Mózg Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej
Myślałam o tym, patrząc na sklepienie Kaplicy Sykstyńskiej i namalowane na niej ręką florentyńczyka „Stworzenie Adama”. Dziś po posadzce pod freskiem od momentu otwarcia Muzeów Watykańskich aż po zamknięcie płynie nieprzerwana fala zwiedzających. Wszyscy, po wyczekaniu pod murami Watykanu w kilometrowej kolejce, w której kupowali dla zabicia czasu gorące kasztany i pocztówki od ulicznych sprzedawców, po wspięciu się na schody i przemierzeniu długich korytarzy chcą zaznać muśnięcia boskiej sztuki.
W pośpiechu, pchani przez następnych, bez możliwości przestudiowania szczegółów. Buonarroti spędzał tam całe dnie i noce, miesiące i lata, na rusztowaniu pod sklepieniem, tworząc na zamówienie papieża Juliusza II dzieło, które „zadziwi świat”. Czy malowidło ma tylko jedną warstwę znaczeniową, opowiadającą biblijne historie?
Przystępując do pracy Michał Anioł zapisał: „Notuję, jako dziś, dnia dziesiątego maja roku tysięcznego pięćsetnego i ósmego, ja Michał Anioł rzeźbiarz, otrzymałem od Jego Świątobliwości naszego papieża Juliusza drugiego dukatów pięćset, które wyliczyli mi messer Carlino pokojowiec i messer Carlo degli Albizzi, jako zaliczkę na malowanie sklepienia kaplicy papieża Sykstusa, do czego jeszcze dziś się zabieram.” I tak niezwłocznie zrobił.
„Stworzenie Adama”, dwie wyciągnięte ku sobie dłonie w charakterystycznej pozycji stały się ikoną, a malowane sklepienie wzniosło się na zawrotne wyżyny doniosłości sztuki, niemal wyżej, niż może sięgnąć człowiek. A przecież fresk został wykonany ręką ludzką. Znamy imię twórcy, znamy najważniejsze punkty jego życiorysu. Jaki był Michał Anioł jako człowiek, odczuwający drobne uciążliwości, na przykład dręczony przez muchę włażącą do oka akurat w momencie, kiedy wstrzymując oddech i drganie wzniesionego od wielu godzin ramienia, po raz kolejny próbował w zadowalający go sposób przedstawić życie zaczynające krążyć w palcu wskazującym Adama?
Myślę o tym, czując się jak Michał Anioł, nie tyle z powodu cudownego oddziaływania sztuki, ale dlatego, że od wejścia do Kaplicy Sykstyńskiej razem z jakimś tysiącem czy dwoma Japończyków, Hindusów, Niemców, Amerykanów, Polaków, Chińczyków i Holendrów idę cały czas z zadartą głową, co skutkuje lekkim skurczem w karku. Podobno podczas malowania artysta tak bardzo przywykł do nienaturalnego wygięcia szyi, że kiedy otrzymywał listy i pisma, odczytywał je trzymając w wyciągniętych rękach nad wygiętą głową, ponieważ podczas pracy nad malowaniem sklepienia odzwyczaił się od normalnej postawy. Bolący, sztywny kark po wyjściu z Kaplicy Sykstyńskiej znakiem doświadczenia klątwy Michała Anioła, toż to gotowy temat dla zwolenników sensacji. Albo nazwa eponimu medycznego – zespół Michała Anioła, objawiający się oprócz bólu w szyjnym odcinku kręgosłupa także pieczeniem wytężanych oczu; nawiasem mówiąc występujący u ornitologów w porze migracji ptaków.
Dwie dłonie – Boska i Adamowa – są tak hipnotyzujące, że pomija się inne elementy tej sceny. Bóg i Adam są muskularni, jak wszyscy bohaterowie Michała Anioła. Bóg jest pełen energii, siwa broda nie znamionuje słabości, lecz mądrość; pierwszy człowiek powoli podnosi się i dopiero budzi do życia. Pierwotna sceneria miejsca, na którym leży Adam wydaje się wskazywać, że nic się jeszcze nie zaczęło: wygnanie z Raju, Kain i Abel, wielojęzyczność wieży Babel, podróże przez ocean, epidemie czarnej śmierci i wojny światowe – to wszystko może wydarzyć się kiedyś, w odległej przyszłości. Wybór należy do Adama i do Ewy, która jeszcze nie zjawiła się obok mężczyzny i zerka zza Bożego ramienia.
Realizowanie każdej wielkiej pasji, dążenie do doskonałości w swojej dziedzinie, niezależnie od przedmiotu, na jakie jest ukierunkowane, jest w gruncie rzeczy podobne. Podstawą jest praktykowanie oraz zgłębianie wszystkiego, co łączy się z daną dziedziną. Albo inaczej – dążenie do mistrzostwa w jakiejś sferze jest zgłębianiem wszystkiego, każdego aspektu życia i świata, z perspektywy swojej dziedziny.
