damfront – Mortain – Argentan. Tego dnia m.in. wykonano następujące loty bojowe:
– dywizjon 306 – klucz czterech Mustangów wystartował o godzinie 4.50. W wyznaczonym rejonie napotkano dwa pociągi towarowe, jadące w niewielkiej odległości po jednym torze, zaatakowano je bombami. W zalesionym terenie na zakręcie doszło do zderzenia obu pociągów. Na macierzyste lotnisko powróciły trzy samoloty, jeden został uszkodzony przez nieprzyjacielską obronę, pilot – f/lt Tomanek – był zmuszony wylądować w terenie zajętym przez Kanadyjczyków na północny zachód od Caen;
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Wacława Króla „Mustangi nad kontynentem” bezpośrednio pod tym linkiem!
– dywizjon 315 – o godzinie 6.40 wystartowało 8 Mustangów pod dowództwem f/lt Stefankiewicza, powrót nastąpił o 9.22. Z lotu nie powrócił f/lt Sworniowski, niestety zginął. Widziano, że jego samolot, trafiony pociskiem artyleryjskim naziemnej obrony w rejonie Mortain, rozbił się wśród niemieckich czołgów;
– dywizjon 129 – start 8 Mustangów o godzinie 7.38, lądowanie o 10.20. Z lotu nie powróciło dwóch pilotów: w/o Thomas wylądował przymusowo po stronie aliantów, natomiast p/o Pyle po stronie niemieckiej;
– dywizjon 315 – 12 samolotów pod dowództwem s/ldr Horbaczewskiego wykonało operację w czasie od godziny 19.34 do 21.15. Dywizjon osiągnął pełen sukces, ale dwa samoloty wróciły poważnie postrzelane; piloci wyszli bez szwanku.
Tego dnia samoloty dywizjonów 133 skrzydła wykonały w sumie 60 lotów, piloci zrzucili na nieprzyjacielskie cele 120 bomb 500-funtowych i zużyli kilka tysięcy amunicji kalibru 12,7 mm. Zginął jeden pilot, stracono 4 Mustangi, kilka było uszkodzonych.
W następnych dniach intensywność lotów była podobna; dziennie na samoloty dywizjonu przypadało około dwudziestu lotów. Bombardowano z lotu nurkowego i ostrzeliwano cele naziemne z broni pokładowej. Ponieważ poinformowano pilotów o tym, że na uchwyconym i rozszerzonym już poważnie przyczółku w Normandii przygotowano pierwsze lotniska, przy okazji przelotu nad przyczółkiem na tyły nieprzyjaciela mieli możność obejrzeć je z góry. Były to uwałowane pasy lądowania i startu z przygotowanymi na postój samolotów miejscami. Na każdym z nich znajdowało się kilka namiotów, magazyn materiałów pędnych i magazyn amunicyjny oraz wydzielony oddział obsługi technicznej. Lotniska te były odpowiednio oznaczone: amerykańskie zakodowano jako A-l, A-2 itd., natomiast brytyjskie miały na początku literę B: B-l, B-2, B-10. Odtąd można było korzystać z nich w razie gdyby lot nad kanałem La Manche okazał się ryzykowny.
Pierwszym pilotem ze 133 skrzydła, który wylądował szczęśliwie na takim lotnisku, był f/lt Franciszek Wiza z dywizjonu 315. Po doraźnej naprawie Mustanga pilot powrócił do Coolham.
Dwunastego czerwca klucz (czterech pilotów) z dowódcą, s/ldr Horbaczewskim na czele, szykował się do kolejnego lotu nad Francję. Oprócz dowódcy dywizjonu 315 w składzie klucza byli: f/sgt Bolesław Czerwiński, f/o Maciej Kirste i f/sgt Jakub Bargiełowski.
– Jak się czujecie, robaczki? Nie jesteście zmęczeni? – zwrócił się „Dzióbek” do swoich pilotów.
– Doskonale, panie majorze – pospieszył z odpowiedzią Czerwiński – tylko nie widzi się Messerschmittów i to nas martwi.
– Nic na to nie poradzimy, widocznie Niemcy mają już mało samolotów. Ale do rzeczy. Polecimy do wyznaczonego nam na dziś obszaru: Argentan – Alençon – Yerneuil – Vire, o tu, popatrzcie na mapę – mówiąc to, Horbaczewski rozłożył mapę na skrzydle Mustanga. – Przelecimy nad odcinkiem ,,Sword”, następnie koło Caen zakręcimy ku Argentan. Trzymajcie się mnie, coś dla naszych bomb znajdę. Jak mówi „Chmurka”, w tamtym rejonie są poprzerywane chmury. Zbombardujemy cel i zejdziemy do lotu nad ziemią. Zapolujemy dziś na szwabskie samochody i na wojsko. Mamy jeszcze trochę czasu do startu, możemy więc sobie zapalić.
Kirste poczęstował kolegów papierosami.
– Start za piętnaście minut, czyli o jedenastej trzydzieści. Aha, czy przypadkiem nie swędzi kogoś prawa dłoń? – przypomniał sobie „Dzióbek”. – Podobno w dywizjonie 306, gdy któregoś pilota zaswędziało przed lotem, od razu trafiały im się Messerschmitty...
– Mnie nie swędzi – zaśmiał się Maciek.
Jakub też przecząco pokręcił głową.
