Msza trydencka nie jest skansenem
Jednym z najmodniejszych pojęć w kościelnej (nowo)mowie jest inkulturacja. Jest to słowo klucz, którym niestety najczęściej tłumaczy się wszelakie nadużycia liturgiczne. Świadczy to o niczym innym jak o błędnym rozumieniu otaczającej kultury i samego procesu wchodzenia w nią. Inkulturacja oznacza bowiem „przekształcenie wartości kulturowych jakiejś społeczności w wartości chrześcijańskie, dostosowanie metod katechizacji i rytuału do specyfiki lokalnej kultury; akomodację”. Inkulturacja nie dotyczy więc samej Ewangelii, jej treści, ale formy w jakiej Ona jest podawana.
Zamiast próbować zrozumieć własną kulturę i dostosować do niej sposób głoszenia Ewangelii dzisiejszy Kościół szuka inspiracji nie tam gdzie trzeba, czyli w zjawiskach obcych kulturowo Europie – w tańcach liturgicznych (właściwych afrykańskiemu sposobowi przeżywania wiary), rytuałach judaizmu (prym wiedzie tutaj Neokatechumenat, który wykorzystuje obrzędy żydowskie i to ukształtowane już po oddzieleniu się tej religii od chrześcijaństwa (sic!)), pantomimach (vide papież Franciszek w czasie Światowych Dni Młodzieży), katechizacjach za pomocą gitary (na wzór protestancki, a jakże!) i innych rzeczach, które dla przeciętnego Europejczyka nie niosą żadnej treści. Chwali się cudze, swojego nie znając.
Zobacz też:
- Papież oszalał! — Początek rewolucji, czyli I Sesja Soboru Watykańskiego II
- Wsłuchać się w Sobór! − wywiad z Ewą Kiedio
Ośmielę się zauważyć, że o wiele lepsze efekty duszpasterskie można osiągnąć poprzez łacinę, chorał gregoriański i Mszę Wszechczasów – to one są najwłaściwszymi instrumentami ewangelizacji dla człowieka wychowanego w kulturze Europy. Nim przedstawię swoją argumentację przypomnę czym jest wzmiankowana Msza Wszechczasów? Jest owocem naturalnego rozwoju liturgii dokonującego się przez piętnaście stuleci. Pius V bullą Quo Primum Tempore z 14 lipca 1570 r. nie stworzył żadnego nowego mszału (tak jak zrobił to Paweł VI 400 lat później konstruując go w zasadzie od zera, co jest precedensem na skalę światową – w żadnej religii podobna rewizja świętych ksiąg nigdy nie miała miejsca) lecz skodyfikował istniejący stan rzeczy. O ile aktualnie używany w Kościele mszał z 1971 r. pozostawia celebransowi dużą dowolność, o tyle Ordo Missae (łac. Porządek Mszy) Piusa V takich dowolności nie przewidywał – ustanawiał mszał używany w diecezji rzymskiej jako obowiązujący na całym świecie, jednocześnie pozostawiając wszystkie inne obrządki (takie jak ryt dominikański czy ambrozjański) liczące więcej niż 200 lat. Swoją drogą warto zauważyć podstawową różnicę między Soborem w Trydencie a Soborem Watykańskim II. Ten pierwszy dążył do kodyfikacji, uniformizacji i unifkacji, natomiast ten drugi – z pewnością przy najszczerszych chęciach Ojców Soborowych – pozostawił więcej pytań niż odpowiedzi. Pisał o tym kard. Ratzinger:
Pius V kazał przerobić istniejący mszał rzymski, tak jak to odbywało się już w długowiekowej historii. Wielu jego następców ponownie przerabiało ten mszał, nigdy nie przeciwstawiając jednego mszału drugiemu. Zawsze chodziło o pewien nieustannie kontynuowany proces zakładający rozwój i oczyszczanie, w którym jednak sama ciągłość nigdy nie została przerwana. Mszał Piusa V, jako stworzony przez niego, w rzeczywistości nie istnieje. Istnieje jedynie przeróbka nakazana przez Piusa V jako jedna z faz długiego procesu historycznego rozwoju. Nowość po Soborze w Trydencie była innej natury. Wtargnięcie reformacji odbiło się przede wszystkim na sposobach «reform» liturgicznych. Na początku nie istniał jeden Kościół katolicki i jeden Kościół protestancki obok siebie. Podział Kościoła zachodził prawie niedostrzegalnie i znalazł swoje najbardziej wyraziste z historycznego punktu widzenia najbardziej wpływowe odbicie w zmianach liturgii, która lokalnie wyglądała różnorako, tak że bardzo trudne było często wyznaczenie granicy między liturgią katolicką a już nie katolicką. W sytuacji tego zamieszania, z powodu braku zwięzłego liturgicznego ustawodawstwa i istniejącego liturgicznego pluralizmu odziedziczonego po średniowieczu, papież zdecydował, że Missale Romanum, czyli mszał miasta Rzymu, jako z pewnością katolicki, będzie obowiązywał wszędzie tam, gdzie używane formy liturgiczne nie mogły wykazać się przynajmniej dwustuletnią tradycją (Kard. J. Ratzinger, Moje życie, Częstochowa 1998, s. 131-132).