Archimedes widział życie poprzez matematykę. Każde zadanie do wykonania, każdy cel osiągał na drodze zasad i metodologii tej nauki: konstrukcja wyprzedzających swoje czasy machin wojennych, broniących Ateny, także była dla niego jedynie kolejnym zastosowaniem matematyki, ubocznym i łatwiejszym zresztą, niż większość roztrząsanych przez niego problemów. Matematyka mogłaby być synonimem imienia Archimedesa i jednowyrazowym opisem życia człowieka, który zginął ścięty mieczem przez rzymskiego żołnierza, do ostatniej chwili nie przerywając zgłębiania praw matematyki, rysując okręgi na piasku, bardziej dbając o obliczenia, niż o siebie. Bruce Lee studiował filozofię po to, by przez nią przybliżyć się do zrozumienia istoty sztuk walki. Badał wpływ diety i fizjologię człowieka pod jednym kątem – osiągania coraz większej wytrzymałości, szybkości i siły. Znał także fizykę i obliczenia. Interesowały go, bo wynika z nich, że znacznie skuteczniej zwiększy się siłę ciosu nie poprzez przyrost masy, lecz ćwiczenia nad poprawą szybkości. Ćwiczył bez przerwy, nawet podczas posiłków.
Michał Anioł malował i rzeźbił, czując potrzebę oddania na fresku lub w marmurze istoty rzeczy, wydobycia z niej najważniejszego, nadania kształtu, poprzez który dzieło sztuki będzie przemawiać bardziej nawet dobitnie, z większą siłą, niż rzeczywistość. Był fizykiem i chemikiem, sam udoskonalał receptury, by wzbogacić mieszaniny o nowe składniki, które sprawią, że farba nie będzie spływać i zalewać oczu, kiedy leży się na plecach na rusztowaniu i maluje sklepienie. Zgłębiał historię, bo uczyła technik dawnych mistrzów starożytności; w opinii wielu w rzeźbie prześcignął zresztą Greków i Rzymian, których dzieła dostarczały mu pierwszych nauk. Geologię i mineralogię poznawał, bo są przydatne podczas poszukiwań odpowiedniego bloku marmuru i podpowiadają, jak rozchodzą się mikroskopijne pęknięcia w skale.
Ten tekst jest fragmentem książki Joanny Łenyk-Barszcz i Przemysława Barszcza „Tajemnice dzieł sztuki”:
Toskańczyk i florentyńczyk Michelangelo di Ludovico Buonarroti Simoni, pochodzący z rodziny, która kiedyś zajmowała w swojej ojczystej republice wysokie stanowiska, a później jak bywa, zubożała, znaczną część dzieciństwa spędził w przybranej rodzinie kamieniarzy w podflorenckim Settignano. Dłuto, młot, skalne bloki marmuru, szlachetny pył, ściany kamieniołomu, w załomach których gnieżdżą się białorzytki i jaszczurki, były tym, wśród czego zawsze czuł się najlepiej. Marmur, pierwotna materia, pozostał jego pasją. Sam wybór skały, odłupanie jej i obrobienie, stawała się już dla niego sztuką, nie mniej ważnym etapem, niż rzeźbienie i nadawanie kształtu postaci. Tak jak zamysł Boski istniał od początku, tak Michał Anioł widział w bryle białego, prześwitującego marmuru swoje dzieło i odłupywał tylko zbędną masę, żeby pomóc mu wydostać się na świat.
Tworząc fresk sykstyński nie pracował w ulubionym kamieniu, w którym wyczuwał największy potencjał, lecz mimo to praca uznanego już artysty, jakim był wówczas, stała się jednym z najsłynniejszych dzieł świata. Scena stworzenia wyraża więcej, niż całe galerie obrazów i rzeźb. Dzisiaj jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji niż ci, którzy patrzyli na pełen postaci sufit przez ostatnie wieki. W dawniejszych czasach bowiem malowidło, oświetlane za pomocą systemu świec, z czasem pokryło się kopciem. Oczyszczono je dopiero w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku, za czasów Jana Pawła II. Być może dzięki temu na temat dzieła powstała teoria równie śmiała, co frapująca.
Jeżeli bowiem przyjrzeć się płaszczowi, stanowiącemu tło Boga i całej otaczającej Go grupie postaci, wyraźnie widać, że stanowią dokładny plan ludzkiego mózgu, przedstawionego ze wszystkimi szczegółami: rdzeń przedłużony medulla oblongata, tętnica kręgowa arteria vertebralis wyobrażona za pomocą wijącej się, zielonkawej szarfy, móżdżek cerebellum, płaty mózgowe rozdzielone bruzdami i szczelinami. Tak w 1990 roku, a więc wkrótce po oczyszczeniu fresku, zobaczył i opisał to, co wyłoniło się spod wiekowego, ciemnego osadu, Frank Lynn Meshberger.