– W takim razie zupełny klops, chyba Niemców nie spotkamy w powietrzu. A szkoda. – „Dzióbek” wyglądał na zatroskanego.
Równo o godzinie 11.30 cztery Mustangi wzbiły się w powietrze i zaraz, bez kręgu nad lotniskiem, skierowały się nad kanał La Manche i nad Normandię. Horbaczewskiego zainteresował ruch statków przy brzegu. Co za diabeł? – pomyślał, widząc trzy statki stojące razem przy molo, którego jeszcze przed dwoma dniami nie było. Aha, to ten sztuczny port pod Arromanches, o którym wspominał intelligence officer – przypomniał sobie. Po molo sunęły powoli w kierunku brzegu czołgi w kilkumetrowych odstępach...
Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Wacława Króla „Mustangi nad kontynentem” bezpośrednio pod tym linkiem!
W rejonie Caen klucz polski został ostrzelany dość celnie przez niemiecką artylerię. Wokół samolotów wybuchały szrapnele, pozostawiając ciemne małe obłoczki dymu, przypominające do złudzenia małe baranki. Było ich bardzo dużo, ale żaden samolot szczęśliwie nie został trafiony. Kontynuowano więc lot na Argentan...
Ale co to? Nagle w dole z przodu Horbaczewski zauważył jednosilnikowe samoloty. Było ich siedem, nie wyglądały na własne, do Messerschmittów nie były też podobne... O rany! Toż to Focke-Wulfy – stwierdził z zadowoleniem „Dzióbek”.
– Mówi rainbow leader, zrzucamy bomby w pole! Pod nami Focke-Wulfy! – rozkazał przez radio, siląc się na spokój.
Pilotom nie potrzeba było tego drugi raz powtarzać. Pozbyli się zbędnego balastu w polu i pomknęli za swoim dowódcą przez okno między chmurami w dół. Szybko zbliżali się do nieprzyjacielskiego ugrupowania siedmiu Focke-Wulfów. Leciały na wschód spokojnie na wysokości może tysiąca stóp. Zabiły raźnym rytmem serca Polaków, każdy postanawiał w myślach skorzystać z tak dogodnej okazji, każdy wybierał sobie swój cel... W ostatniej jednak chwili Niemcy zauważyli grożące im niebezpieczeństwo i rozsypali się, przyjmując walkę. Ale „dębliniacy” już siedzieli im na ogonach. A że każdy z nich był wyborowym strzelcem, szybko posłali do ziemi cztery Focke-Wulfy. Tylko trzem niemieckim myśliwcom udało się uciec i zmylić pogoń. Walka rozegrała się tuż nad ziemią nad miejscowością Saligly na południe od Caen.
– Zbiórka na pięciu tysiącach, macham skrzydłami, ja rainbow leader – rozkazał Horbaczewski, gdy było już po wszystkim. – Meldować kolejno, jak wam poszło!
– Zapaliłem jednego, ja rainbow dwadzieścia – zameldował Kirste.
– Mój rąbnął w ziemię i rozpadł się w drobny mak! Mówi rainbow dwadzieścia osiem – poinformował Bargiełowski.
– Sprułem jednego, eksplodował w lasku, ja rainbow trzydzieści sześć – w podnieceniu podał Czerwiński.
– Fajno jest, mamy razem cztery zestrzelone! – podsumował Horbaczewski. – I to bez swędzenia dłoni! – dodał, rozweselając tym wszystkich. – Zawracamy do bazy po nową porcję amunicji.
Lądowanie klucza odbyło się o godzinie 13.00. Na pilotów czekał już dowódca skrzydła w/cdr Skalski z oficerem operacyjnym, gotowym do sporządzania meldunku z walki, o której stanowisko dowodzenia podało do sztabu skrzydła.
– Dzielnie się spisaliście, gratuluję wam zwycięstwa. Oby tak dalej, koledzy! – Skalski był bardzo zadowolony z pilotów Horbaczewskiego i roześmiany, jakby sam brał udział w walce.
– Może masz przy sobie papierosy? – zapytał go z pokorną miną „Dzióbek”.
– Oczywiście, proszę bardzo, częstujcie się, zasłużyliście sobie. – Skalski poczęstował wszystkich. Nie było tym razem komentarza, że „Dzióbek” znów zaczyna oszczędzać...
W dniu 13 czerwca o godzinie 19.05 ośmiu pilotów z dywizjonu 315 pod dowództwem f/lt Stefankiewicza udało się na „armed reco” w rejon na południe od Caen. Tam napotkano kilka Focke-Wulfów. Dowódca nakazał zrzut bomb i skierował się w stronę niemieckich myśliwców, lecących na wysokości tysiąca stóp. Niemcy stawili czoła Polakom, zawiązała się walka, w wyniku której f/lt Stefankiewicz zestrzelił na pewno 1 FW-190, który zderzył się z ziemią i eksplodował. Pilot niemiecki zdążył uratowąć się ze spadochronem.
W czasie walki zauważono jednego Focke-Wulfa pomalowanego podobnie jak Mustangi: miał biały nos, białe i czarne pasy na skrzydłach i kadłubie, a przy ogonie szeroki czerwony pas. Niemcy prawdopodobnie chcieli wypróbować, czy nie uda im się zmylić przeciwników i wykorzystać ewentualnej chwili wahania na swoją korzyść. Polacy szybko wykryli podstęp i przepędzili wroga, który musiał dobrze się bronić, aby ujść z życiem.