Mszał Piusa V istniał w zasadzie w niezmienionej formie aż do czasów po Soborze Watykańskim (czasów po soborze a nie do samego soboru!), kiedy to niejaki abp. Annibale Bugnini, mason zesłany później „w nagrodę” do nuncjatury w Teheranie spłodził swój „ekumeniczny mszał”. Trzeba wspomnieć, że wydany w 1971 r. Novus Ordo Missae nie realizuje postanowień soborowej konstytucji Sacrosanctum Concilium z 1963 r. W konstytucji nie było żadnej mowy o rezygnacji z łaciny, zmianie kierunku celebracji i odwróceniu kapłana twarzą do wiernych. Dokument stanowił np., że „należy dbać o to, aby wierni umieli wspólnie odmawiać lub śpiewać stałe teksty mszalne, dla nich przeznaczone, także w języku łacińskim” (punkt 54.). Zaś w punkcie 116. czytaliśmy, ze „śpiew gregoriański Kościół uznaje za własny śpiew liturgii rzymskiej. Dlatego w czynnościach liturgicznych powinien on zajmować pierwsze miejsce wśród innych równorzędnych rodzajów śpiewu. Nie wyklucza się ze służby Bożej innych rodzajów muzyki kościelnej, zwłaszcza polifonii, byleby odpowiadały duchowi czynności liturgicznej”. Nie ma więc tutaj mowy o wspomnianych wcześniej gitarach – co więcej, są one w jawnej sprzeczności z autentycznym Duchem Soboru. W dokumencie na próżno szukać wzmianki o celebracji Mszy Świętej twarzą do ludu czy też tłumaczeniu modlitw kapłana na języki narodowe.
Ponadto w Novus Ordo Missae (1971) względem Ordo Missae (1570):
- przesunięto akcent z aspektu ofiarnego Mszy Św. (Wielki Piątek) na aspekt uczty (Wielki Czwartek), co zbliżyło Msze św. do protestanckiej teologii Wieczerzy Pańskiej;
- z powodów ekumenicznych „wyrzucono” licznych świętych ze spowiedzi powszechnej (Kanon Rzymski zastąpiono kilkoma modlitwami eucharystycznymi);
- Offertorium zastąpiono… żydowskimi modlitwami nad jedzeniem;
- wszelkie gesty (przyklęknięcia, troska o partykuły na palcach kapłana etc.) świadczące o pobożności eucharystycznej i o wierze w realną Obecność Chrystusa w Sakramencie Komunii zlikwidowano.
Warto także dodać, że „prototyp” Novus Ordo Missae, czyli tzw. Missa normativa, został odrzucony przez hierarchów i okrzyknięty jako „bubel”. Trzeba jednak wspomnieć, że jakiekolwiek zmiany (te proponowane przez Sacrosanctum concilium) były potrzebne. Od lat 30. XX w. rozwijał się prężnie Nowy Ruch Liturgiczny, który działał na rzecz odnowy liturgii. Odbywały się także kongresy eucharystyczne. Jednak nie opowiadano się aż za tak rewolucyjnymi zmianami jakie nastąpiły. Ba! Nie proponowano nawet ewolucji, lecz po prostu kładziono nacisk na większą katechezę wiernych.
Do wielkich przeciwników zmian w liturgii należał John Ronald Reuel Tolkien, który – w geście biernego oporu – do końca życia na wezwania kapłana odpowiadał po łacinie i w takim też języku śpiewał. Sobór Watykański II nie proponował także żadnych zmian (poza enigmatycznym „odsunięciem ołtarza od ściany”) w architekturze sakralnej. Pytanie o to co stało się w latach 70. z wnętrzami kościołów, że wyglądają one dziś jak po barbarzyńskim najeździe Hunów, pozostawiam otwarte.