Teoria ta, jakkolwiek na pierwszy rzut oka brzmi niezbyt prawdopodobnie, jest zaskakująco dobrze uargumentowana. Meshberger odszukał słowa, którymi Michał Anioł w swoich poematach daje wyraz przekonaniu, że tchnienie Bożego geniuszu zawarło się właśnie w ludzkim mózgu. Wiadomo, że Michał Anioł studiował anatomię ludzką; plotki oskarżały nawet Buonarrotiego o morderstwo, dzięki któremu chciał podobno poznać proces umierania. Życie artysty nie daje jednak żadnych podstaw, żeby uznać takie oskarżenie za zasadne.
Wiemy natomiast, że Michał Anioł uczestniczył w krojeniu zwłok i zgłębiał anatomię współpracując z ówczesnymi lekarzami podczas swoich pobytów w Rzymie. Był to czas, kiedy zaczęto podważać wiedzę pozostawioną kilkanaście wieków wcześniej przez Galena, sugerując, że część przynajmniej stwierdzeń i ilustracji starożytnego lekarza opracowana została nie na podstawie anatomii ludzkiej, lecz zwierzęcej, w szczególności małpiej. Rzeźbiarz przeprowadzał zresztą sekcje zwłok już we wcześniejszych latach, o czym pisze współczesny mu i zaprzyjaźniony z nim Giorgio Vasari: „(…) dokonywał teraz wielokroć sekcji zwłok, aby poznać zasady anatomii, dzięki czemu zyskał tę doskonałość rysunku, jaką się później odznaczał.” Świadectwem tego według biografa ma być drewniany krucyfiks, wykonany dla przeora z kościoła Świętego Ducha we Florencji, który sprzyjał artyście i udostępniał mu na ten cel kościelne pomieszczenia.
Według daleko posuniętych interpretacji płaszcza – mózgu i okrytej nim grupy, Michał Anioł miałby zawrzeć w swoim dziele wiedzę, której zdobycie nie byłoby możliwe podczas sekcji mózgu, lecz wymagałoby badań neurobiologicznych i zaawansowanej technologii. Według tej teorii postać Boga Ojca oddaje kształt układu limbicznego, czyli rąbkowego, odpowiadającego za wyrażanie ludzkich emocji i za dynamiczne reagowanie na warunki otoczenia i ich zmianę. Z kolei anioł o smutnym wyrazie twarzy znajduje się w rejonie struktur odpowiadających za odczuwanie uczucia smutku.
W scenie na sklepieniu uwiecznione są początki czasu, a może prapoczątki, może czas jeszcze nie ruszył lub właśnie w tym momencie mija pierwsza sekunda, od której zaczną się kolejne miliardy lat. Nauki przyrodnicze nadal nie wyjaśniły w sposób jednoznaczny powstania naszej planety i pojawienia się na niej życia. Wiara zaś nie zajmuje się szczegółami, które można by nazwać „technicznymi”. Wyobrażona w Kaplicy Sykstyńskiej chwila ma w sobie jednocześnie dynamikę Boga i ostatnią chwilę statyki człowieka. Adam leży w miejscu, które z pewnością nie jest włoskim krajobrazem. Mogłoby być jakąś nadmorską skałą z początkowym etapem sukcesji roślinnej, pośród scenerii kojarzącej się z tłem dla wyobrażeń dawnych epok geologicznych, prekambru, a może ery permu, kiedy dwieście kilkadziesiąt milionów lat temu „bezmiar wód” znacznie opadł, a lądy łączyły się w jeden kontynent Pangei. Skała i woda wokół Adama są jeszcze pustkowiem, dopiero czekają na zarojenie się od różnych form życia, co nastąpi już wkrótce. Ma miejsce formowanie i rozdzielanie, o którym mówi święty Tomasz, ziemia otrzymuje swoją piękność, jak pisał Akwinata, poprzez odsłonięcie i przez pokrycie roślinnością. Nad wszystkim unosi się Duch Boży, „tak jak wola artysty unosi się nad materiałem, który chce rzeźbić”.
Cóż, kształt płaszcza, zwłaszcza, jeżeli poznało się tę teorię, rzeczywiście jest frapujący. Znając anatomiczne zainteresowania Michała Anioła nie można wykluczyć, że przedstawia mózg, tym bardziej, że uważał on, iż właśnie w mózgu zawarte jest stwórcze Boskie tchnienie.
Nawet pomijając rozważania o przypisaniu freskowi roli neurobiologicznej mapy, prezentującej funkcje poszczególnych części mózgu, całość sceny zadziwia zaskakująco współczesnym rozumieniem świata. Jest ono zgodne ze współczesnym stanowiskiem Kościoła, który uzgadnia opis stworzenia zawarty w Księdze Rodzaju, czy też w ogóle biblijny opis świata, z ustaleniami nauk przyrodniczych, które nie stoją w sprzeczności z prawdą objawioną, która jest przedmiotem wiary.
Czy wszechstronny Michał Anioł, niewątpliwie obdarzony iskrą Boskiego geniuszu, umysłem nakazującym mu dążenie do dogłębnego poznania, już na początku XVI wieku zawarł we fresku swój przekaz o powstaniu życia na Ziemi, łączący kreację, jako początek,
z procesami przyrodniczymi, nie wykluczającymi przecież w żaden sposób Boga jako Tego, który je zaplanował i uruchomił?