Poniżej przedstawiam kilka powodów, które świadczą o tym, że Msza Św. Wszechczasów jest o wiele bardziej skutecznym narzędziem Ewangelizacji współczesnego człowieka:
- Cisza. Dzisiejszy człowiek przyzwyczajony jest do gwaru. Nie umie już być sam i nie znosi ciszy. Zewsząd otaczają go różne dźwięki. Przyzwyczaił się do muzyki bądź telewizora lecącego w tle. Taki człowiek wchodzi do Kościoła na Mszę Św. Teoretycznie wchodzi w sacrum. A praktycznie? Ksiądz cały czas gada. Gada i gada. Gdzie podziała się cisza? Gdzie miejsce na refleksje? Wprowadzony w 1971 r. Novus Ordo Missae czyli Nowy Porządek Mszy tej ciszy nie uznaje (a jeśli już to brzmi ona strasznie sztucznie). Ciągła gadanina i konieczność interakcji sprawia, że człowiek nie umie się modlić. Czy nie wydaje się dziwne, że po trwającej 45 minut Mszy Św. ludzie pozostają w ławkach żeby się jeszcze „domodlić”?
- Łacina. Język martwy, ale jednocześnie język sacrum. W dzisiejszym zglobalizowanym świecie ułatwiłby życie wielu podróżującym katolikom. Gdziekolwiek by nie pojechali tam słyszeliby dokładnie ten sam język. A tak pozostaje im konieczność szukania Mszy po angielsku (jeśli nie ma jej w języku narodowym).
- Piękno liturgii. Nikt nie powie, że obecna Msza Św. jest piękniejsza od tej odprawianej po dawnemu. Wchodząc na mszę trydencką człowiek wkracza do innego świata: chorału, kadzidła i jakiegoś wielkiego misterium.
- Kierunek celebracji (wszyscy zwróceni na wschód, versus Deum) wskazuje na jej cel. Msza nie jest celebrowana dla człowieka (taki wniosek można odnieść obserwując obecną mszę), lecz jest ofiarą dla Boga. Akcja liturgiczna nie jest rozbita – wszystkie części mszy dokonują się na jednym ołtarzu (a nie w trzech miejscach – ołtarzu, ambonie i miejscu przewodniczenia), jak to niestety ma miejsce obecnie.
Aż do 2007 r. udział i celebracje mszy trydenckich były znacznie utrudnione. Wierni musieli mieć odpowiednie pozwolenia od kompetentnej władzy kościelnej (a jak nietrudno się domyśleć łatwo uzyskać je nie było). Ten stan rzeczy zmienił Benedykt XVI, który właśnie w 2007 r. dokumentem Summorum pontificum „uwolnił” mszę trydencką (za to oraz za ściągnięcie klątw ze schizmatyckiego Bractwa Piusa X spotkało go wiele niezasłużonych przykrości, lecz to już temat na inny tekst) i uniezależnił możność jej odprawiania od zgody biskupa. Od tej pory o taką mszę może poprosić swojego proboszcza każda stabilna grupka wiernych. Od czasu ogłoszenia Summorum pontificum msza trydencka przeżyła prawdziwy renesans – w Polsce jest 28 miejsc w których ową mszę odprawia się co najmniej raz w tygodniu, w pozostałych 50 miejscach msza odprawiana jest nieregularnie.
Przeczytaj również:
Msza trydencka nie jest skansenem, lecz prawdziwym skarbcem bogatego dziedzictwa Kościoła. O jej sile świadczy Kościół we Francji – w czasie kiedy „zwyczajne” świątynie stoją puste, miejsca gdzie odprawia się Mszę trydencką (zarówno te „w pełnej jedności” jak i te prowadzone przez FSSPPX) pękają w szwach. Msza trydencka lepiej pasuje do mentalności dzisiejszego człowieka Zachodu – więcej wymaga, ale i również więcej daje i ubogaca.
Oficjalnie zarówno Novus Ordo Missae (1971) jak i Ordo Missae (1570) stanowią dwie formy (odpowiednio: zwyczajną i nadzwyczajną) tego samego rytu. Nie jest czymś właściwym odnoszenie się do tych dwóch wersji Mszału Rzymskiego jako do „dwóch rytów”. To raczej podwójne użycie jednego i tego samego rytu, jak pisał Benedykt XVI w specjalnym liście do biskupów.
PS. Warto wspomnieć, że przeciętna dzisiejsza msza trydencka wygląda o wiele lepiej niż niejedna uroczysta przedsoborowa liturgia. Większa jest świadomość wiernych ale i większa dbałość o liturgię. Drzewiej często bywało niestety tak, że ksiądz odprawiał mszę cichą a wierni w tym czasie zmawiali różaniec a jedyne co wiedzieli o teologii mszy to to, że ksiądz w pewnym momencie robi „hokus pokus” (słowa te pochodzą od łacińskich słów konsekracji – „HOC EST ENIM CORPUS MEUM”)…
PS2. Wiem jak czują się na swojej pierwszej Mszy Wszechczasów osoby nie znające łaciny. Przekonałem się o tym kiedy bez żadnego przygotowania poszedłem na Mszę Św. w rycie ormiańskim. Czeski film – tylko tyle powiem.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz